Kiedy przed oczami zobaczyłem białe światło, byłem niemalże pewien, że nadszedł mój czas i znalazłem się bezpowrotnie po tamtej stronie. Tym większe było moje zdziwienie, że zamiast wrednych diabełków otwarłem oczy i zobaczyłem biały sufit, który był lekko popękany, ale w gruncie rzeczy prezentował się całkiem nieźle. Pomimo że nie wierzyłem w Niebo i Piekło oraz inne takie duperele, bo w końcu byłem ateistą, to wieloletnie przebywanie w środowisku chrześcijan odbiło się na mnie poprzez nawyki nawiązywania do religii katolickiej. No cóż, mówi się trudno.
Mrucząc, przeciągnąłem się niczym rasowy kot. Chociaż ze mnie pies na baby, to jestem jak prawdziwy kocur. Taktycznie pomińmy fakt, że nie miałem ani jednej dziewczyny przez swoje szesnastoletnie życie, to tylko mało znaczący szczegół. Jednak to smutne, że nie miałem nawet żony w przedszkolu. No jak tak można mnie nie kochać?! No jak?! Następnie obróciłem głowę tak, że coś mi przeskoczyło w karku, a później nakarmiłem swoje przyzwyczajenie, strzelając z kostek w dłoniach. Dopiero po takim zabiegu podniosłem się, siadając. Zdezorientowany rozejrzałem się po pomieszczeniu, które na pewno nie było moim pokojem. Kilka łóżek ustawionych pod jedną ścianą, z czego może tylko trzy były zajęte, wzbudziły u mnie pewne podejrzenia. Sterylność i chemiczny zapach upewniły mnie, że były one słuszne. Nienawidziłem szpitali, mama często musiała mnie siłą zaciągać do lekarza, aby mnie zbadał, a moim hobby w szkole było unikanie pielęgniarki, żeby nie musiała mi dawać karteczki na bilans. Udawało mi się to dopóki się nie wycwaniła bestia jedna i nie zaczęła zanosić ich do mojej wychowawczyni, która z przyjemnością przekazywała je mojej rodzicielce na wywiadówkach.
Już planowałem ucieczkę i byłem gotowy nawet wyjść stąd na boso, gdyż miałem jedynie ciuchy, w które ubrałem się wcześniej. Ratownikom pogotowia nie przyszło do głowy, żeby zabrać moje buty albo chociażby skarpetki lub raczej nie mieli na to czasu, no i obowiązku tego robić. Ciekawe gdzie byli moi kumple w tym czasie, znając ich, pewnie rozeszli się do domów. Nie no, pewnie tłukli się autobusami miejskimi, żeby do mnie dotrzeć, na pewno nieźle ich wystraszyłem. Powoli opuszczałem nogi na podłogę, gdy do sali weszła lekarka, przyprawiając mnie o zawał. Złapałem bluzę po lewej stronie klatki piersiowej, gdzie moim zdaniem znajdowało się serce, po czym głośno westchnąłem z ulgą.
— Gdzie się pan wybiera? — zwróciła się w moją stronę. — Powinien pan siedzieć w łóżku, jeszcze niedawno miał pan wstrząs anafilaktyczny, nie może się pan nigdzie ruszać.
— Dziękuję za uratowanie mi życia, ale już czuję się dobrze, więc mogę wracać do domu. — Podniosłem się i zachwiałem, moje nogi całkiem zdrętwiały.
— Siadaj młody człowieku i zdejmij bluzę, muszę cię zbadać. Dostałeś adrenalinę i parę leków, które zapobiegną nawrotowi objawów. Twoja mama jest już w drodze, wezwali ją twoi przyjaciele, którzy swoją drogą czekają na korytarzu — powiedziała, jednocześnie zakładając niebieskie, gumowe rękawiczki i ściągając stetoskop z szyi.
Z niechęcią posłuchałem się kobiety, zimny dotyk przedmiotu na gołej skórze spowodował u mnie nieprzyjemny dreszcz. To i tak dobrze, że nie byłem świadomy, gdy podawali mi te wszystkie lekarstwa, przecież na widok tych wszystkich igieł byłbym na tyle zdesperowany, żeby wyskoczyć przez jedyne okno, jakie się tam znajdowało.
— Długo będziecie mnie tutaj przetrzymywać? — zapytałem.
— Jeśli wszystko będzie dobrze, to pojutrze rano powinieneś dostać wypis. Oddech i ciśnienie masz w normie, temperatura także jest odpowiednia, masz szczęście. Co też ci przyszło do głowy, żeby jeść orzechy, będąc na nie tak silnie uczulonym. — Pokręciła głową na znak zrezygnowania, zebrała swoje akcesoria i przeniosłam się do kolejnego pacjenta, który leżał dalej. Pewnie miała obchód.
Nie miałem zamiaru się tłumaczyć, bo wiem, że moja głupota jeszcze bardziej załamałaby lekarkę, więc wolałem siedzieć cicho. Leżąc na wznak z rękoma pod głową i wpatrując się znowu w sufit, zdałem sobie sprawę, że kompletnie nie miałem co robić. Nie miałem przy sobie całkowicie nic. Postanowiłem się zdrzemnąć skoro i tak nie miałem co do roboty. Przymknąłem oczy, wygodniej się układając na, i tak niewygodnym, łóżku. Instynktownie wyczułem, w której chwili weszli chłopaki, już mam wyczulony na nich szósty zmysł. Kiedy Blai pochylił się nade mną z pewnym zamiarem obudzenia mnie swoim wrzaskiem, podniosłem powieki, przez co odsunął się, wzdrygając i ledwo powstrzymując krzyk.
— Jak się tutaj dostaliście?
Byłem strasznie ciekawy tego, czy miałem zadatki na takiego wróżbitę Macieja i obstawiałem, że skorzystali z autobusu miejskiego.
— Razem z tobą karetką — odpowiedział niższy.
— Na początku nie chcieli nas wziąć, bo stwierdzili, że nie jesteśmy z rodziny, to nie mogą nas zabrać, ale Blathin zrobił taką scenę, a oni nie mieli czasu, więc w końcu nam pozwolili jechać z tobą — dopowiedział Gabryś.
Czyli jednak nie zostanę w przyszłości jasnowidzem. Szkoda. Taki to na pewno ma jakieś ekscytujące życie.
— Stary, naprawdę cię przepraszamy za to żarcie. Nie mieliśmy pojęcia, że orzechy równie dobrze można zmielić i dodać do ciasta, a żaden z nas nie wpadł na pomysł przeczytania składu. Wybaczysz nam? — Blondyn wpatrywał się we mnie wzrokiem na kota w butach.
— Być albo nie być. Wybaczyć wam, czy nie, o to jest pytanie. — Przyjąłem poważny wyraz twarzy, chcąc ich trochę po stresować. — Oczywiście, że wam przebaczam, w końcu to też po części moja wina. Do tego nie potrafię się na was długo gniewać, nawet jeśli ktoś, nie wymienię go z imienia. — Wymownie spojrzałem na pewnego drobnego i niskiego osobnika. — Jest taką życiową porażką, że zamiast kopnąć piłkę od nożnej, trafia moją dłoń, wybijając mi od niej wszystkie palce.
Chłopak nie odpowiedział nic na moją zaczepkę i jedynie uśmiechnął się niewinnie w moją stronę. Zdążyłem podkurczyć nogi, zanim na nie skoczył, mógłby chociaż raz zrobić to, jak kulturalny człowiek, jak na przykład Gabriel, który grzecznie usiadł sobie na krześle stojącym obok, a nie rzucać się bez najmniejszego ostrzeżenia. Pokręciłem głową na zachowanie kumpla i już chciałem go skarcić, gdy do sali wpadł huragan. Nie żartuję sobie, kobieta ubrana w ołówkową spódnicę, białą koszulę i czarne szpilki podbiegła do mnie z prędkością światła, rozpędzone drzwi nawet nie zdążyły odbić się z hukiem od ściany, kiedy ta zaczęła mnie uważnie oglądać. Kok jej się trochę rozwalił, przez co pojedyncze kosmyki jej iście blond włosów opadały jej na czoło i kark.
— Boże, synku mój kochany, nic ci nie jest? Coś cię boli? Wezwać lekarza? Jak to się stało? Miałeś na siebie uważać, w ogóle, jakim cudem jadłeś coś słodkiego? Przecież wiesz, że ci zabroniłam, prawda? Bo to było coś słodkiego prawda? Boże, jak dobrze, że twoi przyjaciele byli z tobą. Jak zadzwonili do mnie, myślałam, że to tylko koszmar. Zerwałam się z biura i przyjechałam, jak najszybciej mogła, ale zdajesz sobie sprawę, że tutaj w centrum jest strasznie tłoczno i zanim taksówka przywiozła mnie, oszalałam z nerwów. — Słowa wychodzi z jej ust z szybkością kabina maszynowego, co skutkowało tym, że większości nie zrozumiałem i w ogóle zgubiłem się gdzieś już na początku jej wypowiedzi.
Gdy moja matka rozwarła moje usta i spoglądała mi w gardło, nie wytrzymałem i z nadludzką siłą odsunąłem ją od siebie. Pomimo jej niepozornego ciałka drzemała w niej taka moc, że nawet nie była jej świadoma. Zignorowałem otwarty śmiech chłopaków, po czym spojrzałem w oczy kobiecie stojącej przy mnie.
— Wszystko ze mną dobrze, czuję się jak młody bóg i niedługo mnie stąd wypiszą. Nie ma się czym przejmować mamo. I nie rób obciachu przy wszystkich. — Sugestywnie wskazałem oczami, o kogo mi chodzi.
— Oj, wierz mi, było o co się denerwować. Mogłeś umrzeć, gdyby nie natychmiastowa pomoc. Jak ty o siebie dbasz i co to za strój? Paradując tak po mieszkaniu, gdzie pewnie nie poodkręcałeś grzejników, mogłeś się przeziębić. Myślisz ty chociaż trochę?
Moja dłoń z głośnym plaskiem znalazła się na moim czole w wyrazie całkowitej rezygnacji. Kompletnie się poddałem, nie mając szans z tą kobietą. Była zbyt uparta jak osioł, żeby cokolwiek jej wytłumaczyć. Jak sobie coś już ubzdura, to nie ma przeproś. Kątem oka zaobserwowałem, że młodsza dziewczynka leżącą dwa łóżka dalej cicho chichotała i starała się to ukryć rękawem bluzy, którą miała na sobie. Pięknie mamo, rób coraz większe przedstawienie, a już nigdy nie wyjdę z domu na ulicę, bojąc się, że ktoś mógłby mnie rozpoznać.
— Może zamiast mnie reprymendować, co już swoją drogą zrozumiałem, pojechałabyś na spokojnie do domu, ochłonęła i przywiozła mi jakieś rzeczy na zmianę, telefon i coś, czym mógłbym się zająć, co? — odezwałem się po chwili, mając cichą nadzieję, że już sobie stąd pójdzie.
— Masz rację, ale najpierw to ja sobie pogadam z lekarzem — odparła i już jej nie było.
Z rozpaczliwym jękiem cierpienia egzystencji padłem na poduszkę i schowałem twarz za przedramieniem. Kochałem swoją rodzicielkę, bo w sumie z rodziny to tylko ona mi pozostała, ale czasami strasznie mnie denerwowała. Rozumiem, że chciała zapewnić mi bezpieczeństwa i wszystko, co najlepsze, ale chyba z tego powodu nie można robić z siebie nadopiekuńczego potwora, co nie? Trochę wolności ludzie, tylko tyle potrzebowałem z jej strony.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz