sobota, 9 marca 2019

Bez rutyny źle, z nią jeszcze gorzej

Chciałem wrócić do codzienności i spokoju, ale chyba nie był to koniecznie dobry pomysł. Jakoś dotrwałem do momentu wypisu. Bardzo mi w tym pomogły moje ukochane słuchawki i praktycznie cała niedziela spędzona z moimi przyjaciółmi. Jednak w dalszym ciągu coś było stanowczo nie tak. I to coś strasznie mnie irytowało, przez co byłem cały czas rozdrażniony albo zamyślony, co Blathin i Gabriel z łatwością zauważyli, ale nie skomentowali, za co byłem im bardzo wdzięczny. No bo co miałbym im powiedzieć, skoro sam sobie nie potrafiłem odpowiedzieć? A do tego doszło to, że co jakiś czas, gdy się nie pilnowałem, widziałem przed oczami scenę, która rozegrała się na sali zaledwie w sobotni wieczór, a słowa lekarki nieprzyjemnie huczały mi w głowie, przyprawiając mnie o migrenę.
Poniedziałkowy poranek zastałem w białym puchu i dosadnych słowach okularnicy. Zdążyłem ledwo wstać, a medyczka już stała obok i kazała zbierać mi swoje manatki i nie zajmować łóżka nowym pacjentom. Po nie do końca wyspanej nocy nie miałem siły jej odpyskować, chociaż odpowiednie słowa znajdowały się już na końcu języka. Odpuściłem z nadzieją, że przynajmniej szybciej się stamtąd wydostanę. Jednak zanim miałem wyjść ze szpitala, musiałem jeszcze zajrzeć do jej gabinetu, co w gruncie niezbyt mi się podobało.
Po niewielkich komplikacjach trafiłem na wskazane miejsce. Pomieszczenie nie było jakoś specjalnie wielkie, jednak w porównaniu do innych pokoi było bardziej osobiste. Kwiaty doniczkowe, różne książki i ozdoby, a przede wszystkich prywatne zdjęcia nadawały wnętrzu odpowiedniej atmosfery. Usiadłem na w miarę wygodnym krześle przed potężnym biurkiem całkiem zasypanym przez stosy kartek. Kobieta znajdująca się po drugiej stronie tego całego pasma gór papierowych nawet na mnie nie spojrzała, dalej coś pisząc i mrucząc cicho pod nosem.
— Ekhem, ja tylko po wypis. Jeśli mogłaby pani, to ja go szybko zbiorę i się stąd zbieram — odezwałem się, przerywając niezręczną ciszę, która między nami panowała.
Po dłuższej chwili doktorka w końcu na mnie popatrzyła, ale jej wzrok w ogóle mi się nie spodobał. Z trudem przełknąłem ślinę, oczekując najstraszniejszych scenariuszy.
— Pewnie doskonale pamiętasz, jak wyjawiłam ci stan naszej pacjentki, jednocześnie łamiąc tajemnicę zawodową i ryzykując zwolnieniem mnie z pracy. Mam nadzieję, że będziesz na tyle bystrym dzieciakiem, że nikomu tego nie wygadasz. Jednak bardziej chciałabym ci wyjaśnić, dlaczego to zrobiłam. Niestety, muszę się przyznać, że moje powody były strasznie egoistyczne i zbyt emocjonalnie podeszłam do tego, chociaż powinnam być profesjonalistą i po prostu się zamknąć. — Wstała gwałtownie z fotelu i podeszła do regału, który stał za jej plecami.
Zdjęła z niego stojącą niedużą ramkę i przez chwilę wpatrywała się w zdjęcie, które w niej było. Rysy jej twarzy złagodniały, a rozczulona kobieta delikatnie przesunęła palcem po szybce. Nie do końca wiedziałem, co mam zrobić w takiej sytuacji, dlatego też nie odzywając się, siedziałem na krześle. Wpatrywałem się, jak z wahaniem podaje mi przedmiot.
— To mój syn. Strasznie mi go przypominasz, był takim samym nieznośnym, irytującym i nieposłusznym bachorem jak ty. Przez jakiś czas też miał szare włosy, pomimo że kategorycznie zabroniłam mu farbować włosy na jakieś niestandardowe kolory — powiedziała, a w tonie jej głosu słychać było nutę rozbawienia i melancholii.
Zwróciłem swój wzrok na trzymaną przeze mnie ramkę. Zdjęcie przedstawiało młodego chłopaka, mniej więcej w moim wieku, który miał ramię przerzucone przez szyję lekarki. Swoją drogą dziwnie było patrzeć na kobietę, która nie miała żadnego ubioru czy sprzętu charakterystycznego dla swojego zawodu. Stali oni na tle niezwykle czystego morza, w którym odbijały się ostre promienie słońca, a szerokie uśmiechy na twarzach zdecydowanie sugerowały, że wyjazd był bardzo udany. Spojrzałem na panią Roberts z lekkim zdezorientowaniem, kompletnie nie wiedziałem, co to wszystko miało do sprawy, ale wolałem być cicho i dać spokojnie jej to wytłumaczyć. Najwidoczniej potrzebowała uspokoić swoje sumienie i wyjaśnić swój błąd. Nie miałem jej tego za złe, chociaż musiałem przyznać sam przed sobą, że jej intencje nie za bardzo mnie interesowały. Postanowiłem skończyć z tą sprawą i po prostu do niej nie wracać. Jednak uszanowałem zdanie kobiety i stwierdziłem, że mogę ją wysłuchać.
— Wiesz, bardzo lubił, wręcz uwielbiał pomagać innym. Często przychodził ze mną do szpitala tylko po to, żeby pogadać ze starszymi osobami czy chociażby pograć z nimi w karty. Był też stałym odwiedzającym na oddziale dziecięcym, bawił się z dziećmi, żeby ich rodzice mogli trochę odpocząć. Wszędzie było go pełno, robił za dziesięć pielęgniarek oddziałowych, a to wspomagał lekarzy podczas obchodów, a to pilnował chorych i gdy tylko było coś nie tak, to pędził po pomoc. Nie było to zbyt zgodne z przepisami, ale każdy go tutaj uwielbiał i nie miał nic do tego, że się tak tutaj panoszył. Kiedyś mogłam go stąd wygonić pod pretekstem odrabiania lekcji i uczenia się, ale z czasem i na to znalazł sposób. Uczył się z innymi, czasami, nawet gdy nauczyciel przychodził do pacjenta, żeby poprowadzić prywatne lekcje, dołączał się do nich. Naprawdę nie mogłam nad nim zapanować. Momentami był tak upierdliwy, jak ty. Mówiło się do niego, a on i tak robił swoje. Wracając jednak do sprawy. Kiedyś nieźle się pokłóciliśmy o jedną z chorych. Nie chciałam mu nic mówić, bo jej rodzice byli wysoko postawionymi osobami, jakby tylko się wydało, że panuje tutaj taki zamęt, że nawet osoby nieuprawnione do tego, robią, co chcą, to w pierwszej kolejności wyleciałabym z pracy. Nie zrozum źle, robota nie jest dla mnie wszystkim, ale byłam samotną matką i musiałam z czegoś żyć z synem. Dlatego zakazałam mu przychodzić, przynajmniej aż ci ludzie przestaną odwiedzać mój oddział. Wkurzyć się to mało powiedziane, zrobił dym, bo naprawdę przywiązał się do tych wszystkich osób tutaj, szczególnie do tej dziewczynki, o którą to wszystko poszło. Moim zdaniem, za emocjonalnie wmieszał się w sprawy, w które nastolatek nie powinien wtykać nosa. Wyszedł z budynku cały w nerwach, a dosłownie na ulicy naprzeciw wybiegł pod samochód, który nie zdążył wyhamować. Akcja ratunkowa przeszła sprawnie, bo w końcu nie uciekł za daleko, ale między innymi pękła mu śledziona i mimo wszystko nie udało się go uratować.
Chciałem się odezwać i coś powiedzieć, ale nic sensownego nie przychodziło mi do głowy, a kondolencje nie miały już żadnego znaczenia. Jakby one kiedykolwiek miały jakieś lecznicze właściwości, które powodowały u osób ukojenie psychiczne.
— Rozumiem, że w jakiś sposób mogę przywoływać wspomnienia o pani synu, ale w dalszym ciągu nie wiem, jak obie te historie się ze sobą łączą. — Spojrzałem na nią z lekkim zakłopotaniem, świadomość, że przypominałem zmarłego, nie tylko była niekomfortowa, ale trochę też mnie przytłoczyła.
— Cóż, gdy przyleciałeś do mnie wtedy taki spanikowany i wręcz głodny informacji za bardzo przypomniałeś mi ten dzień. I chociaż mogłam być pewna, że gdybym ci odmówiła, to grzecznie bądź nie wróciłbyś do sali, to przez sentyment nie mogłam tak po prostu odesłać cię z kwitkiem. Wiesz, na początku myślałam, że jesteś bachorem jakich wielu na świecie, ale naprawdę mnie zdziwiłeś i pokazałeś, że gdzieś tam ukrywasz tę swoją wrażliwość. — Uśmiechnęła się do mnie delikatnie i zabrała ramkę ze zdjęciem z moich dłoni.
Odwróciła się, odłożyła z pieczołowitością przedmiot na swoje miejsce, na koniec lekko poprawiając ułożenie. Przez krótki moment wydawało mi się, że jej ramiona zadrgały i miałem wrażenie, że nie od późniejszego głębokiego westchnienia. Zachowałem to dla siebie i robiłem dobrą minę do złej gry.
— Oficjalnie uznajmy, że po prostu liczy się dla mnie jedynie zdrowie pacjentów, a skoro udzielenie paru informacji miało przesądzić o samopoczuciu i stanie mojego upierdliwego oddziałowicza, to nie mogłam przecież stresować go aż do wypisu, bo nie tylko pogorszyłby swoje zdrowie, ale także uprzykrzyłby życie innym osobom w pomieszczeniu, co miałoby swoje konsekwencje. Jako lekarz myślę przyszłościowo. — Pani Roberts powróciła do tego poważnego tonu, który mimowolnie jednak był tym, który zdecydowanie najbardziej polubiłem. — No a teraz zawołaj mamę, bo jakbym chciała przypomnieć, nie jesteś pełnoletni i nie mogę cię ot, tak wypuścić bez osoby za ciebie odpowiedzialnej.
Jęknąłem ze zrezygnowaniem, a już byłem myśli, że uda mi się stąd bez wzywania mojej matki. Miałem w planach jeszcze na chwilę zajrzeć do tej dziewczyny od muzyki z soboty, ale w takim przypadku nie było na to żadnych szans. Nie chciałem dodatkowo denerwować pani Roberts swoją wycieczką po szpitalu, a na pewno nie miałem zamiaru tłumaczyć się mamie, dlaczego postanowiłem odwiedzić nieznajomą. Wywlokłem swoje ciało na korytarz i już wyciągnąłem z kieszeni telefon, by zadzwonić, gdy zobaczyłem moją rodzicielkę idącą w moim kierunku. Najwidoczniej już przy wcześniejszej wizycie dowiedziała się, kiedy to ja wychodzę. Nic nie powiedziała, tylko poczochrała mnie po głowie, niszcząc mój idealny artystyczny nieład i weszła drzwiami, z których to ja jeszcze niedawno wyszedłem.
Formalności poszły gładko i zdążyłem się obejrzeć, a już znajdowałem się na mojej ukochanej kanapie, na której to jeszcze w weekend praktycznie umierałem. Jednakże ten incydent nie zniszczył mojej ogromnej i oddanej miłości do niej. Co prawda był poniedziałek, ale lekcje w szkole już od kilku godzin trwały, więc logiczne było, że wrócę tam dopiero następnego dnia. Do tego czasu miałem wolne, a moja mama pozwoliła sobie na odpoczynek. Praca w biurze może i nie wymagała niezwykłej siły fizycznej, ale na pewno była męcząca, szczególnie że mama nie miała regularnych godzin i często zostawała po godzinach, zarywając nocki. W taki oto sposób leżałem na brzuchu, wciskając swój ryj w poduszkę i kompletnie nie wiedziałem, co z sobą zrobić. Chciałem wrócić do rutyny, ale okazało się, że z nią jest jeszcze gorzej niż bez niej. Nudziłem się okropnie bez najbliższe dwie godziny. Kolejne dwie zmarnowałem na przeglądanie zdjęć w telefonie i słuchanie muzyki. Po wspólnie zrobionym i zjedzonym obiedzie poszedłem do pokoju, gdzie zamknięty znowu słuchałem stworzonej przeze mnie playlisty, tylko tym razem na głośnikach, a nie słuchawkach. Gdy tylko pojawiła się kompozycja Yirumy River flows in you, przypomniałem sobie sytuację, w której to przez przypadek trafiłem na intrygującą osóbkę. Przyznam szczerze, że przez trwanie całego utworu myślałem o niej, a nawet i dłużej, co jednocześnie mnie zaciekawiło w sobie i zirytowało. Tylko tego mi brakowało po tym całym zamieszaniu z orzechami i moim atakiem anafilaktycznym. Ze zrezygnowaniem i bez chęci do życia opadłem na łóżko, modląc się w ciszy do Boga, w którego nie wierzyłem o spokój dla mojej duszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz