Na początku zdawało mi się, że to jedynie jakiś kolejny zły sen. Jeden z koszmarów, męczących mnie w nocy, po których człowiek wstaje gwałtownie cały zlany potem, będąc na skraju paniki. Jednak dosyć szybko doszłam do wniosku, że to nie była nocna mara. Przygryzienie języka było zbyt wyrazistym bólem i na pewno nie mogło być samym moim wyobrażeniem. Dodatkowo delikatne mrowienie po tym zabiegu upewniło mnie w tej myśli.
Pomyślałam także, że może miałam omamy słuchowo-wzrokowe. W końcu przecież całkiem rzeczywiste było, że zjadłam coś nieświeżego, a ukryta w tym produkcie pleść, której nie zauważyłam, wywołała u mnie halucynacje, jak po grzybkach halucynkach.
Ewentualnie zaczynałam świrować.
I sama już nie wiedziałam, co byłoby gorsze, jednak nie zmieniało to faktu, że realność całego zdarzenia zaczęła mnie przytłaczać. Dosłownie. Wgniotła mnie w ziemię, że wręcz nie mogłam się poruszyć. Tym bardziej mnie to wszystko przerażało.
— Nie ma mowy! — Dość dosadnie dałam znać o swoim zdaniu.
— Kuru, doskonale zdajesz sobie sprawę, że jest Wielkanoc. Kwintesencja całego chrześcijańskiego życia. W tym dniu wszystko rodzi się na nowo. To czas, żeby z rodziną i bliskimi odnawiać więzi. Patrz jak piękna pogoda, słońce świeci, niebo jest bezchmurne, a na dworze jest na tyle ciepło, że można iść na spacer w samej bluzie. — Meri gestykulował swoimi rękoma tak gwałtownie, że prawie potrącił swój kubek z herbatą.
Mnie samej zdecydowanie przydałaby się kawa, taka mocna, bez cukru ani mleka. Coś czułam, że bez niej nie uda mi się zdzierżyć całego tego zamieszania.
— Leje. Do tego jest może z pięć stopni na plusie i nie zdziwiłabym się, gdyby zaczął sypać śnieg. Tak jak wczoraj. I przedwczoraj — powiedziałam z przekąsem. — Do tego, jak możesz przejmować się tym świętem, skoro nie chodzisz do kościoła. Ty nawet nie jesteś katolikiem!
— No dobrze, może ostatnio Bóg nie zesłał dla nas wspaniałej pogody, ale to wszystko przez to, że ludzie dopuścili do globalnego ocieplenia. A co do mojego wyznania, teoretycznie jestem chrześcijaninem, w końcu przyjąłem te wszystkie sakramenty, ale jestem z tych, co nie wierzą, że te wszystkie obrzędy w jakiś sposób zbliżają do Nieba. Co nie zmienia tego, że mogę obchodzić święta Wielkanocne. W końcu duża ilość osób obchodzi Boże Narodzenie, chociaż nie wierzy w Jezusa, więc czemu nie mógłbym obchodzić Wielkanocy, nie wierząc jedynie w Kościół? Poza tym moi rodzice są bardzo religijni i nie pozwoliliby, żeby zaprzepaścić takie tradycje. — Uśmiechnął się do mnie szeroko, mając pewnie nadzieję, że mnie to przekupi. O nie kochany, ze mną nie ma tak łatwo.
— No właśnie, przejdźmy na temat rodziny. Czemu to oni mają zaraz do nas przyjechać, nie mogłeś ty jechać do nich? Masz to jakoś odwołać. Rozumiem, że to twój dom, ale jako twoja współlokatorka nie życzę sobie, aby były tu jakieś rodzinne imprezki.
— Wiesz, teraz pewnie są już w drodze i nie da się nic zrobić. Co niby miałbym im powiedzieć? — Różowowłosy chłopak zdawał się niezwykle dumny ze swojego planu.
Oczywiście, do przewidzenia było to, że się nie zgodzę na zlot jego familii, więc lepiej i skuteczniej było mi to oznajmić tuż przed ich przyjazdem. Gdy nie miałam już praktycznie nic do gadania. Tylko nie przemyślał jednej sprawy. O ile w naszym domu jest w miarę czysto, bo regularnie tę czystość utrzymywałam, to byliśmy kompletnie nieprzygotowani. Pokoje gościnne nie były gotowe, żeby tychże gości przyjmować, a nasza lodówka świeciła pustkami, a wątpię, żeby jego rodzice karmili się samym światłem żarówki.
— Powiedz, że ci się dom spalił. — Odwróciłam się i ruszyłam w stronę swojej sypialni.
Skoro już nie było odwrotu, to zamknę się u siebie i przeczekam całe to zamieszanie. Niech sobie sam radzi z tym wszystkim. W końcu to jego bliscy, ja nie miałam z tym nic wspólnego. Nie miałam zamiaru brać udziału w tym przedstawieniu. Lepiej by było, gdybym się ulotniła z domu, ale nie miałam dokąd się podziać na ten czas i ogólnie nie mogłam przez jakiś czas pojawiać się na ulicach.
Żałowałam, że po dwóch godzinach od trzaśnięcia drzwiami postanowiłam wyjść z mojej kryjówki, żeby załatwić się w toalecie. Gdy tylko wyszłam i byłam w połowie drogi powrotnej do mojego królestwa, Meri zgarnął mnie i zaczął ciągnąć w stronę drzwi, spod których dobiegał nas dźwięk dzwonku i pukanie. Na nic się nie zdało wyrywanie i szarpanie, chłopak już doskonale znał moje zagrania i potrafił się uchronić przed każdym ciosem. Niekoniecznie chciałam używać więcej siły i przestawiać mu twarzy albo łamać ręki, więc ze zrezygnowaniem powlokłam się z nim do niedużego wiatrołapu. Oparłam się barkiem o rozsuwaną szafę i przyjrzałam się Meriemu. Po wcześniejszych dresach i starym podkoszulku nie było śladu, ich miejsce zastąpił biały T-shirt, czarna marynarka, której rękawy zostały podwinięte do łokci i czarne spodnie jeansowe. Swoje trochę dłuższe jasnoróżowe włosy ułożył w artystyczny nieład, przynajmniej on to tak nazywał. Zdążył siebie wyszykować, ciekawe czy dom także wyglądał tak przyzwoicie. Chociaż to mogłoby być ciekawe, jakby kompletnie nic nie byłoby zrobione, a oni musieliby siedzieć cały dzień głodni. Na pewno dostałby od rodziny zjebkę stulecia.
Chłopak otworzył drzwi i wtedy wszystko się zaczęło. Liczyłam na to, że przyjadą jedynie jego rodzice, ewentualnie jakieś pojedyncze rodzeństwo, ale zdecydowanie nie wyobrażałam sobie aż tyle ludzi. Z szeroko otwartymi oczami wycofałam się na korytarz, bo powoli zaczynaliśmy się nie mieścić w ganku. Jak on miał zamiar ich wszystkich tutaj przenocować, przecież nam łóżek zabrakłoby, nawet nie było jak ich na podłodze poustawiać, bo brakowało pościeli. Jednak nie odzywałam się, to jego rodzina, to on będzie miał przed nią przypał.
— Witajcie, jak miło was znów widzieć! — Przywitał się Meri, podając dłoń zapewne swojemu ojcu, a może wujkowi?
— Meri, złotko ty moje, czyżby to jest twoja narzeczona, o której nam wspominałeś? — Z tłumu przedostała się dorosła kobieta, uznałam, że to taka czterdzieści plus.
Po chwili dopiero dotarło do mnie, że chodziło jej zapewne o mnie. Chciałam wyraźnie zgłosić sprzeciw i to wszystko od razu wyjaśnić, ale chłopak nagle objął mnie ramieniem i zanim zdążyłam zareagować, odezwał się. Wspominałam, że pozostawianie mnie przed faktem dokonanym to jego jeden ze sposobów, żeby mnie wrabiać w coś, czego nie chcę?
— Tak mamo, to jest właśnie moja kochana Kurushimi. Kuru to jest moja rodzina, może najpierw wszystkich przedstawię. To jest moja mama. — Wskazał na kobietę, która stała przed nami.
Była troszkę niższa ode mnie, miała krągłe kształty i uśmiechała się serdecznie. Jej lekko falowane włosy w kolorze ciemnobrązowym opadały na jej ramiona. Ubrała się w czarną sukienkę sięgająca jej w pół uda z koronkowymi rękawami i dekoltem. Bez wahania podeszła do mnie i przytuliła, całując mój policzek na powitanie. Wydawała się naprawdę sympatyczną osobą, jednakże nie byłam pewna czy czasem nie chciała po prostu pokazać się z najlepszej strony, skoro byłam dla niej narzeczoną jej syna.
— Miło mi cię poznać, kochana. Tyle się o tobie nasłuchałam, że nie mogłam się doczekać, aż cię zobaczę. Możesz mówić mi mamo, inaczej będę się czuła staro, jeśli będziemy na per pani.
Spojrzałam pytająco na Meriego, ale on jedynie niewinnie się uśmiechnął do mnie i odwrócił ode mnie wzrok. W myślach odliczałam do dziesięciu, żeby się uspokoić i czasem go nie zamordować na oczach całej tej gromady. Postanowiłam, że jeszcze wykorzystam na swoją korzyść jego kłamstwa. Jeszcze pożałuje, że postanowił zapoznać mnie ze swoją rodziną. Poza tym chętnie wysłuchałabym jakiś ciekawych opowieści na temat dzieciństwa chłopaka. Najlepiej coś, z czego mogłabym się z niego nabijać albo szantażować, a powiedzmy sobie szczerze, jaka rodzina nie lubi ośmieszać jej członka przed jego partnerem.
— A to jest mój ojciec.
Tym razem podszedł do mnie wysoki, a dosyć krępej budowie ciała mężczyzna z krótkimi czarnymi włosami, które już trochę siwiały. Był w garniturze, choć wystarczyło spojrzeć, żeby dowiedzieć się, że wolałby być w czymś o wiele luźniejszym i wygodniejszym. Świadczyło o tym między innymi nerwowe luzowanie krawatu i poprawianie ułożenia ubrań. Podał mi dłoń, ale nic nie powiedział, po czym stanął obok swojej żony, najwyraźniej należał do tych bardziej małomównych.
Przygotowałam się na kolejnego członka tej szalonej rodzinki, gdy nagle ktoś dopadł mnie i mocno objął mnie w pasie. W pierwszym odruchu chciałam odepchnąć tę osobę, ale gdy zdezorientowana spojrzałam w dół, okazało się, że był chłopiec, który przytulał się do mnie.
— Meri oddaj mi ją! Kocham ją! — krzyknął, mocniej mnie ściskając.
Nie do końca wiedziałam, co mam zrobić, więc złapałam dziecko za ramiona, delikatnie odsuwając je od siebie, po czym przyjrzałam się mu dokładniej. Ciemnobrązowe włosy były rozchwichrzone i opadały mu na czoło, w jego ciemnych oczach dojrzałam dzikie iskierki, uśmiechał się tak, że widać było jego zęby, przy czym jeden kieł się wyróżniał swoim ostrym zakończeniem. Miał na sobie zwykły granatowy podkoszulek i czarne spodnie z dziurami, które całkiem możliwe, że nie zostały zrobione fabrycznie. Chwilę po tym podbiegł do niego pies, albo raczej bestia, bo w kłębie sięgała mi do pasa. Ze swoim szaro białym umaszczeniem i niebieskimi oczami trochę przypominał husky'ego, ale na pewno nim nie był. Usiadł obok jego nóg i wpatrywał się we mnie, leniwie machając ogonem i szorując podłogę.
— To jest mój najmłodszy brat Ren i jego przyjaciółka. Nazywa się Pies — powiedział Meri, po czym zwrócił się do dziecka. — Na pewno nie oddam ci mojej narzeczonej, nie ma takiej opcji.
Dziesięciolatek, przynajmniej na tyle wyglądał, całkowicie zignorował swojego starszego brata i wpatrywał się we mnie roziskrzonymi oczami. Wydawało mi się to czymś dosyć dziwnym, bo pomimo natury dzieci, nigdy jakoś żadne z nich nie przepadało za mną, nie żebym miała jakąś wielką styczność z nimi, ale w każdym z rzadkich przypadków raczej się do mnie nie zbliżały.
— Byłaś w wojsku? — zapytał mnie niemalże z zapartym tchem.
— Nie, ale miałam kiedyś broń w ręce. Nawet z niej strzelałam. — Uśmiechnęłam się do niego.
Nie dziwiłam się, że o to się spytał. Mój ubiór składający się z czarnych bojówek, białej bokserki i nieśmiertelnika na szyi był dosyć znaczący, szczególnie dla chłopca, który zapewne nigdy nie widział żołnierza z prawdziwego zdarzenia.
— A strzelałaś do ludzi? Zabiłaś kiedyś człowieka? — Entuzjazm wręcz emanował od tego dzieciaka.
— Ren, daj jej spokój i nie zadawaj głupich pytań. Zająłbyś się Psem, co? — Różowowłosy zirytował się trochę, a jego twarz przyozdobił grymas niezadowolenia.
— Niby czemu? Polubiłam go bardziej od ciebie. — Przyciągnęłam chłopca do siebie, jednocześnie grając na nerwach mojego współlokatora. — Pogadamy później młody, teraz muszę poznać resztę waszej rodzinki. — Potargałam jego włosy, po czym schyliłam się i szepnęłam mu na ucho. — Jak się zajmą sobą, to pokaże ci coś ciekawego.
Mrugnęłam do niego okiem i popchnęłam w stronę jego zwierzaka. Odwróciłam się do chłopaka, który nie wykazywał szczęścia. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że nie lubił, jak się go nie słuchało, ale mi zawsze wybaczał. Ten mój urok osobisty.
— Tam jest Izumi i Inu. Bliźniaki. — Wskazał na dwóch nastolatków siedzących już na kanapie w salonie.
Oboje robili coś na telefonach, a po ruchu warg można było stwierdzić, że po cichu ze sobą rozmawiają. Byli bardzo podobni do Meriego, jedynie trochę niżsi i mieli włosy czarne. Nie byli jakoś szczególnie mną zainteresowani, więc postanowiłam się im nie narzucać, przecież ja sama najchętniej zamknęłabym się w pokoju, żeby mieć ciszę i spokój. Do tego wydawało mi się czymś normalnym, że nastolatkowie raczej nie preferowali familijnych spotkań i woleliby coś innego robić w tym czasie.
— Miło poznać, jestem babcią tego matołka.
Przede mną stała starsza kobieta na pewno pełna temperamentu, na co wskazywały jej ogniście czerwone włosy, wtedy związane w niechlujnego koka. Jak na starszą osobę trzymała się bardzo dobrze, a do tego nie straciła swojej kobiecości. Utrzymywała wspaniałą sylwetkę, zapewne dużo ćwiczyła. Ubrana w dopasowaną grafitową spódnicę przed kolano i białą szykowną bluzkę opierała dłonie na swoich biodrach, lustrując mnie wzrokiem od dołu do góry. Muszę przyznać, że aż miałam ochotę się wzdrygnąć od tego intensywnego wpatrywania się we mnie.
— Powiem ci, że sobie idealną narzeczoną wybrałeś. Twarda baba z jajami, a do tego charakterna. Ktoś wreszcie będzie cię ustawiał do pionu.
Pomyślałam, że goszczenie rodziny Meriego jednak nie będzie taką tragedią, jaką mi się wydawała. Tym bardziej że tyle ciekawych osobowości się w niej znajdowało. Już wtedy żal mi było chłopaka, ale to on postanowił zapoznać nas z sobą, więc to jego wina. Mógł to lepiej przemyśleć. W końcu mnie znał, tak samo swoich bliskich.
Z jednej strony miałam ochotę uciec, nigdy do tej pory nie brałam udziału w świętach rodzinnych. Nigdy się u nas tego nie obchodziło w jakiś szczególny sposób. Wszystkie takie uroczystości wyglądały u nas jak zwykłe dni powszechne. Czułam, że tutaj nie pasuję i jestem wręcz piątym kołem u wozu. W końcu nawet nie jestem w żaden sposób spokrewniona z tymi osobami, chociaż oni wszyscy myśleli, że jestem narzeczoną Meriego. Nie wiedziałam, jak długo chciał on utrzymywać to kłamstwo.
Za to z drugiej strony całkiem intrygującą i zachęcającą perspektywą było dowiedzenie się żenujących historyjek z życia chłopaka. Poza tym zawsze mogłam wykorzystać sytuację na swoją korzyść. Drażnienie ludzi było przecież moim celem życiowym. No i ci wszyscy tutaj zebrani nie wydawali się jakoś specjalnie nudni, widziałam w nich pewien potencjał.
— Mieli z nami przyjechać jeszcze ciocia z rodziną, ale twoja głupia kuzynka stwierdziła, że Wielkanoc to odpowiedni czas, żeby przyprowadzić do domu swoją dziewczynę i oznajmić, że jest się innej orientacji, niż oczekiwali tego rodzice. Naprawdę nie wiem, co miała w głowie, żeby wyskakiwać z czymś takim i to jeszcze w Wielkanoc, przecież to czas pokoju, radości, a nie kłótni i awantur w domu. — Mama chłopaka westchnęła głośno z wyraźnym zirytowaniem wypisanym na jej twarzy.
— Nie jest głupia tylko nowoczesna, teraz ludzie korzystają z życia, póki mogą. Może będzie jednostką przyczyniającą się do wyginięcia ludzkości, ale przynajmniej ona będzie szczęśliwa i będzie mogła być z kimś jej bliskim. Egoistyczne, ale prawdziwe. — Staruszka uśmiechnęła się do swojej córki, jednocześnie podając swój płaszcz Meriemu, który to niezwłocznie go od niej odebrał. — W dzisiejszych czasach wszyscy pilnują tylko swoich tyłków, póki nie szkodzą innym, to mnie nie interesuje, z kim uprawiają seks czy skąd mają pieniądze.
Miałam dziwne wrażenie, że ta babunia jest bardziej podobna do mnie, niż się to może na pierwszy rzut oka wydawać. Już sam ten uśmiech podejrzanie przypominał ten mój, co w pewien sposób mnie niepokoiło. Uczucie to mogłam porównać z wejściem na twoje terytorium równie silnego przeciwnika. Chociaż niekoniecznie mi się ono spodobało, to jednocześnie byłam coraz bardziej podekscytowana całego tego spotkania i tego co się na nim wydarzy. W końcu po rodzinie Meriego mogłam spodziewać się wszystkiego, skoro i on czasami wydawał mi się nieobliczalny.
Chcąc się wymigać od robienia za dobrą gospodynię tegoż domostwa, wymknęłam się z towarzystwa i podeszłam do Rena, który tłumaczył coś swojej przyjaciółce. Nawet mnie poruszył widok chłopca, który siedział na podłodze po turecku naprzeciwko psa, który również siedział i się w niego wpatrywał. Przysiadłam się do nich i rozmowa płynnie zeszła na historię tego, jak znalazł Psa. Nie zdziwiło mnie to, że chłopiec, będąc sam w lesie, co już samo w sobie mogłoby wydawać się nieprawdopodobne, w końcu to tylko dzieciak, znalazł ogromne zwierzę, które wpatrywało się w niego swoimi ślepiami. W pewien sposób uzyskał nawet mój szacunek, gdy zamiast uciec z przerażenia lub coś w tym stylu, podszedł do nieznajomego psa i po prostu go pogłaskał po głowie. Może to dosyć nierozsądne ze strony Rena, szczególnie że zwierzę mogło być jednak niebezpieczne, ale miałam wrażenie, że oni rozumieli się wtedy bez słów i wiedzieli, że nie zrobią sobie nawzajem krzywdy. Świadczyło o tym to, z jaką pasją opowiadał mi historię, gdy Pies ułożyła swój wielki łeb na jego kolanach i spoglądała raz na niego, raz na mnie. Zdecydowanie ten dziki błysk w oczach, gwałtowną gestykulację i podekscytowany ton głosu można nazwać mówieniem z zaangażowaniem. Właśnie w tym przypominał mi Meriego, jemu także zdarza się rozmawiać ze mną w taki sposób albo raczej opowiadać, bo ja jedynie słucham, udając, że jednak tego nie robię.
Kątem oka zauważyłam, jak Meri się trudzi w tym, żeby wszystko ułożyć na stole, który swoją drogą moim zdaniem nie pomieściłby tego wszystkiego. Nakrycie już wcześniej leżało na blacie, a teraz znosił z kuchni różne potrawy, które kompletnie nie wiem, skąd wziął, skoro wszystkie sklepy, oprócz jakiś osiedlowych sklepików spożywczych były zamknięte. To samo z piekarniami i tego typu miejscami. Czyżby jednak już wcześniej wszystko sobie przygotował? A może wcześniej zamówił catering? Wyciągnę to od niego, gdy tylko zostaniemy sami. W każdym razie jak na Wielkanoc przystało, chłopak przyniósł w wazie żurek z białą kiełbasą, na talerzu zauważyłam obrane jajka na twardo, chleb i zwykłą kiełbasę, również chrzan z solą i pieprzem, gdzieś mi mignął. Nawet mazurek się pojawił.
— To, co chciałaś mi fajnego pokazać? — Odwróciłam się do Rena, który najwidoczniej skończył wywód na temat historii Psa.
Zastanowiłam się chwilę czy na pewno będzie to dobrym pomysłem, żeby pokazać chłopcu prawdziwą broń lub coś w tym stylu, ale skoro mu obiecałam, to nie mogłam tak po prostu odpuścić, bo przecież by mnie chyba zamęczył. Westchnęłam z utrapieniem, po czym pomodliłam się o to, żeby rodzina Meriego na czele z nim mnie czasem nie zaszlachtowała. Podniosłam się z podłogi i chciałam pomóc wstać chłopcu, ale też już stał na baczność obok mnie. Spojrzałam na stół, przy którym już wszyscy siedzieli.
— Pokaże ci, ale najpierw musimy coś zjeść, żebyś miał siłę. Poza tym nie puszczą nas przed świątecznym śniadaniem. Spokojnie, zdążymy.
Popchnęłam Rena w stronę stołu, a on niechętnie na to przystanął. Usiadł po mojej lewej, zaś Meri po mojej prawej. Czyli nie było tragedii. Zawsze mogłoby być o wiele gorzej, nie żebym się bała tych wszystkich ludzi. Patrząc obiektywnie, to oni powinni bardziej bać się mnie, a nie na odwrót. Różowowłosy nachylił się nade mną.
— Może poszłabyś się ubrać w coś bardziej odświętnego, nie miałaś wcześniej czasu tego zrobić — powiedział to w miarę cicho i zwinnie pomijając fakt mojej niechęci, co do zjazdu, ale siedząca naprzeciwko nas jego babcia i tak zwróciła na nas swoje zaciekawienie.
Prychnęłam, jeszcze czego, że będzie mi kazał zakładać kiecki i się stroić. Nie dość, że powiedział mi o tym całym przedstawieniu dopiero z dwie godziny przed przyjazdem gości, to jeszcze będzie mi tutaj podporządkowywać się pod innych.
— Po pierwsze kochany nie będziesz mi mówić, co mam robić i w co się ubierać. A po drugie nie sądzisz, że jako twoja narzeczona powinnam pokazać się twojej rodzinie w swojej prawdziwej postaci, a nie jako wyidealizowana iluzja? W końcu widzimy się od święta. Jeśli się mnie wstydzisz, to nie mamy już o czym mówić, co prawda to twój dom, ale po wszystkim możesz wypierdalać stąd przynajmniej na czas, kiedy to ja będę szukać sobie mieszkania, które kupię za twoje pieniądze. To jak, nadal każesz mi iść się przebrać? — zapytałam kpiąco, ale w żartobliwym tonie, a czerwonowłosa staruszka prychnęła cichym śmiechem.
Nie zwracając już uwagi na chłopaka, nałożyłam sobie na talerz trochę zupy, a wazę podałam dalej. Nie przepadałam za takimi tradycyjnymi potrawami i zazwyczaj w kuchni wolałam eksperymentować, co się różnie kończyło, ale raz na jakiś czas zjedzenie czegoś typowego było nawet wskazane. Już podnosiłam łyżkę, żeby zacząć jeść, nie czekając na resztę, jak tego wymagała kultura i szacunek, ale przerwała mi babcia swoją przemową. Wstała, głośno odsuwając krzesło od stołu, a do tego niczym na filmach zastukała łyżeczką w szklankę, by całkowicie pozyskać nasze zainteresowanie.
— To pierwszy raz, gdy spotykamy się w takim gronie, więc niezwykle się cieszę. Tym bardziej że tym razem ty Meri zorganizowałeś imprezę u siebie. Nawet nie wiesz, jak dobrze było w końcu mieć spokój w święta i nic nie szykować. Zawsze muszę pomagać twojej matce, a teraz obie sobie odpoczęłyśmy i przyjechałyśmy na gotowe. Czekałam na ten moment, od kiedy tylko się urodziłeś. Jednak wracając, chciałabym wam wszystkim po kolei złożyć życzenia świąteczne. — Jej zadowolenie nijak pasowało do zażenowania, jakie panowało wśród reszty biesiadników, którzy uciekali wzrokiem po kątach.
— Mamuś może, chociaż tym razem byś sobie odpuściła. Naprawdę, nie zniechęcajmy Kurushimi do naszej rodziny — mruknęła bez większego przekonania kobieta o ciemnobrązowych włosach.
— Tutaj nie ma co ją zniechęcać. Poza tym moje życzenia są o wiele lepsze od zwyczajnego wszystkiego najlepszego czy wesołych świąt, a co gorsza odpowiedzi wzajemnie. Do każdego zwracam się osobiście. Oddaje wam w tym wiele swojego serca i miłości do was. Nie macie się tutaj czego wstydzić, jakbym chciała wam zaszkodzić to mam o wiele bardziej interesujące fakty z waszego życia, którymi mogłabym się posłużyć. Poza tym cóż mi w życiu pozostało, skoro według was ani na dyskoteki mi nie wypada chodzić, ani uprawiać sporty ekstremalne, w ogóle jakikolwiek sport związany z większą aktywnością fizyczną. Przynajmniej wy mi dajecie jakąś rozrywkę, bo patrząc na wasze miny, nie da się nie poprawić sobie humoru. — Uśmiechnęła się niemalże niewinnie, ale w całkowitej prezencji jej osoby coś wskazywało na lekką złośliwość. — Zaczynając, synu mój ty ukochany, życzę ci, jak co roku zresztą, żebyś w końcu zaczął się dobrze odżywiać, bo może na razie masz tę swoją krępą sylwetkę odziedziczoną po swoim dziadku od strony ojca, ale naprawdę niedługo to nie będzie wymówki, że „to taka budowa ciała” i dobrze nam znane „takie geny”. Doigrasz się i jak wylądujesz w szpitalu, to ci jeszcze powiem „a nie mówiłam?”. Do tego zmieniłbyś w końcu pracę, bo już od pół roku obiecują ci awans, a jak go nie było, tak nie ma. Życzę ci też w końcu jakiegoś wyjazdu wakacyjnego nad jakieś morze czy coś, dusicie oszczędności nie wiadomo na co, zamiast sprawić sobie i rodzinie rozrywkę. Tobie za to córciu życzę trochę powściągliwości, bo już mnie denerwuje, jak wciskasz nos w moje sprawy, „mamuś tego nie powinnaś”, „mamuś to ci zaszkodzi jeszcze”, chyba lepiej wiem od czego, chcę umrzeć, a wierz mi, nie zbiera mi się do mojego męża. Jestem policjantką na emeryturze, doskonale wiem, jak sobie poradzić. Poza tym zadbaj też trochę o siebie, zrobiłaś z siebie kurę domową, a tym gówniarzom czasami nawet się nie chce sprzątnąć swoich brudnych gaci. Tyle razy namawiałam cię do fryzjera, kosmetyczki, nawet na basen. Dużo by ci dała chwila relaksu. Wybrałybyśmy się do SPA dla przykładu. Za to wy bachory, trochę rozumu by się wam przydało. Ren to świetnie, że całe dnie spędzasz na świeżym powietrzu, ale powinieneś pomagać w domu i się uczyć, bo inaczej to całe życie spędzisz w leśnym szałasie. Wam dwóm za to przydałyby się jakieś dobre dziewczyny, w ostateczności chłopacy. Wyszlibyście do ludzi, a nie siedzieli w swoich norach. Gdyby nie szkoła, to w ogóle bym was nie widziała. Nawet do łazienki chodzicie, nawet nie wiem kiedy, a posiłki zabieracie do pokoi, przecież tak się nie da. A ty Meri, trochę inteligencji najstarszy imbecylu. W ogóle nie chwalisz się tym, co tam u ciebie. Jakby cię porwali to nawet nie wiadomo kiedy, gdzie i jak. Przynajmniej umiesz w miarę o siebie zadbać. Narzeczona może cię ustawi, żebyś nie latał jedynie na imprezy. A widzisz, nawet nie wiem, czy nadal na nie chodzisz. Nic już nie mówisz tej swojej babce. A po tym jak skończyłam pracować, okropnie się nudzę. Strasznie nieogarnięty jesteś. Już na wejściu zauważyłam uschniętego kwiatka. Jak ty w ogóle przeżyłeś, zanim Kuru się wprowadziła do ciebie, to ja nie wiem. Bóg chyba miał cię w swojej opiece. A miałam nadzieję, że wyrośniesz z lekkomyślności. No i na koniec pozostałaś ty Kurushimi. Przede wszystkim to powodzenia z tym ciołkiem skarbie. Dopiero się poznałyśmy, ale dotychczas mi się spodobałaś. Mam nadzieję, że jako głowa rodziny nie muszę się martwić, że skrzywdzisz naszego Meriego. Może to i mężczyzna, ale każdego tak samo mocno boli złamane serce. Dbaj o niego, życzę wam obojgu szczęścia. Na pewno się przyda. — Usiadła z powrotem przy stole i odchrząknęła. — A teraz jedzmy, bo nam wszystko wystygnie, a trzeba przyznać, że się przyłożyli.
Przysłuchując się temu, co powiedziała czerwonowłosa, wyraźnie wybijała się kpina, ironia i pewność siebie. Tylko że zauważyłam pod tym wszystkim pewien rodzaj troski i zmartwienia. Ja sama ukazywałam uczucia w podobny sposób. Niepotrzebnie wszystko owijając w bawełnę. Robiąc wszystko pośrednio. Większość osób przy stole była jednak zawstydzona, szczególnie dorośli. Skrępowani czekali zapewne na moją reakcję, dlatego też uśmiechnęłam się do nich lekko.
— Meri, otwórz okno, coś się duszno zrobiło — poprosiła jego mama.
Położyłam mu rękę na ramieniu, gdy chciał wstać i sama się podniosłam, jednak zamiast okna to otworzyłam na oścież drzwi tarasowe. Taras sam w sobie był zadaszony, a deszcz nie zacinał, więc nie groziło to powodzią salonu. Poza tym do środka, mimo dosyć niskiej temperatury na zewnątrz, wpadło przyjemne powietrze, a zapach wilgotnej roślinności rozniósł się po pomieszczeniu. Odetchnęłam głęboko, zdecydowanie to był mój jeden z ulubionych zapachów. Zapach po deszczu i w jego trakcie był wspaniały, jednak nasze podwórko wyglądało jak wielkie, rozległe bagno.
— Pójdę do łazienki — mruknął, któryś z bliźniaków, ale za cholerę nie wiedziałam, który z nich. Byli mi przedstawieni razem, więc nie orientowałam się w ich tożsamościach, a różnic szczególnie dużych między nimi nie było. Jedyne co zauważyłam to różne stroje. Chociaż tyle.
— Jedzcie, bo niedługo podam pieczonego kurczaka — odezwał się różowowłosy.
Już chciałam ruszyć do stołu, dokończyć posiłek, gdy nagle bestia, to znaczy Pies, zaczęła głośno ujadać i w momencie zerwała się z podłogi, wybiegając przez otwarte drzwi na dwór. Nic bym z tym nie zrobiła, gdyby nie to, że sąsiedzi wymieniali płot i na razie nasze podwórka w ogóle nie były odgrodzone. Gdyby Pies zdeptała ich równiutkie, wymierzone co do centymetra rabatki to przecież zrobiliby nam natychmiastową eksmisję z naszego własnego domu. Znaczy domu Meriego, ale powiedzmy, że to też mój dom skoro w nim mieszkam. Nie myśląc, wybiegłam za nią, w biegu rzucając do Rena, żeby zabrał z sobą smycz. Biegłam za zwierzakiem i chyba tylko przez błoto, na którym to się ślizgało, mogłam cudem dogonić Psa. Rzuciłam się w jej stronę, kątem oka zauważając sierściucha sąsiadki. No tak, kot musiał w końcu przyleźć na nasz ogród akurat w takiej chwili. Z ledwością chwyciłam ją za skórę na karku, ale przez to straciła równowagę i wpadła wprost do kałuży, a ja tracąc oparcie pod ręką, runęłam razem z nią. Nie myśląc o tym, jak brudna jestem, zacisnęłam ręce wokół szyi psa, żeby czasem znów mi nie uciekła. Niemalże na niej wisiałam. Odwróciłam się w stronę domu i odszukałam wzrokiem chłopca, który chyba stwierdził, że wspaniałym pomysłem będzie przejechanie na kolanach, niczym gwiazda rocka na koncercie, do nas. Przez to całe błoto. Na szczęście miał przy sobie smycz i zapiął ją do obroży Psa, która ciągle wypatrywała gonionego futrzaka, który musiał w popłochu wrócić do domu. Spojrzałam na ubłoconego dzieciaka, on na mnie i momentalnie razem zaczęliśmy się śmiać.
— Chodź, naszej trójce przyda się porządna kąpiel.
Podniosłam się, cały czas trzymając mocno za smycz, ale Pies już się uspokoiła i patrzała na nas z wywalonym jęzorem, machając ogonem i będąc niezwykle zadowoloną z tego, jak bardzo brudna była. Tym bardziej przypominała dziką bestię. Wróciliśmy do budynku, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jaki syf zrobimy. Nawet zdjęcie butów by nie pomogło, a i tak ruszyliśmy za psem w samych skarpetkach, a jeśli chodzi o mnie to nawet boso. Postanowiłam zostawić sprzątanie Meriemu, skoro to on był wspaniałym pomysłodawcą na to, żeby święta odbyły się u nas. Stając w salonie, zrobilibyśmy sensację, gdyby nie to, że spanikowany chłopak już coś tłumaczył reszcie, mając mokre ręce aż do łokci, w tym także rękawy ubrania, a w dłoni trzymał coś, co przypominało mi fragment kranu.
— Spokojnie Inu, to moja wina, zapomniałem wam powiedzieć, żebyście nie korzystali z umywalki na dole, bo po tym, jak zepsułem starą, musiałem kupić i zamontować nową, ale jeszcze nie skończyłem i nawet odpływu nie zamontowałem. Trzeba zakręcić dopływ wody. Nie panikuj już tak, nic się nie stało. — Mój „narzeczony” starał się uspokoić nastolatka, ale tak naprawdę to trzeba było uspokajać jego matkę, bo ta wyglądała, jakby miała zaraz paść nam na zawał. W przeciwieństwie do babci, która czuła się wręcz wniebowzięta, patrząc na nas wszystkich. Zaśmiewała się cały czas, siedząc na swoim miejscu przy stole.
— Boże drogi, nigdy więcej świąt poza domem. — Usłyszałam słaby głos kobiety, którą mąż zaczął wachlować czystym talerzykiem ze stołu.
Ren dołączył do babci i oboje śmiali się do rozpuku, chłopiec aż się położył na podłodze. Inu w dalszym ciągu przepraszał i starał się wszystko wyjaśnić, nie zważając na próby uspokojenia go przez Meriego. Izumi za to wrzeszczał o tym, że zaraz jak się nie pośpieszą, zaleje nie tylko łazienkę, ale cały dom. Jednak chyba nikt nie zwracał na niego szczególnej uwagi. Matka chłopaków w dalszym ciągu wyklinała to, że zgodziła się przyjść na gotowe, jak to ujęła czerwonowłosa podczas swojej przemowy, zamiast jak co roku zaprosić nas do siebie. Jej mąż bez słowa wachlował ją i próbował uspokoić, bo kobieta zrobiła się blada jak ściana. Pies usiadła sobie pośrodku pokoju i machała ogonem, wpatrując się w tłum. Osobiście nie zamierzałam się nawet wtrącać. Gdyby nie lekkie zdezorientowanie, w końcu jeszcze przed chwilą przeprowadziłam drift w błocie, zapewne śmiałabym się razem z pozostałą dwójką.
Nie był to jednak jeszcze koniec niespodzianek. Wyczułam dym, co mnie zdziwiło. Spalenizna, choć niezbyt mocno wyczuwalna, ale była. Odwróciłam się w kierunku kuchni i momentalnie przypomniałam sobie, co powiedział Meri jeszcze zanim pobiegłam za zwierzakiem.
— Pali się! — krzyknęłam, żeby zwrócić na siebie uwagę.
Nie powiem, podziałało. Momentalnie się uciszyli, a ja wskazałam palcem na pomieszczenie, o które mi chodziło. Dosłownie przez chwilę wszyscy próbowali przyjąć to, co powiedziałam i dokładnie w tym czasie Pies postanowiła otrzepać się z błota, co skutkowało tym, że nie tylko ja, Ren i Pies byliśmy brudni włącznie z miejscami, przez które przeszliśmy i staliśmy, ale całe pomieszczenie. Ściany, krzesła, stół, kwiatki, schody, kanapa, pozostali obecni. Dosłownie wszystko. Tak jak na reklamie farby Dulux EasyCare.
— Cholera jasna, kurczak! — wrzasnął różowowłosy i ślizgnąwszy się na płytkach, popędził do kuchni, gdzie zapewne wyłączył piekarnik i go otworzył. O tym drugim wskazywała ogromna chmura dymu, która wyszła za framug drzwi.
Mężczyzna wyszedł stamtąd, kaszląc i zatykając usta, a do tego byłam wręcz pewna, że pociekły mu łzy. Załamany, próbował unormować oddech. Sam chyba już kompletnie nie wiedział, za co się miał wziąć, za powódź, czy za pożar. Spojrzałam na niego ze zrezygnowaniem. Miałam się nie wtrącać, ale rzeczywiście w takim tempie i przy takiej panice to nic nie pozostanie z tego domu. Wszyscy coś krzyczeli do siebie nawzajem, ale w sumie to nikt nic nie rozumiał. Nawet babcia przestała śmiać i darła się chyba do Meriego, a Ren wrzeszczał do Psa. Nie było szans, żebym ich uciszyła.
— Cisza! — Donośny głos ojca mnie dosłownie zamurował.
To był chyba pierwszy raz, jak się odezwał, ale trzeba było przyznać, że jego ton sprawił cud. Wszyscy za koleją wpatrywali się w niego jak ciele w malowane wrota, nie mogąc uwierzyć, że ten spokojny i małomówny człowiek mógł tak podnieść głos. Wykorzystując okazję, przejęłam dowodzenie.
— Meri, idź i zakręć zawór od wody, bo zaraz nas zaleje. Tata, ty otwórz wszystkie okna w kuchni i wywietrz ją, bo się podusimy. Mama i Inu, wy zajmujecie się zalaną łazienką. Ręczniki w szafce, a odpływ w wannie jest sprawny. Izumi i babcia. Wy zajmujecie się tym syfem tutaj. Ścierki wilgotne, mop i inny potrzebny sprzęt jest w łazience. To, co nie da się sprzątnąć to trudno, ale ściany są plamoodporne, więc powinno zejść. Ren, zbieraj Psa i zmywamy się na górę pod prysznic. W takim stanie to jedynie będziemy robić większe problemy.
— Tak jest generale! — Czerwonowłosa zasalutowała mi z rozbawionym uśmiechem na twarzy.
Nie zastałam sprzeciwu, a każdy posłusznie wziął się za przydzieloną robotę. Sytuacja co prawda była opanowana dość szybko, ale skutki trzeba było o wiele dłużej sprzątać. Jednak, gdy wszystko już było w porządku, a my spoczęliśmy w salonie na może nie do końca czystej kanapie i fotelach, rozejrzeliśmy się po sobie i nie mogliśmy wstrzymać nagłego śmiechu. Pies zaszczekała i wepchnęła mi się na kolana. A ja całkowicie zapomniałam o mojej niechęci, jaką czułam, gdy dowiedziałam się o wspólnej Wielkanocy.
Witajcie!
Dzisiaj tematyka wielkanocna. Co prawda mamy wakacje, lato i ogólnie lipiec, ale co tam. Zaszalejmy. Dajcie znać, jeśli chcecie również drugą część, a dokładniej lany poniedziałek.
Morał bajki jest taki, że święta nie muszą być nudne, perfekcyjne i całkowicie zgodne z tradycją, by mogły być wspaniałe. Najważniejsze to z kim je spędzamy. Rodzina, nawet jeśli jej członkowie cholernie się od siebie różnią, może sprawić, że nawet taka katastrofa, jak w opowiadaniu będzie czymś wartym śmiechu i dobrych wspomnień. Pamiętajmy jednak, że bądźmy rodziną nie tylko od święta.
P.S. [5221 słów] — pobiłam swój rekord!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz