Pogoda zdecydowanie nie pasowała do nastroju panującego wśród zebranej grupy ludzi. Słońce ładnie przygrzewało, po raz pierwszy od dobrych kilku miesięcy, gdy to panowały mrozy i padał śnieg. Można było uznać ten dzień za pierwszy w roku wskazujący na nadchodzącą wiosnę. Po białym puchu pozostały resztki tam, gdzie wcześniej były największe zaspy. Jednakże przez roztopy zrobiło się wielkie błoto i trzeba było uważać na to, jak się stawia kroki. Uważnie przypatrywałam się podłożu, co w sumie było mi na rękę, nie chciałam rozglądać się po otoczeniu ani widzieć tych wszystkich współczujących spojrzeń. To zdecydowanie nie było dla mnie i najchętniej w ogóle bym tu nie przychodziła, ale raczej nie wypadało mi się ulotnić. Dlatego, zamiast się użalać nad sobą, postanowiłam skupić się na miętoleniu w palcach skrawka lekkiej kurtki, która zastąpiła jej cieplejszą wersję na zimę. Nie było wiatru, ale mimo to moje włosy od czasu do czasu wpadały mi na twarz, a ja mimowolnie pociągałam nosem, sama nie wiedząc czy to od emocji, czy może od tego, że pomimo dosyć ciepłego dnia ubrałam się stanowczo zbyt lekko i było mi trochę zimno.
Na ogół byłam osobą, która wolała się wtapiać w otoczenie albo nawet stawać się niewidzialna. Chciałam zwracać na siebie uwagę, ale nigdy nie miałam na tyle odwagi, by się pokazać. Jestem beznadziejna w kontaktach międzyludzkich. Prawie każde ich zachowanie wydaje mi się wymuszone, na pokaz, dla własnego interesu. W sumie najwięcej czasu miałam styczność z rówieśnikami ze szkoły, więc nie powinno wydawać się to aż tak dziwne. Dlatego też idąc ścieżką, będąc całkowicie ubrana na biało, czułam się jak latarnia pośród czarnej masy. Dosłownie, jako jedyna odbiegałam od reszty, gdzie każdy się ubrał elegancko i na czarno, żeby ukazać szacunek i żałobę. Nie, żebym ja tego nie robiła. Zdecydowanie mogłam potwierdzić, że to właśnie ja najbardziej rozpaczałam po tej stracie. Tylko że ja nie okazywałam uczuć wszem wobec, byłam typem, który wypłakiwał się dopiero w samotności, więc zagryzłam zęby i szłam przed siebie. Jednak ta okazja była wyjątkowa, bo on zasługiwał na więcej niż zwyczajny pogrzeb. Musiałam zrobić coś więcej, manifest moich uczuć miał inną formę, nie było to wypłakiwanie się nad grobem. Nie w moim stylu było być taką, jak wszyscy dookoła, nawet jeśli wolałam się kamuflować wśród tłumu. A z moją białą koszulą, białą kurtką, białą spódnicą, białymi zakolanówkami i ukochanymi białymi trampkami zdecydowanie się wyróżniałam.
Stałam pomiędzy tymi wszystkimi mogiłami, które były w różnym stanie, jedne się już rozlatywały bądź były całkowicie zarośnięte, inne miały na sobie ogromne wieńce i najdroższe oraz najpiękniejsze znicze, które zdążyły się wypalić od zeszłorocznego święta zmarłych. Pozostałe miały palące się, ale też w prawie każdym przypadku najskromniejsze lampiony, które kojarzą nam się z tymi za parę złotych. Takie małe, często czerwone lub białe z metalową, okrągłą przykrywką. Już po samym spojrzeniu mogłam stwierdzić, kogo się odwiedza regularnie, a nie tylko od okazji bądź w ogóle. Wpatrując się w zwiędłe chryzantemy, a nawet zeschnięte, z których niewiele zostało, wręcz same kikuty łodyg, poczułam, jak jeszcze bardziej pogarsza się mój humor. Nie mogłam dopuścić, żeby jego pamięć też tak po prostu wyparowała podczas codziennej rutyny. Zdecydowanie powinniśmy o nim pamiętać i miło wspominać. Przynajmniej ja miałam zamiar to robić.
Cały obrzęd minął mi szybciej niż pstryknięcie palcami, może dlatego, że odpłynęłam myślami całkowicie w inny świat. Wróciłam do czasów, gdy jeszcze będąc małym wypierdkiem, bujałam się na huśtawce zrobionej z opony chyba od traktora. W sensie tej mniejsze, co jest z przodu pojazdu. Zawieszona ona była na mojej ukochanej dzikiej jabłoni, która robiła za takie centrum całego mojego dzieciństwa. To tam miałam również amatorsko zrobiony domek na drzewie, gdzie trzymałam każdą swoją pamiątkę i ważną dla mnie rzecz. To także tam ukrywałam psiaka, którego spotkałam kiedyś na spacerze po łąkach. Biedaczyna próbował polować na myszy lub zające, ewentualnie inne zwierzęta, które zdołałby złapać. Widząc jego kości, niewiele myśląc, się zaprzyjaźniłam. Jako dziecko byłam strasznie nierozsądna, skoro tak po prostu podeszłam i pogłaskałam wygłodniałego psa. Jednak nic mi się nie stało i przemyciłam go do mojej bazy, w której mieszkam i do której przynosiłam mu wykradzione jedzenie. Patrząc na tę sytuację z perspektywy czasu, zdecydowanie mogłam uznać, że dziadek o wszystkim wiedział, ale dzielnie grał niczego nieświadomego, a ja żyłam w przekonaniu, że mam wielki sekret do utrzymania w tajemnicy przed innymi, bo pozbyliby się mojego przyjaciela, a ten pies zdecydowanie nim był, aż do końca swojego żywota. Zawsze mnie bronił i pilnował z ukrycia, jako inteligentne zwierzę zawsze się mnie słuchał i nie pokazywał na oczy pozostałym domownikom, nie szczekał i nie robił hałasu, który mógłby sprowadzić kogoś. Mogłam go spokojnie nazwać moim aniołem stróżem.
Poczułam nagłe szturchnięcie w ramię, które brutalnie wyrwało mnie z zamyślenia. Zdezorientowana spojrzałam na tatę, który ruchem głowy wskazał mi, że to czas. Naprawdę nie wiem, dlaczego uznali, że to właśnie ja powinnam wygłosić krótką przemowę na temat zmarłego. Nie miałam żadnych zdolności pisarskich, a do tego z trudem przychodziło mi wyrażanie emocji poprzez przełożenie ich na słowa. Przekonałam się o tym, podczas pisania listów czy wpisów do pamiętnika. Głupota.
Niepewnie podeszłam do osoby, która podała mi mikrofon. No tak, przecież musi mnie usłyszeć całe zebranie. Odetchnęłam głęboko w zamiarze uspokojenia się, jednakże nic mi to nie dało. Odchrząknęłam, pozbywając się chrypy z głosu i jeszcze raz wypuściłam powietrze z płuc.
— Dziadku. — Ścisnęłam dłoń na białej kopercie, którą miałam schowaną w kieszeni kurtki. — Nie muszę ci wygłaszać długich zdań, bo doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, co chcę ci przekazać. Czuję, że jesteś tutaj ze mną i już zawsze będziesz. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie chciałbyś, żebym była ubrana na czarno i w tym kolorze przechodziła całą żałobę. Pamiętam, jak kazałeś mi się ubierać w jasne kolory, twierdziłeś, że bardziej mi pasują. Dlatego dzisiaj specjalnie dla ciebie, jestem na biało. Kolor tak samo czysty, jak każde twoje intencje wobec mnie.
Ostrożnie podeszłam do wykopanej dziury, w której to już spoczywała trumna. Nagły ucisk w mojej klatce piersiowej odebrał mi oddech. Z trudem przełknęłam ślinę, czując, jak coraz bardziej się trzęsę. Mimo to uśmiechnęłam się, łzy nie wytrzymały i pociekły po moich policzkach, ale w tamtym momencie nie za bardzo mnie to interesowało. Drżący uśmiech bardziej przypominał zapewne oblicze rozpaczy i żalu niż wesoły gest ukazujący szczęście i radość, ale nie było żadnych szans na kłamanie. Nie teraz.
Z pewnym wahaniem wyjęłam list, który trzymałam cały czas w dłoni i szybkim ruchem wrzuciłam go do wykopanego grobu. Spadł idealnie na drewnianą powierzchnię, która niedługo miała zostać zakopana i przykryta marmurową płytą.
— Doskonale wiesz, co chcę ci powiedzieć — szepnęłam, już nie w mikrofon.
Stałam tam już tak do końca z tym samym drżącym uśmiechem i spływającymi łzami.
Dziadku, nadal cię kocham.
środa, 7 listopada 2018
niedziela, 4 listopada 2018
Niewysłany czwarty list
1 listopada naszego roku
Wydaje mi się, że właśnie ten list będzie tym najdłuższym, za co cię przepraszam, bo teoretycznie będziesz miał najwięcej do przetrawienia i zrozumienia. Jednak chociaż poprawi to moje morale po tym ostatnim, który dosyć mocno ugodził mój zmysł perfekcjonizmu. Takie mam oczekiwania co do tego, a ty przecież i tak czytać nie będziesz, co jedynie umacnia mój zamysł napisania tym razem dobrze, tego wszystkiego, co czuję i myślę.
Uważam, że to będzie też ostatni list, który ma mi przynieść wybłaganą ulgę i oczyszczenie. Pomijając dzisiejsze słowa, wydusiłam z siebie już raczej wszystko, co mnie tak uwierało na duszy, więc mam nadzieję na dostanie spokoju. Chciałabym w końcu przestać za dużo myśleć i porządnie się wyspać, bez złudnych snów lub budzenia się kilka razy w ciągu nocy. Zdecydowanie za bardzo mnie zmęczyło życie w takim trybie, a przecież nie mogę funkcjonować na kofeinie czy energetykach, bo w końcu moje serce wykorkuje i tym bardziej nie będę miała się czym martwić. Gorzej, że zostawiłabym za wiele niedokończonych spraw i marzeń na tym świecie. Chciałabym do czegoś dotrzeć, zanim dopadnie mnie śmierć. Chociaż mam wiele problemów i zmartwień głównie emocjonalnych, z którymi nie do końca sobie radzę, to nie jestem typem samobójcy. Widzę wiele innych celów, które chciałabym zrealizować, a nie wierzę w życie pośmiertne czy reinkarnację, więc wątpię, żebym miała możliwości ich realizacji, gdy zostanę złożona do grobu.
Jednak wróćmy może do sensu i powodu pisania tego listu, bo zaczęłam temat, który stanowczo nie wiążę z tym, o czym chciałam się rozpisać. Albo może ma to jakieś powiązania? Nie ważne. Trzymajmy się głównego wątku. Inaczej z listu wyjdzie mi saga, a z nią tym bardziej będę miała trudności ze schowaniem przed innymi.
Nawet nie zdajesz sobie sprawę z tego, jak trudno jest mi to wszystko napisać. Sama przed sobą czasami boję się przyznawać do tego, a co dopiero spisać to na kartkę, gdzie nie mam stuprocentowej pewności, że nikt, dosłownie nikt, nie ujrzy tego kawałka papieru, a nawet nie będzie wiedział o jego istnieniu. To naprawdę wielkie ryzyko i ciągle się waham, mimo że jeszcze przed chwilą uparcie twierdziłam, że wszystko z siebie wyrzucę. Irytuje mnie to.
Dobra, biorę głęboki wdech i piszę, póki się jeszcze do końca nie rozmyśliłam. Tak naprawdę to zainteresowałam się tobą, można to chyba nawet nazwać zauroczeniem. Zdaję sobie sprawę z tego, że raczej będziesz tym nieźle zdziwiony, nigdy nawet nie dałam ci grama podejrzeń, że mi się podobasz. Spokojnie, tak miało być, specjalnie nic nie pokazywałam, od początku wiedziałam, że nie mam szans. Nasze relacje opierały się na tych czysto koleżeńskich, byliśmy wzajemnie znajomymi z klasy. Widziałam, że w ogóle się mną nie interesowałeś, zdecydowanie wolałeś inny typ dziewczyn. A ja zdecydowanie do niego nie należałam. Jednak mimo świadomości bezsensu całego tego uczucia nie potrafiłam ot tak przestać. To jest o wiele trudniejsze, niż się może komukolwiek wydawać, a naprawdę chciałabym to przerwać, jak najszybciej.
Każde twoje słowa, każde twoje gesty, każde twoje kolejne dziewczyny. Boli to wszystko tak niemiłosiernie, że gdybym tylko wierzyła w Boga, błagałabym go o zlitowanie się nade mną i zakończenie tego cierpienia. Naprawdę, zazdrość niszczy mnie całkowicie, a egoizm moich pragnień po niej poprawia. Tak strasznie chciałaby być obok ciebie jako ktoś więcej.
Piszę ten list dla siebie, więc także przed sobą przyznam się do wszystkiego. Wyspowiadam się całkowicie szczerze. Nie ma zatajania informacji i mijania się z prawdą.
Nie potrafię określić, kiedy dokładnie się zaczęło. Wydaje mi się, że wtedy gdy coraz częściej rozmawiałeś ze mną na lekcjach czy na przerwach. Poznałam cię lepiej i jakoś tak wyszło. Przez dobre kilka dni, jak nie tydzień, zastanawiałam się, czy na pewno mój zdesperowany umysł mnie nie oszukuje. Czy po prostu swojej potrzeby bliskości nie zwala na ciebie, jako na kogoś, kto jest w dosyć dobrych relacjach ze mną. Jednak reakcje na twoje poniektóre zachowania upewniła mnie w tym, że to chyba nie tylko chore wymysły mojego genialnego umysłu.
Szczerze mówiąc, nie wyjawiłam tego nikomu, jedynymi dowodami są wpisy w moim pamiętniku, które ciągną się przez dobre kilkanaście stron, jak nie więcej. Łzawe wpisy. W pewnym momencie chciałam się poradzić mojej jedynej i najlepszej przyjaciółki, ale dosyć szybko to odrzuciłam, stwierdzając, że to nie jest zbyt dobry pomysł, szczególnie znając jej charakter. Zaraz o tym wiedziałaby cała szkoła, bo nieudolnie chciałaby coś z tym zrobić. Jakoś pomóc.
Tylko że tu nie ma co pomagać, bo nawet nie ma szans na jakikolwiek związek.
Wiesz, nadal pojawiają się złudne sny, czy to te nocne, czy te na jawie. Mącą mi w głowie i chociaż na chwilę pozwalają mi żyć w idealnej rzeczywistości. Czasami sama wykorzystuję moją wyobraźnię i zanurzam się na trochę w iluzji, żeby przynajmniej namiastki samotności się pozbyć. Szkoda, tylko że potem jeszcze gorzej jest z moim humorem, gdy dojdzie do mnie, że tutaj nie ma możliwości na szczęśliwe zakończenie.
Takie życie.
Za co się w tobie zauroczyłam? Nie potrafię jednoznacznie wskazać, wydaje mi się, że za całokształt, szczególnie za charakter. A jeśli chodzi o wygląd, to raczej twoje oczy przyciągają najbardziej moją uwagę. Ciągle mówisz, że nie lubisz tego koloru i wydaje cię się po prostu brzydki, ale dla mnie są one niezwykłe. Wyjątkowe. Gdybyś to przeczytał, to może poprawiłbyś sobie zdanie o nich, ale niestety nie mam zamiaru ci pokazywać tej kartki. Przepraszam. Może kiedyś uda mi się powiedzieć w rzeczywistości coś podobnego do tego zdania, jak uzbieram na tyle odwagi.
Na ogół już sama nie jestem pewna, czy z czasem jest ze mną lepiej, czy gorzej, bo jednocześnie przyzwyczajam się do praktycznie codziennego widoku ciebie i udawania, że wszystko jest tak, jak było przed moimi uczuciami. Jednak pomimo wszystko coraz częściej wpadam w wir myśli mnie pogrążających. Coraz bardziej mam wrażenie, że to ze mną jest coś nie tak. Zamiast się użalać, powinnam się za siebie wziąć i coś z tym zrobić, tylko że nie potrafię. Nie chcę ci niszczyć spokojnego życia, ewentualnie po prostu boję się bezpośredniego odrzucenia przez ciebie. Usłyszenia tego na własne uszy. Tak, całkiem możliwa jest taka opcja. Chyba od zawsze byłam niezwykłym tchórzem, ale dobrze to ukrywałam. Tego jednak przed sobą nie ukryję.
Muszę jednak przyznać, że ty akurat nie ponosisz żadnej winy. Nie masz nic na sumieniu ze mną związanego. Nie mogę cię przecież zmusić do odwzajemnienia uczuć, skoro nie jesteś mną zainteresowany, a związek z litości, który rozpadłby się po jakimś tygodniu, mnie nie kręci. Ten cały ból, jaki odczuwam, nie mogę zwalić na ciebie, chociaż czasami mam na to naprawdę ogromną ochotę. Może jakbym cię przez to cierpienie znienawidziła, to byłoby mi lepiej, ale z drugiej strony nie chcę cię darzyć negatywnymi emocjami. Nie zasłużyłeś na nie.
Pozostanę przy sporadycznych wspólnych rozmowach, ukradkowym przyglądaniu się tobie i wyżywaniu się ze wszystkich emocji poprzez bicie worka treningowego wiszącego w moim pokoju albo agresywnym graniu w koszykówkę na zajęciach wychowania fizycznego. Mam jeszcze awaryjny plan biegania aż do padnięcia. Także możesz być pewny, iż nic nie zakłóci twój spokój z mojej strony. Dam sobie radę, może za jakiś czas w końcu przyjdzie do mnie trochę szczęścia i uwolnię się od tego wszystkiego. Zacznę nowe życie.
Ciągle zauroczona
czwartek, 1 listopada 2018
Niewysłany trzeci list
1 września naszego roku
To już na pewno nie jest zwykła niechęć do kogoś, czy sprzeczne zdania i poglądy. Między nami jest taka nienawiść, że cały czas prowadzimy cichą i oficjalnie niewypowiedzianą wojnę. Doskonale zdajesz sobie z tego sprawy. Ty przecież to wszystko zaczęłaś, ciągnie się to już tak długo, że nawet nie pamiętam, jak to się stało, ale jestem pewna, że to ty jesteś winna rozpoczęcia tego.
Tak teraz myślę, czemu ty mnie tak znienawidziłaś. Sama najchętniej to bym cię najzwyklej w świecie ignorowała. Po co mamy sobie zatruwać nawzajem życie, skoro już i tak jest ono pojebane? Jednak ty wolisz ciągle słać w moją stronę zaczepki i prowadzić słowne potyczki. Czasami posuwasz się nawet do nieczystych zagrań i nie mówię tu o podłożeniu nogi, jak idę do tablicy, czy specjalne uderzenie mnie piłką na lekcji wychowania fizycznego. Bardziej chodzi mi o udupianie mnie u nauczycieli, podszywanie się pode mnie i rozpowiadanie takich plotek o mnie, że nie wiem, czy mam się śmiać, czy płakać.
Mimowolnie odgrywam ci się pięknym za nadobne, nie dając ci sobą pomiatać, ale tworzy to jedynie zamknięty krąg, który powtarzamy cały czas. Męczy mnie to już.
Chciałabym cię chociaż trochę zrozumieć i dowiedzieć się, jaki jest motyw twoich działań. Dlaczego ja, co ci takiego zrobiłam, że teraz się mścisz przy każdej możliwej okazji?
Wydaje mi się, że to będzie dotychczas najkrótszy list, bo nie mam zbyt wiele do napisania. Miotają mną sprzeczne emocje, bo jednocześnie jestem na ciebie niezwykle wściekła, a z drugiej po prostu ciekawa i lekko rozżalona, że między nami toczy się codziennie nowa bitwa. Jedynie czekamy, która z nas pierwsza skapituluje.
To smutne.
Ewentualnie to moja burza hormonów przed okresem daje mi się w kość i robi ze mnie mięczaka.
W każdym razie chciałabym to już zakończyć i pomimo tego, że raczej nie udałoby się nam nawet zakolegować, bo zbyt wiele słów i obelg skierowałyśmy przeciwko siebie, to czemu nie miałybyśmy przyjąć rozejmu i zawieszenia broni. Mam ochotę ci to zaproponować, ale wiem, że prawdopodobnie jedynie mnie wyśmiejesz, jednocześnie wyzywając jeszcze.
A może po prostu tchórzę i nie potrafię ci spojrzeć w oczy. Szczerze mówiąc, nie zrobiłam tego, od kiedy to poszarpałaś mnie ze swoimi przyjaciółkami za szkołą i trochę pogroziłaś. Wiesz, tej sytuacji to się nawet nieźle przestraszyłam, ale próbowałam nie dawać po sobie oznak strachu.
Zdecydowanie nie wiem, co mogłabym ci jeszcze przekazać, niewiele nas łączy i oprócz negatywnych uczuć i pewnego rodzaju żalu i niezrozumienia, nie ma nic więcej, co mogłabym ci wypomnieć.
Czuję, że to, co piszę, jest całkowicie bez ładu i składu, a do tego nie ma najmniejszego sensu, ale przynajmniej czuję się trochę lepiej. Zresztą to nie musi być jakieś arcydzieło sztuki godne nagrody Nobla, przecież nawet nikt tego na oczy nie będzie widział, ale i tak czuję się źle, że piszę coś tak chujowego.
Ciągle nienawidząca
Subskrybuj:
Posty (Atom)