niedziela, 4 listopada 2018

Niewysłany czwarty list

1 listopada naszego roku

Wydaje mi się, że właśnie ten list będzie tym najdłuższym, za co cię przepraszam, bo teoretycznie będziesz miał najwięcej do przetrawienia i zrozumienia. Jednak chociaż poprawi to moje morale po tym ostatnim, który dosyć mocno ugodził mój zmysł perfekcjonizmu. Takie mam oczekiwania co do tego, a ty przecież i tak czytać nie będziesz, co jedynie umacnia mój zamysł napisania tym razem dobrze, tego wszystkiego, co czuję i myślę.
Uważam, że to będzie też ostatni list, który ma mi przynieść wybłaganą ulgę i oczyszczenie. Pomijając dzisiejsze słowa, wydusiłam z siebie już raczej wszystko, co mnie tak uwierało na duszy, więc mam nadzieję na dostanie spokoju. Chciałabym w końcu przestać za dużo myśleć i porządnie się wyspać, bez złudnych snów lub budzenia się kilka razy w ciągu nocy. Zdecydowanie za bardzo mnie zmęczyło życie w takim trybie, a przecież nie mogę funkcjonować na kofeinie czy energetykach, bo w końcu moje serce wykorkuje i tym bardziej nie będę miała się czym martwić. Gorzej, że zostawiłabym za wiele niedokończonych spraw i marzeń na tym świecie. Chciałabym do czegoś dotrzeć, zanim dopadnie mnie śmierć. Chociaż mam wiele problemów i zmartwień głównie emocjonalnych, z którymi nie do końca sobie radzę, to nie jestem typem samobójcy. Widzę wiele innych celów, które chciałabym zrealizować, a nie wierzę w życie pośmiertne czy reinkarnację, więc wątpię, żebym miała możliwości ich realizacji, gdy zostanę złożona do grobu.
Jednak wróćmy może do sensu i powodu pisania tego listu, bo zaczęłam temat, który stanowczo nie wiążę z tym, o czym chciałam się rozpisać. Albo może ma to jakieś powiązania? Nie ważne. Trzymajmy się głównego wątku. Inaczej z listu wyjdzie mi saga, a z nią tym bardziej będę miała trudności ze schowaniem przed innymi.
Nawet nie zdajesz sobie sprawę z tego, jak trudno jest mi to wszystko napisać. Sama przed sobą czasami boję się przyznawać do tego, a co dopiero spisać to na kartkę, gdzie nie mam stuprocentowej pewności, że nikt, dosłownie nikt, nie ujrzy tego kawałka papieru, a nawet nie będzie wiedział o jego istnieniu. To naprawdę wielkie ryzyko i ciągle się waham, mimo że jeszcze przed chwilą uparcie twierdziłam, że wszystko z siebie wyrzucę. Irytuje mnie to.
Dobra, biorę głęboki wdech i piszę, póki się jeszcze do końca nie rozmyśliłam. Tak naprawdę to zainteresowałam się tobą, można to chyba nawet nazwać zauroczeniem. Zdaję sobie sprawę z tego, że raczej będziesz tym nieźle zdziwiony, nigdy nawet nie dałam ci grama podejrzeń, że mi się podobasz. Spokojnie, tak miało być, specjalnie nic nie pokazywałam, od początku wiedziałam, że nie mam szans. Nasze relacje opierały się na tych czysto koleżeńskich, byliśmy wzajemnie znajomymi z klasy. Widziałam, że w ogóle się mną nie interesowałeś, zdecydowanie wolałeś inny typ dziewczyn. A ja zdecydowanie do niego nie należałam. Jednak mimo świadomości bezsensu całego tego uczucia nie potrafiłam ot tak przestać. To jest o wiele trudniejsze, niż się może komukolwiek wydawać, a naprawdę chciałabym to przerwać, jak najszybciej.
Każde twoje słowa, każde twoje gesty, każde twoje kolejne dziewczyny. Boli to wszystko tak niemiłosiernie, że gdybym tylko wierzyła w Boga, błagałabym go o zlitowanie się nade mną i zakończenie tego cierpienia. Naprawdę, zazdrość niszczy mnie całkowicie, a egoizm moich pragnień po niej poprawia. Tak strasznie chciałaby być obok ciebie jako ktoś więcej.
Piszę ten list dla siebie, więc także przed sobą przyznam się do wszystkiego. Wyspowiadam się całkowicie szczerze. Nie ma zatajania informacji i mijania się z prawdą.
Nie potrafię określić, kiedy dokładnie się zaczęło. Wydaje mi się, że wtedy gdy coraz częściej rozmawiałeś ze mną na lekcjach czy na przerwach. Poznałam cię lepiej i jakoś tak wyszło. Przez dobre kilka dni, jak nie tydzień, zastanawiałam się, czy na pewno mój zdesperowany umysł mnie nie oszukuje. Czy po prostu swojej potrzeby bliskości nie zwala na ciebie, jako na kogoś, kto jest w dosyć dobrych relacjach ze mną. Jednak reakcje na twoje poniektóre zachowania upewniła mnie w tym, że to chyba nie tylko chore wymysły mojego genialnego umysłu.
Szczerze mówiąc, nie wyjawiłam tego nikomu, jedynymi dowodami są wpisy w moim pamiętniku, które ciągną się przez dobre kilkanaście stron, jak nie więcej. Łzawe wpisy. W pewnym momencie chciałam się poradzić mojej jedynej i najlepszej przyjaciółki, ale dosyć szybko to odrzuciłam, stwierdzając, że to nie jest zbyt dobry pomysł, szczególnie znając jej charakter. Zaraz o tym wiedziałaby cała szkoła, bo nieudolnie chciałaby coś z tym zrobić. Jakoś pomóc.
Tylko że tu nie ma co pomagać, bo nawet nie ma szans na jakikolwiek związek.
Wiesz, nadal pojawiają się złudne sny, czy to te nocne, czy te na jawie. Mącą mi w głowie i chociaż na chwilę pozwalają mi żyć w idealnej rzeczywistości. Czasami sama wykorzystuję moją wyobraźnię i zanurzam się na trochę w iluzji, żeby przynajmniej namiastki samotności się pozbyć. Szkoda, tylko że potem jeszcze gorzej jest z moim humorem, gdy dojdzie do mnie, że tutaj nie ma możliwości na szczęśliwe zakończenie.
Takie życie.
Za co się w tobie zauroczyłam? Nie potrafię jednoznacznie wskazać, wydaje mi się, że za całokształt, szczególnie za charakter. A jeśli chodzi o wygląd, to raczej twoje oczy przyciągają najbardziej moją uwagę. Ciągle mówisz, że nie lubisz tego koloru i wydaje cię się po prostu brzydki, ale dla mnie są one niezwykłe. Wyjątkowe. Gdybyś to przeczytał, to może poprawiłbyś sobie zdanie o nich, ale niestety nie mam zamiaru ci pokazywać tej kartki. Przepraszam. Może kiedyś uda mi się powiedzieć w rzeczywistości coś podobnego do tego zdania, jak uzbieram na tyle odwagi.
Na ogół już sama nie jestem pewna, czy z czasem jest ze mną lepiej, czy gorzej, bo jednocześnie przyzwyczajam się do praktycznie codziennego widoku ciebie i udawania, że wszystko jest tak, jak było przed moimi uczuciami. Jednak pomimo wszystko coraz częściej wpadam w wir myśli mnie pogrążających. Coraz bardziej mam wrażenie, że to ze mną jest coś nie tak. Zamiast się użalać, powinnam się za siebie wziąć i coś z tym zrobić, tylko że nie potrafię. Nie chcę ci niszczyć spokojnego życia, ewentualnie po prostu boję się bezpośredniego odrzucenia przez ciebie. Usłyszenia tego na własne uszy. Tak, całkiem możliwa jest taka opcja. Chyba od zawsze byłam niezwykłym tchórzem, ale dobrze to ukrywałam. Tego jednak przed sobą nie ukryję.
Muszę jednak przyznać, że ty akurat nie ponosisz żadnej winy. Nie masz nic na sumieniu ze mną związanego. Nie mogę cię przecież zmusić do odwzajemnienia uczuć, skoro nie jesteś mną zainteresowany, a związek z litości, który rozpadłby się po jakimś tygodniu, mnie nie kręci. Ten cały ból, jaki odczuwam, nie mogę zwalić na ciebie, chociaż czasami mam na to naprawdę ogromną ochotę. Może jakbym cię przez to cierpienie znienawidziła, to byłoby mi lepiej, ale z drugiej strony nie chcę cię darzyć negatywnymi emocjami. Nie zasłużyłeś na nie.
Pozostanę przy sporadycznych wspólnych rozmowach, ukradkowym przyglądaniu się tobie i wyżywaniu się ze wszystkich emocji poprzez bicie worka treningowego wiszącego w moim pokoju albo agresywnym graniu w koszykówkę na zajęciach wychowania fizycznego. Mam jeszcze awaryjny plan biegania aż do padnięcia. Także możesz być pewny, iż nic nie zakłóci twój spokój z mojej strony. Dam sobie radę, może za jakiś czas w końcu przyjdzie do mnie trochę szczęścia i uwolnię się od tego wszystkiego. Zacznę nowe życie.

Ciągle zauroczona

P.S. Masz straszny gust. Twoja ostatnia dziewczyna była naprawdę okropną dziwką, skoro zdradziła cię z tym debilem z równoległej klasy. Ja na pewno bym ci tego nie zrobiła.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz