Po raz kolejny dyskretnie spoglądam za siebie, mając szczerą nadzieję, że tym razem nie dostrzegę sylwetki nieznajomego. Ile razy bym nie skręciła, ile razy bym nie zmieniła kierunku albo się zatrzymała, on robi dokładnie to samo. Wciąż utrzymuje pewien dystans, ale cały czas jest tam gdzie ja, a mała ilość ludzi wokół mnie wcale nie sprawia, że czuję się bezpieczniej. Kiedy tracę z oczu ostatnią kobietę i jej dziecko, zaczynam powoli panikować.
Mój oddech staje się coraz płytszy, a głowa przepełnia się od myśli. Tak wiele razy byłam ostrzegana, żeby uważać gdzie chodzę albo chociaż pamiętać o tym, żeby kogoś ze sobą brać, że nie mam pojęcia dlaczego w ogóle o tym nie pomyślałam. I w ogóle dlaczego wybrałam drogę na skróty przez nieznany teren zamiast jakiejś sprawdzonej i na pewno bezpiecznej? Co mi da oszczędzenie kilku godzin drogi skoro mogę teraz skończyć w jakimś rowie i nie dotrzeć wcale. W taki sposób to nawet jeśli uda mi się dojść pewnie umrę przy pierwszej lepszej trudności.
Wciąż mając nadzieję, że to tylko moja wyobraźnia, skręcam w kolejną uliczkę. Mój wzrok jest rozmazany na tyle, że nawet nie wiem czy ktoś tam jest. Przecieram więc wierzchem dłoni załzawione oczy i dostrzegam przed sobą kolejnego nieznajomego.
Fakt, że słońce już zachodzi, a kroki za mną stają się coraz głośniejsze sprawia, że zrywam się do biegu.
Nie mam pojęcia czy ten ktoś także może być dla mnie zagrożeniem, czy wręcz przeciwnie, ale nie mam kompletnie nic do stracenia. Za siebie nie ucieknę, a krzyku o pomoc i tak nie miałby kto usłyszeć, bo wszystkie domy wyglądają na niezdatne do zamieszkania ruiny, a ulice są kompletnie puste.
Szybko przytulam się do mężczyzny i staję na palcach, aby móc bez trudu wyszeptać mu coś do ucha.
— Tam ktoś jest, idzie za mną od naprawdę długiego czasu. Proszę, pomóż mi — mówię cicho, a mój glos drży jak jeszcze nigdy dotąd.
Staram się zachować spokojnie, ale jest to trudne, wiedząc, że tak naprawdę mogłam właśnie wpaść w coś jeszcze gorszego niż czekało mnie przedtem. Kiedy jednak czuję, że mężczyzna nagle się rozluźnia i odwzajemnia uścisk, zaczynam czuć się choć trochę pewniej i bezpieczniej. Przynajmniej na teraz.
— Więc jak ci minął dzień, kotku? — Przerywa tym pytaniem ciszę i delikatnie się odsuwa, a jego głos jest ciepły i przyjemny. — Już myślałem, że nigdy nie przyjdziesz, wiesz?
Czuję się trochę zdezorientowana, ale od razu łapię o co chodzi i co powinnam robić. Z wdzięcznością uśmiecham się, a z serca spada mi ogromny głaz.
— Wiesz, to dość... specyficzne miejsce, prawie się zgubiłam. — Śmieję się chwilę, mają nadzieję, że nie brzmi to tak sztucznie, jak mi się wydaje.
Nieznajomy patrzy w dal, marszcząc brwi, ale po chwili wyraz jego twarzy znów staje się łagodny.
— Poszedł.
Słysząc to, jak na komendę odwracam się, sprawdzając czy faktycznie już nikogo tam nie ma. Moim oczom ukazuje się tylko pusta przestrzeń, której widok sprawia, że drżenie mojego ciała ustaje całkowicie.
— Ja, ja nie wiem jak ci się odwdzięczę. Ja myślałam, że nie uda mi się uciec albo... nie wiem, cokolwiek. Ja... Ja dziękuję. Dziękuję, że teraz jestem bezpieczna. Dzięku…
— Czyli myślisz, że jesteś bezpieczna? — Zaśmiał się, a wyraz jego twarzy kompletnie się zmienił.
Zdecydowanie nie podoba mi się sposób, w jaki się uśmiecha i patrzy na mnie, przez co chcę uciec jak najszybciej, ale nie jestem pewna czy to byłaby moja dobra decyzja. Mimo wszystko nie mogę zaprzeczyć, że jako przedstawiciel płci męskiej ma o wiele więcej siły i ogólnie lepszą kondycję fizyczną ode mnie. Szczególnie gdy widzę jego sylwetkę odzianą w grafitowy płaszcz i dżinsy. Dlatego odsuwam się jedynie na jakieś dwa kroki i uważnie obserwuję jego ruchy. Mężczyzna, widząc zmianę w moim nastawieniu, znów cicho się śmieje i gwałtownie przysuwa się do mnie, popychając na ścianę i odgradzając drogę ucieczki przedramieniem. Nawet nie zdążyłam zareagować czy cokolwiek zrobić, co powoduje u mnie lekki atak paniki. Wręcz wtulam się w ścianę za mną, chcąc być od niego możliwie najdalej.
—W naszym kraju panuje anarchia, nikt cię kotku nie nauczył być ostrożnym, zwłaszcza w takich miejscach?
Nie jestem w stanie mu odpowiedzieć przez ściśnięte gardło, ale i tak nie bardzo wiem, co by mu powiedzieć. Pyskowanie nie byłoby raczej odpowiednim rozwiązaniem w takiej sytuacji. Wyrzucam sobie w myślach, że dałam się tak łatwo zwieść. Kolejny wyrzut adrenaliny po niewielkiej uldze sprawia, że w mojej głowie jest istny kocioł i staram się przeanalizować wszelkie możliwości.
— Umiesz szyć? — To pytanie kompletnie mnie dezorientuje, bo co szycie ma do tego wszystkiego?
Kiwam głową, nie potrafiąc wydusić z siebie słowa. W dzisiejszych czasach przydawała się ta umiejętność, chociażby by zmniejszyć ubrania po starszym rodzeństwie. Ciężko jest o dobre pieniądze, więc trzeba oszczędzać na czym tylko się da.
Facet zadowolony z mojej odpowiedzi odsuwa się, ale jego uścisk na moim ramieniu wyraźnie przekazuje, że mam iść z nim i nie kombinować. Prowadzi mnie labiryntem uliczek i przesmyków pomiędzy budynkami, aż dochodzimy do zewnętrznych schodów jakiegoś starego bloku i wspinamy się po nich, by potem wejść przez okno do środka. W trakcie drogi zaczynam trząść się jak osika ze strachu, ale mężczyzna, nawet jeśli zobaczył, to nie dał po sobie poznać, że w jakikolwiek sposób go to poruszyło. W głowie pojawiają mi się obrazy tego, co chce ze mną zrobić. I nie poprawia mi to humoru. Zatrzymujemy się przed drzwiami jednego z pokoju w mieszkaniu, do którego weszliśmy. Zza nich słychać stłumione dźwięki głosów, czasami nawet jak mi się wydaje jęków. Truchleje na samą myśl, że mnie zabrał do jakiegoś burdelu i teraz będzie chciał mnie zgwałcić. Jednak gdy otwiera przede mną wrota we wręcz dżentelmeńskim geście, moim oczom ukazuje dosłowne pobojowisko. Pomieszczenie jest pełne rannych mężczyzn, którzy starają się jakoś poradzić ze swoimi ranami. Z jednymi jest lepiej i mają jedynie zadrapania oraz siniaki, ale niektórzy wykrwawiają się na brudnej podłodze. Z mojej twarzy zapewne całkowicie zeszły kolory, ale mężczyzna, który mnie pozornie uratował, popchnął mnie lekko do przodu.
— Pozwól, że odbiorę swój dług wdzięczności za dzisiejszą sytuację. Poskładasz ich wszystkich do kupy i puszczę cię wolno. Mam nadzieję, że sobie poradzisz. Ktoś zaraz przyniesie ci to, co będzie potrzebne. Powodzenia.
Oświecenie przychodzi do mnie tak nagle, że aż szeroko się uśmiecham i mam ochotę się śmiać głośno. Czuję, jakby kamień spadł mi z serca.
— Wy jesteście tymi rewolucjonistami, prawda? To wy zorganizowaliście ten atak i chcieliście przejąć władzę, by w końcu ogarnąć nasze państwo. Anarchia nas wyniszcza, jest gorzej, niż gdy panował cesarz. Wszyscy już mają dość. Oczywiście, że wam pomogę, jak tylko będę umiała.
Uśmiecha się w moją stronę i wskazuje dłonią na pokój.
— Do dzieła!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz