niedziela, 12 sierpnia 2018

Przypadkowe swatki

— Jesteś pewna, że to dobry pomysł?
— Wyślij to w końcu, a nie zastanawiaj się tyle.
— Będę miała później wyrzuty sumienia, a ona nas zamorduje.
— Ja też, więc nie marudź i wysyłaj to. Poza tym, jak się o tym nie dowie, to nas nie zabije.
Spojrzałam na Mass z powątpiewaniem, ale ona nie zważając na mnie, nacisnęła przycisk wyślij na moim telefonie. Westchnęłam cierpiętniczo, już wtedy szukając sobie odpowiedniej kryjówki, w której mogłabym się schować prawdopodobnie do końca mojego życia. Byłam niemalże pewna, że tego wyskoku na pewno by nam nie wybaczyła. Jeszcze raz zerknęłam na wyraźnie zadowoloną dziewczynę, która bujała się na krześle w szkolnej klasie. Sama Yami, która była w naszym centrum uwagi, wyszła właśnie do łazienki. Kiedy jednak z niej wróciła i szła w naszym kierunku, nie wytrzymałam i pozwoliłam opaść mojej głowie na blat ławki z dosyć głośnym hukiem. Pomimo wszystko próbowałam powstrzymać nagły napad śmiechu, żeby już do końca się nie wydać. Wyszło, że dusiłam się, a reszta patrzała na mnie jak na debila. Nie zaprzeczę, że w tamtej chwili musiałam tak wyglądać.
— A tej, co znowu? — spytała Yami.
— Pewnie znowu jej odwala, nie wiesz, że często tak ma? A właśnie, jak tam było w łazience z Arielką na lodach? — Mass uśmiechnęła się w swoim stylu.
Teraz to już całkowicie padłam i śmiałam się jak głupia, głowę nadal mając na ławce. Niemalże czułam, jak Yami patrzy na mnie podejrzliwie, a później spogląda na moją wspólniczkę.
— Co wy już zrobiłyście?
— Chodźmy się przejść po szkole. — Podniosłam się tak szybko, że aż zakręciło mi się lekko w głowie.
Zrzuciłam Mass z krzesła i pociągnęłam ją za rękę w stronę drzwi. Ostro protestowała, ale widząc moje znaczące spojrzenie, w końcu się poddała i sama zaczęła iść. Yami za to nadal ze zdezorientowanym wzrokiem ruszyła za nami. Jednak widząc kto stoi przed naszą klasą, mój entuzjazm skutecznie opadł. Posłałam przerażone spojrzenie w stronę Mass i szepcząc pod nosem ciche „mamy przejebane”. Ze strachu aż skuliłam się w sobie i przymknęłam trochę oczy. Przed nami stał nie kto inny, jak Ariel aka Arielka. Normalnie zaraz zawiśniemy na lampach wiszących na szkolnym korytarzu.
— Możemy porozmawiać? — zapytał.
W przypływie paniki popchnęłyśmy Yami do przodu i same ewakuowałyśmy się, jak najszybciej się dało. Dobrze, że miałyśmy wychowawczą i to jeszcze ostatnią, bo zebrałyśmy nasze manatki i uciekłyśmy z lekcji, by nie napotkać furii naszej kochanej przyjaciółki. Jeszcze bardziej przerażał nas fakt, że do końca dnia nie dała żadnego znaku. To znaczy ani nie dzwoniła, ani do nas nie pisała. Dlatego następnego dnia szłyśmy do szkoły z sercami w dłoniach. Do dzisiaj pamiętam, jak dygotałam z nerwów, nogi miałam jak z waty i ledwo stawiałam kroki. Co chwila nerwowo przełykałam ślinę i zaciskałam dłoń na swojej bluzie. Zresztą Mass także nie wyglądała zbytnio lepiej. Wyobraźcie sobie nasze zdziwienie, kiedy Yami nawet na nas nie spojrzała, kiedy weszłyśmy do klasy, tylko pisała coś na telefonie. Zostałyśmy całkowicie przez nią zignorowane, ale pomimo tego cały czas byłyśmy spięte, bo zastanawiałyśmy się, czy to nie jest czasem, tylko cisza przed burzą.
Teraz jednak całkowicie was zszokuje, wyobraźcie sobie, że w ten sposób, poprzez wysłanie jednej wiadomości, zeswataliśmy z sobą dwójkę ludzi. Od tego wydarzenia, Yami wraz z Arielką codziennie z sobą pisali, później zaczęli czasami gadać w szkole, aż w dalszej części ich historii zaczęli się z sobą spotykać. W końcu zostali parą, kilka lat później narzeczeństwem, a na samym końcu małżeństwem.
W tej chwili, tańcząc na parkiecie podczas ich wesela, czułam się niezwykle dumna. Z siebie, z Mass, ale przede wszystkim z Ariela, którego do tej pory nazywamy Arielką. Jestem z niego dumna, bo w gruncie rzeczy to on nie pozwolił Yami zamordować naszej dwójki. Chwała mu za to.



Witajcie!
Dzisiaj takie krótkie opowiadanie z drugim dnem, o którym wiedzą jedynie wtajemniczone osoby, które serdecznie pozdrawiam.
Wierzcie mi, czasami jeden czyn potrafi zmienić naprawdę wiele. W tym wypadku jedna wysłana wiadomość. 
Będzie krótko, bo wiem, że przyjdą wspomnienia tym, którzy wiedzą. 
Do zobaczenia!

piątek, 10 sierpnia 2018

Marzenie ściętej głowy

Co jest sensem życia? Myślę, że to zależy od tego, co sobie wmówimy, co obierzemy za nasz cel. Przykładowo, ja od zawsze mówię, że pragnę jak najwięcej marzeń, które będę mogła spełniać. Chciałabym wchłonąć cały nasz świat. Zobaczyć mur berliński, wejść na wieżę Eiffla, przejechać się London Eye, zwiedzić hiszpańskie winnice, zrobić sobie selfie przy Jezusie w Rio de Janeiro, obejrzeć kolorowe Tokio, gnać żółtymi taksówkami po nowojorskich ulicach, pospacerować po Watykanie, czuć upał przy piramidach, odwiedzić operę w Sydney, usłyszeć huk Niagary, skorzystać z moskiewskiego metra, relaksować się w fińskiej saunie i patrzeć na Warszawę nocą. Wspinać się na góry, przepływać morza, przechodzić przez lasy, grzać się na pustynnych piaskach i marznąć na biegunach. Bić rekordy, dosięgać gwiazd i łapać każdą chwilę. I nie myślcie, że to tylko tyle. Pragnę i cieszę się z nawet najmniejszych błahostek. Momentów pomiędzy wielkimi wydarzeniami w moim życiu. Taniec podczas letniego deszczu, plecenie wianków z kwiatów na łące, taplanie się w pobliskich rzeczkach, zbieranie grzybów i jagód, bieganie boso pomiędzy drzewami w sadzie, przyglądanie się błyskawicom przez okna, przejażdżki rowerowe, zwykłe spacery, ogniska z przyjaciółmi i oglądanie nocnego nieba z balkonu. Chwile, które pomimo swojego pozornie skromnego charakteru znaczą bardzo wiele dla każdego z nas. Pełne radości i ciepła, na których wspomnienie uśmiech sam jaśnieje na naszych twarzach. Rozgrzewające nasze serca i ukazujące czyste szczęście. Małe i banalne, ale jednak wielkie i ważne.
Jakie jest moje największe marzenie? Chciałabym, żeby ludzie nie zapominali o tym, co ich tak naprawdę kształtuje. Co tworzy ich przeszłość, osobowość, światopogląd i człowieczeństwo. Co sprawia, że mogą z ręką na sercu mówić, że mieli szczęście w życiu. Chcę, żeby pamiętali i wspominali to, kiedy będą zabijać, okradać, kłamać oraz pozbawiać wszystkiego — niszczyć. Człowiek, który robi to wszystko, wygrzebując w głowie jedynie to, co smutne i rozpaczliwe jest stworzeniem zagubionym i zrozpaczonym, które samo nie zdaje sobie sprawy z tego, co tak właściwie robi. Potworami są ci, którzy dbają o te swoje momenty, a obdzierają z nich innych. Odbierają im to, co w życiu najlepsze. Pragnę, aby ludzie wiedzieli, co jest najważniejsze. Rodzina, która zawsze pomaga, przyjaciele, którym możemy zaufać, miłość, która ma tak wiele odmian, zdrowie, które pozwala nam dłużej się cieszyć tym wszystkim, uśmiech, który jest u każdego inny, jednak oznacza to samo. Radość z tego, co robimy, posiadamy, widzimy, słyszymy i czujemy. Czemu zamiast na tym, ludzie skupiają się na nienawiści, zazdrości, złośliwości, władzy, bogactwie i reputacji? Przecież to przez to świat jest taki zepsuty i fałszywy. Dlaczego czasami przewagę nad nami ma desperacja, rozpacz oraz żal? Depresje, nerwice, uzależnienia i inne choroby o podstawie psychicznej robią z nas masochistów, samobójców i prowadzą nas do autodestrukcji. Po co nam to wszystko? Po co nam używki, przemoc, agresja, ogromna przepaść między najwyższą a najniższą warstwą społeczeństwa? Czy naprawdę nie mamy co już robić na tym świecie, że przez nas został on mieszanką piekła z niebem?
Jednak ja nadal wierzę, że mogę ocalić od zapomnienia. Wciąż mam marzenie, które chcę spełnić. Muszę pamiętać o tych wspaniałych chwilach w moim życiu. Ludzie muszą pielęgnować swoje wspomnienia. To one sprawiają, że nadal pamiętamy o tym, że jesteśmy ludźmi, nie ich cieniami lub – co gorsza – potworami. Nadal w nie wierzę, w nie, w tych ludzi, w te uśmiechy, w to szczęście, w ten świat. W ten świat, który mam nadzieję, nie zniszczy sam siebie.



Witajcie!
Pamiętacie może opowiadanie o tytule Mogę ocalić od zapomnienia...? Jeśli nie czytaliście go to serdecznie zapraszam do przeczytania, link oczywiście znajduje się na stronie Shoty, takie ułatwienie, co do znalezienia wszystkich dodanych opowiadań. 
W każdym razie, dzisiaj przedstawiam wam pierwszą wersję jaką napisałam na ten konkurs. Pamiętam jak pisałam to po tym, jak dopadła mnie nagle wena, po przesłuchaniu jakiejś przypadkowo znalezionej piosence. Czytając to dzień później, stwierdziłam, że wygląda to jak pisane na haju, więc stworzyłam drugą wersję, którą wysłałam ostatecznie na konkurs. 
Ogólnie nie jestem z tego jakoś szczególnie zadowolona, a w końcówce nawet nie wiem co chciałam przekazać. Jednak powiedziałam sobie, że dodam wszystko, co do tej pory napisałam, więc dodaje także to. Zmieniłam tytuł, żeby się nie powtarzał. 
No i jeszcze jedno ogłoszenie, w sobotę, czyli jutro jadę na wakacje do Chorwacji na calutki tydzień. Co prawda biorę z sobą laptopa, a do tego robię wersje robocze gotowe do dodania, więc postaram się zrobić wszystko, że shoty w dalszym ciągu się pojawiały, jednak jeśli pojawią się jakieś nieplanowane komplikacje, jak np. brak internetu, to proszę mi wybaczyć. 
Kto wie, może wyjazd zainspiruje mnie do nowych tworów. Mam przynajmniej taką nadzieję, bo moczenie nóg w Bałtyku o pierwszej w nocy, zmotywowało mnie do napisania pewnej sceny z Pierwszego Razu
Przy okazji pozdrawiam wszystkich, którzy mieszkają, byli, są lub mają zamiar być w Ustce. Byłam tam co prawda tylko od pierwszej do trochę po drugiej rano, czy tam w nocy, ale wywołało na mnie pozytywne wrażenie. Fajny most, pomost czy cokolwiek to było jest w porcie. 
Miejmy nadzieję, że do zobaczenia niedługo!

wtorek, 7 sierpnia 2018

Pieskie życie

Powiedzieć wam taką małą ciekawostkę? Większość nieszczęść, które spotkały mnie w moim życie, miały swoją przyczynę w postaci Yamiro. Nie żartuję. Wszystko dokładnie obliczyłam, zrobiłam szczegółowe schematy i statystyki. Ponad połowa pecha, jaki się za mną ciągnie ma swoje źródło u bogini. Jak nie chcecie mi wierzyć, to mogę wam kiedyś podrzucić moje notatki. Tym razem wcale nie było inaczej. Miałyśmy za zadanie po prostu zniszczyć jednego ayakashiego. Praca jak każda inna. W najlepszych wypadkach wszystko szło szybko i bezproblemowo. Tym razem jednak było całkowicie na odwrót. Wypełniając przydzieloną nam pracę, nie tylko zabiłyśmy potwora, ale także zrujnowałyśmy pół szkoły i wkurzyłyśmy jednego z tych „lepszych” bogów. Nie, żeby to była wina moja i Katani. W końcu to Yami się z nim uparcie kłóciła. Jednak wyszło, jak wyszło. Moja siostra schowała się jako nietoperz w jakimś zacienionym miejscu i pewnie spała tam do wieczoru. Yamiro jako kotka zapewne znalazła sobie jakieś ciepłe miejsce albo poszła do swojego chłopaka. A w co ja zostałam zamieniona? W psowatocośpodobne. Miałam duże uszy, puszysty ogon i ogólnie wyglądałam jak kłębek białej sierści. Nie był to pierwszy raz, kiedy ktoś postanowił nas tak załatwić. Siedziałam na chodniku i rozmyślałam nad tym, co mam teraz zrobić. Nie weszłabym do domu, bo nie miałam jak go otworzyć. Obeszłabym się bez tego, zamaskowałabym się gdzieś w parku i przespałabym się pod jakimś drzewem. Robiłam tak ostatnimi razami. Jednak był jeden problem. Była zima. Śniegu napadało tyle, że jeśli nikt by nie odśnieżał dróg i chodników, ludzie nie mogliby się nigdzie ruszyć. Poza tym było strasznie zimno, a porywisty wiatr wcale nie pomagał. Całkowicie zrezygnowana postanowiłam spróbować kogoś przekonać do przygarnięcia mnie na ten jeden dzień i noc. Jakbym się odmieniła bądź w czasie bliskim do przemiany uciekłabym z domu i wróciła do swojego. Zaczęłam się, więc rozglądać za moim potencjalnym właścicielem tymczasowym. Po jakimś czasie zobaczyłam idealną do tego osobę. Niewysoki chłopak z błękitnymi włosami i wyrazem twarzy, który na nic nie wskazywał. Jednak nie to mnie do niego przekonało. Po prostu obok niego szedł pies, wyglądający raczej na szczeniaka. Bez żadnego zbędnego wahania podeszłam do nich trochę pokracznym krokiem. Nadal nie mogłam się przyzwyczaić do tego ciała. Cały świat wydawał mi się wtedy taki olbrzymi. Wielki jak facet stojący obok niebieskookiego. Wyglądał jak najwyższa wieża, a mój malutki wzrost jeszcze bardziej się do tego przyczynił. Jednak nie było wtedy odwrotu, inaczej zamarzłabym tam i już się nie rozmroziła. Już trzęsłam się tak bardzo, że ledwo ustawałam na łapach. Zaczęłam piszczeć, skomleć, wyć i szczekać, aby zwrócić sobie na nich uwagę. Ich futrzak podszedł do mnie i zaczął mi się przyglądać, po czym sam szczeknął. Sama nie wiem jak to możliwe, że wydaje dźwięki jak pies, jednak nie rozumiem tego, co mówią inne. Jednak było za zimno na dłuższe rozmyślania, trzeba było działać. I to jak najszybciej.
— Kagami-kun spójrz na tę sunię. — Podniósł mnie na wysokość oczu olbrzyma.
Zaczęłam niepewnie machać ogonem, ale i tak nie było tego za bardzo widać, bo cała się trzęsłam.
— Powinieneś ją zabrać z sobą.
Wszystko jedno, który z was mnie weźmie, tylko błagam, pośpieszcie się.
— To, że przestałem się bać Dwójki, nie oznacza zrobienie z mojego domu jakiegoś schroniska — fuknął. — Jak chcesz, to ty ją sobie weź, Kuroko. Poza tym może mieć już właściciela.
Całkowicie zgadzałam się z gościem. Nie, żebym miała coś do zwierząt, ale po ostatnim zamienieniu Yamiro w kota i trzymaniu ją w mieszkaniu, źle się to skończyło. Jednak wtedy próbowałam z całych sił przekazać mu telepatycznie, aby zrobił dla mnie ten wyjątek i przygarnął mnie do następnego dnia. Rano powinno wszystko wrócić do normy. A przynajmniej miałam taką nadzieję, nie wytrzymywałabym więcej czasu. Szczególnie na ulicy.
— Dobrze wiesz, że mam małe mieszkanie. Poza tym nie mogę przyjąć jeszcze jednego psa. Patrz, jak tej biedaczce jest zimno. Powinieneś się wstydzić Kagami-kun, że nie chcesz jej ugościć w swoim domu. A jeśli ma właściciela, to przecież możemy jutro roznieść ogłoszenia.
Jeśli dobrze pamiętałam, to Kuroko praktycznie mnie wepchnął w duże dłonie Kagamiego. Nie było mi zbytnio wygodnie, ale przynajmniej trochę cieplej. Wtuliłam się i skuliłam, chcąc dostarczyć sobie jak najwięcej ciepła w razie, gdyby chciał mnie jednak tutaj zostawić. Wiedziałam, że miał wyciągnięte przed siebie ręce, trzymając mnie jak najdalej od siebie.
— Kuroko, zabierz tego psa — powiedział słabym głosem.
Podniosłam do góry głowę, zdziwiona jego reakcją. Myślałam, że będzie zły i wkurzony, ale patrząc na niego, wydawało się, że był po prostu wystraszony. Czyżby bał się psów? Przekręciłam lekko głowę na lewą stronę, a prawe ucho oklapło trochę. Zdałam sobie sprawę, że jeśli zdołam go przekonać do wzięcia mnie do swojego domu, to będę miała naprawdę wygodnie u niego. Na pewno nie zaczepiałby mnie, wątpiłam też by miał wielką rodzinę w mieszkaniu. Trzymałby się ode mnie z daleka oraz omijał szerokim łukiem. A jak zniknęłabym, nie szukałby mnie ani płakał. To był idealny kandydat na mojego właściciela. Jedyną przeszkodą było skłonienie go do tego, aby mnie ze sobą wziął.
— Dasz sobie radę — odparł niebieskowłosy.
Sama się zdziwiłam tym, jak Kuroko znikł, jakby rozpłynął się w powietrzu. A sądząc po minie Kagamiego, nie tylko ja byłam zaszokowana. Kiedy w końcu się ogarnęłam po tym dziwnym zjawisku, spojrzałam na chłopaka, który mnie trzymał w swoich dłoniach. Nadal spoglądał na mnie wystraszonym wzrokiem i był strasznie blady. W sumie to szkoda mi go było, bać się psów, a przecież tak często spotyka się je gdziekolwiek by się nie poszło. Wtedy na głowie miałam jednak inny problem. Ludzie, zaraz zostałaby ze mnie kostka lodu. W akcie desperacji zaczęłam skomleć cicho i starać się jak najbardziej wtulić w jego duże dłonie. Chyba tym go w końcu przekonałam do jakiejś reakcji, bo ostrożnie wsadził mnie do swojej torby sportowej, uważając, żebym go czasem nie dotknęła ani tym bardziej nie ugryzła. Ze wstrzymanym tchem powoli zasunął torbę i zostawił tylko niewielką dziurę, żebym mogła oddychać, po czym westchnął ciężko. Czułam, jak ruszył szybkim truchtem i muszę przyznać, że chociaż zapach nie był szczególnie przyjemny, biorąc pod uwagę spocone ubrania, ale przynajmniej było w miarę ciepło, więc raczej nie powinnam narzekać. W końcu ten chłopak ratował mi w tamtym momencie skórę, pomimo tego, że bał się psów. Powinnam mu być wdzięczna, ale tym zajęłabym się, jak wróciłabym do swojej postaci. Podróż wcale nie trwała tak długo, ale mimo wszystko stałam się trochę śpiąca. A jak weszliśmy do mieszkania, a raczej Kagami wszedł i mnie wniósł, to mnie jeszcze bardziej zmorzyło od tego rozkosznego ciepła, ale dzielnie stawiałam temu czoła. Chłopak postawił torbę na ziemi i odsunął w niej suwak. Kiedy wychyliłam głowę z niej, zobaczyłam, jak odsunął się ode mnie na całą długość pokoju i odetchnął z ulgą. Niezgrabnie wyczołgałam się i pięknie zaryłam pyskiem w dywan, gdy moje tylne łapy zaplątały się w sportową koszulkę. Chwilę tak leżałam, dopóki nie stwierdziłam, że warto byłoby się ogarnąć i nie robić z siebie już kompletną idiotkę. Usiadłam i uniosłam swój łepek w górę, by spojrzeć na twarz Kagamiego. Mógłby olbrzym oddać trochę swojego wzrostu w tamtym momencie. Będąc małym psem, odkrywałam świat, tak mi znany z całkiem innej perspektywy i tymczasowo nie bardzo mi się to podobało. Po dłuższej chwili wpatrywania się w siebie nawzajem chłopak tknięty jakimś przeczuciem czy czymś takim, ściągnął z kanapy koc i rzucił go na podłogę pomiędzy nas. Nie do końca wiedziałam, o co mu chodzi, więc cierpliwie czekałam na jakieś wyjaśnienia czy instrukcję co mam robić.
— Będziesz spać tutaj. Ja idę do łazienki się wykąpać i mam nadzieję, że jak wrócę, to nic nie będzie zepsute i grzecznie się położysz. Jutro zrobimy ci parę fotek i rozwiesimy ogłoszenia, może twój właściciel się znajdzie, a jak nie to poszukamy ci kogoś lepszego niż ja. Zrozumiałaś? — odezwał się do mnie.
Pokiwałam głową, co szczerze mówiąc, nieźle go zszokowało, ale otrząsnął się pewnie, myśląc, że mu się przewidziało, po czym wyszedł z pokoju. Bez wahania ułożyłam się na miękkim kocu, opierając pysk na wysuniętych przed siebie przednich łapach. Spojrzałam na duże okno, sama nie wiedziałam, kiedy stało się ciemno, ale czego mogłam się spodziewać, skoro była zima. W tę porę roku przecież o wiele szybciej zapada zmrok. Naprawdę starałam się zasnąć, ale po prostu nie mogłam. Dotychczasowa senność minęła, przez co nie potrafiłam ot, tak zamknąć oczu i usnąć. Nie miałam co robić, więc wpatrywałam się w wyjście z, jak się domyśliłam, salonu. Na korytarzu widać było łunę światła, pewnie z łazienki. Kiedy Kagami z niej wyszedł, zamykając za sobą drzwi i spoglądając czy nic nie napsociłam, ruszył w stronę, jak podejrzewałam, sypialni. Bez namysłu ruszyłam za nim, starając się być jak najszybciej. Dziwne, że nawet się nie skapnął, jak przeszłam między jego nogami. W sumie to zauważył mnie, dopiero gdy zapalił światło i spojrzał przed siebie. Po jego wyrazie twarzy można było wyczytać, że przechodził właśnie zawał i cudem nie wrzeszczał na całe mieszkanie.
— Tak się bawić nie będziemy, mówiłem ci, gdzie masz spać — wydusił w końcu z siebie dosyć słabym głosem.
Ja jedynie stanęłam przy jego dużym łóżku i spojrzałam na niego smutnymi oczętami, aż widać było, jak przełyka ślinę.
— Czemu mi to robisz? I co ja mam z tobą zrobić? — Patrzał na mnie bezradnym wzrokiem. — Raz kozie śmierć, najwyżej jak mnie zagryziesz, to będę straszyć Kuroko jako duch do końca jego życia za to, że zostawił mnie z tobą samego.
Podchodził do mnie strasznie powoli, kuląc się trochę i będąc gotowym do ucieczki bądź chociaż obronienia się jakoś. Ja za to grzecznie siedziałam na swoim miejscu i z niecierpliwością czekałam na jakiś rozwój akcji. Szczerze, to naprawdę chciałam pomóc temu chłopakowi chociaż trochę przezwyciężać nad swoim lękiem. Kiedy dotarł do mnie, ostrożnie się schylił i niepewnie wystawił dłoń w moją stronę. Bez wahania lekko ją polizałam, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że byłam tak naprawdę człowiekiem i tak trochę nie wypadałoby tego robić. No cóż, nikt nie musiał o tym wiedzieć. Z czasem zrobił się trochę pewniejszy, gdy zrozumiał, że nie mam zamiaru nic mu zrobić i normalnie mnie głaskał. To było tylko kwestią czasu, kiedy zaczął do mnie mówić jak do innej osoby i miziać mnie za uchem. Przyznam, że to było całkiem przyjemne. Czasami odszczekiwałam mu albo kiwałam głową, dzięki czemu załapaliśmy jako taki kontakt. Nim się obejrzałam, leżałam już na puchatej pościeli i przysypiałam powoli. Niemalże czułam na sobie ciepło bijące z ciała Kagamiego.
Obudziłam się, jak już było jasno na dworze i ziewnęłam głośno. Zaspanym wzrokiem spojrzałam na chłopaka, ale on nadal spał sobie słodko. Mój mózg jak większość z nas z samego rana raczej niezbyt dobrze pracował, a przynajmniej nie na najwyższych obrotach, dlatego dopiero po jakimś czasie skapnęłam się, że coś było nie tak. Coś było bardzo nie tak. W czasie snu zdążyłam wrócić do swojej normalnej, człowieczej postaci. Jednak najgorsze w tym wszystkich było chyba to, że byłam całkowicie naga. Prawie zabijając się o kołdrę, pognałam do łazienki i szukałam po niej wzrokiem, chociaż jakiegoś skrawka materiału, którym mogłabym się zasłonić. Rzuciłam się na koszulkę, która wisiała na grzejniku i założyłam ją. Nie powiem, ale różnica wzrostu między nami była spora, przez co sięgała ona trochę przed kolana. Opłukałam twarz, starając się zebrać roztrzęsione myśli i obmyślić jak najrozsądniejszy plan, podczas którego nie ucierpiałby nikt z tutaj obecnych. W końcu postanowiłam po cichu się ulotnić, ale coś mi nie wyszło. Kagami już stał na korytarzu w ręku, trzymając nóż kuchenny. Oboje wstrzymaliśmy oddech na swój widok i zamarliśmy w bezruchu.
— Dzięki za przekimanie mnie. — Uśmiechnęłam się niepewnie w jego stronę.
Naprawdę, nie zrozumcie mnie źle. Nie wiedziałam, że Kagami miał tak słabe nerwy i może jakoś inaczej bym to rozegrała, gdybym przewidziała to, że zemdleje. Jednak to chyba nawet lepiej, łatwiej byłoby mu wmówić, że to wszystko to tylko głupi sen, a ja jedynie znalazłam go nieprzytomnego na klatce schodowej i dzięki pomocy życzliwych sąsiadów przytargaliśmy go do jego mieszkania i się nim zajęłam. Dałby się nabrać, co nie? Przynajmniej taką miałam nadzieję, w innych wypadku chyba udusiłabym Yami.



Witajcie!
Pierwsza sprawa, naprawdę nie mogę uwierzyć, że tak szybko rozdają się niezapominajki. Jak szłam spać to było kilka powyżej 1000, a dzisiaj wstaję rano, wchodzę na bloga, żeby dodać posta, a tutaj już ponad 1050. Jesteście genialni. Po prostu kocham was <3
A teraz przejdźmy do opowiadania. Dzisiaj gościmy dwóch cudownych koszykarzy. Przedstawiam wam Taigę Kagamiego i Tetsuyę Kuroko, którzy przybyli prosto z mangi Tadatoshiego Fujimaki pt. Kuroko no Basuke. Ja osobiście oglądałam jedynie anime powstałe na podstawie tworów tegoż pana. Nie mam funduszy na mangi. Chociaż nie, przeczytałam może dwie pierwsze części, bo posiada je moja kochana Mass. W każdym razie mam nadzieję, że osoby, które akurat nie oglądały nie potrzebowały tego do zrozumienia, a jeśli postacie z kolorowymi włosami was zainteresowali, to chętnie polecam sobie obejrzeć nawet parę odcinków w wolnym czasie. 
Już sama nie wiem czy to ja reklamuje różne anime, czy to anime reklamuje mnie.
Do zobaczenia!

Pierwszy raz — 1000 rozdanych niezapominajek!

Witajcie!
Nawet nie wiecie jak się cieszę, że dobiliśmy ponad 1000 rozdanych niezapominajek. Jak już gdzieś wspomniałam, właśnie z tej okazji przygotowałam opowiadanie. Będzie, jak podejrzewam, że zauważycie, inne od reszty pod względem stylu pisania i długości. Ta różnica wynika z tego, że shoty, które dodaje aktualnie były pisane rok, dwa lata temu, a dzisiejsze opowiadanie będzie aktualne, że tak to ujmę. 
Następne takie opowiadanie z okazji wyświetleń napiszę na 5000 rozdanych niezapominajek. 
Motyw wakacyjny mam nadzieję, że wam podpasuje c;
Do zobaczenia przy następnym poście!

P.S. To moje najdłuższe opowiadanie w całej mojej karierze pisarskiej — równe 4707 słów! 



Pierwsze razy niekoniecznie muszą być tymi niezwykłymi, chociaż niewątpliwie i takie występują. Często jednak wiążą się one z upadkami oraz potknięciami, wyposażone w wiele przeróżnych ran nie tylko tych fizycznych, ale także psychicznych. Przepełnione niepewnością, wręcz przerażeniem i przytłaczającym stresem niedającym spać po nocach. Czasami wymagają długiej i ciężkiej pracy, a niekiedy przychodzą same, niemalże instynktownie bez żadnego wysiłku. Jednak pomimo ich różnorodności wszystkie łączy jedna cecha — są pierwszym razem. Niezależnie czy to pierwsze kroki i słowa, czy pierwszy raz na rowerze albo pływanie, czy to pierwsza miłość i stosunek seksualny. Może to być nawet skok na bungee bądź spróbowanie nowej potrawy. W gruncie rzeczy prawie każdego dnia mamy ten pierwszy raz. Co więcej, nie wszystkie zostają zapamiętane, z większości nawet nie zdajemy sobie sprawy i tylko te naprawdę przełomowe lub te, z którymi jesteśmy powiązani emocjonalnie, zapadają nam w pamięci do końca życia. Przede wszystkim jednak należy pamiętać, że pierwszy raz to jedyny pierwszy raz.
Moja seria pierwszych razów, które wywołały prawdziwą burzę, jak nie wichurę czy tornado, w moim życiu, przyniosła za sobą wieloletnie konsekwencje. Należała także do tych niezwykłych i niezapomnianych, które przyszły gwałtownie, instynktownie i całkowicie nieprzemyślnie. Zdecydowanie była tymi najpiękniejszymi chwilami.
Zaczęło się to wszystko dość ciekawie, bo od ucieczki z domu, chociaż nie jestem pewna, żeby nazywać to ucieczką, skoro skończyłam już wtedy dziewiętnaście lat. Jednakże mieszkałam nadal z rodziną, więc chyba mogę stwierdzić, że zwiałam. Torbę, do której spakowałam najpotrzebniejsze rzeczy, przerzuciłam sobie przez ramię. Rozejrzałam się po pokoju i po raz kolejny sprawdziłam, czy na pewno zostawiłam kartkę z krótkim listem na stoliku. Pomimo wszystko nie chciałam przyprawić moich rodziców o zawał serca, a do tego mieć jeszcze policję na karku, lepszym rozwiązaniem było napisać do nich zwięzłą wiadomość, żeby nie martwili się aż tak bardzo, co jednak nie znaczyło, że tego nie robili. Podejrzewam, że gdybym nie miała wyłączonej komórki, to cały czas słyszałabym mój dzwonek bądź powiadomienia o nowym SMS-ie. Wyszłam na balkon, jak najciszej przymykając za sobą drzwi. Niczym najprawdziwszy superbohater zeskoczyłam na stojącego obok busa, którym mój tata jeździ w pracy. Zjeżyłam się i mimowolnie wstrzymałam oddech, gdy mój ruch spowodował odgłos, który potencjalnie mógł kogoś zaniepokoić i zmusić do wstania. Po kilku minutach czujnego wpatrywania się w ciemność i nasłuchiwania, w końcu ruszyłam się i niezgrabnie zsunęłam się po przedniej szybie na maskę, a z niej na ziemię, którą miałam ochotę wycałować za to, że mogłam wrócić na pewny grunt i przy okazji nie połamałam się w trakcie wykonywania akcji ucieczkowej. Nie tracąc czasu, poprawiłam kaptur bluzy na głowie i wyszłam z podwórka. Idąc w stronę końca zabudowań mojej miejscowości, starałam się jak najmniej zwracać na siebie uwagę, bo pomimo godziny około pierwszej w nocy nadal była możliwość, że ktoś akurat nie spał, a ja nie chciałam świadków, bo plotki na wsi, gdzie wszyscy się znali, zdecydowanie za szybko się roznosiły. Dlatego jak najlepiej unikając światła latarni, szłam ulicą, chcąc po prostu wyjść z miejscowości na teren, gdzie dookoła znajdowały się same łąki i pola. Tam już na mnie czekał znajomy samochód, do którego wsiadłam bez najmniejszego zawahania, uprzednio wrzucając torbę na tylne siedzenie. Zapięłam pasy i spojrzałam na mojego kierowcę, który uśmiechnął się w moją stronę, odpalił auto, zawrócił i pojechaliśmy drogą przed siebie.
— Gotowa na przygodę swojego życia? — zapytał mnie, nawet się ze mną nie witając.
— Jedź, bo się jeszcze rozmyślę. Poza tym nie wpatruj się tak we mnie, tylko patrz na drogę, bo jeszcze rozbijesz ten samochód. — Usadowiłam się wygodniej w fotelu i skierowałam wzrok na szybę.
— Spokojnie, ukradłem to auto rodzicom, wierz mi, nie chciałbym go zmasakrować na pierwszym lepszym drzewie, szczególnie że dopiero zaczęliśmy podróż, a czeka nas jeszcze jej kilka godzin.
Westchnęłam głośno, zastanawiając się w myślach, co ja robię. Zbieraliśmy pieniądze na te wakacje przez kilka lat, pracując to tu, to tam i stanowczo odkładając kasę, nie pozwalając sobie, żeby z nich podbierać, co wcale nie było takie łatwe, jak się mogło wydawać. Jednak niezależność finansowa i pełnoletność w dalszym ciągu nie usprawiedliwiało nas z wyboru takiego wyjazdu. Wyjazdu, o którym nikt nie wiedział, oprócz naszej dwójki. Na pewno było to głupie i nierozsądne, bo przecież można było na spokojnie porozmawiać o tym z rodzicami i by się zgodzili, o czym dość nieskutecznie mówił mój rozsądek. Jednak jak naiwne dzieci chcieliśmy czegoś ryzykownego, co dałoby nam trochę szaleństwa, podczas gdy nasze życie zwyczajnie stało się zbyt rutynowe. Nagłej wolności i wyrwania się od nudnej codzienności. Tak, zdecydowanie to zdobyliśmy, o czym mogło już świadczyć moje perfekcyjne wyjście z domu przez balkon czy pożyczenie sobie auta bez pytania o to właściciela. I pomyśleć, że to był dopiero początek tego wszystkiego.
Przez wczesną godzinę i nużącą drogę szybko zachciało mi się wracać do łóżka. Jednakże musiałam się dostosować do warunków i odpłynęłam z głową na szybie, wyglądając prawdopodobnie jak najprawdziwszy glonojad. Przynajmniej poprawiałam humor mijającym nas kierowcom. Chociaż było tak ciemno, że może nie zauważyli, szczególnie że pewnie i oni byli zmęczeni podróżą i jedyne, o czym myśleli to trochę odpoczynku.
Jako że zasnęłam, a mój sen jest naprawdę twardy, umknął mi kawał drogi z pamięci, a mój towarzysz dał mi się wyspać, więc obudził mnie dopiero nasz nagły postój. Zaspana przetarłam oczy i starałam się ogarnąć, o co chodzi, bo byłam pewna, że nie dotarliśmy jeszcze na miejsce. Spojrzałam lekko zaniepokojona na chłopaka, jednak ten tylko się do mnie uśmiechnął delikatnie i powiedział, że to tylko policja nas zatrzymała na kontrolę. Jęknęłam ze zrezygnowaniem, osuwając się na fotelu, jednak po chwili poczułam zdrętwienie ciała i zaczęłam się przeciągać.
Na ogół nic nie miałam do policji, bo nigdy nie miałam z nimi jakiegoś problemu, jednak ten dziadek, który chciał nas skontrolować, działał mi strasznie na nerwy i gdybym nie miała co robić z pieniędzmi i czasem, to o wiele lepiej bym odpowiedziała na jego zaczepki. Zdecydowanie nie pasowało mu coś w nas, czego nie miał zamiaru ukrywać, więc i ja nie byłam zbytnio dla niego miła, co bardzo śmieszyło czarnowłosego.
Na początku było wszystko w porządku i typowe pierdółki jak przedstawienie się, prośba o dokumenty i sprawdzenie stanu trzeźwości kierowcy. Gorzej już było, jak pan policjant postanowił poprowadzić luźną rozmowę z nami, kiedy przyszedł oddać wszystkie dokumenty.
— A gdzie to się młodzieży wybiera tak z rana?
— Jedziemy na lotnisko, a później lecimy za granicę na wakacje — odpowiedział spokojnie Lethien, ze sztuczną uprzejmością.
— Tacy młodzi, a tacy nierozsądni. Gdzie wy się tam pchacie, przecież, nie daj Boże, uchodźcy was zaatakują i tyle będzie z waszego wyjazdu. Najlepiej to siedzieć w naszej Polsce, przynajmniej bezpieczna jest od tych szarlatanów, mamy swoje morze i góry, a jak nie to na Mazury się wybrać. I do tego samolotem, mój Boże. Rodzice wasi też niepoważni, że was puścili i do tego dali samochód. Ile razy młodym do głów głupie pomysły wpadały i tylko wypadki z tego były, bo jechał za szybko albo chciał się popisać i szarżował po ulicy. — Pokręcił z głową i wzdychnął znacząco.
Już wtedy musiałam się ugryźć w język i zacisnąć zęby, żeby czasem w nagłym gniewie nie powiedzieć czegoś za dużo.
— Nie rozumiem zbytnio, w czym pan widzi problem. Oboje jesteśmy pełnoletni i możemy decydować sami o swoim życiu, dlatego możemy jechać, gdzie chcemy i kiedy chcemy, a także czym chcemy i nic do tego innym ludziom. Oboje także mamy prawo jazdy i jak jedno zrobi się zmęczone, to drugie może go zamienić, co zmniejszy ryzyko wypadku, a niech mi pan wierzy, że w żadnym przypadku nie chcemy rozbić auta — powiedziałam, starając się być jak najmilsza, jednak chyba mi niezbyt to wyszło, bo facet aż się zapowietrzył.
— Skoro jedziecie w tak długą trasę, to jeszcze sprawdzimy, czy posiadacie gaśnicę, trójkąt i apteczkę. — Słysząc jego słowa, przetarłam dłońmi twarz i zaczęłam żałować, że w ogóle się odezwałam. A mogłam siedzieć cicho.
Wydawał się całkiem sympatycznym mężczyzną, który moim zdaniem wyglądał już na tak staro, że powinien pójść na emeryturę, ale ja zawsze miałam problem z oceną wieku po wyglądzie. I wierzę, że nie chciał nas zbytnio urazić, po prostu... był człowiekiem trochę starszej daty, który miał swoje przekonania, niekoniecznie mi pasujące, których nie bał się okazywać. Może właśnie dlatego go nie polubiłam, bo nienawidziłam, jak ludzie pchają się w moje sprawy, a do tego trafił w słaby punkt, jakim byli rodzice. Rodzice, od których postanowiliśmy uciec przynajmniej na parę dni.
Lethien wyszedł, żeby wszystko wyjąć z bagażnika, a ja postanowiłam skorzystać z chwili i rozprostować nogi. Przy okazji rozejrzałam się po okolicy, by mniej więcej dowiedzieć się, gdzie jesteśmy, ale nic mi to nie dało. Staliśmy na jakiejś dróżce prowadzącej w las, który swoją drogą rozciągał się w każdą stronę. Idealne miejsce na stanie radiowozem, całkowicie niewidoczne przez wysokie krzaki. My na szczęście byliśmy bardzo grzecznymi dziećmi, biorąc pod uwagę, że mandat czy zatrzymanie jedynie komplikowałby nam plany i zepsuł humor. Jednak jakiś kierowca, któremu bardzo by się spieszyło i dlatego przekroczyłby dozwoloną prędkość, nawet by się nie skapnął, kiedy dostałby mandacik do zapłacenia. Bardzo sprytne zagranie ze strony policji.
Gdy już było po wszystkim, bagażnik został przegrzebany i pan Władysław — policjant, pozwolił nam odjechać, uprzednio każąc być ostrożnym, odetchnęłam z ulgą. Mimo wszystko spotkanie z policją jest stresujące, chociaż nie ma się niczego na sumieniu.
Przez to wszystko skutecznie się rozbudziłam i dalszą podróż spędziłam już z całkiem trzeźwym umysłem. Kiedy już zaczęłam się nudzić i fałszować do gównianej, ale znanej piosenki z radio, wpadłam na genialny pomysł, który chciałam zrealizować od razu. Sięgnęłam po lustrzankę z tylnego siedzenia, pomimo upomnienia od chłopaka, żebym się nie kręciła i usiadła na dupie. Także, gdy tylko zdobyłam aparat, spoczęłam na swoim miejscu, żeby nie denerwować Lethiena jeszcze bardziej, bo jeszcze postanowiłby mnie wysadzić i musiałabym zostać autostopowiczem, a wiadomo, na kogo bym trafiła? Może akurat jechałby sobie ktoś, kto wesoło chciałby mnie zgwałcić i zamordować. Nie potrzebowałam tego do szczęścia. Ustawiłam sprzęt i trzymając go w jednej ręce, zaczęłam nagrywać. Tylko w teorii było to takie łatwe, bo jadąc samochodem, nie mając statywu, wcale nie było takim prostym złapać ostrość i nie trząść kadrem. Jednak nie miał to być film na miarę Oskara, więc uciszyłam mój zmysł perfekcjonisty. Szybka poprawa włosów dłonią, niewymuszony uśmiech do obiektywu i już miałam coś powiedzieć, kiedy pewien pan chamsko i bezczelnie się odezwał. I chyba nie było zbyt wielkiego wyboru, co do tego, kto śmiał mi przerwać jeszcze zanim zaczęłam.
— Co ty robisz? Nagrywasz swój testament? Aż tak mi nie ufasz? — Zaśmiał się, krótko spoglądając na mnie.
— Doskonale wiesz, że jak coś mi zrobisz, to dostaniesz dwa razy mocniej, a jeśli mnie zabijesz, to będę cię nawiedzać i straszyć jako duch, uprzykrzając ci tak życie, że aż popełnisz samobójstwo. A tak naprawdę to wpadłam na pomysł kręcenia krótkich filmików, w których opisuję nasz wyjazd na wakacje, żeby w przyszłości pokazać to moim dzieciom i powiedzieć im, żeby tak nie robiły i mnie uprzedziły, że mają zamiar uciec z domu. A to z testamentem to też dobra opcja, ale nawet się nie łudź, że ci coś przepiszę. Nie przeszkadzaj mi już, bo będę miała za dużo materiału do wycinania.
Spojrzałam znacząco na chłopaka, po czym odchrząknęłam, przeczyszczając gardło i zaczęłam nagrywać właściwe ujęcie.

— Dzień pierwszy, godzina wczesno poranna. Jedziemy właśnie na lotnisko, skąd polecimy... gdzieś, Lethien wybrał kraj, ale cham powiedział, że to niespodzianka i nie chce mi powiedzieć gdzie. Dla wyjaśnienia w wieku dziewiętnastu lat postanowiłam po raz pierwszy uciec z domu, pierwszy raz być współwinna kradzieży samochodu i pierwszy raz zrobić tak ogromną głupotę w życiu i lecieć z przyjacielem nie wiadomo dokąd, nie powiadamiając o tym nikogo. Jeśli przeżyję to wszystko i nie zostanę kaleką fizyczną lub psychiczną to zdecydowanie będę najszczęśliwszym człowiekiem na Ziemi. Jeśli ktokolwiek później będzie to oglądał, czy to moje dzieci, przy to ja z przyszłości, czy nawet przypadkowa osoba, niech wie, że w żaden sposób nie polecam tego, co robię. Zawsze lepiej jest być choć trochę ostrożnym i rozsądnym, tak jak przechodząc przez pasy lepiej się rozejrzeć, nawet mając zielone światło. Jednak nie żałuję, na ten moment nie żałuję niczego, co zrobiłam. Kiedy życie robi się zbyt nudne i rutynowe, to idzie się na imprezę ze znajomymi albo zajmuje się swoim hobby. Ja za to potrzebowałam czegoś... mocnego. Coś w stylu wyszumienia.
— Już to widzę, jak Vitani idzie się wyszumieć. — Śmiech chłopaka rozniósł się po samochodzie.
— Zamknij się i nie niszcz mi nagrania. W każdym razie to tyle, następny filmik będzie, jak wylądujemy. Jeśli wylądujemy.
— Daj spokój, prędzej mielibyśmy wypadek samochodowy niż katastrofę lotniczą.
— Nie kracz i wypluj to. Wszystko będzie dobrze, musi tak być, nie ma innej opcji. W każdym razie jestem pewna, że nigdy nie zapomnę tego i to, co się stanie, będzie wspomnieniami na długie lata. Po prostu czuję, że tego potrzebuję, więc mam nadzieję, że jak wrócimy, a nasi rodzice nas nie zamordują, to... sama nie wiem. To całkiem dziwne, mam przeczucie, że właśnie tam dokąd zmierzamy stanie się coś, co zadecyduje o mojej przyszłości. Jakichś przełom, który pozwoli mi zdecydować co dalej, czy nadal mam tkwić w rutynie, czy jednak zmienię moje życie, by było o wiele ciekawsze. Kimkolwiek jesteś, oglądając to nagranie wiedz, że życie mimo wszystko jest tylko jedno, a czasu się nie cofnie i jedynie możemy iść naprzód. Takie złote myśli na koniec nagrania. — Uśmiechnęłam się do obiektywu i wyłączyłam nagrywanie.

Dalszą drogę zajęły nam okropne fałsze podczas śpiewania, moje dzikie tańce na siedząco, robienie zdjęć głównie z głupimi minami, postoje na stacjach benzynowych, podczas których często gadaliśmy sobie z nowo poznanymi ludźmi, bezsensowne rozmowy, a przede wszystkim śmiech i dobry humor. Nawet długi czas oczekiwania na samolot nie był nam straszny, spożytkowaliśmy go na kłótnie o to, kto siedzi przy oknie. Wiadomo, że ja wygrałam, nie miał ze mną żadnych szans. Widok, jaki mogłam oglądać z mojego zwycięskiego miejsca, był wprost niezapomniany. Lecąc i mając pod sobą chmury, czułam się niezwykle wolna, jakbym zerwała wiążące mnie łańcuchy. Chociaż nie czułam wiatru i byłam w powietrzu tylko dzięki maszynie, to porównywałam się do ptaka, który szybował na niebie, kiedy i jak chciał. Podczas lądowania czułam się beznadziejnie, może dlatego, że ściągali mnie z nieba, a może dlatego, że bolała mnie głowa, tak jak przy startowaniu, na co niestety nawet żucie gumy nie pomogło. Cholerna zmiana ciśnienia.
Dopiero wtedy dowiedziałam się, gdzie się wybraliśmy, co było dla mnie lekkim zaskoczeniem, że nie pomyślałam wcześniej, żeby sprawdzić na tablicy informacyjnej na poprzednim lotnisku, dokąd leci nasz samolot. W każdym razie znaleźliśmy się w słonecznych Włoszech, z czego byłam niezmiernie zadowolona, bo zawsze chciałam się tam udać, a jeszcze nigdy nie miałam ku temu okazji, przez co nie mogłam odhaczyć tego kraju na mojej liście państw, w których już gościłam. Po tej niebywale satysfakcjonującej, szczególnie Lethien, który wybierał, wiadomości, pojechaliśmy taksówką do tymczasowego miejsca pobytu. Pojazd kierowała przemiła kobieta i chociaż nie rozumiałam włoskiego, a bez skrępowania głównie nim się posługiwała, zapewne opowiadając o swoim rodzimym kraju, to z oczu, jak i uśmiechu można było się domyślić, jak bardzo była sympatyczną personą. Właśnie tak, słuchając włoskiego nie tylko pochodzącego od kierowcy, ale także z radio, oglądając widoki za oknem i cicho od czasu do czasu wymieniając się komentarzami, głównie z mojej strony, dotarliśmy do pensjonatu. Może jednak dokładniejszym było określeniem wynajmowany przez nas apartament u mężczyzny. Co lepsze, właściciel okazał się być Polakiem, który zamieszkał tutaj specjalnie dla swojej żony Włoszki, a że znał bardzo dobrze swój ojczysty język i był bardzo związany emocjonalnie z ojczystą ziemią, z łatwością mogliśmy się z nim dogadać, a do tego bardzo serdecznie powitał nas w swoich progach. Zastanawiałam się, czy Lethien czasem nie specjalnie wybrał dla nas miejsce, gdzie nie czulibyśmy się lekko zagubieni ze względu na otoczenie obcokrajowców. Nawet jeśli tak nie było i to tylko czysty zbieg okoliczności, to byłam mu strasznie wdzięczna.
Po dosyć długiej i mimo wszystko męczącej podróży padliśmy razem na dwuosobowe łóżko z westchnieniem ulgi, gdy przekonaliśmy się, że było strasznie wygodne. To prawda, byliśmy jedynie bardzo bliskimi przyjaciółmi, ale nie przeszkadzała nam bliskość między nami, szczególnie że jako single nie posiadaliśmy drugiej połówki, która by nam tą bliskość zapewniała. Często u siebie nocowaliśmy, więc niczym nowym było dla nas leżeć i spać w jednym łóżku.
— Ja pierwszy pójdę pod prysznic, chcę pozbyć się z siebie zapachu podróży. Dzisiaj już niekoniecznie opłaca nam się robić coś bardziej kreatywnego, więc możemy poleniuchować, a jutro się wszystkim zajmiemy. Ogarniemy okolicę i pójdziemy nad morze.
Nawet nie podniosłam głowy z poduszki, żeby na niego spojrzeć i tylko niewyraźnie mruknęłam w materiał, zgadzając się z nim. Z tego, co zdołałam się zorientować, morze mieliśmy, pokuszę się o stwierdzenie, w samym ogródku. Do tego okolica przypominała mi niewielkie miasteczko, dzięki czemu mogliśmy odpocząć, o co nam chodziło. Podejrzewam, że w wielkim mieście tego odpoczynku niekoniecznie byśmy dostali. Do tego metropolie mnie przytłaczały, taki urok wychowania się na wsi. W sumie czekały nas same zalety, zero korków, hałasu, spalin, oblężonych plaż, jedynie szum fal, sympatyczni „swoi” ludzie, dosyć stara zabudowa i przestrzeń.
Kątem oka zauważyłam, jak chłopak zabrał kilka swoich rzeczy z walizki i udał się, jak podejrzewałam, do łazienki. W tym czasie przekręciłam się, żeby było mi wygodniej, westchnęłam z zadowoleniem i przymknęłam powieki. Sama nawet nie wiem, kiedy zasnęłam z myślą, że chciałabym tak mieć cały czas. Ja, Lethien i wolność wokół nas.

— Dzień drugi, godzina, jeśli się nie mylę koło dwudziestej trzeciej. Wczoraj, sobie ucięłam nieplanowaną drzemkę, więc nie nagrałam filmiku, chociaż miałam taki zamiar, ale to nic. Dzisiaj rano zjedliśmy śniadanie wraz z właścicielem i jego żoną, bo mieszkają na parterze. Dla wyjaśnienia my wynajmujemy u nich pierwsze piętro. Później poszliśmy na spacer, żeby ogarnąć co, gdzie jest i przy okazji zrobić zakupy. Jedzenie głównie my sami będziemy sobie robić, ale postanowiliśmy zajrzeć do pobliskich restauracji, więc z głodu nie umrzemy. Później poszliśmy na plażę. Raczej byliśmy sami, gdzieś dalej bawiły się jakieś dzieci z rodzicami, no czasami pojawiały się jakieś pary, no ale nie pojechaliśmy w turystycznie znane miejsce, więc mogliśmy się poczuć niczym na prywatnej plaży. Przy okazji Lethien chciał mnie skutecznie utopić.
— Ej! Ja tylko pomogłem ci się przyzwyczaić do temperatury wody.
— Tak, podniesienie mnie i targanie niczym worek ziemniaków, gdy opalałam się i nie wyraziłam na to zgody, a później wrzucenie mnie do zimnej wody na pewno mi pomogło. Dziękuję. W każdym razie spędziliśmy tam resztę dnia i teraz zmęczeni siedzimy w pokoju.
— Kto siedzi, ten siedzi. — Chłopak rzucił we mnie paczką tamponów, które zabrałam z sobą w razie nieplanowanego okresu. — Do której szuflady ci włożyć staniki?
— Do tej pierwszej od góry. — Skierowałam obiektyw w stronę Lethiena. — Pochwal się, co robisz.
— Właśnie najukochańszy chłopak na Ziemi rozpakowywuje swoją przyjaciółkę z czystej dobroci swego serca, wiedząc, że jest ona strasznie zmęczona dniem spędzonym nad morzem — ogłosił uroczyście.
— Tak na poważnie to przegrał ze mną w kamień, papier, nożyce. Jednak pierwszy raz ktoś robi coś takiego za mnie, za co jestem bardzo mu wdzięczna. W ogóle to zapomniałam powiedzieć, gdzie my jesteśmy. Wylądowaliśmy we Włoszech, krainie pizzy i spaghetti. Szczerze mówiąc, jestem tutaj pierwszy raz, ale jeśli mój widzu zamierzasz gdzieś się wybrać na wakacje, to gorąco polecam. Jesteśmy bardziej w północnej części, dzięki czemu jest chłodniej niż w południowej, ale i tak jest gorąco. Nie ma szans, żeby wyjść na słońce, pierw nie wysmarując się kremem z filtrem. To chyba wszystko, co mam dziś do powiedzenia. Aaa, jeszcze jedno. W dalszym ciągu niczego nie żałuję.

— Dzień trzeci, godzina nie wiem jaka, ale już widać gwiazdy. Tym razem nie opowiem w skrócie dnia, a jedynie wspomnę, że po raz pierwszy jadłam owoce morza i ramiona ośmiorniczki były całkiem spoko, ale takie okrągłe białe coś z dziurą pośrodku smakowało gumą i to wcale nie do żucia, a taką jakby z opony. Chciałabym raczej wyznać coś i zrzucić ten ciężar z siebie. Ostatnio czuję się... dziwnie, nie potrafię tego dokładnie określić, ale po prostu... dziwnie. Wcześniej zdarzało mi się to może raz na ruski rok i do tego były to zaledwie sekundy, a teraz czuję się tak praktycznie cały czas i nie wiem co z tym zrobić, a przede wszystkim czy mówić o tym Lethienowi, który aktualnie sprząta po naszej małej bitwie na poduszki. Wyszłam na balkon z nadzieją, że świeże powietrze otrzeźwi mi myśli, ale nie pomogło. Zobaczę, co się będzie działo dalej. Może to coś chwilowego. Jednak mam przeczucie, że będzie mnie to nękać przez dłuższy czas, a do tego mam wrażenie, że to wszystko ma związek z Lethienem, co jeszcze bardziej mnie przeraża.

— Dzień czwarty, znowu noc, nie mam czasu nagrywać wcześniej, jednak cały czas robię zdjęcia, więc nic straconego. Dzisiaj stało się coś... nieplanowanego, wręcz instynktownego. Podczas zwiedzania ja i Lethien się pocałowaliśmy. Tak po prostu, stoimy sobie przy fontannie, patrzę na niego, śmiejąc się i biegnąc pomiędzy strumieniami wody. Kiedy się do niego zbliżam, następuje moment, w którym nic nie robimy, nawet się nie odzywamy i tylko patrzymy sobie nawzajem w oczy, a potem tak po prostu się pocałowaliśmy. Potem wróciliśmy do domu, on poszedł się wykąpać, a ja poczułam, że balkon to moje miejsce w tym mieszkaniu i właśnie na nim nagrywam. Czuję się... roztrzęsiona? Nie, chyba raczej zdezorientowana. On jest moim przyjacielem, znam go od gimnazjum i czuję się trochę skrępowana po tym, jak przekroczyliśmy granicę. Jednak co ważniejsze podobało mi się to, pomimo tego wszystkiego. A co gorsza, chciałam więcej. Chcę więcej.

— Dzień piąty, tym razem zaskoczenie, bo jest słońce. Filmuję w okolicy godziny szesnastej, więc jest jasno. Siedzę sama na plaży, a Lethien poszedł zrobić nam kanapki. Po tym całym incydencie z wczoraj zachowujemy się tak, jak zawsze. A przynajmniej pozornie. Każdy dotyk chłopaka, nawet ten przypadkowy powoduje, że przechodzą mnie dreszcze, a serce niebezpiecznie przyspiesza, przez co mam wrażenie, jakbym miała arytmie, ewentualnie zawał. Czuję, jakby jakaś bestia się we mnie obudziła i oczekiwała zbyt wielu rzeczy. Przyjaźń, już chyba nie jest jedynie przyjaźnią. I nie wiem, czy się cieszyć, czy nad tym rozpaczać. — Uniosłam wzrok ponad obiektyw aparatu. — Muszę kończyć, wraca.

— Dzień szósty, chociaż właściwie to już siódmy. Przed chwilą się przecknęłam i wyszłam na balkon, żeby nagrać to, co działo się wczoraj. Pomijając standardowy schemat dnia, to Lethien zabrał mnie na randkę. Co prawda głośno nie zostało to tak nazwane, jednak czym innym może być kolacja przy świecach i dobrym winie oraz wieczorny spacer brzegiem morza. Zdałam sobie sprawę, jak bardzo oczekuję, a może raczej pragnę bliskości Lethiena. Nie chodzi mi już nawet o czułe i romantyczne gesty, chociaż niewątpliwie ich także zaczęłam pragnąć, po tym, jak ich zasmakowałam. Chodzi mi, że nie wyobrażam sobie tego, jak po powrocie każde z nas odchodzi w swoim kierunku i zrywamy wszystko, bo nasza relacja stanęła pomiędzy. A oboje nie wiemy co teraz. Przynajmniej tak mi się zdaje. Potrzebuję samej jego obecności. Do tego zazdrość, jaką poczułam, po tym, jak wczorajszego ranka gadał z uśmiechem z kelnerką z kawiarenki, do której poszliśmy na kawę, potwierdziła to, że uczucia z mojej strony osiągnęły wyższy poziom. Wiem, że mówię to całkowicie nieskładnie, wręcz bezsensownie. Ale tak się czuję, nieskładna i pełna sprzeczności oraz obaw. Podejrzewam, że jak ktoś to obejrzy, złapie się za głowę, słuchając moim rozterek. Wiem, że to, co czuję, prawdopodobnie można nazwać miłością. Tylko czy on to też poczuł wobec mnie? W każdym razie wracam do łóżka, dzisiaj został ostatni dzień, a jutro niestety wracały do naszego życia. Zwykłego i nudnego. Do znanych widoków i ludzi. No a przede wszystkim do jak podejrzewam, wściekłych rodziców. Może jednak warto zrobić ten testament?

Wpatrywałam się w horyzont przede mną, chociaż raczej po prostu przed siebie, bo nie widać było nic oprócz gwiazd. Czy to tych na niebie, czy ich lustrzanych odbić w wodzie. Czułam się zawieszona w ogromnej przestrzeni, gdzie nie ma ani góry, ani dołu. Uśmiechałam się, gdy poczułam chłód fal, które dosięgły moich stóp, przez co podkuliłam palce. Nie widziałam chłopaka, ale wyczuwałam jego obecność za mną. Zadrżałam lekko i objęłam się dłońmi, gdy zerwała się bryza. Lethien w ciszy okrył mnie swoją bluzą i mogłam się założyć, że chciał coś jeszcze zrobić, ale się powstrzymał. Westchnęłam, zbierając się do powiedzenia wszystkiego, co leżało mi na sumieniu. Nie chciałam się z tym dłużej użerać. Za bardzo mieszało mi to w głowie, a przede wszystkim sercu.
— Chyba nie ma już naszego friendzone, co nie? — odezwałam się niemalże szeptem.
Mimo wszystko cała ta sytuacja była dosyć nastrojowa i nie zamierzałam to niszczyć. Nasza okazja. Ostatnia noc i wracamy do rzeczywistości. Powrót do domu.
— Szczerze mówiąc, byłaś dosyć niewdzięczną przyjaciółką. Do tego jeszcze głuchą, ślepą i tępą. Od dłuższego czasu daje ci znaki, że chcę w końcu być jedynie kochanym, a nie kochanym przyjacielem. To męczące. Musiałem cię porwać za granicę do Włoch, żebyś w końcu zrozumiała.
— Ejj! — Gwałtownie odwróciłam się w stronę uśmiechającego się cwaniacko chłopaka. — No i widzisz, zepsułeś cały nastrój, a miało być tak romantycznie.
Naburmuszyłam się, spoglądając na bruneta spod byka. Zdecydowanie nie wiem, za co ja go kochałam.
— Pieprzyć to.
Chociaż mogłam go darzyć uczuciem za te nieziemskie pocałunki, które miękczyły mi nogi. Tak, to na pewno z tego powodu, zostałam jego dziewczyną. Może nie ogłosiliśmy tego oficjalnie i głośno, ale nam nie potrzeba słów. Bez nich zdecydowanie nam łatwiej się porozumieć.
Czując jak dłoń Lethiena, która znajdowała się na moich plecach, zjeżdża niżej i wsuwa się pod moją bluzkę, odsunęłam się lekko, jednakże opierając czoło o to należące do niego.
— Nie na plaży, mimo wszystko nie chcę mieć piachu dosłownie wszędzie, szczególnie tam.
Ten tylko pokiwał głową i nie ostrzegając mnie, zgarnął na ręce w stylu panny młodej i ruszył w stronę apartamentu. Z trudem powstrzymałam okrzyk sprzeciwu, bo w końcu miałam własne nogi, ale już nie miałam siły się kłócić, do tego wolałabym nie budzić ludzi o godzinie mocno do tego się nienadającej. Tym bardziej musiałam zacisnąć zęby, kiedy Lethien bez skrupułów rzucił mnie na łóżko.
— Mógłbyś być bardziej książęcy.
— Za długo na to czekałem, poza tym ty wcale nie wydajesz się być księżniczką, szczególnie jak chcesz się rzucić z kłami na policjanta albo zwiewasz z domu, zamiast siedzieć w wieży i czekać na wybawienie od wybranka serca.
— Och zamknij się. — Sama przyciągnęłam go za szyję do pocałunku.
A później było tylko dużo więcej bajecznych chwil.

— Dzień ósmy, właśnie wracamy do domu. Jesteśmy już w naszym kraju i jedziemy samochodem. Tak bardzo nie chcę wracać.
— Co, spodobało się księżniczce jej wyszumienie?
— Ty to siedź cicho i patrz na drogę, przez ciebie całe ciało mnie boli, a do tego nie wiem jakim cudem zakryje te malinki przed rodzicami. Mimo wszystko wolałabym nie wbijać na chatę, po tym, jak uciekłam i ogłosić wszem wobec, że zwiałam sobie do Włoszech na tydzień, mój wieloletni przyjaciel nie jest już przyjacielem i właśnie na tej wspaniałej wycieczce mnie przeleciał i odebrał dziewictwo. Chcę jeszcze żyć i podejrzewam, że ty także.
— Przepraszam bardzo, ale ja cię nie przeleciałem, tylko namiętnie pokazałem i udowodniłem swoją miłość księżniczko.
— Nazywaj sobie to, jak chcesz, nie zmienia to faktu, że masz teraz się nie odzywać, bo chcę coś nagrać dla tego, kto to obejrzy. Jestem prawie pewna, że to właśnie moje dzieci albo dalsze pokolenie znajdzie te filmiki i obejrzy z ciekawości. W końcu sama kiedyś zabrałam z kartonu mamy pamiętnik. Także chciałabym ci coś powiedzieć. Nawet jeśli uciekniesz z domu lub zrobisz cokolwiek innego, ale równie głupiego to spraw, żebyś nigdy tego nie żałował, bo to chyba najgorsze co może być. Żałować swoich czynów. Jestem pewna, że rodzice wspaniale cię wychowali, więc nie będzie to coś w stylu morderstwa. Pomimo mojej rady, akurat takie rzeczy powinno, a wręcz należy żałować. Możliwe, że teraz dostałabym ochrzan od większości osób, które by to usłyszały. Pamiętaj, jesteś wolnym człowiekiem. Rób wszystko, żeby pierwsze i jedyne życie było warte tego, że na koniec się uśmiechniesz i powiesz sobie, że zrobiłeś wszystko, co mogłeś i co chciałeś. Nie żałuj go. Tylko tak z głową. Nie chcę, żebyś skakał z domowej roboty bungee czy coś. W końcu jestem grzeczną i poukładaną dziewczynką. — Śmiech mój i bruneta rozniósł się po aucie. — Żegnaj widzu, jeśli jednak jesteś moim dzieckiem to chociaż wspomnij mi, że chcesz coś głupiego zrobić, przynajmniej będę psychicznie przygotowana.

poniedziałek, 6 sierpnia 2018

Mogę ocalić od zapomnienia...

Sala konferencyjna była przepełniona ludźmi na tyle, że niektórzy musieli usiąść na czyichś kolanach. Jednak biorąc pod uwagę, że został nim zwykły salon w domu Merciless Lloyd, to i tak całkiem dużo osób się zmieściło. Na zewnątrz słońce mocno dogrzewało, że nikt nie odważył się wychodzić na ten upał, a klimatyzacja w pomieszczeniu ledwo dawała sobie radę. W tym niewielkim pokoju, gdzie pomimo wszystko panowała uciążliwa duchota, znajdowały się różnorodne charaktery i wyglądy, a każde z nich pochodzące z innej rzeczywistości.
Wcześniej wspomniana dziewczyna była wysportowaną szatynką z wygolonym bokiem głowy i heterochromią. Wpatrywała się w swoich gości znad oprawek okularów, w których nie było szkieł, siedząc po turecku na stole. Niedaleko niej na krześle bujał się czarnowłosy Shu Fox, który bawił się skradzionym pannie Lloyd długopisem i od czasu do czasu lekko dźgał ją nim. Ze zniecierpliwieniem czekał, aż w końcu zaczną to, po co się tutaj zebrali. Na kolanach elfa o soczyście zielonych tęczówkach siedziała ciężarna albinoska — Vitani wraz z ich jeszcze nienarodzonym synem. Oboje nie zwracali zbytniej uwagi na towarzyszy i cicho rozmawiali ze sobą. Na kanapie razem z nimi znajdowała się także Kurushimi, dziewczyna o niezwykle ciężkiej przeszłości, w której doszło do wielu rozlewów krwi, a ona sama była płatnym mordercą. Na ziemi opierał się o jej nogi Meri, różowowłosy chłopak z bardzo optymistycznym podejściem do życia. Uśmiechał się delikatnie do każdego, ale szczególną uwagę zwracał na osobę za nim. Honorowe miejsce u szczytu stołu zajęła złotooka Vesa, która mając założoną nogę na nodze, obdarzała każdego chłodnym spojrzeniem. Skrywała więcej, niżby się wszystkim wydawało. Przy niej stał jak wierny pies jej niewolnik. Blondyn o brązowych i ciepłych oczach nazywał się Hoshi, niewykluczone było, że dostał syndromu sztokholmskiego. Zielone włosy upięte w kucyki przyciągały wzrok na widocznie z tego zadowoloną Meinu, która przerzuciła nogi przez oparcie fotela i bezwstydnie pożerała wzrokiem wszystkich osobników płci męskiej. Przy wyjściu z salonu, opierając się o ścianę, stała Vivienne Evening, kolejna szatynka, która spokojnie czekała na rozwój wydarzeń. Na schodach prowadzących na piętro domu zasiadła trójka studentów z Greenville School — Lucrece Henderson, Liliana Davidson i Hubert McCraft. Śmiali się cicho podczas wspólnej rozmowy.
— Okey, rozpocznijmy pierwsze zebranie dotyczące misji pod tytułem „Mogę ocalić od zapomnienia”. Wszyscy dobrze wiemy, że nie możemy pozwolić, aby nasza autorka, którą jest Marta, zapomniała o nas. Także, czy są jakieś pomysły? — Less podniosła do góry notes, po czym zaczęła coś w nim pisać.
Przez chwilę zapanowała w pokoju kompletna cisza i słychać było tylko dźwięk włączonej klimatyzacji. Każdy niepewnie spojrzał na swoich przyjaciół, nikt nie wiedział, co się z nimi stanie, jeśli autorka zapomni o nich. W końcu Vita odchrząknęła, chcąc zwrócić na siebie uwagę.
— Może zacznijmy od tego, aby wszystko dookoła niej przypominało jej o nas. Na przykład każda wzmianka o elfie będzie jej się kojarzyła z Lethienem. — Zaproponowała.
— Z Merciless jedyne, co się może kojarzyć, to głupota i idiotyzm. — Shu wyszczerzył zęby w złośliwym uśmiechu.
Dziewczyna posłała mu mordercze spojrzenie, ale zamiast odszczeknąć mu się, poprawiła oprawki od okularów, wyprostowała się i starała się wyglądać na niezwykle poważną i inteligentną panią profesor.
— Ktoś jeszcze da jakiś pomysł? — zapytała chłodnym tonem.
— Co powiecie na to, żeby jej się śnić po nocach? — odezwała się Meinu z tym swoim dziwnym wyrazem twarzy, trudnym do zinterpretowania.
— Możemy dać jej inspirację do następnych opowiadań. — Dodała nieśmiało Lucrece.
W sali rozpętała się prawdziwa burza mózgów i co chwila pojawiały się coraz to bardziej wymyślne pomysły; każdy przekrzykiwał innych, żeby opowiedzieć swój plan. W sumie zebranie skończyło się na zagorzałej kłótni między osobami znajdującymi się w pomieszczeniu.
— Ej, ej, już spokój. Cisza! — Krzyk Kurushimi przedarł się przez hałas i nagle wszyscy magicznie umilkli. — Może po prostu będziemy robić to, co zawsze i nie pozwolimy jej na to, żeby z nas zrezygnowała. W końcu jesteśmy po części jej życiem, nie może nas ot, tak odrzucić i o nas zapomnieć. Nadal będziemy pojawiać się na jej rysunkach, w opowiadaniach i książkach. Nie musimy nic planować ani kombinować, sama będzie o nas wspominała.
Zszokowane spojrzenia były utkwione w czarnowłosej dziewczynie, a buzie otwarte ze zdziwienia. Nikt chyba nie był przygotowany na taką przemowę ze strony Kuru.
— Nigdy nie mówiłaś niczego tak... — Vita na przerwała na chwilę, zastanawiając się nad doborem odpowiedniego słowa. — głębokiego i mądrego.
I właśnie w taki sposób rozegrało się pierwsze zebranie dotyczące misji „Mogę ocalić od zapomnienia”, które było niepotrzebne, bo Marta nie miała zamiaru zapominać.



Witajcie!
Dzisiaj przedstawiam wam zwycięskie opowiadanie, które zajęło pierwsze miejsce w konkursie literackim, o którym wspominałam ostatnim razem. Co prawda nie przyniosło mi to sławy, nagrody były dosyć, no bądźmy szczerzy, bezużyteczne, ale satysfakcja z wygranej i to, że ktoś docenił moje starania przebiły wszystko co możliwe, a do tego zostało mi to wpisane na świadectwo i dostałam dyplom, więc teraz gdy tracę motywację, mogę się wpatrywać w to i dodawać sobie pewności i nadziei. 
Jednak jakoś szczególnie zadowolona z tego opowiadania nie jestem, chciałam się rozpisać, dodać więcej opisów, emocji. Tylko, że jak się tak rozpisałam, to musiałam usunąć część, bo miałam nałożone ograniczenia względem wielkości tekstu i jego pojemności. 
W każdym razie dziękuję pani Anicie, że w ogóle pomyślała o mnie i zaproponowała mi udział (szczerze mówiąc, pierwszy raz spotkałam się z tym, że w szkole proponowali konkurs pisarski, a nie jakieś inne, np. z matematyki), a także moim kochanym ćwokom, że były przy mnie i nadawały ciągle o tym. Napisałaś już, pokaż, jak ci idzie, weź się w garść, jak to piszesz od nowa, ogarnij dupę. Wierzyły we mnie, dzięki czemu ja mogłam uwierzyć w siebie. 
Dość tej słodyczy, bo mi jeszcze podwyższą wymagania, a Mass nadal truje mi dupę, że nie skończyłam opowiadania, które pisze któryś tydzień z kolei, i który ma być tym specjalnym na 1000 rozdanych niezapominajek. Nie moja wina, że się rozpisałam, a teraz się ścięłam po ponad 2000 słów, gdzie to dopiero połowa tego, co planowałam!
Nie będziesz mi nabijać wyświetleń tylko po to, żebym czuła większą presję czasu!
Do zobaczenia następnym razem!

P.S. Tak, moje imię to Marta, jednakże bardziej związana czuję się z Vitą, więc przy tym zostańmy. 

piątek, 3 sierpnia 2018

On zachował się jak rycerz...

To nie pojawia się ot, tak, na pstryknięcie palcami czy wydany rozkaz. Nie ma ograniczeń czasowych, zjawia się niespodziewanie, bez żadnych wcześniejszych uprzedzeń. Nie słucha się naszych błagań, próśb czy nawet naszego zrozpaczonego lamentu. Robi, co się żywnie podoba, czasem rozwijając coś pięknego, a nieraz niszcząc nas od środka. Zakochać się nie można na dzień czy tydzień, bo jak coś tak nietrwałego i krótkiego można nazwać miłością? Trwa to znacznie dłużej, miesiącami, latami, a w niektórych przypadkach nawet do końca życia. To uczucie zmusza nas do działań, nie zawsze mądrych i rozsądnych. Wymaga od nas pełnego zaangażowania i poświęceń. Słodkie słówka, pocałunki, czułe gesty to tylko niewielka namiastka miłości. Jednak czy nie lepiej przekazywać ją poprzez czyny, zamiast rozwlekać się w bezsensownych słowach? Czy w ogóle da się opisać miłość?

„O miłości wiemy niewiele. Z miłością jest jak z gruszką. Gruszka jest słod­ka i ma kształt. Spróbuj zdefiniować kształt gruszki.” — A. Sapkowski

Młoda kobieta siedziała na niewielkiej ławeczce, wpatrując się w zachodzące słońce, które barwiło niebo pięknymi barwami. Kosmyki jej białych włosów poruszały się, szarpane przez mocniejsze powiewy letniego wiatru. W dużych oczach o niezwykłym błękitnym kolorze odbijały się ostatnie promienie słoneczne. Dłonie niespokojnie mięły materiał białej sukienki, którą miała na sobie. Po jej policzkach powoli sunęły słone łzy, które spadały z podbródka i wsiąkały w ubranie. Pomimo tego jej usta rozciągały się w delikatnym uśmiechu. Wydawało się, że jest zatopiona we własnych myślach i nie zwracała szczególnej uwagi na swoje otoczenie. Tak naprawdę wspominała jedno wydarzenie, przez które nie mogła spać po nocach i męczyło jej sumienie. Jeden dzień, sprawiający jej życie w nieustanne piekło.

Wszystko zaczęło się niewinnie, nic nie wskazywało na to, co za chwilę miało się rozegrać. Para ludzi ganiała się właśnie na płyciźnie rzeki, co chwila, wybuchając głośnym śmiechem. Wyglądali razem na szczęśliwych i pełnych rozpierającej ich energii. Biegali, rozchlapując wodę dookoła siebie. Kobieta uciekała przed mężczyzną z szerokim uśmiechem, coraz bardziej oddalając się od brzegu. I wtedy się zaczęło, wystarczyła chwila nieuwagi. Jeden błąd, który zniszczył cały ten beztroski widok. Dziewczyna potknęła się o coś leżącego na dnie i straciła równowagę, zanurzając się w wodzie. Przez przypadek zachłysnęła się nią, przez co nie mogła złapać oddechu.
— Vitani! — Usłyszała krzyk, ale jakby dochodzący z oddali.
Była na tyle zszokowana i zdezorientowana, że nie wiedziała, co ma robić. Czuła się, jakby spadała, tonęła w odmętach rzeki, a do tego została porwana przez jej prąd. Czuła się ociężała, nie mogła poruszać żadną z kończyn. Płuca paliły ją, a przed oczami zaczęły pojawiać się mroczki. W pewnym momencie pogodziła się z tym, że już nigdy nie spojrzy na swojego ukochanego i przestała walczyć o życie. Wtedy poczuła, jak coś ciągnie ją za nadgarstek w stronę powierzchni, a przynajmniej tak jej się wydawało, bo już dawno nie rozróżniała góry od dołu. Kiedy tylko dostała się ponad lustro rzeki, wciągnęła gwałtownie powietrze i zaczęła kaszleć. Trudno jej się oddychało, a wzrok rozmazywał się jej i lekko wirował. Resztkami sił dostała się na brzeg i ciężko opadła na piach. Serce waliło jej jak szalone, oddech miała szybki i urywany. Kiedy odwróciła się, aby zobaczyć, gdzie jest jej narzeczony, przeżyła jeszcze większy szok. Bezwładne ciało płynęło z prądem wody i nie poruszało się. Pomimo guli w gardle i zaciśniętego przełyku wrzasnęła przeraźliwie, a z jej oczu płynęły strumienie łez. Nie miała siły nawet na to, aby podczołgać się do torby i wyjąć telefon komórkowy, aby zadzwonić po pomoc. Była bezradna w obliczu tego, co ją spotkało.

Kobieta położyła dłoń na swoim wyraźnie odstającym brzuchu i poczuła delikatne kopnięcia dziecka, które nosiła w sobie. Szerzej się uśmiechnęła, a z jej oczu jeszcze więcej łez wypłynęło. Nadal prześladowały ją koszmary związane z tym dniem, chociaż minęło już pół roku. Czuła palące poczucie winy, bo to w końcu ona nie uważała i prawie zginęła, gdyby Lethien jej nie uratował. Patrząc na niewielki, ale zadbany nagrobek coś w niej pękało. Złote litery wyryte na płycie zaciskały się wokół jej serca, przynosząc ogromny ból. Pomimo tego przychodziła na cmentarz codziennie, zapalając znicz i sprzątając grób. Wiedziała, że już nigdy więcej go nie spotka. W końcu jego już nie ma na tym świecie. Jednak zostawił po sobie swoją cząstkę. Cząstkę, którą teraz Vitani nosiła pod swoim sercem i dbała o nią jak o największy skarb na ziemi. On zachował się jak rycerz, który poświęcił się, ratując swoją damę. Jednak Lethien nie tylko dał narzeczonej szansę na dalsze życie, dał ją także nienarodzonemu dziecku. Ich dziecku.



Witajcie!
Szczerze mówiąc dzisiejsze opowiadanie było pisane na potrzeby lekcji z języka polskiego. Moja piękna praca domowa. Jednak moim zdaniem, nie jest to twór najwyższych lotów. Takie tam. Zamysł był dobry, trochę gorzej z wykonaniem (pomińmy już fakt, że ja naprawdę nie wiem jakim cudem on miał się utopić, powiedzmy, że nagle jakaś płynąca kłoda go znokautowała). 
Bardziej jednak chciałam się skupić na nauczycielce, dla której pisałam. Pani Anita to po prostu cud, miód, malina. Miała takie podejście, że sama z siebie zaczęłam pisać więcej, lepiej i dłużej. Potrafiła zapamiętać większość opowiadań ze sprawdzianów i z nami na ten temat rozmawiać na kolejnej lekcji. Dla niej także się przełamałam i wysłałam pracę na malutki konkurs pisarski organizowany przez inną szkołę. Utwór pokażę wam następnym razem. Szkoda mi jednak, że pani Anita uczyła mnie tylko jeden rok, a później przeniosła się do innej placówki. 
Jeśli jednak pani weszłaby na tego bloga, nawet całkowitym przypadkiem, chciałabym napisać tylko jedno. Dziękuję. Na prawdę dziękuję, bo dzięki pani uwierzyłam w swoje możliwości, nawet jeśli dla pani było to wszystko czymś normalnym albo wręcz schematycznym przy takiej ilości uczniów. 
Osoby wymienione w dedykacji ukształtowały i rozprostowały moje skrzydła, po czym zmusiły do lotu. Kiedy powoli rezygnowałam i opadałam, pani pochwały i zachęty były dla mnie niczym świeży podmuch wiatru, który poniósł mnie dalej. 
Chciałabym też oficjalnie ogłosić, że Niezapominajki mają już ponad 800 wyświetleń, co dla mnie jest wow, naprawdę nie wiedziałam, że aż tak szybko dobijemy tej liczby. 
Dziękuję także każdemu stałemu czytelnikowi, nie tylko tym, którzy obserwują bloga (chociaż tym osobom dziękuję za odwagę ujawnienia się i wyrażenia opinii na chacie). 
No i na koniec jeszcze dziękuję wszystkim za tak liczną zgodę na współpracę.
Zapomniałam dodać, jeśli dobijemy 1000 to czekajcie na opowiadanie specjalne, które zostanie dodane na tę okazję. 
Do zobaczenia!

czwartek, 2 sierpnia 2018

Pies jest jedynym stworzeniem na ziemi, które kocha cię bardziej niż siebie samego

To tak strasznie boli, kiedy najbliższa tobie osoba tak bardzo cię krzywdzi. Nawet jeśli to tylko pies, zwykły zwierzak. Twój pupil. Zawsze chcesz dla niego jak najlepiej. Kupujesz różne zabawki i smakołyki, aby mógł czuć się jak w prawdziwym raju. Zapewniasz najdroższą karmę, bo tylko taką jada. Starasz się zapewnić mu jak najlepszą opiekę. Chodzisz z nim do weterynarza na szczepionki przeciwko przeróżnym chorobom, aby tylko nie zachorował. Nawet jeśli później przez kilka dni nie chce do ciebie podejść i jest obrażony. A kiedy jednak coś mu już dolega to rzucasz wszystko, bierzesz wolne od szkoły i pracy. Byleby być przy nim i mu pomóc. Nie liczy się dla ciebie to, że wydasz fortunę na badania i leczenie. Nic innego się nie liczy tylko on. Do fryzjera czasami też się go umawia. Nie może przecież wyglądać jak siedem nieszczęść. Specjalnie dla niego poświęcasz swój czas, chcąc z nim wyjść na spacer. I nie rezygnujesz z nich, chociaż przeciągnął cię przez pół ulicy, widząc kota. Czasami wyjeżdża się z miasta, żeby mógł wylatać się po lesie, czy jakiś łąkach. Kąpiąc go, często sam jesteś cały mokry, a cwaniak nadal suchy i brudny. A później ganiasz się z nim po całym mieszkaniu lub podwórku, próbując zmusić go do wejścia w wodę. Często także ucieka i znika na całe dnie jak nie dłużej. A ty szukasz go wszędzie i rozwieszasz ogłoszenia, nie mogąc spać po nocach. Jednak kochasz go całym swoim sercem. Uważasz za najlepszego przyjaciela, bo tylko on rozumie cię bez słów. Oddajesz siebie, bo wiesz, że możesz mu zaufać. Wierzysz, że pomimo tego ile musiałaś z nim przejść on zawsze stanie u twojego boku. Kiedy będziesz miała zły dzień i nie powstrzymasz płaczu, nie przejdzie obok ciebie obojętnie. Podejdzie do ciebie i pozwoli się wtulić w swoje futro, by wylać wszystkie żale. Spróbuje pocieszyć, liżąc po twarzy i gdzie się tylko da. Chce usłyszeć twój śmiech i zobaczyć promienny uśmiech. Zliże łzy smutku i zamieni na te radości. Kiedy masz kłopoty będzie cię bronić i chociażby on miałby na tym ucierpieć to nie pozwoli cię tknąć nikomu innemu. Jak zgubisz się to poprowadzi cię prosto pod drzwi domu, bo przecież on zna drogę powrotną. Nigdy nie zapomni swojego psiego raju. Nawet jeśli w przypływie gniewu na niego, uderzysz go. Nie znienawidzi cię. Da ci chwilę na uspokojenie się, po czym wróci, położy ci się na kolanach i będzie się łasił, prosząc o wybaczenie. Obudzi cię rano, żebyś się nie spóźniła na lekcje czy do pracy. Będzie czekał na ciebie w domu. Jednak kiedyś odchodzi. Nie masz go już w zasięgu ręki, nie czujesz ciepła bijącego od niego. Nie ma tej sierści, która zawsze przyjemnie cię łaskotała. Nie usłyszysz już tych radosnych szczeknięć ani pazurów, które uderzały w panele. Nie ma go koło ciebie, znikł. Jego ciało jest pochowane kilka metrów pod ziemią, a dusza odleciała do psiego nieba. Jedyne co po nim zostało to obroża, smycz, niedojedzona karma, pogryzione zabawki razem z butami, tony sierści na kanapie, jego zdjęcie na tapecie i książeczka zdrowia. I pomimo tego, że pojawi się nowy pies, nowy pupil, którego tak samo pokochasz, to pozostanie ten ból w sercu. Ten jeden, wielki, cholerny ból. Cząstka ciebie odeszła razem z tym psem, razem z nim. I tutaj nie pomoże przeszczep. Tutaj nic już nie pomoże, musisz się nauczyć z tym żyć. Musisz żyć dalej, pomimo tego, że go już przy tobie nie ma. A twoim obowiązkiem po jego śmierci jest to, aby pamiętać o tym, że kochał cię bardziej niż ty jego.

„Bo na tym pieskim świecie to się bardzo liczy, by iść na sześciu łapach i na jednej smyczy.” — M. Majewski



Witajcie!
Dzisiaj krótkie opowiadanie inspirowane ucieczką mojego psa, którą doskonale pamiętam. Zwiał mi na spacerze, musiałam go gonić przez pół wsi, a na koniec jak już go złapałam, wesoło sobie siedział i nie chciał ruszyć się z miejsca. Nawet jak mama przyszła mi z pomocą, to uparcie się nie ruszał. Dopiero jak kopnęłam go w tyłek (oczywiście nie tak, żeby zrobić mu krzywdę czy coś w tym stylu, jestem przeciwna przemocy wobec zwierząt) i zaczęłam iść sama do domu, bo miałam go już dość, to zaczął iść za mną. Do dzisiaj nie ogarniam tego psa. 
W każdym razie dedykuję to oczywiście moim dzieciom, a tak dokładniej trójce z nich wszystkich, jak i wszystkim innym psom i właścicielom takowych pupili.


Idąc od prawej, czyli od yorka, to przedstawiam wam Toffika, Figę i Yogiego. Moje kochane dzieci.
Zapraszam do pisania w komentarzach o swoich pupilach, nawet jeśli to nie są akurat psy. Miło mi będzie czytać, a nawet zobaczyć, jeśli ktoś da zdjęcie, wasze dzieci, bo jak moje bliskie otoczenie na pewno wie, kocham zwierzęta niezależnie od ich odmienności i sprawia mi przyjemność, jak widzę, że ktoś ma przyjaciela niekoniecznie w postaci człowieka. 
Do zobaczenia!