piątek, 19 czerwca 2020

Symulacja

Zarówno korytarz, jak i pomieszczenie, do którego właśnie zaglądam wygląda na zbyt sterylne. Przeważa w nim biel - na podłodze, ścianach i suficie. W takim przypadku nieuniknione jest też echo, a odgłos stukających o kafelki butów staje się po jakimś czasie nieziemsko irytujący.
– Mam nadzieję, że się nie stresujesz, X. – Młoda, drobna pielęgniarka uśmiecha się pokrzepiająco otwierając drzwi i przepuszczając mnie przodem. – Mam nadzieję, że zobaczymy się jeszcze niejeden raz.
Zastanawia się przez chwilę, po czym dodaje jeszcze:
– I założę się że tak będzie.
Sala wygląda dokładnie tak samo, jak każda inna - tak, jak sobie ją wyobraziłam stojąc przed drzwiami. Oświetlona zimnym światłem jarzeniówek nie sprawia przyjemnego wrażenia, jak to zresztą mają w zwyczaju szpitalne pokoje. W jej centrum znajduje się mój cel - rozkładany fotel, przypominający odrobinę te u dentysty. Jedną ze znacznych różnic była natomiast olbrzymia ilość aparatury medycznej dookoła. Obiekt badań musi być przecież pod stałą kontrolą.
– Kogo my tu mamy? – Lekarz unosi głowę znad dokumentów. Tak naprawdę nie musi ich nawet przeglądać, bo doskonale wie, co tam znajdzie, ale woli nie pomijać żadnych procedur i nie narażać się bezsensownie na konsekwencje. – Na następny raz przygotujemy ci kartę stałego klienta, X.
Kiwam jedynie głową uśmiechając  się delikatnie. Mężczyzna zajmuje się podpięciem mnie pod aparaty monitorujące pracę organizmu, a pielęgniarka przemywa miejsce na szyi, przygotowane już do wkłucia.
Staram się nie myśleć o długiej, srebrzystej igle - póki zaprzątam głowę czymś innym jest dobrze, bo nie zaczynam panikować. Inaczej dopada mnie irracjonalny lęk, z którym nie potrafię sobie poradzić i szlag trafia cały eksperyment.
– Odliczaj od stu do zera – poleca doktor. Jestem świadoma do osiemdziesięciu dziewięciu, a moim osobistym rekordem jest siedemdziesiąt siedem. Takie tam hobby. Inni kolekcjonują znaczki pocztowe, biegają albo uprawiają warzywa w ogródku, a ja lubię walczyć ze środkami nasennymi.
Ostatnim, co pamiętam, jest jaskrawe, białe światło lampy tuż nad moją twarzą, a później wkraczam do świata symulacji.
Zwisam na metalowym pręcie wystającym z ruiny jakiegoś betonowego bloku mieszkalnego. Zmuszam swoje ręce, by trzymały się tego kawałka materiału budowlanego, bo perspektywa spadnięcia z wysokości około czwartego piętra na stosy gruzu nie wydaje mi się sympatyczna. Podciągam się z wysiłkiem i dostaję prawie zawału, gdy metal jęczy przeraźliwie. Wstrzymuje oddech i biorę głębszy wdech, dopiero gdy w miarę bezpiecznie znajduję się na podłodze.
Moim celem jest dostanie się do żyjących, zdrowych ludzi, tak jak za każdym razem, gdy tutaj jestem. Patrzę na okolicę, póki mam okazję rozejrzeć się z góry. Dawne miasto, dzisiaj jest jedną wielką ruiną, niczym na tych wszystkich filmach. Szkielety budynków nadal stoją, to prawda, ale ich stan jest tak zły, że są obrośnięte bluszczem, mchem, porostami. Piętra się sypią, okien nawet już nie ma. Na dachu jednego z nich rosną nawet drzewa i zdecydowanie nie przypominają tych niewielkich doniczkowych. Dróg nie ma, wszystko teraz pokrywa głównie trawa, jedynie gdzieniegdzie prześwitują resztki asfaltu.
Poprawiam maskę filtrującą powietrze na mojej twarzy, ze zrezygnowaniem stwierdzając, że nie zaobserwowałam żadnych wskazówek i będę musiała wysilić się, aby znaleźć położenie ludzi. To się wiązało z większym ryzykiem trafienia na mutanty, a tych zdecydowanie nie lubiłam. Z wzajemnością.
Nagle słyszę płacz dziecka, który jest jak ostrze, przecinając niepokojącą ciszę dookoła. Roznosi się echem po okolicy, a to źle. Bardzo źle. Przyciągnie drapieżniki, wygłodniałe bestie, których zapewne jest tutaj od groma.
Nie czekam dłużej i decyduje się na sprint po pozostałościach klatki schodowej. Wielu stopni brakuje, kilka osuwa mi się pod stopami, ale na szczęście docieram na dół bez uszczerbku na zdrowiu, a to już coś. Wolałabym nie powtórzyć epizodu ze złamaną otwarcie nogą.
Staram się możliwie jak najdokładniej zlokalizować źródło szlochu i dotrzeć przed mutantami. Biegnę, omijając co większe dziury i bryły betonu. Docieram do metalowej klatki, będącej kiedyś przeszklonym wieżowcem. Uśmiecham się na widok dziewczynki skulonej przy jakiejś kupie złomu i chcę dotrzeć do niej, by ją zabrać stąd i uspokoić, ale nagły ciężar zwala mnie z nóg. Upadając na ziemię, tracę na chwilę dech, a przed oczami pojawiają mi się mroczki. Z wysiłkiem łapię jednak leżący niedaleko mnie pręt i w ostatniej chwili wystawiam przed siebie, zanim dosięgają mnie zębiska bestii. Trzymam dwoma rękoma na obu krańcach, starając się odpychać atak. Z trudem, w chwili, gdy mutant odsuwa się trochę by ponowić ofensywę, przerzucam nas tak, że znajduję się na górze i nie zwlekając, wbijam w jego ciało pręt, który jest choć trochę ostry, dzięki czemu jest w ogóle możliwe go wbicie.
Dyszę, ale nie daję sobie czasu na wytchnienie, bo wiem, że to zdecydowanie nie jest koniec. Podbiegam do dziecka i każę wspinać się po kondygnacji, nie mamy zbytniego wyjścia. Nie możemy uciekać dołem, bo te wszystkie stworzenia są cholernie szybkie, już lepszą opcją było uciekanie po dachach budynków. Mimo że zapewne znajdą się i takie stwory, które również umieją łazić po ścianach.
Pomagam jej wejść na belkę i kiedy ja sama chcę się podciągnąć, coś zrzuca mnie i czuję okropny ból, gdy pazury wbijają się w moje ciało. Nim mogę cokolwiek zrobić, kły zaciskają się na mojej szyi i wydaję z siebie stłumiony jęk. Widok mi się rozmazuje, a ja zdaję sobie sprawę, że tym razem mi się nie udało.
Budzę się znów na fotelu w ośrodku i wzdycham. Jak tak dalej pójdzie, to moje statystyki pójdą się jebać.
Spoglądam na lekarza, który notuje coś w kartotece, zapewne zapisując moje wyniki z dzisiejszego dnia.
— Jaka jest w ogóle szansa, że ktokolwiek przeżył na Ziemi? Przecież wojna nuklearna zmiotła wszystko, co żywe. Ewolucja zaczęła się od nowa, powinniśmy ingerować w świat, jaki tam powstaje? Może lepiej by było, jakbyśmy pozostali już w tym kosmosie w Arce Noego — zwracam się do mężczyzny, strzykając ze zdrętwiałego karku.
— Część terenów na Ziemi nie została narażona na bezpośrednie zagrożenie masowych broni, dlatego mamy hipotezę, że ktoś jeszcze pozostał żywy. Doskonale zdajesz sobie sprawę, że ciekawość ludzka nie zna granic. Poza tym nie chciałabyś powrócić na planetę? W takim razie, po co przechodzisz to szkolenie.
No właśnie, po co? Chyba żeby odliczać od stu do zera, gdy podadzą mi leki nasenne.