Widok śpieszących się ludzi, jaki widziałem przez okno, na którego parapecie siedziałem, zaczął mnie powoli nużyć. Oparłem skroń o chłodną szybę, wzdychając cicho. Kiedy chłopaki wyszli, bo zbliżał się wieczór, a przecież po dobranocce trzeba iść spać, jak przystało na grzeczne dzieci, zostałem sam. Moja mama wróciła z moimi rzeczami, ale i ona musiała wracać do pracy, bo to, że zmieniła się z koleżanką swoimi zmianami, nie znaczyło, że mogła cały czas przy mnie być. Niestety chyba nie do końca zrozumiała, co jej wcześniej przekazałem, ponieważ w torbie, jaką mi spakowała, znajdowały się jedynie moje ubrania i telefon. Wspominając, że komórka nie dała sobie rady z danymi systemowymi, paroma aplikacjami i milionem zdjęć, jakie posiadałem w galerii. Nie było szans, żebym mógł zainstalować jakąś gierkę, a zasięg internetu pozostawiał wiele do życzenia. Nie miałem co robić, więc pozostało mi jedynie wpatrywać się w krajobraz zza szkła. Przyjeżdżające i odjeżdżające samochody, wchodzący i wychodzący ludzie, czasami nawet karetka się pojawiła. Chociaż na początku to wszystko w jakiś przedziwny sposób koiło i dawało poczucie nostalgii, tak później zaczęło nużyć i irytować. Miałem ochotę posłuchać muzyki, ale nawet słuchawek brakło w moim pakunku od rodzicielki, a wolałem nie puszczać jej na głośno, bo nie byłem pewny czy inni pacjenci byliby z tego zadowoleni. Mogłem jeszcze pogadać z kimś na sali, ale wszyscy mniej więcej w moim wieku byli zajęci przybyłymi do nich gośćmi, więc wolałem się nie wtrącać w ich rozmowy, bo tak trochę nie wypadało. Zeskoczyłem zgrabnie z parapetu, na którym swoją drogą chyba niekoniecznie mogłem siedzieć, po czym podszedłem do swojego łóżka. Napiłem się wody z butelki, zmieniłem kapcie na trampki, schowałem telefon do kieszeni mojej ukochanej fioletowej bluzy i postanowiłem trochę rozejrzeć się po budynku, przecież i tak nie było żadnego pożytku z leżenia w jednym miejscu i nic nierobienia.
Zdarzało mi się trafiać do tamtej kliniki, ale na ogół byłem zdrowym człowiekiem, więc to raczej były wypadki, w których albo sobie coś złamałem, skręciłem albo wybiłem. Poza tym wolałem tutaj nie zaglądać, póki nie było takiej ostateczności. Wygląd wnętrza nie był jakiś bardzo nowoczesny, ale także nie było to wszystko zapuszczone. Wszystko idealnie wpasowywało się w typowe wyobrażenie szpitala. Kręcące się to tu to tam pielęgniarki i lekarze nie zwracali na mnie zbytniej uwagi, pewnie byli zajęci czym innym, a poza tym przez mój normalny i w miarę wyjściowy strój nie rzucałem się w oczy i przypominałem bardziej odwiedzającego niż pacjenta. Może to dlatego, że większość z nich miała na sobie piżamy, szczególnie te starsze osoby. Kierunek swojego spaceru wybierałem raczej przypadkowo, gdyż całkowicie nie miałem pojęcia, co gdzie jest. Sterylność pomieszczeń i chemiczny zapach został zrekompensowany tym, że mogłem zobaczyć tak wielu ludzi, którzy się tam znajdowali. Po części przerażał mnie fakt, jak wiele osób choruje, ale to także dało mi dziwny nastój. Nie potrafiłem go opisać, ale na każdy uśmiech i przyjazne spotkanie rodzinne, jakie zobaczyłem za szybami lub uchylonymi drzwiami, ja także się cieszyłem. Chodząc losowymi korytarzami, czasami jeżdżąc windą lub poruszając się po schodach, mijałem różnorodne oddziały, z których mogłem odróżnić tylko ten dziecięcy i ortopedyczny.
Coś sprawiło, że nagle się zatrzymałem, nie było to wyraźne i w sumie byłem niemalże przekonany, że mi się wydawało, ale mając tak silne przeczucie, ruszyłem w stronę jednych z drzwi na końcu. Z każdym krokiem, jaki zbliżał mnie do tego miejsca miałem coraz to mocniejsze wrażenie, że to jednak nie były omamy, a rzeczywiście słyszałem muzykę. Stanąłem w progu, rozglądając się po pokoju, styl, w jakim go urządzono, nie różnił się od reszty. Na jednym z dosłownie czterech będących tam łóżek na wpół leżąc, na wpół siedząc, czytała gazetę starsza pani, która bardzo skojarzyła mi się z babcią. Siwe włosy krótkiej długości, przyjazny wyraz twarzy i mimowolny uśmiech, jaki gościł u niej. Jednak większą uwagę zwróciła nastolatka znajdująca się po drugiej stronie pomieszczenia. Jej włosy miały nienaturalny kolor, na czubku głowy czarne, później przechodziły w różowy, a końcówki były brzoskwiniowe. Zastanawiałem się, czy jej nie było czasem zimno, biała, przewiewna sukienka po kolana nie nadawała się raczej na początek grudnia. Pomimo tego, że siedziała po turecku i do tego jeszcze bokiem do mnie, mogłem zauważyć jej drobną i jak podejrzewałem niską budowę ciała. Nad nią stała dorosła kobieta, powiedziałbym mocna trzydziestka. Przeciętna budowa ciała, czarne włosy do ramion i elegancki, ale nie za bardzo, ubiór wskazywały na to, że najprawdopodobniej wracała z pracy i wstąpiła w drodze powrotnej do domu. Przynajmniej tak mi się wydawało. Oparłem się ramieniem o futrynę, wsłuchując w melodię, jaka dochodziła z niewielkiego głośnika leżącego na szafce obok kolorowłosej. Staruszka spojrzała na mnie i uśmiechnęła się szerzej, po czym wróciła do swojej prasy. Nie chciałem podsłuchiwać, bo w gruncie rzeczy nie miałem nawet po co, ale tak jakoś wyszło.
— Może, dzisiaj spróbujesz mi opowiedzieć, co się wtedy stało? Nie możesz tego w sobie dusić, a poza tym policja nadal czeka na twoje zeznania w tej sprawie. Carol, odezwij się w końcu. — Głos starszej był kojący i miał taki ciepły ton, że mogłem go cały czas słuchać.
Nastolatka za to nic nie odpowiedziała i jedynie wzięła coś, co przypominało mi blok z białymi kartkami, chyba ołówek i zaczęła pisać, chociaż bardziej skłaniałbym się do rysowania, biorąc pod uwagę ruchy jej dłonią. Brunetka westchnęła i posłała jej smutne spojrzenie, po czym skierowała się do wyjścia, jednocześnie mnie zauważając. Zwróciłem uwagę na ostatnie nuty utworu, jaki został puszczony.
— River flows in you — wyszeptałem cicho pod nosem.
Przepuściłem panią, cofając się o krok. Jednak ona zamiast odejść, jak przewidywałem, stanęła przede mną. Spiąłem się trochę, już myśląc, że opieprzy mnie za podsłuchiwanie albo coś jeszcze gorszego. Stresowałem się, gdyby chciała mnie uciszyć za to, że usłyszałem czegoś, co nie powinienem, to byłbym pod ścianą. Nie znałem siły osoby będącej przede mną, ale emanowała pewnością siebie, a ja nie mogłem uderzyć kobiety.
— Nie wiem, kim jesteś, ani co tutaj robisz, ale widzę po tobie, że zainteresowałeś się Carol. Zauważyłam, jak stałeś w progu od samego twojego przyjścia. Nie mogę ci rozkazywać, zakazywać, a tym bardziej grozić, więc cię tylko ostrzegam, nie skrzywdź jej, bo już i tak swoje przeszła. — Posłała mi ponury grymas, który chyba miał być uśmiechem, po czym bez czekania na moją odpowiedź i bez pożegnania ruszyła korytarzem.
Znów skierowałem wzrok na pomieszczenie, Carol pomimo tego, że dźwięki fortepianu ucichły, w dalszym ciągu szkicowała coś z wielkim skupieniem. Przymrużała wtedy oczy i przygryzała dolną wargę, co nawet z odległości kilku metrów można było zaobserwować.
Odwróciłem się i starałem powrócić na swój oddział. Gorzej z tym, że kompletnie nie wiedziałem jak go znaleźć, a gdyby tego było mało, to niedługo miał być wieczorny obchód. Jakby lekarka zobaczyła, że mnie nie było w łóżku, ani w ogóle na sali to chyba urwałaby mi łeb, gdybym tylko się jej na oczy pokazał, szczególnie że zakazała mi dłuższych spacerów niż wyjście do łazienki. Wiedziałem jedynie, że wszedłem o trzy piętra do góry, więc nie było aż tak źle.
Dzięki nie do końca czytelnym znakom i podpowiedziom pielęgniarek, które na szczęście mnie nie znały i wzięły za kogoś z odwiedzających rodzinę czy znajomych dotarłem na miejsce. Niestety nie zdążyłem i zastałem wkurzoną panią doktor stającą przy moich rzeczach. Tupała nieznacznie stopą, a dłonie miała na biodrach. Jej wzrok by mnie zabił, gdyby mógł. Błagałem, żeby nie dostać nadprogramowych zastrzyków.
wtorek, 12 lutego 2019
czwartek, 7 lutego 2019
Nadopiekuńczy potwór, czyli moja matka w roli głównej
Kiedy przed oczami zobaczyłem białe światło, byłem niemalże pewien, że nadszedł mój czas i znalazłem się bezpowrotnie po tamtej stronie. Tym większe było moje zdziwienie, że zamiast wrednych diabełków otwarłem oczy i zobaczyłem biały sufit, który był lekko popękany, ale w gruncie rzeczy prezentował się całkiem nieźle. Pomimo że nie wierzyłem w Niebo i Piekło oraz inne takie duperele, bo w końcu byłem ateistą, to wieloletnie przebywanie w środowisku chrześcijan odbiło się na mnie poprzez nawyki nawiązywania do religii katolickiej. No cóż, mówi się trudno.
Mrucząc, przeciągnąłem się niczym rasowy kot. Chociaż ze mnie pies na baby, to jestem jak prawdziwy kocur. Taktycznie pomińmy fakt, że nie miałem ani jednej dziewczyny przez swoje szesnastoletnie życie, to tylko mało znaczący szczegół. Jednak to smutne, że nie miałem nawet żony w przedszkolu. No jak tak można mnie nie kochać?! No jak?! Następnie obróciłem głowę tak, że coś mi przeskoczyło w karku, a później nakarmiłem swoje przyzwyczajenie, strzelając z kostek w dłoniach. Dopiero po takim zabiegu podniosłem się, siadając. Zdezorientowany rozejrzałem się po pomieszczeniu, które na pewno nie było moim pokojem. Kilka łóżek ustawionych pod jedną ścianą, z czego może tylko trzy były zajęte, wzbudziły u mnie pewne podejrzenia. Sterylność i chemiczny zapach upewniły mnie, że były one słuszne. Nienawidziłem szpitali, mama często musiała mnie siłą zaciągać do lekarza, aby mnie zbadał, a moim hobby w szkole było unikanie pielęgniarki, żeby nie musiała mi dawać karteczki na bilans. Udawało mi się to dopóki się nie wycwaniła bestia jedna i nie zaczęła zanosić ich do mojej wychowawczyni, która z przyjemnością przekazywała je mojej rodzicielce na wywiadówkach.
Już planowałem ucieczkę i byłem gotowy nawet wyjść stąd na boso, gdyż miałem jedynie ciuchy, w które ubrałem się wcześniej. Ratownikom pogotowia nie przyszło do głowy, żeby zabrać moje buty albo chociażby skarpetki lub raczej nie mieli na to czasu, no i obowiązku tego robić. Ciekawe gdzie byli moi kumple w tym czasie, znając ich, pewnie rozeszli się do domów. Nie no, pewnie tłukli się autobusami miejskimi, żeby do mnie dotrzeć, na pewno nieźle ich wystraszyłem. Powoli opuszczałem nogi na podłogę, gdy do sali weszła lekarka, przyprawiając mnie o zawał. Złapałem bluzę po lewej stronie klatki piersiowej, gdzie moim zdaniem znajdowało się serce, po czym głośno westchnąłem z ulgą.
— Gdzie się pan wybiera? — zwróciła się w moją stronę. — Powinien pan siedzieć w łóżku, jeszcze niedawno miał pan wstrząs anafilaktyczny, nie może się pan nigdzie ruszać.
— Dziękuję za uratowanie mi życia, ale już czuję się dobrze, więc mogę wracać do domu. — Podniosłem się i zachwiałem, moje nogi całkiem zdrętwiały.
— Siadaj młody człowieku i zdejmij bluzę, muszę cię zbadać. Dostałeś adrenalinę i parę leków, które zapobiegną nawrotowi objawów. Twoja mama jest już w drodze, wezwali ją twoi przyjaciele, którzy swoją drogą czekają na korytarzu — powiedziała, jednocześnie zakładając niebieskie, gumowe rękawiczki i ściągając stetoskop z szyi.
Z niechęcią posłuchałem się kobiety, zimny dotyk przedmiotu na gołej skórze spowodował u mnie nieprzyjemny dreszcz. To i tak dobrze, że nie byłem świadomy, gdy podawali mi te wszystkie lekarstwa, przecież na widok tych wszystkich igieł byłbym na tyle zdesperowany, żeby wyskoczyć przez jedyne okno, jakie się tam znajdowało.
— Długo będziecie mnie tutaj przetrzymywać? — zapytałem.
— Jeśli wszystko będzie dobrze, to pojutrze rano powinieneś dostać wypis. Oddech i ciśnienie masz w normie, temperatura także jest odpowiednia, masz szczęście. Co też ci przyszło do głowy, żeby jeść orzechy, będąc na nie tak silnie uczulonym. — Pokręciła głową na znak zrezygnowania, zebrała swoje akcesoria i przeniosłam się do kolejnego pacjenta, który leżał dalej. Pewnie miała obchód.
Nie miałem zamiaru się tłumaczyć, bo wiem, że moja głupota jeszcze bardziej załamałaby lekarkę, więc wolałem siedzieć cicho. Leżąc na wznak z rękoma pod głową i wpatrując się znowu w sufit, zdałem sobie sprawę, że kompletnie nie miałem co robić. Nie miałem przy sobie całkowicie nic. Postanowiłem się zdrzemnąć skoro i tak nie miałem co do roboty. Przymknąłem oczy, wygodniej się układając na, i tak niewygodnym, łóżku. Instynktownie wyczułem, w której chwili weszli chłopaki, już mam wyczulony na nich szósty zmysł. Kiedy Blai pochylił się nade mną z pewnym zamiarem obudzenia mnie swoim wrzaskiem, podniosłem powieki, przez co odsunął się, wzdrygając i ledwo powstrzymując krzyk.
— Jak się tutaj dostaliście?
Byłem strasznie ciekawy tego, czy miałem zadatki na takiego wróżbitę Macieja i obstawiałem, że skorzystali z autobusu miejskiego.
— Razem z tobą karetką — odpowiedział niższy.
— Na początku nie chcieli nas wziąć, bo stwierdzili, że nie jesteśmy z rodziny, to nie mogą nas zabrać, ale Blathin zrobił taką scenę, a oni nie mieli czasu, więc w końcu nam pozwolili jechać z tobą — dopowiedział Gabryś.
Czyli jednak nie zostanę w przyszłości jasnowidzem. Szkoda. Taki to na pewno ma jakieś ekscytujące życie.
— Stary, naprawdę cię przepraszamy za to żarcie. Nie mieliśmy pojęcia, że orzechy równie dobrze można zmielić i dodać do ciasta, a żaden z nas nie wpadł na pomysł przeczytania składu. Wybaczysz nam? — Blondyn wpatrywał się we mnie wzrokiem na kota w butach.
— Być albo nie być. Wybaczyć wam, czy nie, o to jest pytanie. — Przyjąłem poważny wyraz twarzy, chcąc ich trochę po stresować. — Oczywiście, że wam przebaczam, w końcu to też po części moja wina. Do tego nie potrafię się na was długo gniewać, nawet jeśli ktoś, nie wymienię go z imienia. — Wymownie spojrzałem na pewnego drobnego i niskiego osobnika. — Jest taką życiową porażką, że zamiast kopnąć piłkę od nożnej, trafia moją dłoń, wybijając mi od niej wszystkie palce.
Chłopak nie odpowiedział nic na moją zaczepkę i jedynie uśmiechnął się niewinnie w moją stronę. Zdążyłem podkurczyć nogi, zanim na nie skoczył, mógłby chociaż raz zrobić to, jak kulturalny człowiek, jak na przykład Gabriel, który grzecznie usiadł sobie na krześle stojącym obok, a nie rzucać się bez najmniejszego ostrzeżenia. Pokręciłem głową na zachowanie kumpla i już chciałem go skarcić, gdy do sali wpadł huragan. Nie żartuję sobie, kobieta ubrana w ołówkową spódnicę, białą koszulę i czarne szpilki podbiegła do mnie z prędkością światła, rozpędzone drzwi nawet nie zdążyły odbić się z hukiem od ściany, kiedy ta zaczęła mnie uważnie oglądać. Kok jej się trochę rozwalił, przez co pojedyncze kosmyki jej iście blond włosów opadały jej na czoło i kark.
— Boże, synku mój kochany, nic ci nie jest? Coś cię boli? Wezwać lekarza? Jak to się stało? Miałeś na siebie uważać, w ogóle, jakim cudem jadłeś coś słodkiego? Przecież wiesz, że ci zabroniłam, prawda? Bo to było coś słodkiego prawda? Boże, jak dobrze, że twoi przyjaciele byli z tobą. Jak zadzwonili do mnie, myślałam, że to tylko koszmar. Zerwałam się z biura i przyjechałam, jak najszybciej mogła, ale zdajesz sobie sprawę, że tutaj w centrum jest strasznie tłoczno i zanim taksówka przywiozła mnie, oszalałam z nerwów. — Słowa wychodzi z jej ust z szybkością kabina maszynowego, co skutkowało tym, że większości nie zrozumiałem i w ogóle zgubiłem się gdzieś już na początku jej wypowiedzi.
Gdy moja matka rozwarła moje usta i spoglądała mi w gardło, nie wytrzymałem i z nadludzką siłą odsunąłem ją od siebie. Pomimo jej niepozornego ciałka drzemała w niej taka moc, że nawet nie była jej świadoma. Zignorowałem otwarty śmiech chłopaków, po czym spojrzałem w oczy kobiecie stojącej przy mnie.
— Wszystko ze mną dobrze, czuję się jak młody bóg i niedługo mnie stąd wypiszą. Nie ma się czym przejmować mamo. I nie rób obciachu przy wszystkich. — Sugestywnie wskazałem oczami, o kogo mi chodzi.
— Oj, wierz mi, było o co się denerwować. Mogłeś umrzeć, gdyby nie natychmiastowa pomoc. Jak ty o siebie dbasz i co to za strój? Paradując tak po mieszkaniu, gdzie pewnie nie poodkręcałeś grzejników, mogłeś się przeziębić. Myślisz ty chociaż trochę?
Moja dłoń z głośnym plaskiem znalazła się na moim czole w wyrazie całkowitej rezygnacji. Kompletnie się poddałem, nie mając szans z tą kobietą. Była zbyt uparta jak osioł, żeby cokolwiek jej wytłumaczyć. Jak sobie coś już ubzdura, to nie ma przeproś. Kątem oka zaobserwowałem, że młodsza dziewczynka leżącą dwa łóżka dalej cicho chichotała i starała się to ukryć rękawem bluzy, którą miała na sobie. Pięknie mamo, rób coraz większe przedstawienie, a już nigdy nie wyjdę z domu na ulicę, bojąc się, że ktoś mógłby mnie rozpoznać.
— Może zamiast mnie reprymendować, co już swoją drogą zrozumiałem, pojechałabyś na spokojnie do domu, ochłonęła i przywiozła mi jakieś rzeczy na zmianę, telefon i coś, czym mógłbym się zająć, co? — odezwałem się po chwili, mając cichą nadzieję, że już sobie stąd pójdzie.
— Masz rację, ale najpierw to ja sobie pogadam z lekarzem — odparła i już jej nie było.
Z rozpaczliwym jękiem cierpienia egzystencji padłem na poduszkę i schowałem twarz za przedramieniem. Kochałem swoją rodzicielkę, bo w sumie z rodziny to tylko ona mi pozostała, ale czasami strasznie mnie denerwowała. Rozumiem, że chciała zapewnić mi bezpieczeństwa i wszystko, co najlepsze, ale chyba z tego powodu nie można robić z siebie nadopiekuńczego potwora, co nie? Trochę wolności ludzie, tylko tyle potrzebowałem z jej strony.
Mrucząc, przeciągnąłem się niczym rasowy kot. Chociaż ze mnie pies na baby, to jestem jak prawdziwy kocur. Taktycznie pomińmy fakt, że nie miałem ani jednej dziewczyny przez swoje szesnastoletnie życie, to tylko mało znaczący szczegół. Jednak to smutne, że nie miałem nawet żony w przedszkolu. No jak tak można mnie nie kochać?! No jak?! Następnie obróciłem głowę tak, że coś mi przeskoczyło w karku, a później nakarmiłem swoje przyzwyczajenie, strzelając z kostek w dłoniach. Dopiero po takim zabiegu podniosłem się, siadając. Zdezorientowany rozejrzałem się po pomieszczeniu, które na pewno nie było moim pokojem. Kilka łóżek ustawionych pod jedną ścianą, z czego może tylko trzy były zajęte, wzbudziły u mnie pewne podejrzenia. Sterylność i chemiczny zapach upewniły mnie, że były one słuszne. Nienawidziłem szpitali, mama często musiała mnie siłą zaciągać do lekarza, aby mnie zbadał, a moim hobby w szkole było unikanie pielęgniarki, żeby nie musiała mi dawać karteczki na bilans. Udawało mi się to dopóki się nie wycwaniła bestia jedna i nie zaczęła zanosić ich do mojej wychowawczyni, która z przyjemnością przekazywała je mojej rodzicielce na wywiadówkach.
Już planowałem ucieczkę i byłem gotowy nawet wyjść stąd na boso, gdyż miałem jedynie ciuchy, w które ubrałem się wcześniej. Ratownikom pogotowia nie przyszło do głowy, żeby zabrać moje buty albo chociażby skarpetki lub raczej nie mieli na to czasu, no i obowiązku tego robić. Ciekawe gdzie byli moi kumple w tym czasie, znając ich, pewnie rozeszli się do domów. Nie no, pewnie tłukli się autobusami miejskimi, żeby do mnie dotrzeć, na pewno nieźle ich wystraszyłem. Powoli opuszczałem nogi na podłogę, gdy do sali weszła lekarka, przyprawiając mnie o zawał. Złapałem bluzę po lewej stronie klatki piersiowej, gdzie moim zdaniem znajdowało się serce, po czym głośno westchnąłem z ulgą.
— Gdzie się pan wybiera? — zwróciła się w moją stronę. — Powinien pan siedzieć w łóżku, jeszcze niedawno miał pan wstrząs anafilaktyczny, nie może się pan nigdzie ruszać.
— Dziękuję za uratowanie mi życia, ale już czuję się dobrze, więc mogę wracać do domu. — Podniosłem się i zachwiałem, moje nogi całkiem zdrętwiały.
— Siadaj młody człowieku i zdejmij bluzę, muszę cię zbadać. Dostałeś adrenalinę i parę leków, które zapobiegną nawrotowi objawów. Twoja mama jest już w drodze, wezwali ją twoi przyjaciele, którzy swoją drogą czekają na korytarzu — powiedziała, jednocześnie zakładając niebieskie, gumowe rękawiczki i ściągając stetoskop z szyi.
Z niechęcią posłuchałem się kobiety, zimny dotyk przedmiotu na gołej skórze spowodował u mnie nieprzyjemny dreszcz. To i tak dobrze, że nie byłem świadomy, gdy podawali mi te wszystkie lekarstwa, przecież na widok tych wszystkich igieł byłbym na tyle zdesperowany, żeby wyskoczyć przez jedyne okno, jakie się tam znajdowało.
— Długo będziecie mnie tutaj przetrzymywać? — zapytałem.
— Jeśli wszystko będzie dobrze, to pojutrze rano powinieneś dostać wypis. Oddech i ciśnienie masz w normie, temperatura także jest odpowiednia, masz szczęście. Co też ci przyszło do głowy, żeby jeść orzechy, będąc na nie tak silnie uczulonym. — Pokręciła głową na znak zrezygnowania, zebrała swoje akcesoria i przeniosłam się do kolejnego pacjenta, który leżał dalej. Pewnie miała obchód.
Nie miałem zamiaru się tłumaczyć, bo wiem, że moja głupota jeszcze bardziej załamałaby lekarkę, więc wolałem siedzieć cicho. Leżąc na wznak z rękoma pod głową i wpatrując się znowu w sufit, zdałem sobie sprawę, że kompletnie nie miałem co robić. Nie miałem przy sobie całkowicie nic. Postanowiłem się zdrzemnąć skoro i tak nie miałem co do roboty. Przymknąłem oczy, wygodniej się układając na, i tak niewygodnym, łóżku. Instynktownie wyczułem, w której chwili weszli chłopaki, już mam wyczulony na nich szósty zmysł. Kiedy Blai pochylił się nade mną z pewnym zamiarem obudzenia mnie swoim wrzaskiem, podniosłem powieki, przez co odsunął się, wzdrygając i ledwo powstrzymując krzyk.
— Jak się tutaj dostaliście?
Byłem strasznie ciekawy tego, czy miałem zadatki na takiego wróżbitę Macieja i obstawiałem, że skorzystali z autobusu miejskiego.
— Razem z tobą karetką — odpowiedział niższy.
— Na początku nie chcieli nas wziąć, bo stwierdzili, że nie jesteśmy z rodziny, to nie mogą nas zabrać, ale Blathin zrobił taką scenę, a oni nie mieli czasu, więc w końcu nam pozwolili jechać z tobą — dopowiedział Gabryś.
Czyli jednak nie zostanę w przyszłości jasnowidzem. Szkoda. Taki to na pewno ma jakieś ekscytujące życie.
— Stary, naprawdę cię przepraszamy za to żarcie. Nie mieliśmy pojęcia, że orzechy równie dobrze można zmielić i dodać do ciasta, a żaden z nas nie wpadł na pomysł przeczytania składu. Wybaczysz nam? — Blondyn wpatrywał się we mnie wzrokiem na kota w butach.
— Być albo nie być. Wybaczyć wam, czy nie, o to jest pytanie. — Przyjąłem poważny wyraz twarzy, chcąc ich trochę po stresować. — Oczywiście, że wam przebaczam, w końcu to też po części moja wina. Do tego nie potrafię się na was długo gniewać, nawet jeśli ktoś, nie wymienię go z imienia. — Wymownie spojrzałem na pewnego drobnego i niskiego osobnika. — Jest taką życiową porażką, że zamiast kopnąć piłkę od nożnej, trafia moją dłoń, wybijając mi od niej wszystkie palce.
Chłopak nie odpowiedział nic na moją zaczepkę i jedynie uśmiechnął się niewinnie w moją stronę. Zdążyłem podkurczyć nogi, zanim na nie skoczył, mógłby chociaż raz zrobić to, jak kulturalny człowiek, jak na przykład Gabriel, który grzecznie usiadł sobie na krześle stojącym obok, a nie rzucać się bez najmniejszego ostrzeżenia. Pokręciłem głową na zachowanie kumpla i już chciałem go skarcić, gdy do sali wpadł huragan. Nie żartuję sobie, kobieta ubrana w ołówkową spódnicę, białą koszulę i czarne szpilki podbiegła do mnie z prędkością światła, rozpędzone drzwi nawet nie zdążyły odbić się z hukiem od ściany, kiedy ta zaczęła mnie uważnie oglądać. Kok jej się trochę rozwalił, przez co pojedyncze kosmyki jej iście blond włosów opadały jej na czoło i kark.
— Boże, synku mój kochany, nic ci nie jest? Coś cię boli? Wezwać lekarza? Jak to się stało? Miałeś na siebie uważać, w ogóle, jakim cudem jadłeś coś słodkiego? Przecież wiesz, że ci zabroniłam, prawda? Bo to było coś słodkiego prawda? Boże, jak dobrze, że twoi przyjaciele byli z tobą. Jak zadzwonili do mnie, myślałam, że to tylko koszmar. Zerwałam się z biura i przyjechałam, jak najszybciej mogła, ale zdajesz sobie sprawę, że tutaj w centrum jest strasznie tłoczno i zanim taksówka przywiozła mnie, oszalałam z nerwów. — Słowa wychodzi z jej ust z szybkością kabina maszynowego, co skutkowało tym, że większości nie zrozumiałem i w ogóle zgubiłem się gdzieś już na początku jej wypowiedzi.
Gdy moja matka rozwarła moje usta i spoglądała mi w gardło, nie wytrzymałem i z nadludzką siłą odsunąłem ją od siebie. Pomimo jej niepozornego ciałka drzemała w niej taka moc, że nawet nie była jej świadoma. Zignorowałem otwarty śmiech chłopaków, po czym spojrzałem w oczy kobiecie stojącej przy mnie.
— Wszystko ze mną dobrze, czuję się jak młody bóg i niedługo mnie stąd wypiszą. Nie ma się czym przejmować mamo. I nie rób obciachu przy wszystkich. — Sugestywnie wskazałem oczami, o kogo mi chodzi.
— Oj, wierz mi, było o co się denerwować. Mogłeś umrzeć, gdyby nie natychmiastowa pomoc. Jak ty o siebie dbasz i co to za strój? Paradując tak po mieszkaniu, gdzie pewnie nie poodkręcałeś grzejników, mogłeś się przeziębić. Myślisz ty chociaż trochę?
Moja dłoń z głośnym plaskiem znalazła się na moim czole w wyrazie całkowitej rezygnacji. Kompletnie się poddałem, nie mając szans z tą kobietą. Była zbyt uparta jak osioł, żeby cokolwiek jej wytłumaczyć. Jak sobie coś już ubzdura, to nie ma przeproś. Kątem oka zaobserwowałem, że młodsza dziewczynka leżącą dwa łóżka dalej cicho chichotała i starała się to ukryć rękawem bluzy, którą miała na sobie. Pięknie mamo, rób coraz większe przedstawienie, a już nigdy nie wyjdę z domu na ulicę, bojąc się, że ktoś mógłby mnie rozpoznać.
— Może zamiast mnie reprymendować, co już swoją drogą zrozumiałem, pojechałabyś na spokojnie do domu, ochłonęła i przywiozła mi jakieś rzeczy na zmianę, telefon i coś, czym mógłbym się zająć, co? — odezwałem się po chwili, mając cichą nadzieję, że już sobie stąd pójdzie.
— Masz rację, ale najpierw to ja sobie pogadam z lekarzem — odparła i już jej nie było.
Z rozpaczliwym jękiem cierpienia egzystencji padłem na poduszkę i schowałem twarz za przedramieniem. Kochałem swoją rodzicielkę, bo w sumie z rodziny to tylko ona mi pozostała, ale czasami strasznie mnie denerwowała. Rozumiem, że chciała zapewnić mi bezpieczeństwa i wszystko, co najlepsze, ale chyba z tego powodu nie można robić z siebie nadopiekuńczego potwora, co nie? Trochę wolności ludzie, tylko tyle potrzebowałem z jej strony.
poniedziałek, 4 lutego 2019
Przeklęte orzechy atakują
Opowiadając moją historię, chciałbym, żeby była pełna tajemnic, przygód, dramatu i niespodziewanych zwrotów akcji. Sam początek powinien zachęcić do dalszego poznania opowieści, a jej treść wywoływać gęsią skórkę i dreszcze podczas fragmentów grozy, płacz przy melancholii i nostalgii oraz uśmiech przy radosnych i żartobliwych chwilach. Niestety z pełną odpowiedzialnością muszę oświadczyć, że to wszystko zaczyna się głupotą, która raczej zniesmacza lub bawi. Raczej nie zapowiada zbyt dobrze tego, co chcę wam przekazać, ale cóż poradzić, skoro nie wypada mi kłamać bądź koloryzować fakty? Do tego muszę zacząć akurat w tym, a nie innym momencie, żeby wszystko było zrozumiałe i przejrzyste. Mam nadzieję, że uda mi się ubrać wszystko w takie słowa, żeby nie wyjść na jeszcze większego debila.
Co robił szesnastoletni Vincent podczas sobotniego popołudnia? Nie, nie balowałem. Siedziałem na dupie w domu w samych spodniach dresowych, pochłaniając słodycze w niebezpiecznych ilościach, popijając to dwulitrową butelką żrącej pepsi, odmóżdżając się serialikami, które niby ukazują wydarzenia z życia wzięte. Chciałem nacieszyć się możliwością zostania samemu w domu, gdy moja mama jeszcze nie wróciła z pracy. Naprawdę nie chciałem z nikim dzielić się moją ukochaną kanapą znajdującą się w salonie, ale kompletnie nie przewidziałem tego, że moi przyjaciele postanowią mi zrobić nalot na mieszkanie i nie zamknąłem drzwi wejściowych na klucz. Oni nie zamierzali się cackać i czekać aż im otworzę, tylko weszli, nawet nie pukając. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że w ogóle nie zdziwiłem się na ich zachowanie. W wiatrołapie zrobili wielki raban i byłem niemal na sto procent pewny, że któryś z nich potknął się o próg i zarył ryjem o podłogę. Później usłyszany potok przekleństw tylko mnie w tym utwierdził. No cóż, za wysokie progi na pańskie nogi. Przechyliłem się do tyłu i opadłem na sofę, jednocześnie wydając dziwny odgłos, który ni to był jękiem, ni to okrzykiem załamania. Dwójka chłopaków stanęła nade mną jak kaci i wyszczerzyła swoje zęby. Przykryłem oczy swoim przedramieniem, wdychając ciężko. Na tym by się skończyło moje sobotnie leniuchowanie.
— Od tego jedzenia to jedynie przytyjesz. — Usłyszałem głos Gabriela. — A od takiego ubioru się przeziębisz. Zapomniałeś, że mamy początek grudnia głąbie?
Odsunąłem rękę z twarzy i spojrzałem na niego, wyglądał całkowicie tak jak zwykle. Ciemnobrązowe włosy z gęstą grzywką przykrywającą jego czoło. Zgarbiona postawa, a do tego sylwetka jak szkielet. Ubrany był w luźną koszulkę z nadrukiem jakiegoś zespołu, czarną bluzę i ciemne jeansy. Nie można zapomnieć o kolczyku w nosie, który zawsze zwraca szczególną uwagę i tych w uszach. No i jego nieodłączna czarna czapka.
Nagły ciężar na brzuchu sprawił, że aż krzyknąłem i uniosłem trochę górną część ciała. Skok na ciebie żywej wagi w okolicach sześćdziesięciu kilogramów wcale nie jest niczym przyjemnym. Nie polecam z całego serca.
— Zgłupiałeś do reszty ty chory pojebie?! Co ty robisz?!
— Siedzę sobie na tobie — odparł z tym swoim uśmiechem. Szlag by go trafił za te urocze dołeczki.
— A mogę wiedzieć dlaczego? — warknąłem przez zaciśnięte zęby.
— Rozpalam cię do czerwoności, żebyś mi tu nie marzł. — Spojrzałem się na Blathina jak na kompletnego idiotę, którym był w rzeczywistości.
— Czy ty czasem nie pominąłeś wspomnieć nam o tym, że zmieniasz swoją orientację i zostajesz gejem?
— To, że mam piękne lico nie znaczy zaraz, że dam się komuś z płci brzydkiej. Jestem sercem z kobietami. — Z zadowoleniem uniósł wysoko podbródek.
Opisując Blathina, powiedziałbym, że był uroczy i żeby nie było wątpliwości, jestem całkowicie hetero. Po prostu taki był, ta jego roztrzepana czupryna w kolorze, który ja nazywałem rudym blondem. Drobne i niższe od nas ciałko, które miało w sobie wiele energii. Duże oczy, moim zdaniem zajmujące większą część jego ryjka. A w tym dniu założył na siebie szare spodnie i czerwony świąteczny sweterek. No i charakterystyczny uśmiech. Jak tu nie mówić, że był słodki.
— On jest transwestytą? — Wychyliłem się, patrząc na Gabrysia, któremu nie brakowało humoru i w najlepsze się z nas śmiał.
Nie czekając na reakcję chłopaków, zrzuciłem z siebie zbędny balast, który z głośnym okrzykiem i hukiem spadł na ziemię. Trudno, mógł na mnie nie siadać tylko jak cywilizowany człowiek spocząć na wolnym miejscu. Szybko się podniosłem, ale nie był to za dobry pomysł, bo mroczki pojawiły mi się przed oczami i musiałem chwilę postać, trzymając się ściany, żeby się nie przewrócić. W drodze do kuchni zahaczyłem o swój pokój, w którym ubrałem swoją ukochaną fioletową bluzę wkładaną przez głowę. Była trochę przy duża i luźna, ale za to bardzo ciepła oraz miła w dotyku. Przygotowując nam po kubku gorącej kawy na rozgrzanie, a mi szczególnie na rozjaśnienie umysłu, podśpiewywałem sobie pod nosem dobrze wszystkim znane Last Christmas, które właśnie leciało z radio. Nic dziwnego, skoro Boże Narodzenie zbliżało się wielkimi krokami, a ludzie ekscytowali się tym już miesiąc przed. Muszę przyznać, jestem ateistą, ale nawet ja cieszyłem się na nadejście świąt. Niczym zawodowy kelner zgrabnie wziąłem trzy naczynia, wracając do salonu, nie rozlałem nawet kropelki. Gdy już odstawiłem wszystko na stół, spojrzałem na chłopaków i skrzyżowałem ręce na piersi.
— Mam nadzieję, że nie przyszliście do mnie bez niczego — powiedziałem do nich chłodno i ozięble, przynajmniej się starałem, ale jak wiadomo marny ze mnie aktor.
Wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenie, a Gabriel uniósł jednorazową torbę z pobliskiego supermarketu. Jednak przede wszystkim wypełnioną do pełna. Moja postawa zmiękła, ale w dalszym ciągu próbowałem utrzymać fason.
— Uznajmy, że zrobię dzień dobroci dla zwierząt i nie wyrzucę was na ten mróz, jaki panuje na dworze.
Niemalże rzuciłem się na reklamówkę, byłem strasznym łakomczuchem, ale moja mama była zwolennikiem zdrowego odżywiania się, więc słodycze w domu były konfiskowane i wszystko musiałem chować na takie okazje jak ta, gdy byłem sam i mogłem sobie zrobić popcorn czy zjeść czekoladę. Rozkładając na ławie coraz to różniejsze ciasta, wafelki, batoniki, żelki i inne, mogłem się założyć, że ślinka pociekła mi z ust. Czułem się jak w raju, niczego więcej nie było mi potrzeba. Zacząłem od czegoś zdrowego, w końcu miałem praktycznie pusty żołądek, więc wyjąłem z plastikowego opakowania kawałek ciasta. Przyjrzałem mu się, sprawdzając, czy nie ma w nim zła, na które jestem uczulony, ale stwierdzając, że go nie widzę, zacząłem go konsumować. Blathin i Gabriel w tym czasie także poczęstowali się zapasami, które przynieśli z sobą.
Niezapowiedziana domówka trwała w najlepsze i wcale nie zapowiadało się, żeby miała się szybko skończyć. Chłopaki mieli dobre humory, masę wolnego czasu i dostęp do ciepła, więc nie kwapili się do tego, aby wyjść na minusową temperaturę i wrócić do swoich domów. Nie miałem nic przeciwko, skoro zorganizowali mi taką ucztę. Gorzej tylko, że cała ta impreza nie skończyła się zbyt przyjemnie, bo przecież utratę przytomności nie można zaliczyć do przyjemności, co nie?
W pewnym momencie, a minęło może z dwadzieścia minut po tym, jak moi przyjaciele wprosili się do mnie, zaczął mnie boleć brzuch i pierwszą myślą było to, że przejadłem się słodkim. Zaraz jednak, co zauważył Gabriel, zrobiłem się blady, a moje usta spuchły. Czułem, jak zacząłem się pocić, moje serce nagle przyspieszyło, jakbym przebiegł kilka kilometrów, co na marginesie mówiąc, było niemożliwe z moją kondycją. Świszczący oddech i duszności tym bardziej nie wskazywały na nic dobrego. Z paniką spojrzałem na chłopaków, mając nadzieję, że coś wreszcie zrobią, bo w innym wypadku wykorkowałbym w swoim własnym domu i to jeszcze w wolną sobotę.
— Czy w czymś nie było orzechów czasem? — wydusiłem z trudem, robiąc po każdym słowie przerwę na urywany wdech.
Gabriel, który jako jedyny z naszej grupy starał się zachować zimną krew, kazał Blathinowi przeszukać składy wszystkiego, co przynieśli, szczególnie ciast, a sam chwycił za telefon komórkowy i próbował dodzwonić się na pogotowie. Starając się jeszcze myśleć resztką mojego mózgu, położyłem się na kanapie i ułożyłem nogi na oparciu, ignorując chęć do wymiotowania. Było mi źle, a z każdą chwilą było coraz gorzej. Wszystko działo się dla mnie za szybko i zbyt gwałtownie. Pierwszy raz od bardzo dawna miałem wstrząs anafilaktyczny i kompletnie nie miałem pojęcia co mam robić. Dziękowałem Bogu, w którego uparcie nie wierzyłem, że nie byłem wtedy sam.
— Mam! — wykrzyknął Blai.
Pomimo rozmazującego się widoku i mroczków przed oczami, spojrzałem na niego i po niezwykłym wysiłku dopatrzyłem się plastikowego pudełka w jego ręce. Później całkowicie odleciałem, a ostatnią myślą było, że już mi chłopaki mogą kupować kwiatki i znicze na grób.
Co robił szesnastoletni Vincent podczas sobotniego popołudnia? Nie, nie balowałem. Siedziałem na dupie w domu w samych spodniach dresowych, pochłaniając słodycze w niebezpiecznych ilościach, popijając to dwulitrową butelką żrącej pepsi, odmóżdżając się serialikami, które niby ukazują wydarzenia z życia wzięte. Chciałem nacieszyć się możliwością zostania samemu w domu, gdy moja mama jeszcze nie wróciła z pracy. Naprawdę nie chciałem z nikim dzielić się moją ukochaną kanapą znajdującą się w salonie, ale kompletnie nie przewidziałem tego, że moi przyjaciele postanowią mi zrobić nalot na mieszkanie i nie zamknąłem drzwi wejściowych na klucz. Oni nie zamierzali się cackać i czekać aż im otworzę, tylko weszli, nawet nie pukając. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że w ogóle nie zdziwiłem się na ich zachowanie. W wiatrołapie zrobili wielki raban i byłem niemal na sto procent pewny, że któryś z nich potknął się o próg i zarył ryjem o podłogę. Później usłyszany potok przekleństw tylko mnie w tym utwierdził. No cóż, za wysokie progi na pańskie nogi. Przechyliłem się do tyłu i opadłem na sofę, jednocześnie wydając dziwny odgłos, który ni to był jękiem, ni to okrzykiem załamania. Dwójka chłopaków stanęła nade mną jak kaci i wyszczerzyła swoje zęby. Przykryłem oczy swoim przedramieniem, wdychając ciężko. Na tym by się skończyło moje sobotnie leniuchowanie.
— Od tego jedzenia to jedynie przytyjesz. — Usłyszałem głos Gabriela. — A od takiego ubioru się przeziębisz. Zapomniałeś, że mamy początek grudnia głąbie?
Odsunąłem rękę z twarzy i spojrzałem na niego, wyglądał całkowicie tak jak zwykle. Ciemnobrązowe włosy z gęstą grzywką przykrywającą jego czoło. Zgarbiona postawa, a do tego sylwetka jak szkielet. Ubrany był w luźną koszulkę z nadrukiem jakiegoś zespołu, czarną bluzę i ciemne jeansy. Nie można zapomnieć o kolczyku w nosie, który zawsze zwraca szczególną uwagę i tych w uszach. No i jego nieodłączna czarna czapka.
Nagły ciężar na brzuchu sprawił, że aż krzyknąłem i uniosłem trochę górną część ciała. Skok na ciebie żywej wagi w okolicach sześćdziesięciu kilogramów wcale nie jest niczym przyjemnym. Nie polecam z całego serca.
— Zgłupiałeś do reszty ty chory pojebie?! Co ty robisz?!
— Siedzę sobie na tobie — odparł z tym swoim uśmiechem. Szlag by go trafił za te urocze dołeczki.
— A mogę wiedzieć dlaczego? — warknąłem przez zaciśnięte zęby.
— Rozpalam cię do czerwoności, żebyś mi tu nie marzł. — Spojrzałem się na Blathina jak na kompletnego idiotę, którym był w rzeczywistości.
— Czy ty czasem nie pominąłeś wspomnieć nam o tym, że zmieniasz swoją orientację i zostajesz gejem?
— To, że mam piękne lico nie znaczy zaraz, że dam się komuś z płci brzydkiej. Jestem sercem z kobietami. — Z zadowoleniem uniósł wysoko podbródek.
Opisując Blathina, powiedziałbym, że był uroczy i żeby nie było wątpliwości, jestem całkowicie hetero. Po prostu taki był, ta jego roztrzepana czupryna w kolorze, który ja nazywałem rudym blondem. Drobne i niższe od nas ciałko, które miało w sobie wiele energii. Duże oczy, moim zdaniem zajmujące większą część jego ryjka. A w tym dniu założył na siebie szare spodnie i czerwony świąteczny sweterek. No i charakterystyczny uśmiech. Jak tu nie mówić, że był słodki.
— On jest transwestytą? — Wychyliłem się, patrząc na Gabrysia, któremu nie brakowało humoru i w najlepsze się z nas śmiał.
Nie czekając na reakcję chłopaków, zrzuciłem z siebie zbędny balast, który z głośnym okrzykiem i hukiem spadł na ziemię. Trudno, mógł na mnie nie siadać tylko jak cywilizowany człowiek spocząć na wolnym miejscu. Szybko się podniosłem, ale nie był to za dobry pomysł, bo mroczki pojawiły mi się przed oczami i musiałem chwilę postać, trzymając się ściany, żeby się nie przewrócić. W drodze do kuchni zahaczyłem o swój pokój, w którym ubrałem swoją ukochaną fioletową bluzę wkładaną przez głowę. Była trochę przy duża i luźna, ale za to bardzo ciepła oraz miła w dotyku. Przygotowując nam po kubku gorącej kawy na rozgrzanie, a mi szczególnie na rozjaśnienie umysłu, podśpiewywałem sobie pod nosem dobrze wszystkim znane Last Christmas, które właśnie leciało z radio. Nic dziwnego, skoro Boże Narodzenie zbliżało się wielkimi krokami, a ludzie ekscytowali się tym już miesiąc przed. Muszę przyznać, jestem ateistą, ale nawet ja cieszyłem się na nadejście świąt. Niczym zawodowy kelner zgrabnie wziąłem trzy naczynia, wracając do salonu, nie rozlałem nawet kropelki. Gdy już odstawiłem wszystko na stół, spojrzałem na chłopaków i skrzyżowałem ręce na piersi.
— Mam nadzieję, że nie przyszliście do mnie bez niczego — powiedziałem do nich chłodno i ozięble, przynajmniej się starałem, ale jak wiadomo marny ze mnie aktor.
Wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenie, a Gabriel uniósł jednorazową torbę z pobliskiego supermarketu. Jednak przede wszystkim wypełnioną do pełna. Moja postawa zmiękła, ale w dalszym ciągu próbowałem utrzymać fason.
— Uznajmy, że zrobię dzień dobroci dla zwierząt i nie wyrzucę was na ten mróz, jaki panuje na dworze.
Niemalże rzuciłem się na reklamówkę, byłem strasznym łakomczuchem, ale moja mama była zwolennikiem zdrowego odżywiania się, więc słodycze w domu były konfiskowane i wszystko musiałem chować na takie okazje jak ta, gdy byłem sam i mogłem sobie zrobić popcorn czy zjeść czekoladę. Rozkładając na ławie coraz to różniejsze ciasta, wafelki, batoniki, żelki i inne, mogłem się założyć, że ślinka pociekła mi z ust. Czułem się jak w raju, niczego więcej nie było mi potrzeba. Zacząłem od czegoś zdrowego, w końcu miałem praktycznie pusty żołądek, więc wyjąłem z plastikowego opakowania kawałek ciasta. Przyjrzałem mu się, sprawdzając, czy nie ma w nim zła, na które jestem uczulony, ale stwierdzając, że go nie widzę, zacząłem go konsumować. Blathin i Gabriel w tym czasie także poczęstowali się zapasami, które przynieśli z sobą.
Niezapowiedziana domówka trwała w najlepsze i wcale nie zapowiadało się, żeby miała się szybko skończyć. Chłopaki mieli dobre humory, masę wolnego czasu i dostęp do ciepła, więc nie kwapili się do tego, aby wyjść na minusową temperaturę i wrócić do swoich domów. Nie miałem nic przeciwko, skoro zorganizowali mi taką ucztę. Gorzej tylko, że cała ta impreza nie skończyła się zbyt przyjemnie, bo przecież utratę przytomności nie można zaliczyć do przyjemności, co nie?
W pewnym momencie, a minęło może z dwadzieścia minut po tym, jak moi przyjaciele wprosili się do mnie, zaczął mnie boleć brzuch i pierwszą myślą było to, że przejadłem się słodkim. Zaraz jednak, co zauważył Gabriel, zrobiłem się blady, a moje usta spuchły. Czułem, jak zacząłem się pocić, moje serce nagle przyspieszyło, jakbym przebiegł kilka kilometrów, co na marginesie mówiąc, było niemożliwe z moją kondycją. Świszczący oddech i duszności tym bardziej nie wskazywały na nic dobrego. Z paniką spojrzałem na chłopaków, mając nadzieję, że coś wreszcie zrobią, bo w innym wypadku wykorkowałbym w swoim własnym domu i to jeszcze w wolną sobotę.
— Czy w czymś nie było orzechów czasem? — wydusiłem z trudem, robiąc po każdym słowie przerwę na urywany wdech.
Gabriel, który jako jedyny z naszej grupy starał się zachować zimną krew, kazał Blathinowi przeszukać składy wszystkiego, co przynieśli, szczególnie ciast, a sam chwycił za telefon komórkowy i próbował dodzwonić się na pogotowie. Starając się jeszcze myśleć resztką mojego mózgu, położyłem się na kanapie i ułożyłem nogi na oparciu, ignorując chęć do wymiotowania. Było mi źle, a z każdą chwilą było coraz gorzej. Wszystko działo się dla mnie za szybko i zbyt gwałtownie. Pierwszy raz od bardzo dawna miałem wstrząs anafilaktyczny i kompletnie nie miałem pojęcia co mam robić. Dziękowałem Bogu, w którego uparcie nie wierzyłem, że nie byłem wtedy sam.
— Mam! — wykrzyknął Blai.
Pomimo rozmazującego się widoku i mroczków przed oczami, spojrzałem na niego i po niezwykłym wysiłku dopatrzyłem się plastikowego pudełka w jego ręce. Później całkowicie odleciałem, a ostatnią myślą było, że już mi chłopaki mogą kupować kwiatki i znicze na grób.
poniedziałek, 7 stycznia 2019
Niewysłane listy
Głowa mnie bolała już od samego przebudzenia się z naprawdę krótkiego i płytkiego snu. Ból był nieporównywalnie gorszy od tego z migreny, okresu, przemęczenia czy kaca. Pulsował po całej czaszce, wbijając ostre igiełki, szczególnie celując w te najsłabsze punkty. Nawet kilka tabletek najsilniejszych leków przeciwbólowych nie zdołały do końca mi pomóc. Jednak pozostały same tępe uderzenia, które rozchodziły się po całości głowy.
Idąc, nie miałam ochoty rozmawiać z moim towarzyszem tej krótkiej wycieczki. Nie zważałam także na moje otoczenie i jedynie wpatrywałam się w kawałek chodnika przede mną. Równomiernie stawiane kroki moich stóp odzianych w zwykłe trampki z bazarów wydawały głuche odgłosy, które całkiem niknęły w ulicznym hałasie. Dźwięk miliona rozmów, huczących silników samochodów i pojedynczo zdarzających się klaksonów czy szczekania psów, zagłuszał nawet moje własne myśli. Powietrze było duszne, pełne smrodu i nienadające się do oddychania. Całkiem różniące się od tego na wsi. No właśnie, od kiedy tylko wróciłam z mojej samotnej wycieczki nad rzekę do mojego miasta, wszystko zaczęło mnie irytować. Zaczynając od krzyczących i kolorowych bilbordów, przechodząc do mieszkania w wielopiętrowym budynku mieszkalnym, a kończąc na hałasie i powietrzu. Nawet moje ukochane chodzenie do galerii na zakupy, nie sprawiało już aż takiej przyjemności, chociaż niewątpliwie nadal ona się pojawiała przy tej czynności. Tyle razy jeździłam z nią do jej dziadka do tej samej dziury zabitej dechami i żaden z tych wyjazdów nie wywołał na mnie takich efektów. Nawet wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej dziękowałam sobie w duchu, że mieszkałam w dużym mieście. Chciałam tam wrócić, chociażby na jeden dzień, na kilka godzin, ale jednocześnie zaczęłam nienawidzić tego miejsca i obiecałam sobie, że nigdy tam nie postawię swojej stopy. To był zdecydowanie jej świat i nie miałam zamiaru niszczyć pewnego rodzaju magii, jaką tam pozostawiła. Kamień koło drogi potrafił mi się z nią kojarzyć na tej pieprzonej wsi.
Gdy mój chłopak nagle mnie dotknął, wzdrygnęłam się zaskoczona, ale jedynie zacisnęłam dłoń na tej jego, chcąc odreagować swoje myśli i poczuć obecność kogoś bliskiego. Nawet nie spojrzałam na niego, ale chyba rozumiał, że nie byłam w najlepszym nastroju i jedynie chciał mi w jakiś sposób pomóc uporać się z tym wszystkim. Podejrzewam, że też dlatego uparcie stanął przy tym, żeby iść ze mną. No cóż, nie miałam wyjścia i się zgodziłam, co w sumie teraz niezwykle mi się przydaje.
Weszliśmy przez ogromną otwartą bramę, kamienne aniołki patrzyły się na nas z chłodną obojętnością, stojąc na wysokich kolumnach z cegieł. Momentalnie się zmieniła atmosfera, gdy tylko zagłębiliśmy się w ten teren. Wesołe, czasami podekscytowane i za głośne rozmowy zastąpiły ciche szepty, które ledwo się słyszało. Tłum także się o wiele zmniejszył i jedynie co jakiś czas mijało się osoby, które snuły się pomiędzy grobowymi płytami. Gęsia skórka wystąpiła na moich odsłoniętych ramionach, pomimo że temperatura wskazywała na ponad dwadzieścia stopni. Podniosłam głowę, rozglądając się, bo jako jedyna z naszego małego pochodu, wiedziałam, w którą alejkę mamy skręcić, żeby dojść do celu. Jako jedyna zapamiętałam to już po pierwszym razie. Jednak wolałabym zapomnieć o istnieniu tego jednego grobu, wolałabym żyć w iluzji, że ona gdzieś jest na tym świecie i sobie spokojnie żyje, chociaż się nie odzywa do mnie, bo się pokłóciłyśmy. Tak byłoby o wiele łatwiej. Nagle zwróciłam uwagę na kobietę idącą prosto przed nami, od razu rozpoznałam jej twarz. Przełknęłam z trudem ślinę, ale nawet nie siliłam się na uśmiech na powitanie w porównaniu do kobiety. Uśmiechnęła się do nas z niemalże matczyną troską wypisaną na jej twarzy i chociaż coś w jej postawie emanowało żalem i rozpaczą, to trzymała w ryzach przytłaczające uczucia. Mama mojej przyjaciółki zdecydowanie miała twardy charakter i mocno stąpała po ziemi. Zawsze rozsądnie radziła swojej córce, ale nieraz także i ja usłyszałam od niej dobre słowo, gdy zawitałam w ich domu. Na pewno było jej cholernie ciężko, skoro nawet ja, będąc jedynie przyjaciółką, czułam się tak okropnie po jej stracie, a co dopiero jej rodzice. Jednak kobieta uśmiechała się do nas i miałam wrażenie, że po tym, jak spełniliśmy jej prośbę, czuła się lżejsza. Jakby zdjęto z niej, chociaż połowę ciężaru związanego z tym wszystkim. Pamiętałam jej błagania, gdy przyszła do mnie. Niezwykle zależało jej, żebym znalazła ten przeklęty list. Nie rozumiałam nawet w tamtym momencie na cmentarzu, po co to wszystko było, może wyczytała coś w tym jej pamiętniku, co ją skłoniło do takiej desperacji, ale nie mogłam odmówić zrozpaczonej matce. Poza tym sama byłam ciekawa treści, tego, co napisała do mnie, ale nie chciała, żebym tego widziała. Tłumaczyła, że musi zrobić to, na co jej córka nie miała odwagi. Takie dokończenie jej spraw, żeby mogła spokojnie pójść do nieba, nie martwiąc się o to, co pozostawiła na ziemi.
— Jeszcze raz bardzo ci dziękuję, za to, co zrobiłaś dla mnie, a przede wszystkim dla niej. Jestem ci wdzięczna. — Ciepły głos kobiety sprawił, że gula w gardle się powiększyła, a w oczach stanęły łzy.
Nic nie odpowiedziałam, bo nawet nie wiedziałam, co mogłabym powiedzieć. Bez zastanowienia puściłam mojego chłopaka i przytuliłam kobietę. Niemal od razu poczułam jedną obejmującą mnie jej rękę, a dłoń drugiej na swojej głowie. Delikatnie mnie głaskała, a ja wyczułam znajomy zapach. Cały dom mojej przyjaciółki był przesiąknięty tą wonią, więc pewnie osiadła się także na jej mamie, która uwielbiała kwiaty doniczkowe, którymi cały dom był zastawiony.
Pożegnanie się było za to mało wylewne i skończyło się jedynie na kiwnięciu głową, potem każda z nas poszła w swoim kierunku. Mój towarzysz przerzucił mi przez kark swoją rękę, przytulając mnie do siebie, po czym pociągnął dalej. Kiedy doszliśmy do odpowiedniego grobu, okazało się, że nie byliśmy jedynymi gośćmi. Przy płycie stał chłopak, który wpatrywał się w napisy i z ociąganiem położył na marmurze piękną czerwoną różę. Czyżby zostawiła nie także przyjaciół, ale też chłopaka? Nie miałam z nią kontaktu przez jakiś czas, więc nie wiadomo, co się wtedy mogło zadziać. Podeszliśmy, ale żadne ze zgromadzonych nie miało zamiaru się odzywać, każdy żył we własnym świecie. Nie było żadnych wielkich wieńców czy ozdobnych zniczy. Jedynie wianek zrobiony z polnych kwiatów leżał pośrodku, a w nim świeca albo otwarty znicz. Jak kto wolał to nazywać. Na czarnym kamieniu idealnie kontrastowała biała koperta, odcinała się i wyróżniała. Nie tylko u mnie była jej mama.
Nagle usłyszałam kroki, więc mimowolnie odwróciłam się w tamtą stronę. Dołączyła do nas także dziewczyna z równoległej klasy, doskonale ją pamiętałam, bo to właśnie ona darła z nią koty. Jej wróg numer jeden, jej nemezis. Jak to głupio brzmiało. Kierowała się do nas wraz ze swoją koleżanką, którą akurat nie kojarzyłam. Widać nie tylko ja wzięłam z sobą wsparcie. Podejrzewałam, że musiała się strasznie czuć z myślą, że dziewczyna, której życzyła naprawdę wiele złego, nagle w końcu zniknęła. Dosłownie. Przynajmniej ja czułabym wyrzuty sumienia. Już je czułam.
Do koperty leżącej na grobie dołączyły jeszcze dwie kolejne. Z zewnątrz wyglądające niemalże identycznie. Każda z nich była czysta, nic nie było na nich napisanego. Wszystko było zawarte w treści samego listu, to ona była najważniejsza. Chyba każdy z nas czuł, że musi powiedzieć jej to, co poczuł, czytając jej prawdziwe myśli. Ja osobiście chciałabym jej wykrzyczeć to w twarz, ale niestety nie miałam na to okazji. Pozostały jedynie listy.
Niezaadresowane.
Nie mające prawie żadnych szans spotkać się ze swoim odbiorcą.
Jednak dostarczone i przeczytane.
Niewysłane listy.
Idąc, nie miałam ochoty rozmawiać z moim towarzyszem tej krótkiej wycieczki. Nie zważałam także na moje otoczenie i jedynie wpatrywałam się w kawałek chodnika przede mną. Równomiernie stawiane kroki moich stóp odzianych w zwykłe trampki z bazarów wydawały głuche odgłosy, które całkiem niknęły w ulicznym hałasie. Dźwięk miliona rozmów, huczących silników samochodów i pojedynczo zdarzających się klaksonów czy szczekania psów, zagłuszał nawet moje własne myśli. Powietrze było duszne, pełne smrodu i nienadające się do oddychania. Całkiem różniące się od tego na wsi. No właśnie, od kiedy tylko wróciłam z mojej samotnej wycieczki nad rzekę do mojego miasta, wszystko zaczęło mnie irytować. Zaczynając od krzyczących i kolorowych bilbordów, przechodząc do mieszkania w wielopiętrowym budynku mieszkalnym, a kończąc na hałasie i powietrzu. Nawet moje ukochane chodzenie do galerii na zakupy, nie sprawiało już aż takiej przyjemności, chociaż niewątpliwie nadal ona się pojawiała przy tej czynności. Tyle razy jeździłam z nią do jej dziadka do tej samej dziury zabitej dechami i żaden z tych wyjazdów nie wywołał na mnie takich efektów. Nawet wręcz przeciwnie, jeszcze bardziej dziękowałam sobie w duchu, że mieszkałam w dużym mieście. Chciałam tam wrócić, chociażby na jeden dzień, na kilka godzin, ale jednocześnie zaczęłam nienawidzić tego miejsca i obiecałam sobie, że nigdy tam nie postawię swojej stopy. To był zdecydowanie jej świat i nie miałam zamiaru niszczyć pewnego rodzaju magii, jaką tam pozostawiła. Kamień koło drogi potrafił mi się z nią kojarzyć na tej pieprzonej wsi.
Gdy mój chłopak nagle mnie dotknął, wzdrygnęłam się zaskoczona, ale jedynie zacisnęłam dłoń na tej jego, chcąc odreagować swoje myśli i poczuć obecność kogoś bliskiego. Nawet nie spojrzałam na niego, ale chyba rozumiał, że nie byłam w najlepszym nastroju i jedynie chciał mi w jakiś sposób pomóc uporać się z tym wszystkim. Podejrzewam, że też dlatego uparcie stanął przy tym, żeby iść ze mną. No cóż, nie miałam wyjścia i się zgodziłam, co w sumie teraz niezwykle mi się przydaje.
Weszliśmy przez ogromną otwartą bramę, kamienne aniołki patrzyły się na nas z chłodną obojętnością, stojąc na wysokich kolumnach z cegieł. Momentalnie się zmieniła atmosfera, gdy tylko zagłębiliśmy się w ten teren. Wesołe, czasami podekscytowane i za głośne rozmowy zastąpiły ciche szepty, które ledwo się słyszało. Tłum także się o wiele zmniejszył i jedynie co jakiś czas mijało się osoby, które snuły się pomiędzy grobowymi płytami. Gęsia skórka wystąpiła na moich odsłoniętych ramionach, pomimo że temperatura wskazywała na ponad dwadzieścia stopni. Podniosłam głowę, rozglądając się, bo jako jedyna z naszego małego pochodu, wiedziałam, w którą alejkę mamy skręcić, żeby dojść do celu. Jako jedyna zapamiętałam to już po pierwszym razie. Jednak wolałabym zapomnieć o istnieniu tego jednego grobu, wolałabym żyć w iluzji, że ona gdzieś jest na tym świecie i sobie spokojnie żyje, chociaż się nie odzywa do mnie, bo się pokłóciłyśmy. Tak byłoby o wiele łatwiej. Nagle zwróciłam uwagę na kobietę idącą prosto przed nami, od razu rozpoznałam jej twarz. Przełknęłam z trudem ślinę, ale nawet nie siliłam się na uśmiech na powitanie w porównaniu do kobiety. Uśmiechnęła się do nas z niemalże matczyną troską wypisaną na jej twarzy i chociaż coś w jej postawie emanowało żalem i rozpaczą, to trzymała w ryzach przytłaczające uczucia. Mama mojej przyjaciółki zdecydowanie miała twardy charakter i mocno stąpała po ziemi. Zawsze rozsądnie radziła swojej córce, ale nieraz także i ja usłyszałam od niej dobre słowo, gdy zawitałam w ich domu. Na pewno było jej cholernie ciężko, skoro nawet ja, będąc jedynie przyjaciółką, czułam się tak okropnie po jej stracie, a co dopiero jej rodzice. Jednak kobieta uśmiechała się do nas i miałam wrażenie, że po tym, jak spełniliśmy jej prośbę, czuła się lżejsza. Jakby zdjęto z niej, chociaż połowę ciężaru związanego z tym wszystkim. Pamiętałam jej błagania, gdy przyszła do mnie. Niezwykle zależało jej, żebym znalazła ten przeklęty list. Nie rozumiałam nawet w tamtym momencie na cmentarzu, po co to wszystko było, może wyczytała coś w tym jej pamiętniku, co ją skłoniło do takiej desperacji, ale nie mogłam odmówić zrozpaczonej matce. Poza tym sama byłam ciekawa treści, tego, co napisała do mnie, ale nie chciała, żebym tego widziała. Tłumaczyła, że musi zrobić to, na co jej córka nie miała odwagi. Takie dokończenie jej spraw, żeby mogła spokojnie pójść do nieba, nie martwiąc się o to, co pozostawiła na ziemi.
— Jeszcze raz bardzo ci dziękuję, za to, co zrobiłaś dla mnie, a przede wszystkim dla niej. Jestem ci wdzięczna. — Ciepły głos kobiety sprawił, że gula w gardle się powiększyła, a w oczach stanęły łzy.
Nic nie odpowiedziałam, bo nawet nie wiedziałam, co mogłabym powiedzieć. Bez zastanowienia puściłam mojego chłopaka i przytuliłam kobietę. Niemal od razu poczułam jedną obejmującą mnie jej rękę, a dłoń drugiej na swojej głowie. Delikatnie mnie głaskała, a ja wyczułam znajomy zapach. Cały dom mojej przyjaciółki był przesiąknięty tą wonią, więc pewnie osiadła się także na jej mamie, która uwielbiała kwiaty doniczkowe, którymi cały dom był zastawiony.
Pożegnanie się było za to mało wylewne i skończyło się jedynie na kiwnięciu głową, potem każda z nas poszła w swoim kierunku. Mój towarzysz przerzucił mi przez kark swoją rękę, przytulając mnie do siebie, po czym pociągnął dalej. Kiedy doszliśmy do odpowiedniego grobu, okazało się, że nie byliśmy jedynymi gośćmi. Przy płycie stał chłopak, który wpatrywał się w napisy i z ociąganiem położył na marmurze piękną czerwoną różę. Czyżby zostawiła nie także przyjaciół, ale też chłopaka? Nie miałam z nią kontaktu przez jakiś czas, więc nie wiadomo, co się wtedy mogło zadziać. Podeszliśmy, ale żadne ze zgromadzonych nie miało zamiaru się odzywać, każdy żył we własnym świecie. Nie było żadnych wielkich wieńców czy ozdobnych zniczy. Jedynie wianek zrobiony z polnych kwiatów leżał pośrodku, a w nim świeca albo otwarty znicz. Jak kto wolał to nazywać. Na czarnym kamieniu idealnie kontrastowała biała koperta, odcinała się i wyróżniała. Nie tylko u mnie była jej mama.
Nagle usłyszałam kroki, więc mimowolnie odwróciłam się w tamtą stronę. Dołączyła do nas także dziewczyna z równoległej klasy, doskonale ją pamiętałam, bo to właśnie ona darła z nią koty. Jej wróg numer jeden, jej nemezis. Jak to głupio brzmiało. Kierowała się do nas wraz ze swoją koleżanką, którą akurat nie kojarzyłam. Widać nie tylko ja wzięłam z sobą wsparcie. Podejrzewałam, że musiała się strasznie czuć z myślą, że dziewczyna, której życzyła naprawdę wiele złego, nagle w końcu zniknęła. Dosłownie. Przynajmniej ja czułabym wyrzuty sumienia. Już je czułam.
Do koperty leżącej na grobie dołączyły jeszcze dwie kolejne. Z zewnątrz wyglądające niemalże identycznie. Każda z nich była czysta, nic nie było na nich napisanego. Wszystko było zawarte w treści samego listu, to ona była najważniejsza. Chyba każdy z nas czuł, że musi powiedzieć jej to, co poczuł, czytając jej prawdziwe myśli. Ja osobiście chciałabym jej wykrzyczeć to w twarz, ale niestety nie miałam na to okazji. Pozostały jedynie listy.
Niezaadresowane.
Nie mające prawie żadnych szans spotkać się ze swoim odbiorcą.
Jednak dostarczone i przeczytane.
Niewysłane listy.
poniedziałek, 31 grudnia 2018
Dostarczony czwarty list
Dziękowałem sobie w duchu, że postanowiłem zabrać ze sobą swojego psa, a nie iść całkiem sam. Kompletnie nie znałem tych rejonów i polegałem jedynie na opisie z pamiętnika, Google Maps i instrukcji od miejscowych, czyli szedłem na ślepo. Z psem, chociaż czułem się trochę komfortowo i miałem jakąś złudną namiastkę bezpieczeństwa. Cały czas nerwowo sprawdzałem, czy mam włączoną lokalizację w telefonie w razie, gdybym się zgubił i musieliby mnie szukać. Mógłbym co prawda zabrać kogoś jeszcze z sobą, w końcu w grupie raźniej, ale moi rodzice nie chcieli się w to mieszać, uważali to za totalną głupotę, swoich przyjaciół nie chciałem ciągnąć z sobą, bo to była moja własna sprawa, a nie chciałem, żeby się z tego chichrali całą drogę. Sołtys wsi, u którego byłem przed wejściem do lasu, też nie był skory do pomocy i jedynie pożyczył mi kamizelkę odblaskową, mówiąc, że lepiej będzie, jak będę ją nosił, bo o ile nikt u nich już nie poluje, to nigdy nie wiadomo, co komu strzeli do głowy. Tak więc szedłem ubrany, jak choinka na święta, waląc swym oczojebnym kolorem po oczach już z kilku kilometrów. Za to kamizelkę, którą zabrałem z domu, aż tak tępy nie byłem i się dobrze przygotowałem, założyłem psu. W końcu nie chciałem, żeby został postrzelony, tylko tego by mi brakowało.
Szliśmy pierw leśną drogą, ale później według opisu ze zdjęcia, jakie posiadałem, musiałem z niej zboczyć i przedzierać się przez zarośla już jedynie ledwo widocznym szlakiem. Wszystko dokładnie sprawdzałem przed każdym skrętem, poza tym mój telefon zapisywał moją trasę, bym mógł później wrócić. A niczego bardziej w życiu nie pragnąłem jak szczęśliwego powrotu do domu. Dotarłem na kolejną już polanę, otoczoną ze wszystkich stron wysokimi drzewami. Gdy tylko zobaczyłem konstrukcję ambony myśliwskiej po jej drugiej stronie, odetchnąłem z ulgą. Znalazłem miejsce, do którego zmierzałem. Potem powinno pójść z górki. Pociągnąłem za smycz, bo mój pupil postanowił obwąchać bardzo precyzyjnie kępkę wysokiej trawy. Z oporem, ale się ruszył i truchtał przy mojej nodze.
Gdy się już trochę rozluźniłem, stwierdziłem, że mogę się trochę nacieszyć wycieczką do lasu. Mieszkałem w mieście i rzadko kiedy miałem okazje pobyć na tak świeżym i czystym powietrzu. Mimo upałów i przypiekającego słońca, dzięki cieniom koron drzew nie było aż tak źle. Byłem tutaj sam, nie licząc mojego zwierzęcia, ale nie znaczyło to, że jest cicho, wręcz przeciwnie bym powiedział. Ciągle słychać było jakieś odgłosy, a to jakieś owady brzęczały w trawie, a to liście szumiały na delikatnym wietrze, a to gdzieś tam świergotały ptaki. Było tak spokojnie, całkiem inaczej niż w centrum miasta. Jakbym trafił do całkiem innej rzeczywistości. Tylko te komary, strasznie gryzły i nie miały dla nikogo litości. Zabijałem jednego za drugim, ale nadal słyszałem to upierdliwe brzęczenie niedaleko ucha. Naprawdę nachalne zachowanie z ich strony.
Nagłe szczekanie psa gwałtownie mnie otrzeźwiło. Spojrzałem na niego, a potem w kierunku, w którym się patrzył. Na szczęście jedynie dwie sarny w popłochu uciekały w stronę zarośli. Tylko ich białe kupry było widać z daleka. Nie zwlekając dłużej, przyspieszyłem kroku i zatrzymałem się dopiero pod amboną. Wyglądała na starą, nieużywaną od dawna. W większości utrzymywała się na drzewach, ktoś dodał parę pali, które dodatkowo ją zabezpieczały. Dawało odczucie w miarę stabilnego obiektu. Odwróciłem się w stronę mojego psa i kazałem mu pilnować się i siedzieć na miejscu, ale miał mnie w nosie i gdy tylko puściłem smycz, to poszedł obsikać najbliższy pień. Nie licząc dłużej na swojego przyjaciela, zacząłem ostrożnie wspinać się po drewnianej drabince na górę. Stopnie były oblazłe i strasznie śliskie, więc kurczowo się ich trzymałem. Co chwila moje buty się ślizgały, ale szczęśliwie dotarłem do środka bez upadków i złamań. Gdy się wczołgałem i rozejrzałem po wnętrzu, pierwsze co rzuciło mi się w oczy to, że z tego miejsca mogłem obserwować o wiele większy obszar, niż mi się początkowo zdawało. Poza tym ta konstrukcja miała swój unikalny klimat, przez co przestałem się dziwić, że ona tutaj bywała nie raz. Jednak mimo atmosfery chciałem się stamtąd jak najszybciej ewakuować, dlatego na biega, zacząłem poszukiwać niedużej skrzynki, która tutaj miała gdzieś być. Nie było zbyt wiele rzeczy, więc szybko ją znalazłem. Wyciągnąłem z zasuwanej kieszeni spodni mały kluczyk, który podobno był między stronami pamiętnika. W otwartej skrzyneczce, która bardziej przypominała mini sejf pancerny, leżał nie tylko list, którego oczekiwałem. Była także zaschnięta róża i coś mi mówiło, że miała o wiele większe znaczenie niż tylko ładny wygląd. Poza tym było także nasze klasowe zdjęcie z pierwszej klasy liceum. Zrobiliśmy je na kilkudniowej wycieczce, wszyscy się wtedy genialnie bawili. Miło było spojrzeć na te uśmiechnięte twarze, ja swoją kopię zdjęcia miałem powieszoną na ścianie razem z wieloma innymi zdjęciami, które miały dla mnie wielkie znaczenie.
Usiadłem na podłodze i oparłem się plecami o ścianę ambony, żeby na spokojnie przeczytać. Rozerwałem białą kopertę i chwilę się zawahałem, nie byłem pewny czy to w porządku z mojej strony czytać jej prywatne rzeczy, które dość wyraźnie chciała schować i nie ukazywać światu. Jednak zaraz sobie przypomniałem, dlaczego to też tutaj byłem. Przypomniałem sobie swoją upartą chęć dotarcia tutaj i błagający wyraz twarzy jej mamy, kiedy to przyszła się spotkać ze mną i wręcz na kolanach prosić, żebym odnalazł list i go przeczytał. Twierdziła, że chciała zrobić to, na co jej córka nie miała dość odwagi. Chciała wyjaśnić wszystkie jej sprawy. Przypadkiem natknęła się na pamiętnik w jej rzeczach, przeczytała go i najwyraźniej zobaczyła tam coś, co ją skłoniło do takiego działania. Podobno nie byłem jedyną osobą. Rozłożyłem złożoną starannie kartkę i po krótkim wpatrywaniu się w zapełnioną całą stronę tuszem od długopisu, zacząłem wczytywać się w jego treść. Czy byłem zdziwiony jego zawartością? I to jeszcze jak. Nigdy jej zachowanie nie wskazywało na to, co do mnie czuje. Była jak koleżanka z klasy i to taka, z którą ma się mały kontakt poza zajęciami szkolnymi. A teraz?
Teraz nie żyła.
W dalszym ciągu prześladuje mnie ten dzień. Każdy wracał po lekcjach do domu, a ona szła przede mną. Jak codziennie, od poniedziałku do piątku. Przez pewien czas szliśmy w tym samym kierunku. Szła przede mną z plecakiem zarzuconym na jedno ramię oraz słuchawkami wetkniętymi w uszy. Ja za to rozmawiałem z moim najlepszym przyjacielem, idąc za nią może z dziesięć metrów. I tak nagle pojawiło się to auto. Cała ta sytuacja wydawała mi się oderwana od rzeczywistości. Zdążyłem jedynie zobaczyć, jak samochód wjeżdża w dziewczynę, a potem zatrzymuje się na ogrodzeniu czyjejś posesji. I dopiero potem dowiedziałem się od rodziców, co tak naprawdę się stało. Kierowca był pijany i najzwyczajniej w świecie zasnął za kierownicą, pojazd stracił kontrolę, wjechał na chodnik i zabił niewinną osobę.
Może to właśnie dlatego, że byłem świadkiem tego zdarzenia, tak uparcie postanowiłem odszukać list. Nic nas nie łączyło, a mimo to chciałem to zrobić. Nie do końca rozumiałem swoje postępowanie, ale jeśli jakimś cudem to, co zrobiłem, miało dać spokój jej duszy, mogłem nawet zrobić to kolejny raz.
Znów złożyłem kartkę i schowałem do lekko poturbowanej koperty, po czym ją włożyłem do skrzynki, którą zamknąłem kluczykiem. Wstałem i uśmiechnąłem się, chociaż miałem ściśnięte gardło i czułem, jak mój żołądek wywija fikołki. Zszedłem na dół tak samo ostrożnie, jak wszedłem i zanim ruszyłem w drogę powrotną, ostatni raz spojrzałem na ambonę myśliwską.
Obiecałem sobie, że i ja zacznę przychodzić w to miejsce.
Szliśmy pierw leśną drogą, ale później według opisu ze zdjęcia, jakie posiadałem, musiałem z niej zboczyć i przedzierać się przez zarośla już jedynie ledwo widocznym szlakiem. Wszystko dokładnie sprawdzałem przed każdym skrętem, poza tym mój telefon zapisywał moją trasę, bym mógł później wrócić. A niczego bardziej w życiu nie pragnąłem jak szczęśliwego powrotu do domu. Dotarłem na kolejną już polanę, otoczoną ze wszystkich stron wysokimi drzewami. Gdy tylko zobaczyłem konstrukcję ambony myśliwskiej po jej drugiej stronie, odetchnąłem z ulgą. Znalazłem miejsce, do którego zmierzałem. Potem powinno pójść z górki. Pociągnąłem za smycz, bo mój pupil postanowił obwąchać bardzo precyzyjnie kępkę wysokiej trawy. Z oporem, ale się ruszył i truchtał przy mojej nodze.
Gdy się już trochę rozluźniłem, stwierdziłem, że mogę się trochę nacieszyć wycieczką do lasu. Mieszkałem w mieście i rzadko kiedy miałem okazje pobyć na tak świeżym i czystym powietrzu. Mimo upałów i przypiekającego słońca, dzięki cieniom koron drzew nie było aż tak źle. Byłem tutaj sam, nie licząc mojego zwierzęcia, ale nie znaczyło to, że jest cicho, wręcz przeciwnie bym powiedział. Ciągle słychać było jakieś odgłosy, a to jakieś owady brzęczały w trawie, a to liście szumiały na delikatnym wietrze, a to gdzieś tam świergotały ptaki. Było tak spokojnie, całkiem inaczej niż w centrum miasta. Jakbym trafił do całkiem innej rzeczywistości. Tylko te komary, strasznie gryzły i nie miały dla nikogo litości. Zabijałem jednego za drugim, ale nadal słyszałem to upierdliwe brzęczenie niedaleko ucha. Naprawdę nachalne zachowanie z ich strony.
Nagłe szczekanie psa gwałtownie mnie otrzeźwiło. Spojrzałem na niego, a potem w kierunku, w którym się patrzył. Na szczęście jedynie dwie sarny w popłochu uciekały w stronę zarośli. Tylko ich białe kupry było widać z daleka. Nie zwlekając dłużej, przyspieszyłem kroku i zatrzymałem się dopiero pod amboną. Wyglądała na starą, nieużywaną od dawna. W większości utrzymywała się na drzewach, ktoś dodał parę pali, które dodatkowo ją zabezpieczały. Dawało odczucie w miarę stabilnego obiektu. Odwróciłem się w stronę mojego psa i kazałem mu pilnować się i siedzieć na miejscu, ale miał mnie w nosie i gdy tylko puściłem smycz, to poszedł obsikać najbliższy pień. Nie licząc dłużej na swojego przyjaciela, zacząłem ostrożnie wspinać się po drewnianej drabince na górę. Stopnie były oblazłe i strasznie śliskie, więc kurczowo się ich trzymałem. Co chwila moje buty się ślizgały, ale szczęśliwie dotarłem do środka bez upadków i złamań. Gdy się wczołgałem i rozejrzałem po wnętrzu, pierwsze co rzuciło mi się w oczy to, że z tego miejsca mogłem obserwować o wiele większy obszar, niż mi się początkowo zdawało. Poza tym ta konstrukcja miała swój unikalny klimat, przez co przestałem się dziwić, że ona tutaj bywała nie raz. Jednak mimo atmosfery chciałem się stamtąd jak najszybciej ewakuować, dlatego na biega, zacząłem poszukiwać niedużej skrzynki, która tutaj miała gdzieś być. Nie było zbyt wiele rzeczy, więc szybko ją znalazłem. Wyciągnąłem z zasuwanej kieszeni spodni mały kluczyk, który podobno był między stronami pamiętnika. W otwartej skrzyneczce, która bardziej przypominała mini sejf pancerny, leżał nie tylko list, którego oczekiwałem. Była także zaschnięta róża i coś mi mówiło, że miała o wiele większe znaczenie niż tylko ładny wygląd. Poza tym było także nasze klasowe zdjęcie z pierwszej klasy liceum. Zrobiliśmy je na kilkudniowej wycieczce, wszyscy się wtedy genialnie bawili. Miło było spojrzeć na te uśmiechnięte twarze, ja swoją kopię zdjęcia miałem powieszoną na ścianie razem z wieloma innymi zdjęciami, które miały dla mnie wielkie znaczenie.
Usiadłem na podłodze i oparłem się plecami o ścianę ambony, żeby na spokojnie przeczytać. Rozerwałem białą kopertę i chwilę się zawahałem, nie byłem pewny czy to w porządku z mojej strony czytać jej prywatne rzeczy, które dość wyraźnie chciała schować i nie ukazywać światu. Jednak zaraz sobie przypomniałem, dlaczego to też tutaj byłem. Przypomniałem sobie swoją upartą chęć dotarcia tutaj i błagający wyraz twarzy jej mamy, kiedy to przyszła się spotkać ze mną i wręcz na kolanach prosić, żebym odnalazł list i go przeczytał. Twierdziła, że chciała zrobić to, na co jej córka nie miała dość odwagi. Chciała wyjaśnić wszystkie jej sprawy. Przypadkiem natknęła się na pamiętnik w jej rzeczach, przeczytała go i najwyraźniej zobaczyła tam coś, co ją skłoniło do takiego działania. Podobno nie byłem jedyną osobą. Rozłożyłem złożoną starannie kartkę i po krótkim wpatrywaniu się w zapełnioną całą stronę tuszem od długopisu, zacząłem wczytywać się w jego treść. Czy byłem zdziwiony jego zawartością? I to jeszcze jak. Nigdy jej zachowanie nie wskazywało na to, co do mnie czuje. Była jak koleżanka z klasy i to taka, z którą ma się mały kontakt poza zajęciami szkolnymi. A teraz?
Teraz nie żyła.
W dalszym ciągu prześladuje mnie ten dzień. Każdy wracał po lekcjach do domu, a ona szła przede mną. Jak codziennie, od poniedziałku do piątku. Przez pewien czas szliśmy w tym samym kierunku. Szła przede mną z plecakiem zarzuconym na jedno ramię oraz słuchawkami wetkniętymi w uszy. Ja za to rozmawiałem z moim najlepszym przyjacielem, idąc za nią może z dziesięć metrów. I tak nagle pojawiło się to auto. Cała ta sytuacja wydawała mi się oderwana od rzeczywistości. Zdążyłem jedynie zobaczyć, jak samochód wjeżdża w dziewczynę, a potem zatrzymuje się na ogrodzeniu czyjejś posesji. I dopiero potem dowiedziałem się od rodziców, co tak naprawdę się stało. Kierowca był pijany i najzwyczajniej w świecie zasnął za kierownicą, pojazd stracił kontrolę, wjechał na chodnik i zabił niewinną osobę.
Może to właśnie dlatego, że byłem świadkiem tego zdarzenia, tak uparcie postanowiłem odszukać list. Nic nas nie łączyło, a mimo to chciałem to zrobić. Nie do końca rozumiałem swoje postępowanie, ale jeśli jakimś cudem to, co zrobiłem, miało dać spokój jej duszy, mogłem nawet zrobić to kolejny raz.
Znów złożyłem kartkę i schowałem do lekko poturbowanej koperty, po czym ją włożyłem do skrzynki, którą zamknąłem kluczykiem. Wstałem i uśmiechnąłem się, chociaż miałem ściśnięte gardło i czułem, jak mój żołądek wywija fikołki. Zszedłem na dół tak samo ostrożnie, jak wszedłem i zanim ruszyłem w drogę powrotną, ostatni raz spojrzałem na ambonę myśliwską.
Obiecałem sobie, że i ja zacznę przychodzić w to miejsce.
sobota, 29 grudnia 2018
Dostarczony pierwszy list
Uważnie stawiałam kroki, starając się jednocześnie dokładnie rozglądać po okolicy. Miękki grunt pod moimi stopami się zapadał, tworząc wyraźne ślady podeszwy moich butów, które swoją drogą były już całe ubłocone. Świergot ptaków łączył się z rwącą, ale płytką rzeką. Żałowałam, że nie wzięłam słuchawek, bo o wiele lepiej mi by się szukało z muzyką i nie dłużyłby mi się tak czas. Tylko że rozładowane na nic by mi się nie przydały, a zapomniałam na noc podłączyć. Co prawda mogłabym puścić piosenki na głośno, ale to nie to samo, a do tego, po co straszyć zwierzęta, już wystarczało, że zakłócałam im spokój swoją obecnością.
W pewnym momencie potknęłam się o kamień i cudem zdołałam utrzymać równowagę. Co nie zmieniło faktu, że gdyby nie wytrzymałe serce, zeszłabym na zawał. Stanęłam, odsapnąć trochę i uspokoić nerwy. W ogóle nie wiedziałam, gdzie znajduje się opisane miejsce, więc szłam z brzegiem rzeki. Irytowało mnie to, bo jej mama mnie wręcz błagała, żebym znalazła i przeczytała list, jaki jest tam schowany, a ja nie mogłam go nawet zlokalizować po dobrej godzinie szukania. Naprawdę chciałam pomóc, spełnić obietnicę.
Westchnęłam ze zrezygnowaniem i otarłam nadgarstkiem pot z czoła i nosa. Słońce dawało się we znaki i nie zamierzało odpuścić. To aż dziwne, że mimo tego brzeg rzeki nadal był w postaci błota, a woda w dalszym ciągu znajdowała się jeszcze w korycie. Możliwe, że to efekt nocnej burzy, chociaż byłam bardziej przygotowana na to, że wszystko zdąży wyschnąć. Inaczej założyłabym jakieś obuwie, którego nie byłoby mi, aż tak szkoda ubrudzić. O tyle dobrze, że założyłam coś zakrytego, a nie jakieś sandały.
Wyciągnęłam telefon, jeszcze raz sprawdzając opis miejsca, który znajdował się na sfotografowanym kawałku kartki. Według niego powinnam już dawno być u celu, chyba że trafiłam nie na tę polną ścieżkę, co trzeba. Nigdy za specjalnie nie interesowałam się takimi miejscami, od urodzenia mieszkałam w dużym mieście, a tutaj bywałam czasami z nią u jej dziadka podczas wakacji. To mnie między innymi odróżniało od niej, ona uwielbiała łazić po takich dzikich miejscach, najchętniej zostałaby tutaj do końca życia. Ja o wiele bardziej wolałam galerie i ruchliwe ulice. Wiedziałam, że nienawidzi być w mieście i chciała przeprowadzić się do dziadka z rodzicami, ale oni kurczowo trzymali się swoich prac. Woleli zarabiać, będąc na wysokich stanowiskach niż paść krowy na wsi. W pewnym sensie było mi jej żal. Jakby mi kazali teraz mieszkać na jakimś zadupiu i oporządzać zwierzęta to chyba bym umarła. A jeszcze bez kontaktu ze światem? Tragedia. Ona pewnie musiała czuć się podobnie, mieszkając w apartamentowcu.
Pamiętam, jak się przeprowadziła, mając z może siedem lat, już nawet nie pamiętam. Ciągle była na uboczu i wolała się nie wychylać, wydawało mi się, że nawet się nas boi. Wtedy też postawiłam za cel, żeby się z nią zaprzyjaźnić, rozweselać ją każdego dnia. Byłam dzieckiem, nawet nie wiedziałam, co to nachalność. Jakimś cudem udało mi się do niej dotrzeć, chociaż bardziej po prostu się do mnie przyzwyczaiła. Przez tyle lat udało nam się, prawie że bezproblemowo ze sobą przeżyć. Jakoś tak się uzupełniałyśmy, ja mówiłam, ona słuchała. Chociaż nie powiem, umiała się odgryźć, jak ktoś ją wkurzał. Jak ta jej nemezis, wróg numer jeden. Czasami jak słyszałam jej teksty to, aż się dławiłam śliną i zastanawiałam się, czy mi ją czasem nie podmienili. Wydaje mi się, że ją nienawidziła, bo ten jej przyjaciel się w niej bujał. Nie była idealna, nie wyglądała jak supermodelka prosto z wybiegu. Nie posiadała długich nóg, nie była specjalnie chuda, nawet bym powiedziała, że lekko przy kości. Nie wyróżniała się zbytnio, nie ubierała się modnie, raczej tak, żeby jej było wygodnie. Jednak mimo to miała wielu adoratorów, coś w niej było takiego, że przyciągała ich do siebie. Może to jej spokojna osobowość i lekka tajemnicza nuta, a może właśnie ta przeciętność. Nie wiedziałam, ale to właśnie przez to coś, co interesowało chłopaków, było powodem do tego, żeby dziewczyny ją obgadywały za plecami. Byłam osobą, która rozmawiała ze wszystkimi i wszystko, co się dzieje w naszej szkole, wiedziałam, czasami także i poza nią. Także i te plotki mnie nie ominęły, ale nic z tym nie zrobiłam. Co trochę żałowałam. Szczególnie patrząc na to, jak i w gimnazjum razem z tą dziewczyną darła koty w dalszym ciągu. A potem kłóciła się także ze mną. Naprawdę wtedy uważałam, że nie potrafi cieszyć się moim szczęściem ze mną i ciągle podcina mi skrzydła. Próbowała odciągnąć od tego, co kochałam. Od chłopaka, od przyjaciół i znajomych, od kosmetyków i zakupów. Kompletnie jej nie rozumiałam, zmieniłam się to prawda, ale wydawało mi się, że na lepsze. Jednak chyba według niej na gorsze. Pokłóciłyśmy się i rozeszłyśmy po gimnazjum. Z tego, co pamiętam, zostawiłam cię samą z twoim wrogiem, chyba nawet nikt z naszej klasy nie poszedł do tego liceum, co ona, ale nie byłam pewna. Tak tęskniłam za dawnymi czasami. Tymi naszymi głupimi rozmowami, niemającymi w ogóle sensu. Czasami miałam ochotę się z tobą skontaktować, ale zawsze uparcie sobie powtarzałam, że to nie ja pierwsza wyciągnę dłoń na zgodę.
Nagły rechot żaby sprowadził mnie na ziemię, odskoczyłam do tyłu zaskoczona i wyrwana z zamyślenia. Grunt nagle osunął się spod moich stóp, brzeg oderwał się i razem z kawałkiem gleby wpadłam do rzeki. Chociaż może bardziej pasowałoby rzeczki. Co prawda na szerokość była taka, że samochód mógłby sobie jechać korytem, ale głębokość wody sięgała mi może po kolana, jedynie nurt był dosyć szybki i rwący. Jednak siedząc tyłkiem na dnie, uważałam, że poziom był stanowczo za wysoki. Dobrze, że telefon, chociaż miałam wodoodporny. Znaczy nie tak fabrycznie, ale już tyle razy mi do niej wpadł i nic się nie stało, że mogliby do pakietu wpisać tę zaletę. Podniosłam się i ze zniesmaczoną miną spojrzałam na swój ubiór. Cały mokry. Mogłam jedynie dziękować, za to, że nie było jakiegoś mułu czy glonów, a sama woda i piach z kamieniami. Podniosłam wzrok, a na horyzoncie majaczył mostek. Zrobiony z betonowych słupów telekomunikacyjnych, tak jak było opisane we fragmencie jej pamiętnika. Z radości miałam ochotę skakać i ucałować żabę w podziękowaniu, ale zamiast tego pędem ruszyłam w tamtym kierunku, nawet nie wychodząc z rzeki. I tak gorzej ze mną być nie mogło. Woda trochę co prawda spowalniała moje ruchy, ale szłam z nurtem, nie pod prąd.
Gdy tylko dopadłam miejsca docelowego, zatrzymałam się i oparłam o beton, oddychając głęboko. Zdecydowanie nie nadawałam się do sprintów w upale. Kiedy tylko moje płuca nie domagały się pomsty do nieba, a ja przestałam przeklinać, po tym, jak nie zabrałam z sobą niczego do picia, rozejrzałam się po okolicy. Krajobraz nie za wiele się zmienił, aczkolwiek ja szukałam konkretnej rzeczy, którą namierzyłam w przybrzeżnych pałkach wodnych. Dokładniej szklaną butelkę, skrzętnie schowaną, tak, żeby nie była widoczna, ani żeby czasem słońce nie potraktowało jej jak soczewki i nie zjarało całego terenu. Szybko ją stamtąd wygrzebałam i aż pisnęłam z radości, gdy dostrzegłam zrolowaną kopertę w środku. Tylko napotkałam mały problem, dokładniej, nie wiedziałam jak mam to wyjąć. Jednak po chwili mnie oświeciło i nie wiele myśląc, jebnęłam butelką o słup. Z łatwością się rozpadła, a ja zdążyłam złapać list, zanim wpadł do wody. Wtedy raczej nie przeczytałabym za wiele.
Zaklejoną kopertę, wręcz rozerwałam jak dzieci papier na prezentach. Z uśmiechem na ustach zaczęłam wczytywać się w zdania. Byłam dumna z siebie, że zdołałam spełnić prośbę jej mamy. Na pewno się jej poprawi humor, jak jej powiem, że zrobiłam to, o co mnie prosiła. Tylko że z każdym kolejnym akapitem mój uśmiech znikał. Zdecydowanie nie tego się spodziewałam. Sama nawet nie wiem, kiedy emocje wzięły górę i po prostu opadła na kolana, nie przejmując się tym, że nadal byłam w rzece. Gdy skończyłam list, moja ręka mimowolnie opadła, a kartka popłynęła z nurtem. Nawet nie miałam ochoty jej łapać. Potem zwyczajnie się rozpłakałam, żałośnie szlochałam na jakimś bezludnym zadupiu, żałując jak jeszcze nigdy w życiu, że to nie ja wyciągnęłam pierwsza dłoń. Wtedy może by to inaczej wyglądało, a gdy poznałam sytuację z jej perspektywy, wiedziałam jedynie, że mimo wszystko nie znałam jej aż tak dobrze, jak myślałam.
A łzy cały czas skapywały z moich policzków i łączyły się z prądem rzecznym, goniąc odpływający daleko list.
W pewnym momencie potknęłam się o kamień i cudem zdołałam utrzymać równowagę. Co nie zmieniło faktu, że gdyby nie wytrzymałe serce, zeszłabym na zawał. Stanęłam, odsapnąć trochę i uspokoić nerwy. W ogóle nie wiedziałam, gdzie znajduje się opisane miejsce, więc szłam z brzegiem rzeki. Irytowało mnie to, bo jej mama mnie wręcz błagała, żebym znalazła i przeczytała list, jaki jest tam schowany, a ja nie mogłam go nawet zlokalizować po dobrej godzinie szukania. Naprawdę chciałam pomóc, spełnić obietnicę.
Westchnęłam ze zrezygnowaniem i otarłam nadgarstkiem pot z czoła i nosa. Słońce dawało się we znaki i nie zamierzało odpuścić. To aż dziwne, że mimo tego brzeg rzeki nadal był w postaci błota, a woda w dalszym ciągu znajdowała się jeszcze w korycie. Możliwe, że to efekt nocnej burzy, chociaż byłam bardziej przygotowana na to, że wszystko zdąży wyschnąć. Inaczej założyłabym jakieś obuwie, którego nie byłoby mi, aż tak szkoda ubrudzić. O tyle dobrze, że założyłam coś zakrytego, a nie jakieś sandały.
Wyciągnęłam telefon, jeszcze raz sprawdzając opis miejsca, który znajdował się na sfotografowanym kawałku kartki. Według niego powinnam już dawno być u celu, chyba że trafiłam nie na tę polną ścieżkę, co trzeba. Nigdy za specjalnie nie interesowałam się takimi miejscami, od urodzenia mieszkałam w dużym mieście, a tutaj bywałam czasami z nią u jej dziadka podczas wakacji. To mnie między innymi odróżniało od niej, ona uwielbiała łazić po takich dzikich miejscach, najchętniej zostałaby tutaj do końca życia. Ja o wiele bardziej wolałam galerie i ruchliwe ulice. Wiedziałam, że nienawidzi być w mieście i chciała przeprowadzić się do dziadka z rodzicami, ale oni kurczowo trzymali się swoich prac. Woleli zarabiać, będąc na wysokich stanowiskach niż paść krowy na wsi. W pewnym sensie było mi jej żal. Jakby mi kazali teraz mieszkać na jakimś zadupiu i oporządzać zwierzęta to chyba bym umarła. A jeszcze bez kontaktu ze światem? Tragedia. Ona pewnie musiała czuć się podobnie, mieszkając w apartamentowcu.
Pamiętam, jak się przeprowadziła, mając z może siedem lat, już nawet nie pamiętam. Ciągle była na uboczu i wolała się nie wychylać, wydawało mi się, że nawet się nas boi. Wtedy też postawiłam za cel, żeby się z nią zaprzyjaźnić, rozweselać ją każdego dnia. Byłam dzieckiem, nawet nie wiedziałam, co to nachalność. Jakimś cudem udało mi się do niej dotrzeć, chociaż bardziej po prostu się do mnie przyzwyczaiła. Przez tyle lat udało nam się, prawie że bezproblemowo ze sobą przeżyć. Jakoś tak się uzupełniałyśmy, ja mówiłam, ona słuchała. Chociaż nie powiem, umiała się odgryźć, jak ktoś ją wkurzał. Jak ta jej nemezis, wróg numer jeden. Czasami jak słyszałam jej teksty to, aż się dławiłam śliną i zastanawiałam się, czy mi ją czasem nie podmienili. Wydaje mi się, że ją nienawidziła, bo ten jej przyjaciel się w niej bujał. Nie była idealna, nie wyglądała jak supermodelka prosto z wybiegu. Nie posiadała długich nóg, nie była specjalnie chuda, nawet bym powiedziała, że lekko przy kości. Nie wyróżniała się zbytnio, nie ubierała się modnie, raczej tak, żeby jej było wygodnie. Jednak mimo to miała wielu adoratorów, coś w niej było takiego, że przyciągała ich do siebie. Może to jej spokojna osobowość i lekka tajemnicza nuta, a może właśnie ta przeciętność. Nie wiedziałam, ale to właśnie przez to coś, co interesowało chłopaków, było powodem do tego, żeby dziewczyny ją obgadywały za plecami. Byłam osobą, która rozmawiała ze wszystkimi i wszystko, co się dzieje w naszej szkole, wiedziałam, czasami także i poza nią. Także i te plotki mnie nie ominęły, ale nic z tym nie zrobiłam. Co trochę żałowałam. Szczególnie patrząc na to, jak i w gimnazjum razem z tą dziewczyną darła koty w dalszym ciągu. A potem kłóciła się także ze mną. Naprawdę wtedy uważałam, że nie potrafi cieszyć się moim szczęściem ze mną i ciągle podcina mi skrzydła. Próbowała odciągnąć od tego, co kochałam. Od chłopaka, od przyjaciół i znajomych, od kosmetyków i zakupów. Kompletnie jej nie rozumiałam, zmieniłam się to prawda, ale wydawało mi się, że na lepsze. Jednak chyba według niej na gorsze. Pokłóciłyśmy się i rozeszłyśmy po gimnazjum. Z tego, co pamiętam, zostawiłam cię samą z twoim wrogiem, chyba nawet nikt z naszej klasy nie poszedł do tego liceum, co ona, ale nie byłam pewna. Tak tęskniłam za dawnymi czasami. Tymi naszymi głupimi rozmowami, niemającymi w ogóle sensu. Czasami miałam ochotę się z tobą skontaktować, ale zawsze uparcie sobie powtarzałam, że to nie ja pierwsza wyciągnę dłoń na zgodę.
Nagły rechot żaby sprowadził mnie na ziemię, odskoczyłam do tyłu zaskoczona i wyrwana z zamyślenia. Grunt nagle osunął się spod moich stóp, brzeg oderwał się i razem z kawałkiem gleby wpadłam do rzeki. Chociaż może bardziej pasowałoby rzeczki. Co prawda na szerokość była taka, że samochód mógłby sobie jechać korytem, ale głębokość wody sięgała mi może po kolana, jedynie nurt był dosyć szybki i rwący. Jednak siedząc tyłkiem na dnie, uważałam, że poziom był stanowczo za wysoki. Dobrze, że telefon, chociaż miałam wodoodporny. Znaczy nie tak fabrycznie, ale już tyle razy mi do niej wpadł i nic się nie stało, że mogliby do pakietu wpisać tę zaletę. Podniosłam się i ze zniesmaczoną miną spojrzałam na swój ubiór. Cały mokry. Mogłam jedynie dziękować, za to, że nie było jakiegoś mułu czy glonów, a sama woda i piach z kamieniami. Podniosłam wzrok, a na horyzoncie majaczył mostek. Zrobiony z betonowych słupów telekomunikacyjnych, tak jak było opisane we fragmencie jej pamiętnika. Z radości miałam ochotę skakać i ucałować żabę w podziękowaniu, ale zamiast tego pędem ruszyłam w tamtym kierunku, nawet nie wychodząc z rzeki. I tak gorzej ze mną być nie mogło. Woda trochę co prawda spowalniała moje ruchy, ale szłam z nurtem, nie pod prąd.
Gdy tylko dopadłam miejsca docelowego, zatrzymałam się i oparłam o beton, oddychając głęboko. Zdecydowanie nie nadawałam się do sprintów w upale. Kiedy tylko moje płuca nie domagały się pomsty do nieba, a ja przestałam przeklinać, po tym, jak nie zabrałam z sobą niczego do picia, rozejrzałam się po okolicy. Krajobraz nie za wiele się zmienił, aczkolwiek ja szukałam konkretnej rzeczy, którą namierzyłam w przybrzeżnych pałkach wodnych. Dokładniej szklaną butelkę, skrzętnie schowaną, tak, żeby nie była widoczna, ani żeby czasem słońce nie potraktowało jej jak soczewki i nie zjarało całego terenu. Szybko ją stamtąd wygrzebałam i aż pisnęłam z radości, gdy dostrzegłam zrolowaną kopertę w środku. Tylko napotkałam mały problem, dokładniej, nie wiedziałam jak mam to wyjąć. Jednak po chwili mnie oświeciło i nie wiele myśląc, jebnęłam butelką o słup. Z łatwością się rozpadła, a ja zdążyłam złapać list, zanim wpadł do wody. Wtedy raczej nie przeczytałabym za wiele.
Zaklejoną kopertę, wręcz rozerwałam jak dzieci papier na prezentach. Z uśmiechem na ustach zaczęłam wczytywać się w zdania. Byłam dumna z siebie, że zdołałam spełnić prośbę jej mamy. Na pewno się jej poprawi humor, jak jej powiem, że zrobiłam to, o co mnie prosiła. Tylko że z każdym kolejnym akapitem mój uśmiech znikał. Zdecydowanie nie tego się spodziewałam. Sama nawet nie wiem, kiedy emocje wzięły górę i po prostu opadła na kolana, nie przejmując się tym, że nadal byłam w rzece. Gdy skończyłam list, moja ręka mimowolnie opadła, a kartka popłynęła z nurtem. Nawet nie miałam ochoty jej łapać. Potem zwyczajnie się rozpłakałam, żałośnie szlochałam na jakimś bezludnym zadupiu, żałując jak jeszcze nigdy w życiu, że to nie ja wyciągnęłam pierwsza dłoń. Wtedy może by to inaczej wyglądało, a gdy poznałam sytuację z jej perspektywy, wiedziałam jedynie, że mimo wszystko nie znałam jej aż tak dobrze, jak myślałam.
A łzy cały czas skapywały z moich policzków i łączyły się z prądem rzecznym, goniąc odpływający daleko list.
czwartek, 27 grudnia 2018
Dostarczony trzeci list
Przedzierałam się przez wysoką trawę z ogromną niechęcią, jednocześnie patrząc pod nogi, a lewą dłonią odganiając wszelkie upierdliwe robactwa, szczególnie muchy i komary kręcące się koło mojej twarzy. Pot lał mi się po karku, przez co kosmyki włosów, które uciekły z koka, nieprzyjemnie mi się przylepiały do skóry. Słońce zdecydowanie za mocno przygrzewało, a już były popołudniowe, a wręcz wieczorne godziny. Nawet czapka z daszkiem nie dawała mi odpowiedniej ochrony przed udarem słonecznym. Zapach wysuszonej roślinności drażnił mój nos, zdecydowanie tego nie lubiłam. I zdecydowanie nie wiedziałam, co tam robiłam.
Kolejny raz zerknęłam na ekran telefonu, żeby upewnić się, czy na pewno idę w odpowiednie miejsce. Jednak wszystko wskazywało na to, że szłam w dobrym kierunku, więc gdy tylko na horyzoncie ujrzałam mój cel podróży, odetchnęłam z ulgi, że się nie zgubiłam. Chciałam mieć to wszystko najszybciej za sobą. Miałam inne problemy na głowie i to jeszcze o wiele gorsze niż łażenie po jakiś zarośniętych, dzikich dziurach.
Budynek przede mną trudno nazwać było domem, chociaż raczej powinnam powiedzieć, że ta ruina. Trochę dachu brakowało, ściany się kruszyły, okien już nie było, a wyłamane drzwi wejściowe stały oparte o futrynę. Kiedyś na pewno to był bardzo ładny dom, na co wskazywały pozostałości zadaszonego ganku i symetrycznej, parterowej budowli. Podczas odwiedzin tego miejsca można to było uznać co najwyżej za melinę dla pseudo graficiarzy i różnych innych podejrzanych typów. Mimo że w pewnym sensie ekscytowały mnie takie porzucone miejsca, to miałam opory przed przestąpieniem progu. Moją jedyną bronią do samoobrony był schowany w kieszeni składany nóż, który rodzice zabierali z sobą na grzyby. Wątpiłam w swoje zdolności posługiwania się tym i zapewne nic by mi to nie pomogło, że pomachałabym nim przed moim ewentualnym przeciwnikiem. Wsunęłam telefon do tylnej kieszeni spodni i zacisnęłam z nerwów w dłoni sznurek od worka, który miałam zarzucony na plecy.
Idąc do wejścia, skradałam się, uważnie stawiając kroki i cały czas nasłuchując. Nawet mimowolnie skuliłam się i szłam pochylona na ugiętych nogach. Z perspektywy osoby trzeciej na pewno wyglądałam bardzo zabawnie, ale mi wtedy nie było do śmiechu. Bałam się. Cholernie się bałam, ale sobie i tej kobiecie obiecałam, że to zrobię, więc nie mogłam odpuścić. Poza tym zżerała mnie ciekawość.
W środku było pusto. Znaczy tak teoretycznie, bo w praktyce było całkiem inaczej. Nikogo oprócz mnie i pająków nie było, aczkolwiek po syfie można było z łatwością wydedukować, że nie byłam pierwszą osobą tutaj. Wszędzie walały się puszki, butelki i inne śmieci po różnych używkach. Pozostało tu też parę mebli jeszcze z czasów, gdy ktoś mieszkał w tym budynku, ale moi poprzednicy postanowili zniszczyć wszystko i tylko kanapa z fotelem do kompletu jako tako się ostała w miarę dobrym stanie jak na standardy takiej ruiny. Podłoga była zrobiona z desek, chociaż gdzie nie gdzie powstały dziury. Obdrapany tynk i odłażąca farba były ładnie przyozdobione sprejem i chociaż w większości były to jakieś zwykłe szpecące bazgroły, to znalazło się kilka naprawdę ciekawych dzieł.
Odetchnęłam głęboko, gdy po przelotnym przejrzeniu wszystkich pomieszczeń nikogo nie zauważyłam. Stres i strach o wiele się zmniejszył, co nie znaczyło, że chciałabym tutaj spędzić więcej czasu niż potrzeba, dlatego szybko wzięłam się za poszukiwania. Zsunęłam worek na buty z ramienia i wyciągnęłam z niego złożoną kartkę, a przy okazji napiłam się wody, którą wzięłam z sobą. Zgodnie ze wskazówkami przeszłam z pokoju z kanapą i fotelem do tego pomieszczenia, które wydawało się najmniej uczęszczane, nie było w nim zbędnych śmieci, a i rysunków na ścianach zbyt wiele nie było. Zresztą miało ono najmniejszą powierzchnię, ale za to ogromną dziurę po oknie, która wychodziła akurat na majaczące w oddali zabudowania jakiejś wsi. Przyjrzałam się podłodze i według instrukcji czy może raczej mapy, trzecia deska od lewej strony powinna być obluzowana. Przykucnęłam przy niej, ale wcale się nie poruszyła, gdy chciałam ją podważyć. Z frustracją prychnęłam i podniosłam się wkurzona. Cały ten cyrk na marne? Wychujała mnie? W gniewie rzuciłam workiem, a ten odbił się od ściany i spadł na podłogę, gdzie swoim ciężarem podniósł przeciwną stronę deski. Myślałam, że z szoku nie zdołam się ruszyć, ale już po chwili podeszłam tam i odsunęłam drewno na bok. Rzeczywiście, w dziurze tak jak mówiła wskazówka, znajdowała się biała koperta wraz z małą karteczką, na której pisała prośba o zostawienie tego w spokoju. Nie było szans, żebym sobie odpuściła. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że jeśli stałabym tyłem do okna, to moja lewa strona byłaby do drugiej stronie pokoju. No tak, żeby nie było za łatwo.
Z niechęcią usiadłam na zakurzonym parkiecie, w myślach przeklinając na to, że będę musiała po powrocie zmienić spodnie i te, co miałam na sobie uprać. A były to moje ulubione. Jednak nogi już mnie bolały i jedynie wołały o trochę odpoczynku. Zdecydowanie nie byłam osobą wytrzymałą fizycznie. Słaba kondycja, zbyt szybko się męczyłam. Rozcięłam nożykiem zaklejoną kopertę, przynajmniej było wiadomo, że nikt tego nie ruszał, a przede wszystkim nie czytał. Wyjęłam złożony papier i go rozłożyłam. Nie byłam pewna czy chciałam to czytać, ale obiecałam jej mamie, a do tego ciekawość ciągle pchała mnie na przód. Już po przelotnym spojrzeniu na kartkę, można było zauważyć, że list, chociaż dosyć długi, nie był najdłuższy. Mieścił się na jednej stronie, a pismo było dosyć rozwlekłe, ale zgrabne. Bez dalszego wahania zaczęłam czytać i z każdym kolejnym zdaniem czułam jednocześnie żal, gorycz i gniew, wręcz wściekłość. Gdy tylko skończyłam postscriptum, zmięłam list w kulkę i rzuciłam nim przed siebie. W moich oczach krążyły łzy, ale nie miałam zamiaru pozwolić im spłynąć po policzkach. Nie dla tej szmaty.
Naprawdę, że też się nie skapnęłam, że ona jest taka tępa i niczego nie kojarzy. Nie pamięta. To nie ja zaczęłam tę całą wojnę między nami, chociaż muszę przyznać, że to ja otwarcie przypuściłam kontratak. Wszystko było jej winą. Zaczęło się, to gdy mój jedyny przyjaciel, którego znałam od dzieciaka, się w niej zabujał. Nic nie byłoby w tym takiego dziwnego, gdyby nie to, że ja się w nim podkochiwałam, ale nigdy nie miałam odwagi wyznać mu tego i wyjść z friendzonu, dlatego też po cichu zagryzałam zęby i czekałam na rozwój sytuacji. Pomimo cichego głosu zazdrości, chciałam, żeby był szczęśliwy, dlatego często mu doradzałam i popychałam na przód. Ona za to udawała niewiniątko, grzeczne dziewczę, a tak naprawdę to uwodziła wszystkich dookoła. Nie tylko mój przyjaciel na nią leciał. Rozmawiała, umawiała się, uśmiechała i śmiała jak idiotka. Robiła im wszystkim nadzieję, a potem gdy zbierali odwagę, by zaproponować związek, bezlitośnie ich odrzucała. Tak też z nim zrobiła, a ten przez dłuższy czas nie mógł się pozbierać psychicznie, chociaż nie dawał po sobie poznać. Był wrażliwą i kochaną osobą, więc mimo że ukrywał, to wszystko głęboko przeżywał. Potem musiał wyjechać z rodzicami, a ja zostałam sama z zazdrością, złamanym sercem i nienawiścią, która ciągle rosła we mnie do tej suki. Zawsze taka niby niewidoczna, a gdy przychodziło, co do czego to wszędzie się pchała. Zwracała na siebie uwagę wszystkich, chociaż ciągle się wypierała, że niby ona to taka jebana cicha myszka i nieśmiała dziewczynka. Wkurzała mnie samą swoją obecnością. Nawet nie zdawała sobie jak bardzo. Od gimnazjum dogryzałyśmy sobie nawzajem, chociaż już od podstawówki jej nie lubiłam, tylko że wtedy, chociażby ją tolerowałam.
— Ty miałaś dość?! — Podniosłam się i kopnęłam mój worek, który wylądował obok zmiętej w kulkę kartki. — Ty?!
W przypływie złości kopnęłam nawet ścianę, ale to bardziej ja ucierpiałam niż ona. Chociaż na początku nawet nie pomyślałam o bólu stopy, odzianej jedynie w znoszone trampki.
— Chciałaś pokoju? Zawieszenia broni?
Przecież byłaś osobą, na którą zwaliłam wszystko, co złe. Nienawidziłam cię z całego serca. I tylko dzięki tobie nie nienawidziłam siebie samej.
Kolejny raz zerknęłam na ekran telefonu, żeby upewnić się, czy na pewno idę w odpowiednie miejsce. Jednak wszystko wskazywało na to, że szłam w dobrym kierunku, więc gdy tylko na horyzoncie ujrzałam mój cel podróży, odetchnęłam z ulgi, że się nie zgubiłam. Chciałam mieć to wszystko najszybciej za sobą. Miałam inne problemy na głowie i to jeszcze o wiele gorsze niż łażenie po jakiś zarośniętych, dzikich dziurach.
Budynek przede mną trudno nazwać było domem, chociaż raczej powinnam powiedzieć, że ta ruina. Trochę dachu brakowało, ściany się kruszyły, okien już nie było, a wyłamane drzwi wejściowe stały oparte o futrynę. Kiedyś na pewno to był bardzo ładny dom, na co wskazywały pozostałości zadaszonego ganku i symetrycznej, parterowej budowli. Podczas odwiedzin tego miejsca można to było uznać co najwyżej za melinę dla pseudo graficiarzy i różnych innych podejrzanych typów. Mimo że w pewnym sensie ekscytowały mnie takie porzucone miejsca, to miałam opory przed przestąpieniem progu. Moją jedyną bronią do samoobrony był schowany w kieszeni składany nóż, który rodzice zabierali z sobą na grzyby. Wątpiłam w swoje zdolności posługiwania się tym i zapewne nic by mi to nie pomogło, że pomachałabym nim przed moim ewentualnym przeciwnikiem. Wsunęłam telefon do tylnej kieszeni spodni i zacisnęłam z nerwów w dłoni sznurek od worka, który miałam zarzucony na plecy.
Idąc do wejścia, skradałam się, uważnie stawiając kroki i cały czas nasłuchując. Nawet mimowolnie skuliłam się i szłam pochylona na ugiętych nogach. Z perspektywy osoby trzeciej na pewno wyglądałam bardzo zabawnie, ale mi wtedy nie było do śmiechu. Bałam się. Cholernie się bałam, ale sobie i tej kobiecie obiecałam, że to zrobię, więc nie mogłam odpuścić. Poza tym zżerała mnie ciekawość.
W środku było pusto. Znaczy tak teoretycznie, bo w praktyce było całkiem inaczej. Nikogo oprócz mnie i pająków nie było, aczkolwiek po syfie można było z łatwością wydedukować, że nie byłam pierwszą osobą tutaj. Wszędzie walały się puszki, butelki i inne śmieci po różnych używkach. Pozostało tu też parę mebli jeszcze z czasów, gdy ktoś mieszkał w tym budynku, ale moi poprzednicy postanowili zniszczyć wszystko i tylko kanapa z fotelem do kompletu jako tako się ostała w miarę dobrym stanie jak na standardy takiej ruiny. Podłoga była zrobiona z desek, chociaż gdzie nie gdzie powstały dziury. Obdrapany tynk i odłażąca farba były ładnie przyozdobione sprejem i chociaż w większości były to jakieś zwykłe szpecące bazgroły, to znalazło się kilka naprawdę ciekawych dzieł.
Odetchnęłam głęboko, gdy po przelotnym przejrzeniu wszystkich pomieszczeń nikogo nie zauważyłam. Stres i strach o wiele się zmniejszył, co nie znaczyło, że chciałabym tutaj spędzić więcej czasu niż potrzeba, dlatego szybko wzięłam się za poszukiwania. Zsunęłam worek na buty z ramienia i wyciągnęłam z niego złożoną kartkę, a przy okazji napiłam się wody, którą wzięłam z sobą. Zgodnie ze wskazówkami przeszłam z pokoju z kanapą i fotelem do tego pomieszczenia, które wydawało się najmniej uczęszczane, nie było w nim zbędnych śmieci, a i rysunków na ścianach zbyt wiele nie było. Zresztą miało ono najmniejszą powierzchnię, ale za to ogromną dziurę po oknie, która wychodziła akurat na majaczące w oddali zabudowania jakiejś wsi. Przyjrzałam się podłodze i według instrukcji czy może raczej mapy, trzecia deska od lewej strony powinna być obluzowana. Przykucnęłam przy niej, ale wcale się nie poruszyła, gdy chciałam ją podważyć. Z frustracją prychnęłam i podniosłam się wkurzona. Cały ten cyrk na marne? Wychujała mnie? W gniewie rzuciłam workiem, a ten odbił się od ściany i spadł na podłogę, gdzie swoim ciężarem podniósł przeciwną stronę deski. Myślałam, że z szoku nie zdołam się ruszyć, ale już po chwili podeszłam tam i odsunęłam drewno na bok. Rzeczywiście, w dziurze tak jak mówiła wskazówka, znajdowała się biała koperta wraz z małą karteczką, na której pisała prośba o zostawienie tego w spokoju. Nie było szans, żebym sobie odpuściła. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że jeśli stałabym tyłem do okna, to moja lewa strona byłaby do drugiej stronie pokoju. No tak, żeby nie było za łatwo.
Z niechęcią usiadłam na zakurzonym parkiecie, w myślach przeklinając na to, że będę musiała po powrocie zmienić spodnie i te, co miałam na sobie uprać. A były to moje ulubione. Jednak nogi już mnie bolały i jedynie wołały o trochę odpoczynku. Zdecydowanie nie byłam osobą wytrzymałą fizycznie. Słaba kondycja, zbyt szybko się męczyłam. Rozcięłam nożykiem zaklejoną kopertę, przynajmniej było wiadomo, że nikt tego nie ruszał, a przede wszystkim nie czytał. Wyjęłam złożony papier i go rozłożyłam. Nie byłam pewna czy chciałam to czytać, ale obiecałam jej mamie, a do tego ciekawość ciągle pchała mnie na przód. Już po przelotnym spojrzeniu na kartkę, można było zauważyć, że list, chociaż dosyć długi, nie był najdłuższy. Mieścił się na jednej stronie, a pismo było dosyć rozwlekłe, ale zgrabne. Bez dalszego wahania zaczęłam czytać i z każdym kolejnym zdaniem czułam jednocześnie żal, gorycz i gniew, wręcz wściekłość. Gdy tylko skończyłam postscriptum, zmięłam list w kulkę i rzuciłam nim przed siebie. W moich oczach krążyły łzy, ale nie miałam zamiaru pozwolić im spłynąć po policzkach. Nie dla tej szmaty.
Naprawdę, że też się nie skapnęłam, że ona jest taka tępa i niczego nie kojarzy. Nie pamięta. To nie ja zaczęłam tę całą wojnę między nami, chociaż muszę przyznać, że to ja otwarcie przypuściłam kontratak. Wszystko było jej winą. Zaczęło się, to gdy mój jedyny przyjaciel, którego znałam od dzieciaka, się w niej zabujał. Nic nie byłoby w tym takiego dziwnego, gdyby nie to, że ja się w nim podkochiwałam, ale nigdy nie miałam odwagi wyznać mu tego i wyjść z friendzonu, dlatego też po cichu zagryzałam zęby i czekałam na rozwój sytuacji. Pomimo cichego głosu zazdrości, chciałam, żeby był szczęśliwy, dlatego często mu doradzałam i popychałam na przód. Ona za to udawała niewiniątko, grzeczne dziewczę, a tak naprawdę to uwodziła wszystkich dookoła. Nie tylko mój przyjaciel na nią leciał. Rozmawiała, umawiała się, uśmiechała i śmiała jak idiotka. Robiła im wszystkim nadzieję, a potem gdy zbierali odwagę, by zaproponować związek, bezlitośnie ich odrzucała. Tak też z nim zrobiła, a ten przez dłuższy czas nie mógł się pozbierać psychicznie, chociaż nie dawał po sobie poznać. Był wrażliwą i kochaną osobą, więc mimo że ukrywał, to wszystko głęboko przeżywał. Potem musiał wyjechać z rodzicami, a ja zostałam sama z zazdrością, złamanym sercem i nienawiścią, która ciągle rosła we mnie do tej suki. Zawsze taka niby niewidoczna, a gdy przychodziło, co do czego to wszędzie się pchała. Zwracała na siebie uwagę wszystkich, chociaż ciągle się wypierała, że niby ona to taka jebana cicha myszka i nieśmiała dziewczynka. Wkurzała mnie samą swoją obecnością. Nawet nie zdawała sobie jak bardzo. Od gimnazjum dogryzałyśmy sobie nawzajem, chociaż już od podstawówki jej nie lubiłam, tylko że wtedy, chociażby ją tolerowałam.
— Ty miałaś dość?! — Podniosłam się i kopnęłam mój worek, który wylądował obok zmiętej w kulkę kartki. — Ty?!
W przypływie złości kopnęłam nawet ścianę, ale to bardziej ja ucierpiałam niż ona. Chociaż na początku nawet nie pomyślałam o bólu stopy, odzianej jedynie w znoszone trampki.
— Chciałaś pokoju? Zawieszenia broni?
Przecież byłaś osobą, na którą zwaliłam wszystko, co złe. Nienawidziłam cię z całego serca. I tylko dzięki tobie nie nienawidziłam siebie samej.
Subskrybuj:
Posty (Atom)