czwartek, 30 sierpnia 2018

Powrót do domu

Płatki śniegu powoli opadały, wirując z każdym, nawet najdelikatniejszym podmuchem wiatru. Minusowa temperatura powietrza zmusiła mnie, żebym schowała swoje zmarznięte dłonie do kieszeni zimowej kurtki, a czerwone od mrozu policzki jeszcze bardziej zanurzyła w ciepłym szaliku. Niestety nie miałam na głowie czapki, przez co śnieżynki plątały się w moich długich włosach. Siedziałam na zimnej huśtawce i wpatrywałam się w nienaruszone zaspy znajdujące się na boisku do piłki nożnej i biały, mokry puch, który przylepiał się do wszystkiego. Z niedużych słuchawek w moich uszach płynęły spokojne dźwięki fortepianu, idealnie komponujące się z nastrojem. Czułam się pusta. Nie było radości z trwających świąt ani smutku z bycia samemu. Patrzałam przed siebie, ale wydawało mi się, że całkowicie się wyłączyłam na otaczającą mnie rzeczywistość. Ten stan doskonale znałam i nie był on spowodowany żadnymi używkami, a najzwyczajniejszym w świecie humorem. Uniosłam twarz w stronę nieba, bardziej koncentrując się na muzyce.
Nagły dotyk, który poczułam na kolanie, sprawił, że wzdrygnęłam się i momentalnie spojrzałam w dół na psa, który postanowił mi potowarzyszyć. Szczerze mówiąc, nie poznałam tego zwierzaka i myślałam, że pierwszy raz na oczy go widzę. Jednak kiedy spostrzegłam wśród sierści będącego przede mną owczarka niemieckiego adresówkę, nie musiałam nawet jej sprawdzać, by wiedzieć, do kogo należy ten pupil. Etna co jakiś czas szturchała mnie nosem, domagając się pieszczot, a ja nie miałam zamiaru jej odmawiać. Z lekkim uśmiechem na twarzy wyjęłam prawą dłoń z kieszeni i zaczęłam głaskać ją po pyszczku, momentami drapiąc ją za uchem. Z czasem postanowiłam uklęknąć przed psem i usiąść na piętach, żeby było mi wygodniej. Nie zważałam na śnieg, bo w końcu i tak byłam cała przemarznięta. Lewą dłonią przeczesałam gęstą sierść na jej grzbiecie.
— Etna! — Krzyk rozniósł się po okolicy.
Mimo nieznacznych zmian nadal potrafiłam rozpoznać ten głos, nie raz słyszałam go w szkole czy na wycieczkach. Przywoływał on przyjemne wspomnienia, szczególnie te, w których z naszą paczką wygłupialiśmy się i świetnie dogadywaliśmy. Jednak razem z nimi przyszły także te bardziej bolesne. Gimnazjum, z wyróżnieniem drugiej i trzeciej klasy, nie mogłam zaliczyć do sielankowego życia, pomimo że tak twierdzą dorośli. W końcu nastolatkowie nie mogli mieć żadnych poważnych problemów.
Uniosłam głowę, patrząc wprost na chłopaka, który stał ode mnie w odległości kilku metrów. Kiedy tylko zauważył Etnę, ruszył w naszą stronę. Bardzo się zmienił, odkąd ostatni raz go widziałam, ale co się dziwić skoro było to podczas okresu dojrzewania. Urósł, co mogłam określić gołym okiem, do tego, chociaż nie mogłam być pewna przez grube zimowe ubrania, ale schudł. Gdy się zbliżył, dostrzegłam jego ostrzejsze rysy twarzy i zmianę fryzury, jego włosy były teraz trochę dłuższe i inaczej ostrzyżone. Jednak to nadał był Lethien, jakiego znałam.
— Cześć — rzucił w moją stronę. — Na początku cię nie rozpoznałem Feto, ale ciebie się jednak nie da zapomnieć.
Uśmiechnęłam się na wzmiankę o moim przezwisku, nie do końca pamiętałam już, skąd ono się wzięło, ale jedynie on mnie tak nazywał. Oboje kochaliśmy się ze sobą droczyć, co pokazywaliśmy na każdym kroku i podczas wszystkich naszych rozmów.
— Ja za to doskonale ciebie zapamiętałam Psie. — Zabrzmiało to zbyt pusto, beznamiętnie.
Powoli wypuściłam ustami powietrze z płuc, tworząc mały obłok pary wodnej. Wpatrywałam się w niego, póki się nie rozpłynął. Ścierpły mi nogi, więc usiadłam na tyłku, podciągając do siebie jedno kolano. W dalszym ciągu głaskałam suczkę, dotyk sierści między palcami w dziwny sposób działał na mnie kojąco.
— Tak w ogóle co się z tobą działo, tak nagle znikłaś — odezwał Lethien.
Nie miałam mu za złe, że zaczął ten temat. Pomimo tego, że przywoływał niekoniecznie miłe wspomnienia, to przecież nie mogłam się na niego gniewać, nic nie wiedział, nie był niczego świadomy. Początkowo chciałam pociągnąć rozmowę w innym kierunku, ale w końcu w ogóle nic nie powiedziałam. Nie potrafiłam wydobyć z siebie głosu. Spojrzałam na trybuny, wtedy całe zasypane i wręcz niewidoczne, przypominały raczej ogromną zaspę niż to, czym one były.
— Chyba powinnam zacząć od początku. — Zebrałam się w sobie, żeby pozwolić chociaż jednej osobie na to, żeby wiedziała, co się stało. — Już od drugiej gimnazjum coś się zaczęło walić, chyba każdy z naszej klasy zauważył, że między naszą paczką zaczęło coś zgrzytać. Coraz trudniej przychodziło nam złapanie porozumienia, cały czas albo się kłóciłyśmy, albo uciekałyśmy od tego, mając nadzieję, że będzie tak jak kiedyś. Do tego wszystkiego doszło jeszcze moje niepojętne rozumowanie świata. Kompletnie się zgubiłam w tym wszystkim, zaczęłam na siłę próbować w pełni zrozumieć ludzi i to, co nimi kieruje w danych sytuacjach. Starałam się sama siebie zrozumieć, wiedzieć co wywołuje u mnie takie, a nie inne reakcje. Było jeszcze martwienie się o to, kim chciałabym być. Z każdą chwilą nieuchronnie zbliżało się koniec gimnazjum i wybór szkoły dalszej, ale ja w dalszym ciągu nie wiedziałam, co było mi przeznaczone, co chciałabym robić, co sprawiałoby mi przyjemność. I jeszcze cholerny kompleks, który trzymał mnie w miejscu, otoczył niczym bańka mydlana i w niej mnie trzymał. Usilnie coś mi wmawiało, że jeśli się go nie pozbędę, to nigdy nie będę mogła iść dalej z czymkolwiek. Problem był jednak w tym, że nie potrafiłam się go pozbyć, ani wybić sobie go z głowy, ani zniszczyć w rzeczywistości. To wszystko utrzymywało się przez trzecią klasę, tylko że doszedł jeszcze stres związany z egzaminami. I o ile z nauką poradziłam sobie świetnie, w końcu nie ot, tak musiałam zapieprzać, idąc na każdy konkurs i pisząc sprawdziany na same najlepsze oceny, to z resztą szło gorzej. O wiele gorzej. Po koniec drugiego semestru dostałam od naszej dyrektorki propozycję wymiany międzyszkolnej, zgodziłam się tak jak i parę innych zdolnych uczniów. Nic jednak nie powiedziałam dziewczyną ani nikomu innemu. O tym wiedziała tylko moja rodzina, wybrani nauczyciele, dyrektorka i ja. Można powiedzieć, że dla was znikłam z dnia na dzień. Wyleciałam do Hiszpanii, gdzie spędziłam tam wspaniały czas, ludzie byli mili, a ja mogłam po części odpocząć po tylu miesięcy wkuwania. Tylko że miałam relaks po części, ciągle pozostawały myśli, jak mogłybyśmy powrócić do relacji z zaledwie pierwszej gimnazjum. Wróciłam do kraju tydzień przed zakończeniem roku, nie chodziłam wtedy do szkoły, byłam jedynie na apelu. Unikałam kontaktu z innymi, po czym po całej tej szopce rozpłynęłam się całkowicie. Postanowiłam w końcu pójść do liceum ogólnokształcącego na biochemię, tylko nie do tego najbliższego a do tego o wiele dalej, żeby nie musieć codziennie dojeżdżać, co byłoby uciążliwe, zamieszkałam w internacie. Zmieniłam numer telefonu i usunęłam wszystkie portale społecznościowe. W szkole nie spotkałam nikogo mi na tyle znajomego, żeby mnie rozpoznał. Do domu przyjeżdżałam na weekendy, ale coraz bardziej czułam się tam jak zwykły gość, nie żeby moja rodzina inaczej mnie traktowała, po prostu nie byłam niczego świadoma, nie wiedziałam, o czym oni mówią, co się tam działo. Każdy rok zdawałam z wyróżnieniem, jak to ja, a później poszłam na studia weterynaryjne i w dalszym ciągu na nich jestem. Czuje, że to jest to, że to chcę robić. Tylko nadal pozostała mi ta pustka. Mam cel względem kariery, mam swoje pasje i zainteresowania, ale co z tego skoro nie mam nikogo. Znajomi z uczelni nie liczą się, bo o ile możemy razem chodzić na imprezy i dzielić się notatkami w razie zaległości to nadal nie są mi aż tak bliscy. Rodzina? Czuję się w niej obco, jakbym do niej nie należała i jedynie czasami się do niej przypałętała. Przyjaciele? Nie mam ich, zostawiłam każdego z nich. Partner na życie? Jeszcze nie trafiłam na tego właściwego i jedynego. Więc co mi pozostało? Nic, bo wszystkiego się wyrzekłam. Chciałam odpocząć, przemyśleć, znaleźć sensowny i pewny sposób, a skończyło się tym, że straciłam praktycznie wszystko. Albo raczej wszystkich.
Zakończyłam swoją historię lekko już drżącym głosem, oparłam się głową o szyję Etny i przymknęłam oczy. Głowa zaczęła mnie boleć, łzy skutecznie cisnęły się pod powiekami, a przeraźliwe zimno grudniowego dnia odczuwałam mocniej, zastanawiałam się, czy czasem ja sama nie jestem zimniejsza od otoczenia.
Poczułam delikatny dotyk na podbródku i już po chwili ktoś uniósł moją twarz. Ciepły oddech chłopaka odczuwałam na swoich policzkach. Przyjemne.
— Spójrz na mnie.
Powoli uchyliłam powieki i spojrzałam na Lethiena, którego twarz znajdowała się dosłownie kilkanaście centymetrów ode mnie. Moją uwagę przykuły jego oczy, od zawsze zastanawiałam się jakim cudem można zobaczyć w nich czyjeś uczucia, ale wtedy dokonałam tego po raz pierwszy. Emanowało z nich niezwykłą zaciekłością i determinacją.
— Chyba jednak muszę ci coś pokazać. — Uśmiechnął się lekko w moją stronę.
Pochylił się nade mną i odgarniając włosy, pocałował mnie w skroń. Wstał, po czym mi pomógł, pociągając za dłoń. Jakoś żadnemu z nas nie przyszło później na myśl, żeby się puścić, więc wyszliśmy z terenu boiska, trzymając się za dłonie. Od razu zauważyłam, że skierował się do swojego domu, a przynajmniej zakładałam, że nadal tam mieszka. Zatrzymaliśmy się przy samochodzie stojącym na podjeździe, wskazał mi miejsce od strony pasażera i jak wsiadłam, kazał chwilę poczekać. Na biega załadował do auta Etnę, chociaż bardziej to ona sama sobie weszła i usiadła z tyłu, on jedynie otworzył jej drzwi. Pobiegł do domu, ale już po pięciu minutach był z nami, w dłoni trzymając termos, który mi dał, żebym mogła się napić gorącej herbaty i się rozgrzać. Pojechaliśmy do centrum miasta, a dokładnie stanęliśmy w rynku. Zdziwiłam się, że akurat tutaj chciał mnie zabrać, nie było tutaj nic ciekawego, a park, jaki się tutaj znajdował, nazwałabym raczej skwerkiem i nie był on jakoś specjalnie zachwycający, może dopiero w nocy jak włączali światła i lampki dekoracji świątecznych. Jednak idąc za jego przykładem, wysiadłam i ruszyłam za nim. To, co zauważyłam przy fontannie, sprawiło, że momentalnie stanęłam i nie mogłam się ruszyć. Sparaliżowało całe moje ciało. Łzy, które do tamtej pory dzielnie wstrzymywałam, w końcu wypłynęły i spływały po moich policzkach. Gula w gardle utrudniła mi oddychanie i przełykanie śliny, a do tego coś brutalnie ścisnęło mnie w klatce piersiowej. Zdecydowanie nie byłam na to przygotowana ani trochę. Zwaliłam się na chodnik i klęcząc, zaczęłam przeraźliwie szlochać, trzęsłam się i nawet zaciśnięcie dłoni w pięści nie pozwoliło zapobiec ich drżeniu. Lethien kucnął obok mnie i objął, szepcząc mi do ucha, starał się mnie uspokoić. Wyrwałam się z jego uścisku i ruszyłam biegiem w stronę trójki osób stojących przede mną. Wpadłam w nie i ledwo utrzymując równowagę, niemalże jednej z nich zmiażdżyłam żebra. Poczułam, jak Nirv także mnie obejmuje, od tyłu przytuliłam mnie Jami, a Mass zaczęła poklepywać po głowie. Nadal płakałam i pomimo tego, że chciałam wrzeszczeć, krzyczeć na całe gardło zacisnęłam szczękę i przygryzłam dolną wargę.
— Tak bardzo was przepraszam — wyjąkałam z trudem.
— Kiedy robiłem ci herbatę i powiedziałem rodzicom, że wychodzę na trochę, zdążyłem zaspamić im konwersacje na messegerze, aż w końcu się odezwały. Później wystarczyło tylko hasło „wróciła” i informacje gdzie się mamy spotkać — odezwał się chłopak z wyraźną dumą w głosie.
— Ja przyjechałam z domu autem, Nirv była u rodziców na kolacji, a Jami wyrwała się z wigilii u Arielki. Każda z nas miała blisko, więc szybko się zebrałyśmy — powiedziała Mass.
Już się nie odzywałam, bo na razie nie potrzeba było nam słów. Mogłyśmy przełożyć wytłumaczenia na potem, teraz wystarczyła nam sama nasza obecność razem. Kiedy już się uspokoiłam, odsunęłam się od nich i uśmiechnęłam, co prawda mój uśmiech wyglądał trochę smutno, ale to żal zalewał moje serce. Żal, że nie postarałam się wcześniej coś zrobić w kierunku spotkania z nimi. Czarnowłosy stwierdził, że ma mi do pokazania jeszcze jedno miejsce, więc nie chcąc niszczyć dziewczynom wigilii, pożegnałam się z nimi i wróciłam z chłopakiem do samochodu. Nadal nie do końca się pozbierałam, ale było lepiej. Lepiej niż od kilku lat. Towarzysz zawiązał mi wokół głowy szalik i nie pozwolił podglądać. Droga nie trwała długo, a przez to, że zwracałam uwagę, gdzie skręcamy, zaczęłam podejrzewać, gdzie chce mnie zabrać. Żołądek boleśnie zawiązał się w supeł. Gdy dojechaliśmy i pozwolił mi ściągnąć materiał z twarzy, byłam pewna, że mam rację. Zebrałam się w sobie i wysiadłam z pojazdu, jednocześnie zabierając Etnę z nami, nie pozwoliłabym biedaczce marznąć na dworze. Jednak stojąc pod drzwiami z palcami na dzwonku, cała odwaga ze mnie wyparowała. Pomógł mi jednak Lethien, który docisnął moją dłoń i uśmiechnął się do mnie, starając się dodać mi odwagi. Widok mojej mamy stojącej w progu otwartych drzwi i przyglądającej się nam ze zdziwieniem chwycił mnie za serce, że o mało znowu się nie poryczałam.
— Możemy wejść? — zapytałam słabym i drżącym głosem.
Moja kochana rodzicielka pierw mocno mnie przytuliła, wyrażając, jak się cieszy moim widokiem, po czym wpuściła naszą trójkę. To, co poczułam na wejściu, nie równało się z tym, jak bardzo zalały mnie emocje, gdy zobaczyłam całą moją rodzinę przy jednym stole w salonie. Wliczając także Toffika i Figę, którzy także zaliczali się do familii. Ciepłe powitanie, dzielenie się opłatkiem i wspólna kolacja składały się na jedną wigilię, a tego roku była ona najlepsza w moim życiu. Jednak trochę mnie to wszystko przytłaczało i czułam się zmęczona, całkowicie wyczerpana. Na szczęście tata pozwolił mi odejść od stołu i pójść do swojego pokoju, żeby odpocząć. Tak więc zebrałam z sobą psy, w tym także Psa i weszłam na górę. W moim królestwie czułam się taka wolna od wszystkich zmartwień. Mój pokój był mi ostoją od samego początku, więc gdy tylko przestąpiłam jego próg, uśmiechnęłam się do siebie. Praktycznie nic się nie zmieniło od gimnazjum, w dalszym ciągu ściany były niebieskie i jedna szara, mnóstwo ramek ze zdjęciami wisiało na filarze, regały przepełniały książki, a meble były takie same. Jedynie brakowało mi moich szczurków, ale niestety Blue i Galaxy nie dotrzymali tego dnia. Rzuciłam się na narożną kanapę, która nawet wtedy była w miarę niezłym stanie, jedynie trochę materiał był brudny. Zaczęłam się śmiać, tak po prostu, bez większego powodu. Byłam po prostu szczęśliwa, a to chyba wystarczający powód.
— Znajomych, z którymi spotykasz się na codzień masz, przyjaciół, którzy stanął za ciebie murem masz, kochającą rodzinę zawsze gotową cię przyjąć w domu masz, wiernych pupili, którzy cię bronią masz, teraz wystarczy, że znajdę ci partnera co nie? Wtedy już nie będzie niczego, a będzie wszystko — odezwał się chłopak, siadając tuż obok mnie.
Spojrzałam na niego i niewiele myśląc, usiadłam mu na kolanach, przyciągnęłam go do siebie i mocno pocałowałam. Miałam wobec niego dług i to o wiele większy niż sobie wyobrażał.
— Chyba już znalazłam idealnego kandydata Psie.
Wtuliłam się w niego, umieszczając twarz w jego zagłębieniu szyi i wdychając jego zapach.
Wtedy to poczułam, spadło na mnie niczym błyskawica. Jedna prawie nic nieznacząca myśl.
Naprawdę. Naprawdę wróciłam.



Witajcie!
Dzisiaj przedstawia wam ostatnie opowiadanie dodane w wakacje. W opowiadaniu gościmy zwierzęta, które istnieją w rzeczywistości. Toffik, Figa, Etna, Blue i Galaxy, pozdrowienia dla was.
Nie wiem czy ktoś zauważył, ale do tej pory wstawiałam opowiadania w odstępie czasowym wynoszącym dwa dni. Jako, że za kilka dni zaczyna się rok szkolny, a w teram mam szczególnie wymagający rok to moja aktywność może się zmniejszyć. Jednak to, że nie będę dodawać tak często nie znaczy, że nie będę dodawać w ogóle.
No dobra Mass, będę szczera z moimi czytelnikami. 
Tak naprawdę nie byłoby problemu z aktywnością, gdyby wasza kochana Vita była inteligentna. Miałam całe dwa miesiące wolne, pomijając tydzień w Chorwacji. Przez ten czas zdołałam napisać tylko jedno opowiadanie, a dokładniej Pierwszy raz oraz pozaczynać kilka innych. No a teraz skończyły mi się opowiadania, które były skończone i będę musiała pisać na bieżąco. Dosłownie. Dzisiaj był ostatni shot jaki posiadałam w swoim zapasie. Nie uda mi się pisać tak, żeby co dwa dni dodawać nowe opowiadanie, a co gorsza mogą wyczerpać mi się pomysły na nie. Dlatego będę zmuszona kombinować. 
Moja głupota powala. 
W każdym razie nie macie o co się martwić, wszystko będzie dobrze, Vita w końcu ruszy swój leniwy zad. 
Wpadłam także na pomysł dodawania tutaj moich wierszy, nie są one jakoś specjalnie wspaniałe, w gruncie rzeczy to są moje myśli, które spisywałam podczas gwałtownych emocji, w sposób taki, żeby brzmiały dosyć poetycko, trochę niezrozumiale... Będę dodawała tylko te trochę lepsze, bo moje początki w tym były naprawdę, aż szkoda gadać (pisać). 
Mam nadzieję, że nie gniewacie się na mnie i mi wybaczycie moją niesubordynację. Wierzę, że jesteście cierpliwymi czytelnikami i pozostaniecie ze mną.
Do zobaczenia!

wtorek, 28 sierpnia 2018

Dwadzieścia niezapomnianych historii — dwadzieścia dodanych opowiadań!

Witajcie!
Dzisiaj ujawnię dwadzieścia krótko opowiedzianych historii z mojego życia, które były tymi niezapomnianymi historiami. 
No to lecimy z tym!


  1. Gdy byłam małym dzieckiem, może chodziłam do przedszkola albo jeszcze nie, przyjechałam do mojej siostry stryjecznej, ale jest dla mnie jak rodzona, więc będę jej mówić po prostu siostra albo Pina. Tak, więc bardzo uwielbiałam do niej przyjeżdżać, a tego dnia bawiłam się z nią i jej sąsiadem w sklep. Wiecie, sprzedawanie takich badziewi nie wiadomo skąd wziętych albo garść piachu jako mąki. Pamiętam, że naszą walutą były liście zebrane z drzew. Wszystko było ładnie, pięknie. Dzieci grzecznie się bawiły, dopóki Vicie nie włączył się tryb Janusza i postanowiła zawalczyć o tego grosza, który nie został jej wydany. I w taki sposób biedny chłopak, będący ekspedientem tego jakże wspaniałego sklepu, musiał uciekać przed dzieckiem, które ganiało go z kijem od golfa i darło się, żeby oddał jej resztę. Na końcu został zmuszony do przeskoczenia przez około dwumetrowego płotu z takich płyt betonowych, aby być bezpiecznym na swoim podwórku.
  2. W podobnym okresie do tego z poprzedniej historii będzie także ta. Jako dziecko, Vita była bardzo przebojowym, pyskatym i pewnym siebie gówniarzem. Także zawsze, gdy gadała ze swoim wujkiem Piotrkiem, a on specjalnie ją wkurzał, obrywał mocnym kopnięciem w kostkę.
  3. To samo dziecko było niezwykle uparte i pamiętliwe, dlatego, gdy się mu obiecało zabrać do babci siostry, to trzeba było go zabrać. W innym wypadku wybuchłaby wojna domowa, a fochem waliłoby na kilometr. Dlatego też mała Vita została zabrana na wieś do babci Piny, żeby mogła pomóc zbierać ziemniaki z pola. Tylko że tej samej Vicie bardzo szybko znudziło się grzebać w ziemi w poszukiwaniu warzyw, więc usiadła sobie na wozie i wszem wobec ogłosiła, że ona ma uczulenie na ziemniaki i nie będzie ich zbierać, jednocześnie przerzucając kartofle z jednej strony na drugą.
  4. Pewnego dnia, mała Vita dostała niezwykłą okazję i pojechała do Bałtowa. Podczas drogi postanowiła ubarwić sobie czas i zaczęła śpiewać. Na początku wszyscy się śmiali i śpiewali z nią, ale po jakimś czasie zrobiło się to już uciążliwe i kazali małej Vicie przestać, ale ta stwierdziła, że płyta się zacięła i w dalszym ciągu robiła za radio.
  5. Tego samego dnia, mała Vita wykopywała z wielkiej piaskownicy kości dinozaura. Po jakimś czasie powiedzieli jej, że muszą już wracać do domu, ale uparta Vita odparła tylko, że nie pójdzie, dopóki nie wykopie dinozaura do końca. Jednak gdy w ruch poszła ciężka artyleria i został wypowiedziany argument — zadzwonię do matki, ona jedynie stwierdziła — to dzwoń.
  6. Mała Vita w swoim przedszkolu miała pełno mrówek, przynajmniej w jej klasie. A do tego przy mocniejszych deszczach lało się z dachu w budynku, przez co często można było spotkać porozstawiane wiadra. Teraźniejsza Vita chętnie by odwiedziła swoje stare przedszkole, ale zostało ono zburzone po fundamenty i zbudowane w innym miejscu.
  7. Mała Vita nigdy nie wylądowała w szpitalu, nawet jako niemowlę nie miała, np. zapalenia oskrzeli lub płuc, jak to zazwyczaj bywa. Świadczy to, że zdrowie ma niczym koń. Właśnie taki znak posiada w chińskim zodiaku.
  8. Vita dopiero po piętnastu latach życia, skapnęła się, że urodziła się 14.01 o godzinie 19.30, więc jeśli urodziłaby się dwa tygodnie wcześniej, to byłaby rok starsza i trafiłaby do klasy wyższej od jej teraźniejszej, gdzie prawdopodobnie byłaby najmłodsza, gdzie w swojej aktualnej jest najstarsza.
  9. Vicie towarzyszyło dziwne uczucie zmieszania, gdy po piętnastu latach życia spotkała położną, która odbierała poród jej matki, w którym to ona się urodziła.
  10. Vita w klasach 1-3 podstawówki chodziła na drugą zmianę ze względu na za mało dostępnych klas. Dlatego też zazwyczaj szła do szkoły w okolicach 12, a wracała w okolicach 16. Zdarzało się też, że wracała po 17. W zimę o tej godzinie była już noc.
  11. Vita w klasach 1-3 uczestniczyła w kółku teatralnym i pomimo tego, że praktycznie nie robili tam nic związanego z teatrem, a najczęściej grali w gry na fanty, to pewnego razu wychowawczyni prowadząca zajęcia postanowiła przygotować przedstawienie. Vita oczywiście się zaangażowała, chociaż nienawidziła uczyć się ról i występować przed ludźmi. Zrobiła nawet z pomocą Piny kostiumy, a dokładniej marchewki i wiewiórki. Niestety występ nigdy nie doszedł do skutku, ale kostiumy pozostały i leżą w szopie, czekając na lepszy los. Jednakże na pewno byłaby uroczą marchewką.
  12. Vita w klasie chyba drugiej podstawówki zaczęła pisać swoją pierwszą książkę, wraz ze swoją najlepszą przyjaciółką Jami, która także pisała. Nawzajem rysowały sobie ilustracje i o ile Vita pozbyła się już tego zeszytu, tak Jami pozostawiła w przepaści szafki swój i dosyć niedawno wyszły na światło dzienne rysunki Vity, prawdopodobnie jedyne pozostałe z tak późnego okresu. Jeden z nich przedstawia kota w lodówce.
  13. Vita jest bardzo zdolnym uczniem, dlatego od czwartej klasy podstawówki do teraz zdaje każdą klasę ze średnią powyżej 5.0 i czerwonym paskiem na świadectwie.
  14. Vita jednakże tak bardzo grzecznym dzieckiem nie była, chociaż taką grała przed nauczycielami. Pewnego razu dostała uwagę za pisanie po kwiatku, a dokładniej jego liściu. Na szczęście nie kazali jej go odkupywać czy się nim opiekować.
  15. Vita raz na projekt z przyrody miała za zadanie wyhodować fasolę. Poszło jej aż za dobrze, bo roślina wyrosła na całe okno. Jej mama była niezwykle prze szczęśliwa, że w końcu zaniosła tego chwasta do szkoły i nie zalegał jej na parapecie.
  16. Vita wraz z Jami i Katani często na korytarzu robiły piramidę, jednak nauczyciele nie popierali ich cheerleaderskich zapędów, więc musiały to robić na nielegalu, gdy nie było żadnego dorosłego w pobliżu.
  17. Pewnego dnia Mass i Jami stworzyły niecny plan i zaciągnęły Vitę i chłopaka z ich klasy przed szopkę betlejemską zrobioną na korytarzu szkoły, by tę dwójkę związać węzę małżeńskim. Jednakże obustronny sprzeciw skończył się nieudanym ślubem.
  18. Vita pierwszy raz przekroczyła granicę kraju w szóstej klasie podstawówki podczas wycieczki do Zakopanego. Wjechała kolejką na Kasprowy Wierch i właśnie tam stanęła w Słowacji.
  19. Vita w drugiej klasie gimnazjum na konkursie z języka polskiego miała w ostatnim zadaniu napisać pracę na temat — nadzieja umiera ostatnia. Postanowiła napisać o ataku terrorystycznym na lotnisku, w którym dziewczyna opisująca wydarzenia umarła pod gruzami budynku. Zaś w konkursie geologicznym napisała o Tarzanie, który trafił do odległej przeszłości, zresztą opowiadanie znajduje się na blogu. W każdym razie w pierwszej wersji Tarzan zostaje zastrzelony, a jego zwłoki zostają poddane sekcji. Jednak nauczyciel stwierdził, że to zbyt brutalne, więc w ostatecznej wersji zostaje jedynie potraktowany paralizatorem. Siostra stwierdziła, gdy się o tym dowiedziała, że posiada w sobie za wiele sadystycznych zapędów.
  20. Vita wraz z jej paczką pojechały w pierwszej klasie gimnazjum na trzydniową wycieczkę za granicą. Ona sama spała w pokoju z Jami i Hiro, a Nirv i Mass były w pokoju naprzeciwko. Jednak trafiły na jakiś nawiedzony pokój, w którym straszyło. Rzeczy się przemieszczały, klamka sama się poruszała i coś pukało w drzwi. Wszystko to działo się w środku, gdy one były same i to jeszcze z zamkniętymi drzwiami wejściowymi. W pewnym momencie nie wytrzymały i po prostu zadzwoniły do nich, a one zgarnęły ich manatki i przeprowadziły do swojego pokoju. Tak więc jedną noc całą piątką spędziły w trzyosobowym pokoju.

                                      Bardzo chętnie ja poczytam jakieś wasze ciekawe historie z życia wzięte. Mogą być z dalekiej przeszłości, mogą być z paru dni temu. Piszcie w komentarzach. A może wam przytrafiło się coś podobnego do moich historii? Dajcie znać. 
                                      Do zobaczenia!

                                      Kapsuła czasu

                                      Pisząc ostatnie zdanie kończące kolejny rozdział, miałam nadzieję na chwilę przerwy przy kubku gorącego kakao. Jeśli dobrze pamiętam to już od samej podstawówki, lubiłam pisać opowiadania na jakiś zbłąkanych kartkach z zeszytów. Ile bym wtedy dała za ponowne zajrzenie do tych wszystkich, tak zwanych przeze mnie i moje przyjaciółki w tamtych czasach, pisadełek? Aż uśmiechnęłam się lekko na wspomnienia, które, pomimo że powoli się zacierały, to nadal gościły w mojej pamięci. Jednak w dalszym ciągu przyjaźniłam się z moimi debilami, więc nawet nie było mowy, że o nich zapomniałabym. To byłoby zbyt ryzykowne dla mojego zdrowia. Nie mówię tu o zdrowiu psychicznym, chodziło mi raczej o to fizyczne. Na własnej skórze odczułam kiedyś, jak mocno mogę od nich oberwać. Nie chciałam tego nigdy więcej powtarzać, chociaż i tak wiedziałam, że jeszcze nie raz będę miała taką okazję. One mnie lały za nic! Ale nadal je kochałam i nie zamieniłam na nic innego. W końcu takie niedojebanie mózgowe było bardzo wyjątkowe i to cud, że aż cztery takie osoby trzymały się razem. Nie wiele zmieniłyśmy się od czasów szkolnych. To prawda, że może trochę wydoroślałyśmy, zaczęłyśmy w końcu samodzielnie podejmować decyzje i zanikły u nas poniektóre zachowania, ale charakterem nadal w dalszym ciągu byłyśmy prawie identyczne. Za to z wyglądu było raczej odwrotnie, każda z nas dostąpiła szeregu zmian. Tu was zdziwię, w końcu zaczęłam ubierać się w sukienki, spódnice i inne takie. Chyba kiedyś i tak musiałoby to nastać. I tak dziewczyny, urosłam. Brawa dla mnie. Wiem, że parę centymetrów to żadna różnica i nic nie zmieniłoby w moim życiu to, że ich bym nie miała, ale sam fakt tego was uraduje. Za dobrze was znam.
                                      — Feta! — Krzyk dochodzący, jak podejrzewałam z salonu, rozniósł się po całym naszym mieszkaniu.
                                      Tak, naszym. Moim i mojego narzeczonego. I nadal zastanawiałam się czasami, jakim cudem on nim był. A teraz przyszykujcie się na wiadomość, która zwali was z nóg. Moim narzeczonym był Lethien.
                                      Proszę, postawcie mi znicza.
                                      Jednak teraz tak na poważnie, bez żartów. To jedno imię spowodowało, że moja dłoń zatrzymała się nad klawiszem, kiedy chciałam zakończyć zdanie kropką, wstrzymałam oddech i całe moje ciało, jakby sparaliżowało. Już od dawna mnie tak nie nazywał. Kilka lat po zakończeniu szkoły średniej w końcu zaczął używać mojego imienia. Myślałam, że już całkowicie zapomniał o tym przezwisku. Wzięłam drżący oddech, zastanawiając się, czemu z powrotem go użył. Czułam się, jakbym miała deja vu.

                                      Dawałam właśnie Nirv zeszyt od matematyki, by mogła spisać ode mnie pracę domową, jednocześnie pisząc opowiadanie, o które tak bardzo męczyła mnie Yami i rozmawiając z całą trójką. Gdy skończyłam pisać, niemalże rzuciłam kartką w Yami, by w końcu mnie zostawiła w spokoju. No ale ile można słuchać jednego i tego samego w kółko. Wtedy przez hałas przerwy przedarł się wrzask, który brzmiał Feta.

                                      Zapisałam pracę, jaką dotychczas zrobiłam i odsuwając się od biurka, wstałam z krzesła i ruszyła w stronę salonu, gdzie jak przewidywałam, właśnie znajdował się Lethien. Stawiałam niepewne kroki i to nie tak, że się bałam, tylko... Trudno to opisać, jakbym sama nie wiem, miała zaraz cofnąć się do przeszłości. Przed przekroczeniem progu do pokoju wzięłam głęboki oddech na uspokojenie się. Chłopak stał przy stoliku kawowym i w momencie, gdy podeszłam do niego, kładł właśnie sporej wielkości kartonowe pudło na blat. Byłam zdezorientowana, no bo po jaką cholerę potrzebne mu to wszystko. Uśmiechnął się cwanie w moim kierunku, po czym nożem, który pewnie wziął po drodze, rozciął taśmę. Usiadłam na kanapie, czekając na jakiekolwiek wyjaśnienia sytuacji. Nie doczekałam się, co można było przewidzieć. Szczególnie jeśli chodzi o Lethiena. Kiedy skończył, obrócił karton o sto osiemdziesiąt stopni, ukazując czarny napis na nim. Pamiątki do kapsuły czasu. Na początku w ogóle nie zajarzyłam, o co biega w tym wszystkim. Dopiero gdy spojrzałam w oczy Lethienowi spadła na mnie świadomość tego.
                                      — O Boże — mruknęłam cicho pod nosem.
                                      Bez wahania zbliżyłam się do pudła i otworzyłam je sprawnie. Zacisnęłam na nim palce, kiedy zajrzałam do jego zawartości. Szybko podniosłam wzrok na narzeczonego, chcąc się zapytać, skąd to wziął, ale wyprzedził mnie.
                                      — Znalazłem je przypadkiem w piwnicy, kiedy kazałaś mi iść po tę pufę, co kiedyś ją wynieśliśmy. Nieźle, co nie? Ja tam chętnie bym sobie obejrzał, co tam się znajduje. — Usiadł koło mnie, rozwalając się na większą część sofy, jak to miał w zwyczaju. — Ciekawe co tam schowaliśmy, Feto.
                                      Spojrzałam na niego, po czym uśmiechnęłam się lekko, pomimo tego, że na początku, jeszcze w gimnazjum to przezwisko mnie wkurzało, to z czasem się przyzwyczaiłam, a wtedy miało dla mnie już sentymentalne znaczenie. Wyciągnęłam pierwsze, co było w pudle na wierzchu. Dwa banknoty po pięćdziesiąt złotych.

                                      — Feta! — Nie czekając na moją reakcję, złapał i pociągnął mnie za rękę, po czym wyciągnął mnie z towarzystwa moich przyjaciółek, które wymieniały z sobą porozumiewawcze spojrzenia. Chciałam je ochrzanić, ale zniknęliśmy za zakrętem. Zaciągnął mnie do korytarza pomiędzy budynkiem hali sportowej a gimnazjum. Akurat nikt nie miał zajęć z wychowania fizycznego, więc była cisza i nikt się tam nie znajdował. — Słuchaj mnie uważnie, bo nie będę się powtarzał. Od teraz jesteś moją dziewczyną.
                                      Wytrzeszczyłam oczy w wyrazie największego zszokowania. To żart, co nie?
                                      — I ty tak po prostu to stwierdzasz? W ogóle co ci wpadło do tego pustego łba, co?
                                      — Oj nie unoś się tak. Po prostu mam sprawę do ciebie. Założyłem się z Isaaciem, że zdobędę dziewczynę do końca tygodnia i musi ona wytrzymać ze mną z trzy tygodnie. Naprawdę potrzebuje tej stówy, o którą się założyliśmy. — Zrobił tę swoją minę, która miała chyba nakłonić mnie do zgody.
                                      — Niby czemu miałabym ci pomóc i udawać twoją dziewczynę? — zapytałam, jednocześnie krzyżując ręce na piersi.
                                      — Bo chcesz pomóc swojemu koledze z dobroci serca? — Spojrzałam na niego z po wątpieniem. — No dobra, dostaniesz po wszystkim dziesięć procent.
                                      On naprawdę brał mnie za głupią? Przecież dziesięć złotych to mało jak na to, co miałam robić. Ale chwila, przecież...
                                      — Ty nawet nie wiesz, ile to jest dziesięć procent ze stówy.
                                      — No weź, to tylko kilka przytulasów, trochę chodzenia za rękę, czasami obejmę cię i kilka niewinnych kłamstewek.
                                      — Dzielimy się po połowie, ty pięć dych i ja pięć dych, a po wszystkim zapominamy o sprawie. A i jeszcze jedno, nie ustawiasz, że jesteś ze mną w związku na facebooku. Nie chce tych durnych pytań rodziców. Stoi? — Wyciągnęłam dłoń przed siebie w jego stronę.
                                      Rozbrzmiał dzwonek, który ogłaszał koniec przerwy, a mnie coraz bardziej przerażała myśl, że postanowiłam się zgodzić. Czy to pięćdziesiąt złotych naprawdę jest mi aż tak potrzebne?
                                      — Stoi. — mruknął dosyć niechętnie i zapieczętował umowę uściśnięciem mojej dłoni.
                                      Kurwa, już wtedy wiedziałam, że kiedyś będę tego żałowała.

                                      Zaczęłam się tak po prostu śmiać. Normalnie aż brzuch mnie bolał, a w oczach pojawiły się łzy. Jednak spojrzenie Lethiena, które mówiło, że wyglądam jak idiotka, trochę mnie uspokoiło. Chociaż trzeba przyznać, że i on się uśmiechnął rozbawiony. A ja w dalszym ciągu nie wiedziałam jakim cudem jeszcze nie wydaliśmy tych pieniędzy.
                                      — A tobie czasem nie były jakoś potrzebne te hajsy? Nie wydałeś swojej działki? — zapytałam zaciekawiona tym wszystkim.
                                      — Pamiętam, że miałem sobie coś wtedy kupić, ale w końcu pieniądze na to dała mi mama za poprawienie ocen. Wiesz, jesteś całkiem niezłą nauczycielką i dzięki twoim korkom trochę się podciągnąłem, więc chciała mnie za to nagrodzić. No i ta pięćdziesiątka mi została. Później wyszłaś z tym pomysłem kapsuły czasu i schowałem ją na pamiątkę — odparł jakby nigdy nic.
                                      Spojrzałam na niego z zaskoczeniem i jeszcze raz się zaśmiałam, ale tym razem ciszej i można powiedzieć, spokojniej. Usiadłam wygodniej na kanapie, biorąc pudło na kolana. Mój narzeczony postanowił jednak jeszcze bardziej się rozwalić, a do tego zarzucił rękę na oparcie za mną. Westchnęłam cicho, widząc jego zachowanie i wyciągnęłam kolejną rzecz z kartonu. Tym razem był to welon ślubny.

                                      Ostatnie kilka piosenek przetańczyłam boso, bo już mnie nogi bolały od szpilek, a nie wzięłam butów zamiennych. Muszę przyznać, że pomimo zimna w stopy było całkiem wygodnie tak tańczyć. Na głowie miałam zapięty welon, który Yami rzucała i oczywiście ja złapałam. Wesele dobiegało końca, bo już było chyba trochę po czwartej nad ranem. W sumie to nie byłam pewna, na oko określałam. Zabawa była świetna, a co lepsze to, czego się na niej dowiedziałam, sprawiało, że skakałam wyżej, tańczyłam swobodniej, uśmiechałam się szerzej. Yami w końcu upolowała swojego krasza, albo raczej on ją w szkole średniej. To chyba było przeznaczenie, że znaleźli się w tym samym budynku. No i wzięli ślub, będą mieszkać w niewielkim, ale bardzo przytulnym domku na obrzeżach miasta. Wiedziałam, jak wyglądał, bo to ja go wybierałam. Razem z dziewczynami wpadłyśmy na pomysł, żeby zamiast kupować kwiatów, pluszaków i innych takich, to zrobiliśmy ze wszystkimi gośćmi składkę i kupiliśmy im dom. Świetny pomysł, co nie? Klucze do niego dostali równo z wybiciem północy, aby po weselu przeżyć w nim noc poślubną. Nirvana zrobiła karierę muzyczną i no patrzcie, także związała się ze swoim kraszem. Co prawda to nieoficjalne, ale przyszła z nim na ślub Yami, także nie było wątpliwości, że coś się szykuje. W sumie nie chciała nam powiedzieć, jak to się stało, że zaczęła się z nim spotykać, ale to jej sprawa, jak będzie chciała, to powie nam wszystko. Massacre za to mieszkała sama ze swoim kochanym psiakiem, ale zanim się obejrzymy, także będzie mieszkała ze swoim kraszem, który na marginesie mówiąc, jest jej chłopakiem. Tak myśląc, to wydaje się dosyć dziwnym, że każda z nich związała się ze swoim ukochanym jeszcze z czasów gimnazjum, no ale pierwsza miłość nie rdzewieje, a może to była stara? Mniejsza z tym. Ja za to po serii wydarzeń mających miejsce na przełomie trzeciej klasy gimnazjum, a czasem moich studiów zostałam dziewczyną Lethiena. Nie wnikajcie, jak to się dokładnie stało, nie ma to sensu. Ale był moim chłopakiem i parę miesięcy przed ślubem Yami zamieszkaliśmy razem w wynajmowanym mieszkaniu w mieście. Tak i ja miałam blisko do uczelni, a on do pracy. I wszyscy byli szczęśliwi. Jednak wróćmy do samego ślubu. Miałam ochotę się rozpłakać, kiedy widziałam tak szczęśliwe dziewczyny. Nadal pamiętałam, jak w szkole narzekały, że zostaną starymi pannami ze stadkiem kotów albo że są zbyt brzydkie, żeby ktoś się nimi zainteresował. A wtedy świetnie każdej z nich się układało. Cały czas się przyjaźnimy i cały czas używały naszych pseudonimów. Miałyśmy do nich strasznie wielki sentyment. Nawet nasi partnerzy nadal byli nazywani tak, jak mówiłyśmy na nich w szkole.

                                      Poczułam, jak Lethien delikatnie wyjmuje z mojej dłoni welon, po czym trochę nieumiejętnie wpina go w moje włosy.
                                      — Tak o wiele lepiej — szepcze mi na ucho, uśmiechając się lekko.
                                      Odwzajemniłam gest, przysuwając się trochę i wtulając w jego bok, jednocześnie uważając, żeby pudło nie spadło z moich kolan. A pomyśleć, że kilkanaście lat temu ganiałam się z nim po korytarzu, drąc się, żeby oddał mi telefon. Albo jak wrzeszczał do słuchawki przykładowo „polewaj Vita”, kiedy odbierałam połączenie, gdy ktoś do mnie dzwonił.
                                      — Ciekawe co tam jeszcze jest.
                                      Tym razem mój narzeczony wyjął z kartonu parę rzeczy na raz, kilka trochę podniszczonych zeszytów, teczkę, która niemalże pękała w szwach, mój stary pamiętnik i dwie duże teczki. Widząc to, szybko rzuciłam się w jego stronę, próbując mu to zabrać. Wolałabym, żeby nie widział tych wszystkich opowiadań i rysunków. A tym bardziej mojego pamiętnika. On zdążył jednak uciec przed moim atakiem, wstając i unosząc ręce, w których trzymał rzeczy, wysoko nad głową. A ja upadłam na kanapę, jednocześnie zrzucając kartonowe pudło na podłogę. Ale nie mogłam pozwolić, żeby cokolwiek stamtąd ujrzały jego oczy. Po prostu nie. I niestety muszę przyznać, że pomimo tego, że urosłam to i on urósł, a różnica między nami nadal była duża. Także mogłam się pożegnać z moim celem. Postanowiłam więc pogrzebać w kartonie z nadzieją, że znajdę coś, co przykuje jego uwagę i zostawi tamte rzeczy w spokoju. Wygrzebałam wiele przedmiotów, które przypominały o tych wszystkich wspaniałych wspomnieniach. Przykładowo pluszowy miś, którego dostałam od któregoś z gości na mojej imprezie urodzinowej, gdy kończyłam osiemnastkę. Pamiętałam, jak Lethien chciał go wyrzucić, bo stwierdził, że jedynym moim misiem jest on i nie chce mieć konkurencji. Muszę przyznać, że było to strasznie urocze, ale misiek został, po czym później miał zostać wrzucony do kapsuły czasu. Nagły dźwięk dzwonka w telefonie sprawił, że aż podskoczyłam w miejscu. Bez dłuższego zastanowienia odebrałam połączenie, nie sprawdzając, kto dzwoni o tej godzinie. W końcu było już grubo po jedenastej w nocy.
                                      — Halo?
                                      Hej Vita, mam do ciebie sprawę. — Głos Yami rozbrzmiał w słuchawce.
                                      — No co tam Yami chce...
                                      — Mmm. O tak, tak mi dobrze, tak mi rób. Mocniej. — Lethien jęczał i stękał do słuchawki, na co jedynie wywróciłam oczami.
                                      Przyzwyczaiłam się do tego typu zachowań z jego strony. Dość często to robił, szczególnie jak ktoś dzwonił o tak późnej godzinie. Co sobie ci biedni ludzie o nas myślą. Wyrwał mi słuchawkę z ręki, a ja nie miałam siły się z nim kłócić.
                                      — Nie przerywaj w pieprzeniu się. Pa. — No i zakończył rozmowę, wciskając czerwony przycisk.
                                      Spojrzałam na niego karcąco, na co jedynie wzruszył ramionami i odłożył komórkę na stolik. Pokręciłam głową i ignorując to wszystko, znów zajrzałam do kartonu. Ostatnią rzeczą na samym dnie był album i już sama jego okładka wywołała uśmiech na mojej twarzy. Wyciągnęłam go bez zbędnego zwlekania i pozbywałam się pudła z kolan, bo tylko mi zawadzało. Lekko drżącymi dłońmi otworzyłam go na pierwszej stronie. Czytając dedykacje na niej, oddech uwiązł w płucach. A przeglądając zdjęcia, jedno za drugim, wszystkie ukazujące coś innego, nie zdołałam łez zatrzymać w oczach szybkim mruganiem i spływały po policzkach. Nawet nie ścierałam ich, tylko pozwoliłam skapywać z podbródka, jednak Lethien miał chyba inny zamiar, bo wziął moją twarz w obie dłonie i skierował w swoją stronę, po czym kciukami ścierał łzy.
                                      — Czemu płaczesz? Coś jest nie tak? — zapytał łagodnie.
                                      Zaśmiałam się cicho, to takie dziwne. Po prostu.
                                      — Nic się nie stało. Po prostu przypomniałam sobie te wszystkie wydarzenia i tak jakoś pękłam. Ale to ze szczęścia — wytłumaczyłam szybko.
                                      Chłopak uśmiechnął się do mnie, po czym najzwyczajniej w świecie przytulił do siebie. Chyba tego było mi potrzeba, bo uspokoiłam się i jeszcze bardziej wtuliłam w niego. Kątem oka nadal widziałam ostatnie zdjęcie w albumie.
                                      My wszyscy obejmujący się i szczerzący w stronę aparatu.



                                      Witajcie Kochani!
                                      Właśnie dzisiaj, właśnie teraz, na blogu wbija dwudzieste opowiadania. Czuje się podjarana jak dziecko, a to dlatego, że jeszcze nigdy nie udało mi się wytrwać w dodawaniu kolejnych moich tworów. Zazwyczaj poddawałam się, kiedy zauważałam, że nic się nie dzieje. Zero aktywności czytelników. To naprawdę trochę rujnuje pewność siebie względem tego, co się tworzy. 
                                      Jednak teraz, właśnie na Niezapominajki, jesteście ze mną. Moi obserwatorzy, rozdane niezapominajki, wspaniałe współprace z innymi blogami, jak i katalogami. Naprawdę dziękuję, że mnie motywujecie, nawet jeśli nie mieliście takiego zamiaru. I chociaż nie piszecie komentarzy z waszymi sugestiami i opiniami to nie mam wam tego za złe. Sama czytam bardzo dużo, ale nie ujawniam się jako czytelnik. 
                                      Druga sprawa, że nie dostałam żadnej odpowiedzi względem tego co chcielibyście na wybicie dwudziestu opowiadań, więc sama zdecydowałam, że dodam faktu/ciekawostki/krótkie historie z mojego życia. Co prawda wątpię, żeby uzbierało się ich aż dwadzieścia, ale zobaczymy co da się zrobić. Jeszcze dzisiaj dodam takowy post. 
                                      Do zobaczenia! 

                                      niedziela, 26 sierpnia 2018

                                      Tarzan

                                      Nigdy nie uważałam, żeby moja praca była inna od wszystkich, w końcu byłam jedynie naukowcem. Poszukiwałam, badałam i zbierałam informacje, które mogłam wykorzystać do odkrycia czegoś przełomowego. Czegoś, co mogło zmienić życie wielu ludzi. Nie było to jednak niczym niezwykłym, w końcu od wieków to robiono. Przynajmniej ja tak myślałam.
                                      Chociaż niektórzy uważali mnie za niespełna rozumu, skoro zgodziłam się na niemalże zamieszkanie w karbońskim lesie tropikalnym. Świat poszedł do przodu, a podróże w czasie nie robiły już takiej sensacji, ale nadal mało kto decydował się na przeniesienie się do tak odległej ery i to na dłuższy czas. Dlatego dostałam przydomek szalonej, pomimo że wykonywałam tylko robotę przydzieloną mi przez mojego przełożonego. Obserwowałam i nadzorowałam projekt, licząc na jakieś przydatne informacje oraz naturalnie pilnując, żeby nie namieszać za bardzo w czasoprzestrzeni, w dalszym ciągu nie byliśmy pewni czy działania na przestrzeni przeszłości nie zmienią naszej teraźniejszości.
                                      Wszystko zaczęło się od wysłania mnie wraz z małym dzieckiem do karbonu — okresu geochronologicznego wchodzącego w skład ery paleozoicznej, czyli około trzystu sześćdziesięciu milionów lat wstecz. Cały eksperyment opierał się na pomyśle i natchnieniu zaczerpniętym ze znanego utworu Edgara Rice'a Burroughsa, po przeniesieniu nas, miałam za zadanie zostawić chłopca w miejscu z dostatecznym prawdopodobieństwem, że przygarnie go jakieś prazwierzę. Wszystko polegało na zaobserwowaniu czy ludzie daliby radę przeżyć w takich warunkach i na kogo by się oni wychowali. Jak wyglądałoby wtedy ich życie, czym by się żywili i jak dostosowali się do otoczenia. Do tego potrzebne było dziecko. Chłopiec, który ze mną przybył, został przygarnięty z domu dziecka, jego matka zostawiła go w szpitalu. Miał zaledwie pięć lat, ale przez niedostateczną opiekę w przeludnionym bidulu nie potrafił nawet mówić, z trudem przychodziło mu chodzenie na samych nogach, a do tego był trochę aspołeczny względem innych. Został wybrany jedynie pod względem fizycznym, silne i w pełni zdrowe ciało zapewniło mu podróż życia. Zgodnie z główną postacią występującą we wspomnianej powieści nazwałam go Tarzan.
                                      Czy miałam wyrzuty sumienia, że zostawiłam człowieka na pastwę losu, gdzie prawdopodobne było, że może umrzeć? Oczywiście, że miałam, ale byłam na to przygotowana psychicznie. Przeszłam specjalne kursy i szkolenia, a poza tym wiedziałam, na co się piszę. Nie było czasu nad rozmyślaniem o moralności moich czynów, liczyło się dobro ogółu. Ciągle musiałam sobie to powtarzać, żeby się nie wahać.
                                      Moja rola polegała na patrzeniu, wyciąganiu wniosków i ich zapisywaniu. Nie mogłam ingerować w projekt, a do tego cotygodniowo wracałam do swojej epoki zdawać raporty, przechodząc badania kontrolne i testy psychologiczne, zapełniać zapasy, po czym z powrotem cofać się w czasie. W pewnym momencie stało się to dla mnie rutyną, męczącą i nużącą codziennością, która wyniszczała mnie. Dla pracy zrezygnowałam ze wszystkiego, rodziny i bliskich, zdrowia, własnych zasad moralnych. Ze swojego życia. Zgadzając się, byłam w pełni świadoma konsekwencji, więc nie mogłam narzekać i obwiniać innych za swoją decyzję.
                                      Żyjąc tak od kilkunastu lat, przyzwyczaiłam się do tropikalnego lasu karbońskiego. Znajdując się na wysokości równika, gorący i wilgotny klimat przestał być dla mnie tak uciążliwy, jak jeszcze na samym początku. Chociaż muszę przyznać, że nawet po tak długim okresie nie znudził mi się widok, jaki zastawałam każdego dnia. Zawsze fascynowała mnie flora, czy to gigantyczne rośliny widłakowate osiągające trzydzieści metrów wysokości, czy to paprocie nasienne, które, chociaż przypominały te nasze współczesne to wtedy miały szczyt swojego rozwoju. I pomyśleć, że to właśnie z nich mieliśmy jeden z najbardziej pożądanych surowców naturalnych, jakim był węgiel kamienny. Ciekawym doświadczeniem było także zobaczyć pierwsze nagonasienne drzewa mające zapewne około czterdziestu metrów. Na ogół wszystko było ogromne, wręcz gigantyczne i chyba tylko dzięki temu, że wychowałam się wśród wieżowców miejskich, nie przytłaczało mnie takie otoczenie. Problemem było, że mimo wielkości te rośliny były słabe na czynniki mechaniczne i trzeba było uważać, żeby czasem któryś z nich mnie nie zgniótł.
                                      Nie można zapomnieć o faunie, która też była bardzo imponująca. To właśnie w karbonie po wymarciu ryb pancernych w dewonie wzrosła liczebność rekinów. Pomimo że żadnego nie widziałam, to mogłam zaobserwować ryby dwudyszne i trzonopłetwe w wodach słodkich, chociaż były one rzadsze od wspomnianego powyżej gatunku. Nie miałam okazji zwiedzać podwodnego świata, gdzie najprawdopodobniej było najwięcej życia, ale z tego, co czytałam po podjętej decyzji wzięcia udziału w projekcie, to właśnie w tym czasie rozwijały się różnorodne formacje organiczne z koralowców z grupy Rugosa. Moglibyśmy porównać je ze współczesnymi rafami. Jednak najbardziej w pamięci zapadło mi pierwsze spotkanie z ważką, która całkowicie odbiegała wielkością od tych, jakie można było spotkać w dwudziestym pierwszym wieku, bo jaka ważka w naszej epoce miała rozpiętość skrzydeł bliską pół metra? Dosyć szybko się jednak przekonałam, że były one cechą charakterystyczną dla karbonu i pomimo tego, że nie były one właściwymi przodkami tych naszych, to były one równie piękne.
                                      Wszystko było tam inne od tego, co widywałam dotychczas, nawet powietrze. Dzięki dynamicznemu rozkwitu roślinności w strefie równika gwałtownie wzrósł udział tlenu w atmosferze, a jednocześnie zmniejszył dwutlenku węgla, dzięki czemu oddychało się naprawdę czystym powietrzem. Dlatego też jak cotygodniowo wracałam do miasta, gdzie wszędzie unosiły się spaliny pojazdów komunikacyjnych i dym z kominów to myślałam, że się duszę. Brakowało mi tchu i musiałam uważać, żeby nie zemdleć na nagły spadek dostarczanego tlenu.
                                      Jednakże wróćmy do Tarzana, bo próbki do badań naukowych już na długo przede mną zostały pobrane. Ja byłam tam jedynie pilnować eksperymentu. Chłopiec został adoptowany przez pierwsze prymitywne gady o niewielkich rozmiarach nazywanych kotylozaurami zgodnie z oczekiwaniami wszystkich ludzi zaangażowanych w projekt. Zadziwiającym było, jak szybko zrobiły sobie z niego jednego z nich. Ze względu na wychowanie chodził na czworaka, będąc kompletnie nagim, w końcu nie było tam dostępnych ubrań, a ja nie mogłam jakkolwiek mu pomagać. Jego organizm przyzwyczaił się do klimatu, więc nie robiło to zbyt wielkiej różnicy. Na początku karmili go opiekunowie, ale dosyć sprawnie nauczył się samodzielnie zdobywać pożywienie, którym były pomniejsze owady, mimo wyróżniania tych ogromnych były także mniejsze gatunki, ślimakami lądowymi, które pojawiły się właśnie w karbonie, a także niektórymi rybami. O ile ja używając wody z rzek, musiałam stosować odpowiednich uzdatniaczy, tak Tarzan pił prosto z koryta rzecznego. Silnie rozwinęły się u niego zmysły, dlatego obserwując go z ukrycia, musiałam być bardzo ostrożna, przecież odkrycie mojego istnienia przez niego także było z listy rzeczy zakazanych. Jego organizm całkowicie się dostosował i po kilkunastu latach spędzonych w tym okresie, gdzie wyrósł na silnego młodego mężczyznę, wpasował się na tyle, że czasami oglądając go z daleka, miałam wrażenie, że to właśnie z karbonu pochodził, co nie odbiegało bardzo od prawdy, skoro wychował się tam już od piątego roku życia.
                                      Żyłam sama przez tyle lat, mając za towarzysza jedynie Tarzana, do którego nawet nie mogłam się zbliżyć. Szczerze mówiąc, przywiązałam się do tego widoku, to jak żył ze swoją gadzią rodziną, która akceptowała go pomimo jego odmienności. Dlatego też z trudem przyszło mi to, co dostałam w rozkazie przy ostatniej wizycie w świecie współczesnym. Po raz pierwszy miałam się mu pokazać. Po raz pierwszy i ostatni.
                                      Ściskałam w dłoni naładowany pistolet — broń, której jednocześnie się bałam i obrzydzała mnie, a której zmuszona byłam użyć. Czując gulę w gardle z trudem mogłam oddychać, serce przyspieszyło swoją pracę i puls czułam w skroniach. Zacisnęłam szczękę, mając na języku pustynię. Gdy wyszłam z mojej kryjówki i powoli zbliżałam się do Tarzana, widząc, jak ustawił się w pozycji obronnej, kiedy mnie zauważył. Nabierał do płuc więcej powietrza, żeby wyłapać zapachy, spiął mięśnie, będąc cały czas gotowym do ataku lub ucieczki. Tylko że ja nie musiałam się zbytnio do niego przybliżać, żeby wykonać to, co mi zlecono. Uniosłam niesamowicie drżącą dłoń i skierowałam lufę w stronę mężczyzny. Wystarczyły trzy sekundy. Podczas pierwszej wymierzyłam, w czasie drugiej zamknęłam oczy, a przy trzeciej pociągnęłam za spust. Huk wystrzału sprawił, że mnie sparaliżowało. Moje serce na moment stanęło, wstrzymałam oddech. Później coraz bardziej drżąc, podniosłam powieki, widok zakrwawionego ciała wywołał u mnie odruch wymiotny. Nogi miałam jak z waty, ale dzielnie podeszłam do Tarzana, sprawdziłam, czy rzeczywiście nie żyje i upewniając się, że nie zostawiłam żadnej rzeczy, nie mogłam wywołać żadnej znaczącej zmiany w przeszłości w tym zostawienia na przykład ciała, które mogło być odkryte miliony lat później przez archeologów, źle nakierowałoby to teorie i wiedzę, jaką by ludzie zdobyli. Przeniosłam naszą dwójkę do teraźniejszości. Zaraz zabrano zwłoki, żeby zrobić sekcję i bardzo szczegółowe badania. Wypuściłam z dłoni broń, po czym uniosłam wzrok na stającego przede mną przełożonego. Powoli wypuściłam oddech i zgarbiłam się, zdecydowanie zbyt wielki ciężar dogniatał w tamtej chwili moje serce i sumienie.
                                      — Doskonała robota, panno Evening. Liczę na pani dalszą współpracę, jak i zrobienie prezentacji na zbliżający się wykład — powiedział, uśmiechając się do mnie.
                                      Tak, rzeczywiście doskonała robota. Szkoda tylko, że zmarnowałam kilkanaście lat życia tylko po to, żeby nie tylko zamordować obiekt eksperymentalny, ale także żywego człowieka.



                                      Witajcie! 
                                      Dzisiaj przychodzę do was z opowiadaniem, które brało udział w konkursie geologicznym i dzięki niemu dotarłam do następnego etapu, z którego niestety już nie wyszłam dalej. Wersja, która została wysłana komisji różni się o tej, była ona bogatsza w treści naukowe, ilustracje i mniej drastyczne zakończenie. Niestety, ale tamta wersja, będąca tą drugą, przepadła, gdyż coś z nią zrobiłam, sama nawet nie wiem co. No i nie mam. Na szczęście ostała się ta pierwsza wersja, którą wam dzisiaj dodaję. Mam nadzieję, że was zaciekawiła.
                                      Do zobaczenia następnym razem!

                                      piątek, 24 sierpnia 2018

                                      Rezerwa

                                      Roześmiana skakałam na kawałku wolnej przestrzeni w pokoju, który został improwizowanym parkietem. Dałam się ponieść muzyce, wielkie głośniki powodowały, że wszystko dookoła się trzęsło. Ludzie wokół także sprawiali wrażenie, jakby nie wiedzieli, co się dzieje, ale jednak poruszali się w rytm głośnych dźwięków. Za oknami było jeszcze jasno, ale ciemne rolety dawały efekt półmroku, dzięki czemu widać było kolorowe kropki światła wirujące na ścianach i suficie. Jedynie dosyć wczesna godzina ratowała nas od wezwania policji przez sąsiadów. Obróciłam się, jednocześnie przeczesując włosy i próbując je chociaż trochę ogarnąć, a mój wzrok padł na osobę samotnie siedzącą na kanapie. Gdy zwróciła ona na mnie swoją uwagę, pokazałam jej język, ale ruszyłam w jej kierunku, śmiejąc się głośno. Rzuciłam się na sofę, nogi położyłam na podłokietniku, a głowę oparłam na kolanach chłopaka. Przyspieszony oddech i szaleńczo bijące serce nie przeszkadzało mi w tym, żeby się do niego uśmiechnąć. Zdawało się, że w ogóle nie interesował się tym, co robię i tylko pił coś z plastikowego kubka.
                                      — Co to? — spytałam, wskazując podbródkiem na picie.
                                      — Spokojnie, to tylko cola. Moja kochana przyjaciółka zabroniła mi pić alkoholu bez naprawdę mocnego argumentu — odparł i podetknął mi naczynie pod usta.
                                      Bez wahania napiłam się z niego, pragnienie po męczącym tańcu dało o sobie znać. Szczególnie jak przez lekką duchotę w domu człowiek pocił się o wiele bardziej niż normalnie.
                                      — A chwaliłeś się już jej, że tak długo trzymasz się jej prośby? — Podłożyłam ręce pod głowę, żeby było mi wygodniej.
                                      — Tak się składa, że jest jednocześnie jubilatką tej imprezy, więc nie chciałem jej zawracać głowy takimi drobnostkami.
                                      — To chyba twój szczęśliwy dzień, ponieważ znalazła ona trochę czasu dla swojego najlepszego przyjaciela. Chyba należy ci się nagroda za to, co nie? — Podciągnęłam się i usiadłam na kolanach chłopaka, po czym mocno go przytuliłam.
                                      — Wszystkiego najlepszego, moja ty siedemnastko — szepnął mi na ucho, a w jego tonie zabrzmiała nutka rozbawienia.
                                      Poczochrał mi moje włosy i roześmiał się głośno. Z Lethieniem znałam się tak praktycznie od przedszkola, ale dopiero od liceum, gdy jako jedyni z gimnazjalnej klasy trafiliśmy znowu do jednej, zaczęliśmy ze sobą częściej rozmawiać. Z czasem czuliśmy się w naszym towarzystwie tak naturalnie i nieskrępowani, że z łatwością otwarliśmy się na siebie nawzajem. Bez problemu przeszliśmy na poziom najlepszych przyjaciół, szczególnie że złapaliśmy wspólny język.
                                      Wtuliłam głowę w jego szyję i odetchnęłam głęboko, mnąc palcami lewej dłoni jego sweter, który dostał ode mnie pod choinkę na święta. Było mi tak wygodnie i jakoś nie miałam zamiaru tego zmieniać, a Lethien nie miał raczej nic przeciwko, bo jedynie objął mnie w pasie. Nie było to niczym nowym czy zaskakującym, bo często tak po prostu się przytulaliśmy. Byłam zwolennikiem wszelakich czułości, a nie miałam wtedy chłopaka.
                                      — Jak nikogo nie znajdę w przyszłości, to zostaniesz moim mężem, co nie? — odezwałam się nagle, nieszczególnie myśląc nad tym, co powiedziałam.
                                      — Jasne kotku, dla ciebie wszystko. Jako twój przyjaciel mogę nawet się z tobą ożenić w przyszłości.
                                      Tylko tyle mi wystarczało, trochę uwagi i ciepła.

                                      Wpatrywałam się w mojego chłopaka wielkimi oczami, chociaż już wtedy straciłam prawo do nazywania go tak, skoro zerwał ze mną. Przez moment mój umysł jakby przestał pracować, nie przyjmował do siebie tej informacji. Gorszym było jednak gdy już ona się przyswoiła. Dłonie zaczęły mi się trząść i musiałam zacisnąć je w pięści, żeby to jako tako zamaskować. Przygryzłam dolną wargę i starałam się zbytnio nie pokazywać tego, jak mną to wstrząsnęło. To nie tak, że kochałam go tą jedyną, romantyczną miłością. Już dawno przekonaliśmy się, że to ogromne uczucie znikło. Cała fascynacja i wzajemne zainteresowanie ustąpiło i pozostało samo przyzwyczajenie. Kochałam go, to prawda, ale tylko jako przyjaciela. Mogłam mu ufać, zwierzać się i być pewną, że mi zawsze pomoże. Moglibyśmy znów wrócić do tego, co było przed naszym związkiem, ale doskonale zdawałam sobie sprawę, że będzie chciał się odsunąć ode mnie. Chyba to najbardziej mnie przerażało. Bałam się samotności, pomimo tego, że miałam wiele innych bliskich mi osób. Moja rodzina, znajomi, już nie wspominając o mojej kochanej paczce. Mass, Jami i Nirv nigdy mnie nie opuściły i nawet odległość licząca wiele kilometrów nie mogła nas powstrzymać od częstych spotkań. Jednakże w dalszym ciągu przerażała mnie myśl, że zostanę sama. Za bardzo uzależniłam się od ciepła drugiej osoby, która bez zbędnych pytań było gotowa udostępnić mi swoje ramiona. Zawsze i wszędzie.
                                      Z trudem lekko i trochę smutno uśmiechnęłam się, po czym zbliżyłam się do niego i po raz ostatni pocałowałam go. Odwróciłam się do niego plecami, by nie patrzeć na niego i na zdrętwiałych nogach ruszyłam do sypialni, gdzie zaczęłam pakować do walizki wszystkie swoje najważniejsze rzeczy. Usilnie starałam się nie myśleć o tej sytuacji i jedynie skupić na porządnym układaniu ubrań w bagażu. Gdy z niepewnością zamknęłam za sobą drzwi od mieszkania, oparłam się o nie i z niemałymi trudnościami przełknęłam ślinę i westchnęłam ciężko.
                                      Nie wiem jakim cudem udało mi się dostać na przystanek autobusowy o tym drżącym ciele. Jednak gdy zostałam sama, coś we mnie pękło. Osunęłam się na ziemię i skuliłam pod ścianą, podciągnęłam jedno kolano do siebie i objęłam je rękoma, jednocześnie opierając na nim czoło. Nie płakałam, nie potrafiłam, ale czułam się rozdarta. Nie wiedziałam co robić i jedynym rozsądnym wyjściem pozostało mi odwiedzenie rodziców na wsi.
                                      Siedziałam tak, gdy nagle kątem oka spostrzegłam ruch. Delikatnie uniosłam głowę i zobaczyłam chłopaka, który usiadł zaraz obok mnie i patrzał się przed siebie. Minęło tak wiele czasu, ale w dalszym ciągu byłam w stanie rozpoznać kto to. Musiałam przyznać, że się zmienił, ale nadal miał te swoje dłuższe, lekko czarne włosy i charakterystyczne rysy twarzy. Zamarłam, nie odzywając się i nie ruszając, jakbym bała się go spłoszyć.
                                      — To jak kotku, bierzemy ten ślub co nie? — Słysząc jego głos, mimowolnie się wzdrygnęłam.
                                      Dopiero po chwili zrozumiałam, co on do mnie powiedział, po czym zaczęłam się śmiać. Tak po prostu, bez względu, że jeszcze niedawno chciało mi się płakać. Bez wahania zbliżyłam się do Lethiena i usiadłam mu na kolanach, po czym wtuliłam się w niego. Chłopak posłał mi rozbawiony uśmieszek i objął mocno.
                                      — Wychodzi na to, że chyba tak — mruknęłam w jego szyję.
                                      Tak, zdecydowanie wystarczało mi ciepło drugiego człowieka, którego kocham.



                                      Witajcie Kochani!
                                      Pomysł na to opowiadanie dała mi Mass, co prawda nie całość, a jedynie wytłumaczyła zasady zostania rezerwą, ale niesamowicie mnie to zainspirowało, za co serdecznie dziękuję. 
                                      Zbliża się rok szkolny, zapewne większość czytelników nadal uczęszczających do szkół może niekoniecznie się z tego cieszy. Ja sama czuję, że będzie ciężko to wszystko poogarniać. Mimo to jednak jest parę rzeczy, dla których jednak wrócę do szkoły. 
                                      Wam wszystkim życzę powodzenia, dotrwania do następnych wakacji, a przede wszystkim zdania do następnej klasy, najlepiej bez poprawek. Dacie radę, Kochani!
                                      Jeszcze jedna sprawa, zbliżamy się do dodania już dwudziestu opowiadań. Dzięki wam, naprawdę wytrwałam w regularnym dodawaniu z czego jestem naprawdę dumna, bo zawsze mam z tym problem po jakimś czasie. Z tej okazji chciałabym zrobić coś. Sami zdecydujcie. Macie trzy opcje do wybrania.

                                      1. Specjalny shot, na styl tego na tysiąc rozdanych niezapominajek;
                                      2. Odpowiem na wszystkie pytania zadane w komentarzach;
                                      3. Podajcie swoją sugestię;

                                      Oczywiście czekam na odpowiedź w komentarzach.
                                      Do zobaczenia!

                                      środa, 22 sierpnia 2018

                                      Problemy rozwiążą się z małą pomocą dobrych duszków

                                      Gdy twoje ciało przejmują emocje, czujesz się, jakbyś był jedynie obserwatorem całej sytuacji. Osobą trzecią, którą nawet nie widzą główni bohaterowie zdarzenia. Poruszasz się sam i to jeszcze całkowicie odwrotnie do twojej woli. Słowa wychodzące z twoich ust, tak naprawdę nawet o nich nie pomyślałeś. Chciałeś zrobić coś całkowicie inaczej. Jednak straciłeś kontrolę.
                                      Ze mną było dokładnie tak samo, nim się obejrzałam, spakowałam swoje najważniejsze i najpotrzebniejsze rzeczy do walizki i wyszłam z mieszkania, ignorując przy okazji krzyczącego Lethiena. Zjazd windą zdawał mi się dłużyć jeszcze bardziej niż lekcje, gdy chodziłam do liceum. Ze zdenerwowaniem i można także powiedzieć, że ze zniecierpliwieniem tupałam stopą w szybkim tempie, zaciskając mocniej dłoń na uchwycie bagażu. Wychodząc z budynku na chodnik przed nim, przytłoczył mnie ogrom bodźców. Hałas ruchu ulicznego, śpieszący się ludzie dookoła mnie, różnorodność kolorów, bilbordów reklamowych, a także mocne światło letniego słońca u szczytu. Gorąc, duchota i smród miastowych spalin nie pozwalał odetchnąć pełną piersią. Szczególnie dla osoby takiej jak ja, będącej przyjezdnym z obrzeży miasta, jest to niezwykle uciążliwe. I fakt, że mieszkałam tam już ponad trzy miesiące, wcale nie zmieniał tego.
                                      Miałam ochotę wrócić, ale skoro zrobiłam już krok do przodu, nawet jeśli niekoniecznie w pełni świadomie, to musiałam iść naprzód, nie odwracając się. Przynajmniej wtedy w to wierzyłam. Podejmując spontaniczną decyzję, ruszyłam przed siebie, ciągnąc za sobą ciężką walizkę. Z łatwością mogłam wezwać taksówkę i nie męczyć się aż tak, ale wolałam się przejść i uspokoić. Nie za bardzo skupiałam się podczas drogi, którędy idę i szłam w miarę instynktownie. To aż zadziwiające, że trafiłam tam, dokąd chciałam się udać.
                                      Gdy usiadłam na krzesełku w poczekalni, w końcu zaczęłam na trzeźwo analizować to, co się wydarzyło i postanowić co dalej. Budynek stacji kolejowej był klimatyzowany, co w jakimś stopniu dało mi ulgę. Był okres wakacyjny, także wiele ludzi kręciło się, by wyjechać na wczasy i spędzić je w bardziej relaksującym miejscu niż centrum zatłoczonego miasta. Westchnęłam ciężko, garbiąc się i pozwalając mojej grzywce opaść na oczy. Czułam bolesny ciężar na sercu, jakby ktoś wrzucił do niego kamień, przez który o wiele słabiej pracowało i przyprawiało mi cierpienie. Przetarłam twarz dłońmi i podniosłam się z zamiarem podejścia do kas i kupienia biletu. Potrzebowałam odpoczynku i to najlepiej jak najdłuższego. Mój pociąg miał być dopiero za ponad godzinę, więc usiadłam na odpowiednim peronie i czekałam. Starałam się zająć myśli czymkolwiek innym niż niedawno przeżytej kłótni z moim narzeczony. W pewnym momencie zaczęłam nawet nucić sobie pod nosem piosenkę z radio, która ostatnimi czasy często jest puszczana. Podróż na przedmieścia minęła mi strasznie wolno i męcząco, a do tego zaczęłam się coraz bardziej stresować. Później busem dostałam się do niedalekiej wsi. Targałam z sobą bagaż, idąc bardzo dziurawą drogą. Na szczęście miał on wbudowane kółka, co chociaż trochę mi pomogło. Dziwnie się czułam, gdy było tak pusto i jedynie dzieci bawiące się w cieniach drzew albo zapracowani rolnicy patrzyli na mnie z zaciekawieniem. Podejrzewam, że nie często zagląda tutaj ktoś obcy. Kiedy wchodziłam na podwórko z odpowiednim adresem, ręce mi się trzęsły, gula w gardle nie pozwalała mi swobodnie oddychać i przełykać ślinę, a do tego byłam spocona, nie byłam jedynie pewna czy to ze stresu, czy z gorąca. Niepewnie weszłam po kilku schodkach i stanęła przed drzwiami wejściowymi na werandzie. Dom nie był za duży, ale w sam raz dla lokatorów mieszkających w nim, a do tego wyglądał bardzo uroczo. Zapukałam i odsunęłam się, kroki wskazywały, że ktoś usłyszał moje delikatne stuknięcia. Otworzyła mi zaskoczona Kurushimi, która zatrzymała się w progu. Uśmiechnęłam się i mogłam się założyć, że to był raczej smutny uśmiech, chociaż starałam się, żeby taki nie był.
                                      — Hej. Mogę wejść? — zapytałam się.
                                      — Jasne. — Dziewczyna otrząsnęła się, przepuszczając mnie do środka.
                                      Wnętrze było urządzone dosyć skromnie, ale kolor ścian, meble oraz niewielkie dodatki idealnie się ze sobą komponowały. Zdjęłam buty w wiatrołapie, a walizkę postawiłam przy ścianie na korytarzu. Stanęłam sztywno i spoglądałam na Kurushimi, która właśnie zamykała drzwi. Nerwowo otrzepałam swoją bladoniebieską sukienkę z niewidzialnego kurzu.
                                      — Kuru, kto nas nawiedził?! — Usłyszałam krzyk z innego pomieszczenia.
                                      Ruszyłam za gospodynią tego domu. Szczerze mówiąc, byłam pierwszy raz w tym miejscu, w ogóle w tej miejscowości. Pewnie w zwykłych okolicznościach jeszcze dużo czasu by minęło, zanim bym trafiła tutaj, ale wtedy potrzebowałam spokoju. Móc w ciszy nad wszystkim pomyśleć. Większość moich znajomych mieszkała niedaleko mnie albo całkowicie za granicą. Moją jedyną szansą była ta dwójka. Miałam nadzieję, że nie wywalą mnie na zbity pysk i nie będę musiała spać pod jakimś drzewem jak żul. Albo – co gorsza – w rowie bądź na ławeczce pod sklepem. Ciekawe czy w ogóle jest tutaj jakiś spożywczak.
                                      — Vita? Co ty tutaj robisz? — zapytał zdziwiony Meri.
                                      — Hej. Przepraszam, że tak bez zapowiedzi zrobiłam wam wjazd na chatę. Mam prośbę — mruknęłam cicho skrępowana.
                                      — Nie mamy ci tego za złe, po prostu nas zaskoczyłaś. W czym możemy ci pomóc?
                                      — Mogłabym zatrzymać się u was na kilka dni? — Potarłam kark i odwróciłam wzrok w bok na ścianę, gdzie znajdowały się piękne zdjęcia.
                                      — Nie ma sprawy, tylko czyżby Lethien wyrzucił cię z domu, bo jeśli tak to my się z nim już roz...
                                      — Nie! — krzyknęłam szybko, przerywając Kurushimi, która stała w połączonej z salonem kuchni i przygotowywała nam coś do picia. — Nie chcę o tym mówić — dodałam już ciszej.
                                      Różowowłosy chłopak uśmiechnął się do mnie i obejmując ramieniem, poprowadził do kanapy. Resztę czasu spędziliśmy na przyjemnej rozmowie, podczas której sprawnie omijaliśmy temat tego, dlaczego do nich przybyłam. Nim się obejrzeliśmy już była późna godzina, więc zostałam zaprowadzona do przydzielonego mi pokoju gościnnego na poddaszu. Zostawiłam tam walizkę i nawet się nie rozglądając po pomieszczeniu, szybko przebrałam się w spodnie dresowe i bokserkę, po czym jak włożyłam buty sportowe i ogłosiłam, że wychodzę na trochę, poszłam pobiegać. Nie robiłam tego za często, ale pamiętałam, jak jeszcze za czasów szkolnych bardzo lubiłam różne sporty i utrzymywałam dobrą kondycję. Postanowiłam wykorzystać to, że byłam na wsi i zamiast biec tą lichą drogą, wybrałam polną dróżkę. Utrzymywałam równe tempo, jednocześnie nucąc sobie pod nosem. Niestety, ale zapomniałam wziąć z sobą moich słuchawek. Oczyściłam swój umysł ze wszystkich myśli i trochę przyspieszyłam. Muszę przyznać, że widoki były wspaniałe, szczególnie ze wzgórza i to jeszcze, gdy słońce zachodziło. Zrobiłam sobie przerwę na większy oddech w niewielkim lasku, opierając się o pień jednego z drzew. Już miałam się zbierać w drogę powrotną, ponieważ zaczynało się ściemniać, gdy nagle ktoś spadł z jednego z nich. Albo raczej zeskoczył, bo jego lądowanie było stabilne i nie zarył ryjem w glebę. Nie zmienia to jednak faktu, że miałam zawał.
                                      — Ja pierdolę, chcesz człowieku, żebym tutaj padła?! — krzyknęłam na niego.
                                      Przede mną stał niewiele wyższy ode mnie mężczyzna z czarnymi i trochę dłuższymi włosami oraz jasnymi oczami. Wyglądał, jakby chciał jak najszybciej się ulotnić i raczej nie skakał z radości z mojej obecności. Do tego nie odzywał się i jedynie patrzał gdzieś w bok.
                                      — Kim ty jesteś? — zapytałam już trochę spokojniej.
                                      — Florian. — Jego głos był niski.
                                      — Vitani. Co tutaj robisz? Mieszkasz gdzieś tutaj?
                                      Nie odpowiedział mi nic, ale też się nie poruszył. Ogólnie nic nie zrobił. Westchnęłam i zsunęłam się po pniu na ziemię. Podciągnęłam jedno kolano do siebie i objęłam je rękami. Pomimo obecności Floriana poczułam się strasznie samotna, zawsze niedaleko mnie był Lethien, a teraz jestem z nim skłócona. Nie udało mi się powstrzymać łez, więc jedynie pochyliłam głowę, próbując zakryć twarz rozpuszczonymi włosami. Beznadziejna sprawa.
                                      — Mogę ci jakoś pomóc? — Usłyszałam przed sobą.
                                      Chłopak kucnął niedaleko mnie i patrzał na mnie. Nie wiedziałam co mam zrobić, ale w końcu stwierdziłam, że nie zaszkodzi mi wygadać się obcej osobie, którą pewnie nigdy więcej nie zobaczę na oczy. Siorbnęłam nosem i otarłam przedramieniem załzawione oczy.
                                      — Raczej wątpię, żebyś umiał skleić złamane serce albo cofnąć czas. Mój narzeczony mnie okłamywał, sprzątając, znalazłam przypadkiem dwa bilety na Hawaje, jakąś drogą biżuterię, a później zadzwonił jego telefon, więc odebrałam go, bo się kąpał. Odezwała się jakaś kobieta, która pytała się, jak tam idą przygotowania na wyjazd. Później się z nim pokłóciłam, zebrałam swoje rzeczy i wyszłam — opowiedziałam w skrócie.
                                      — Nie, żebym był w tym obeznany, ale czemu oskarżasz go o zdradę, skoro nie przyłapałaś go bezpośrednio na niej. Przecież mógł to być tylko nieszczęśliwy zbieg okoliczności. Nieporozumienie.
                                      — Ale to przecież wydaje się jednoznaczne. Nawet się nie tłumaczył, tylko krzyczał na mnie. — Zmarszczyłam czoło, skupiając wzrok na kępce trawy przede mną.
                                      — Wiesz, nawet to, że krzyczał znaczy, że mu zależy. Gdyby miał cię gdzieś to raczej po prostu dałby ci odejść. Poza tym to wszystko da się dosyć łatwo wytłumaczyć. Te rzeczy co znalazłaś mogły być prezentami dla was na jakąś najbliższą okazję, schował je, bo chciał ci zrobić niespodziankę. A ta dziewczyna to może jakaś znajoma, która została wtajemniczona i pomaga mu to wszystko zorganizować. Wiem, że na pierwszy rzut oka wszystko się ze sobą łączy dość jednoznacznie, ale czasami trzeba spojrzeć na to trochę dłużej. — Uśmiechnął się delikatnie i trochę niepewnie.
                                      — Ale nawrzeszczałam na niego i w ogóle. Przecież nie wybaczy mi tego, że nie ufałam mu. — Głos mi się załamał na końcu.
                                      Byłam głupia, ot, tak wierząc w swoje urojenia i zamiast z nim na spokojnie o tym pogadać to się z nim posprzeczałam i wyjechałam na wieś, nic mu o tym nie mówiąc. Idiotka ze mnie.
                                      — Mówią, że jeśli kocha to poczeka. Pewnie się teraz o ciebie martwi.
                                      Uniosłam oczy na Floriana, po czym uśmiechnęłam się, naprawdę potrafi podnieść człowieka na duchu. A ja go wzięłam za jakiegoś gwałciciela z drzewa. Bez wahania przytuliłam go mocno, mężczyzna spiął się i wyraźnie chciał odsunąć ode mnie.
                                      — Dziękuję Florek! — rzuciłam jeszcze, po czym biegiem ruszyłam w stronę mojego tymczasowego noclegu.
                                      Gdy dotarłam na miejsce było już całkiem ciemno, pozbyłam się niewygodnych pytań Meriego wymijającymi odpowiedziami i schowałam się w pokoju mi przydzielonym. Nie mogłam zasnąć, więc jedynie nerwowo wystukiwałam na kolanie znaną mi melodię. Następnego dnia zaraz po szybkim śniadaniu zebrałam swoje rzeczy i para odwiozła mnie na przystanek. Pożegnaliśmy się, obiecując sobie ponowne spotkanie, po czym ruszyłam w podróż powrotną do miasta. Dłużyła mi się ona jeszcze bardziej niż poprzednio, co strasznie mnie irytowało. Jednak kiedy dotarłam pod drzwi naszego mieszkania, bałam się podnieść ręki i zapukać do nich. Nadal nie mogłam być pewna, która z tych wytłumaczeń sytuacji mogła być prawdziwa oraz czy w ogóle któraś z nich jest w ogóle realna. Przełknęłam ślinę, wytarłam spocone dłonie w zwiewną sukienkę, którą miałam na sobie. Wzięłam głęboki wdech i jak najszybciej zapukałam, zanim się rozmyśliłam i postanowiłam znowu uciec. Lethien otworzył natychmiastowo, ale chyba także bał się mojej reakcji, więc jedynie patrzał na mnie z bólem i tęsknotą w oczach. Wtedy wiedziałam jedno. Wepchnęłam narzeczonego do środka i popchnęłam na pobliską ścianę, po czym namiętnie go pocałowałam, wyrażając wszystkie swoje uczucia, które nagromadziły się we mnie. Lethien mnie kochał, a ja kochałam jego. Nic więcej się nie liczyło.



                                      Witajcie!
                                      Dzisiaj trochę późno dodaje, ale to dlatego, że pierw zajęłam się malowaniem obrazu, a później poszłam z dziećmi moimi na spacer, no i jeszcze parę innych rzeczy, no i mi się zapomniało. Wybaczcie.
                                      W każdym razie ukazuje się więcej postaci. O ile Vitani i Lethiena na pewno znacie, Meri i Kuru możliwe, że kojarzycie z paru shotów, tak dzisiaj witamy także Florka. Nie jest on moim oc, tylko Mass. Dajcie znać czy wam także się on spodobał, tak jak mi, bo ja od razu obdarzyłam go sympatią. 
                                      Powoli kończą mi się zgromadzone opowiadania, zostało już tylko parę, więc trzeba się wziąć za pisanie nowych. Już mam pomysł na kilka z nich, ale chętnie zapoznam się z waszymi propozycjami, które możecie umieszczać w komentarzach czy na chacie, ewentualnie wysyłać do mnie prywatnie. Każdy pomysł, mogę wam gwarantować, będzie rozpatrywany i a nuż może coś nastawi mi trybiki w głowie i napełni ją motywacją, chęciami i weną. Także serdecznie zapraszam do pisania swoich sugestii, co do tego, co chcecie przeczytać w moim wykonaniu.
                                      Do zobaczenia!

                                      poniedziałek, 20 sierpnia 2018

                                      Wdech. Wydech.

                                      Wdech. Wydech.
                                      Spokojnie Vivienne, została ci tylko ostatnia lekcja. Dobrze ci idzie, oby tak dalej i dasz sobie radę. Spokojnie, już za chwilę dzwonek, kończący twój plan szkolny i będziesz mogła wrócić. Wrócić i wypłakać się w poduszkę. Spokojnie.
                                      Kiedy w końcu zajęcia się skończyły, chciałam jak najszybciej wydostać się z budynku, ale zatrzymał mnie krzyk moich przyjaciół.
                                      — Viv!
                                      Niepewnie stanęłam w drzwiach, wywołując dźwięki oburzenia wśród ludzi, którzy chcieli wyjść z sali. Odsunęłam się na bok i niechętnie znów weszłam w głąb klasy. Mocniej zacisnęłam palce na rękawie trochę przydużego swetra, kiedy zorientowałam się, że moje dłonie powoli zaczynały się trząść. Westchnęłam i jeszcze bardziej zaczęłam panikować, gdy okazało się, że mój oddech trochę zadrżał. Nie mogłam winić o to moich przyjaciół, oni w końcu o niczym nie wiedzieli. Nie powiedziałam im i lepiej by było, jakby tak zostało. Spokojnie, Vivienne.
                                      Wdech. Wydech.
                                      — Viv, idziesz z nami na imprezę? Jest piątek, a Will robi domówkę u siebie. Dobrze byłoby się rozerwać po tym ciężkim tygodniu, strasznie dużo nauki mieliśmy. — Sonata uśmiechnęła się szeroko w moją stronę, mając oczy wypełnione nadzieją, że się zgodzę.
                                      Nie mogłam iść, nie po tym wszystkim. Jak miałabym skakać w rytm muzyki, pić alkohol, śmiejąc się i rozmawiając ze znajomymi, po tym wszystkim, co się stało. Poza tym nikt by mnie nie puścił, szczególnie że pewnie wróciłabym dopiero jutro, albo przynajmniej gdzieś nad ranem. Spokojnie Vivienne, zaraz wszystko się ułoży.
                                      Jeszcze czego.
                                      Wdech. Wydech.
                                      — Przykro mi, ale obiecałam mamie, że pomogę jej przed przyjazdem ciotki. Wiecie, ciocia Elisabeth przyjeżdża jutro do nas i mama chciała posprzątać dom i upiec jakieś ciasto. Rzadko kiedy nas odwiedza, więc chce, żeby wszystko było perfekcyjnie przygotowane. — Skuliłam się trochę i odwróciłam wzrok, zdając sobie sprawę jak cicho i słabo to wypowiedziałam.
                                      W ich oczach pewnie wyglądało to, jakbym nieudolnie próbowała się z tego wywinąć, chociaż w sumie to właśnie tak było.
                                      — Tak myślałam, że nie będzie chciała iść. Ile to już razy? Od ponad miesiąca spotykamy się jedynie w szkole, ale i tak nas unikasz. Chcesz się nas pozbyć czy co? Zawadzamy ci? Mam dość czekania aż wielmożna królewna da nam ten zaszczyt i się do nas odezwie. Chodźmy, tracimy tylko bezsensownie czas. — Zdenerwowana Kate, nie czekając na resztę, wyszła z pomieszczenia.
                                      W dalszym ciągu nic nie powiedziałam i z trudem przełknęłam ślinę, co było bolesne, zważając na gulę w gardle. W moich oczach poczułam, jak zbierają się łzy, gdy patrzałam, jak moi przyjaciele z nietęgimi minami wychodzili z klasy. Jedno po drugim. Aż zostałam sama, jedyna w sali od matematyki. Sama pośród ławek, krzeseł, różnych figur przestrzennych i tablic ze wzorami. Najbardziej bolało mnie to ich rozczarowanie, ale nie mogłam inaczej. Spokojnie.
                                      Wdech. Wydech.
                                      Ruszyłam się w końcu, zebrałam z szatni swoje rzeczy i w pośpiechu zarzuciłam na siebie kurtkę. Wychodząc z budynku, poczułam nieprzyjemnie zimny powiew wiatru. O wiele bardziej wolałam ciepłe lato albo chociażby późną wiosnę, kiedy nie padało i nie było tak ponuro na dworze. A tegoroczna jesień była szczególnie okropna. Nie dość, że ciągle padało, to jeszcze było zimno i strasznie wietrznie. Poprawiłam szalik, aby bardziej zakrywał moją twarz i przyspieszyłam kroku, żeby jak najszybciej dostać się do celu. Nawet nie zwróciłam uwagi, kiedy zaczęłam biec. Mijani ludzie pewnie myśleli, że po prostu uciekam przed deszczem, bo nie wzięłam parasolki. W gruncie rzeczy to działało na moją korzyść, bo nie zwracali na mnie jakiejś szczególnej uwagi.
                                      Wdech. Wydech.
                                      Stojąc na schodach wejściowych, ledwie utrzymywałam się na nogach, dłonie zacisnęłam tak mocno, że czułam, jak wbijają mi się w nie paznokcie, a widok rozmazywały łzy, które za wszelką cenę chciałam utrzymać w ryzach. Spokojnie Vivienne, jeszcze tylko trochę, wytrzymaj.
                                      Wdech. Wydech.
                                      Przeszłam niepewnie przez próg budynku z zamiarem dostania się do pokoju, zostając niezauważoną. Dlatego skuliłam się w sobie i starając się ukryć swoją twarz, przemknęłam się korytarzem. I już prawie mi się udało, ale kiedy chciałam przetrzeć twarz, wpadłam na kogoś. Nie było to mocne uderzenie, bo oboje utrzymaliśmy się na nogach.
                                      Wdech. Wydech.
                                      — Patrz, jak leziesz łamago!
                                      Chłopak pchnął mnie, że aż uderzyłam plecami o pobliską ścianę. Spojrzałam na niego swoimi załzawionymi oczami. On jednak widząc mnie w takim stanie, nawet nie drgnął. Nadal zachował obojętny wyraz twarzy.
                                      — Niewychowane ciele — warknął pod nosem i odszedł.
                                      Wdech. Wydech.
                                      Otrząsając się z mentalnego zawieszenia, zerwałam się i biegiem dotarłam do pokoju. Zamknęłam drzwi za sobą i w drodze do łóżka porzuciłam plecak. Rzuciłam się w miękką pościel i zanurzyłam twarz w poduszce. Na szczęście miałam własny pokój i nie musiałam go z nikim dzielić. Wtedy po raz kolejny pękłam i pozwoliłam sobie na wszystko. Pozwoliłam na następną chwilę słabości. Miałam dość tego. Miałam dość współczującego i ulgowego zachowania nauczycieli, miałam dość nieporozumień między mną a moimi przyjaciółmi, miałam dość tego bidula. Chciałam wrócić do mojego dawnego życia, do tamtej rutyny dnia. Chciałam dalej mieszkać z mamą, a nie odwiedzać ją codziennie na cmentarzu.
                                      Wdech. Wydech.
                                      Spokojnie Vivienne, jeszcze trochę i się z tym wszystkim pogodzisz. Przywykniesz to takiego stanu rzeczy. Jeszcze trochę i łatwiej ci będzie powstrzymywać płacz. A jak skończysz osiemnastkę, to będziesz mogła zacząć od nowa. Spokojnie.
                                      Wdech Wydech.
                                      Dźwięk otwieranych drzwi wcale mnie nie zdziwił, więc nawet nie ruszyłam się ze swojego miejsca. Poczułam, jak materac ugina się pod wpływem ciężaru drugiej osoby.
                                      — Przepraszam, że cię zwyzywałem na korytarzu Vi, ale znasz to. Chęć schowania się przed wszystkimi. Każdy z nas to robi. Udajesz kogoś innego, zakładasz maskę. Spokojnie Vivienne. — Jego łagodny ton głosu trochę mnie uspokoił.
                                      Wdech. Wydech.
                                      Podniosłam głowę, spoglądając na chłopaka, który jeszcze chwilę temu nazwał mnie niewychowanym cielęciem. Co za ironia losu. Raz krzywdzi, a raz pociesza. Jak bardzo możemy się mylić w naszej ocenie? Czego możemy być pewni na tym świecie? Wydaje mi się, że tą jedyną rzeczą jest cierpienie. Ono nie może być złudne jak szczęście. Jednak to pewnie tylko moje bełkotanie związane ze stanem psychicznym.
                                      Wdech. Wydech.
                                      Przyzwyczaisz się do tego wszystkiego. Przyzwyczaisz się do skomplikowanej logiki świata. Przyzwyczaisz się do kłamstw. Przyzwyczaisz się do śmierci matki. Spokojnie.
                                      Wdech. Wydech.
                                      Spokojnie Vivienne.
                                      Wdech. Wydech.



                                      Wdech i wydech, kochani. Kto przypomniał sobie o oddychaniu?
                                      Dzisiaj już wróciłam do domu, stety lub niestety, zależy dla kogo. W każdym razie nie powinno być problemów z dalszym dodawaniem, zresztą nawet na moim wyjeździe na szczęście nic się nie działo negatywnego. 
                                      Wyjazd był cholernie udany, że aż trudno było się spakować i żegnać z tym wszystkim. Jednak trzeba było wracać. Chorwacja dała mi mnóstwo motywacji, chęci, pomysłów i inspiracji i to nie tylko do pisania. Nie zdziwcie się, że jak tylko skończą się moje starsze opowiadania, pojawi się seria nawiązująca do wakacji, wyjazdów, morza itp. 
                                      W każdym razie witam was serdecznie i zabieram się znowu do pracy!
                                      Do zobaczenia! 

                                      piątek, 17 sierpnia 2018

                                      Po nitce do... Kise

                                      Z przymkniętymi oczami cieszyłam się ciepłymi promieniami porannego słońca, które przyjemnie grzały moją twarz. Z lekkim uśmiechem przeciągnęłam się na łóżku. Dopiero po kilku minutach zdecydowałam się na powolne otworzenie oczu. Westchnęłam cicho i przekręciłam się na bok. Moja świadomość była na tyle ospała, że musiało minąć trochę czasu, zanim zdałam sobie sprawę z braku obok mnie Ryōty. Sięgając po telefon leżący na półce nocnej, zauważyłam czerwoną nitkę zawiązaną wokół mojego nadgarstka. Zdziwiona przetarłam oczy, sprawdzając, czy nie mam omam. Jeszcze bardziej zszokowana byłam, kiedy znalazłam kartkę na poduszce. Z lekkim wahaniem zaczęłam ją czytać. Ten charakter pisma poznałabym wszędzie. Dosyć zgrabne litery, ale jednak ozdobne. I ten podpis w stylu autografu na samym końcu.

                                      Kochana Vitanicchi!
                                      Wiesz, który dzisiaj jest? Dziś są Walentynki, dzień miłości! Z tej okazji zrobiłem dla ciebie niespodziankę, aby do niej dojść, musisz iść za tym czerwonym sznurkiem. On cię doprowadzi do celu. Mam nadzieję, że nie będziesz się gniewać za to, że nie będę z Tobą szedł.
                                      Powodzenia Vitanicchi!

                                      Twój Kise

                                      Uniosłam delikatnie kąciki ust, po raz kolejny sunąc wzrokiem po krótkim liściku. Czternasty lutego miał dla Kise wielkie znaczenie. Odkąd go poznałam, zawsze uwielbiał to święto, nie dlatego, że był obsypywany prezentami od fanek. Po prostu je kochał. To aż dziwne, że ja sama o nim zapomniałam. Dobrze, że Walentynki w tamtym roku wypadły w sobotę, inaczej musiałabym sobie szykować jakiś dobry schowek w szkole. Najlepiej uzupełniony w miotły i mopy w razie potrzeby. Ziewnęłam i mimochodem spojrzałam w stronę okna. Na niebie nie było nawet najmniejszej chmurki. Na szczęście nie zapowiadało się na deszcz, a na dworze było całkiem ciepło jak na końcówkę zimy. Ubranie się, uczesanie i zjedzenie szybkiego śniadania poszło mi całkiem sprawnie, jednak musiałam odwiązać nitkę. Bez zbędnego zwlekania wyszłam z mieszkania, jednocześnie z powrotem ją wiążąc. Idąc ulicą zapełnioną parami, zastanawiałam się jak to możliwe, że nikt nie zwracał uwagi na sznurek, przywiązany to do znaków, latarń, jak i drzew. Następnym nęcącym mnie pytaniem było to, skąd Ryōta miał tyle sznura. Byłam bardzo podekscytowana i zaciekawiona, jednak pomimo tego szłam powolnym krokiem, ciesząc się świeżym powietrzem i cudownymi zapachami z pobliskich kawiarni. W tym czasie zdążyłam zwinąć całkiem spory kłębek, a nić nadal się ciągnęła. Chwilę później znalazłam się na placu zabaw, sznur wił się dalej, ale w tym miejscu wisiała kokardka razem z małą karteczką. Pierwsze spotkanie.

                                      Siedziałam na huśtawce i lekko odpychałam się nogami od ziemi. Patrzałam na księżyc, który jasno święcił na nocnym niebie i górował nad gwiazdami. Próbowałam się odnaleźć w otoczeniu nowych ludzi. Wtedy ty się pojawiłeś. Przechodziłeś obok mocno zmęczony i targający ze sobą ciężką torbę sportową. Nie miałam odwagi się odezwać, w końcu cię nie znałam. Nie wiedziałam, do czego byłeś zdolny. Jednak nie musiałam nic mówić, sam mnie zauważyłeś albo raczej usłyszałeś skrzypiącą huśtawkę. Nie ruszyłam się i nadal nie żałuję, że wtedy zostałam na miejscu. Podszedłeś do mnie i stanąłeś naprzeciwko. Przyglądałeś mi się uważnie z dziecięcą ciekawością. W końcu uśmiechnąłeś się szeroko, błyskając śnieżnobiałymi zębami.
                                      — Cześć! Jestem Ryōta Kise. A ty?

                                      Spojrzałam z czułością na plac zabaw, na którym bawiła się dwójka dzieci. Ten dzień pamiętałam, jakby to się wydarzyło zaledwie wczoraj. Szczególnie twój radosny uśmiech skierowany w moją stronę. Co ty planowałeś, Kise? Chciałeś zabrać mnie w krainę wspomnień? W podróż w czasie? Pobiegłam dalej truchtem, nawijając czerwoną nić. Mijałam zakochane pary, wymieniające się słodkimi słówkami i drobnymi prezentami. A co ja robiłam? Właśnie szłam do mojej niespodzianki. Przestałam zwracać uwagi na moje otoczenie, widziałam tylko szkarłat. Kłębek rósł z każdym krokiem naprzód. Miałam ochotę się śmiać. Nie miałam żadnego konkretnego powodu. Po prostu byłam szczęśliwa. I to dzięki tobie Ryōta. Dziękuję.
                                      Następną karteczkę znalazłam po długim biegu. Musiałam dostać się na obrzeża miasta do wesołego miasteczka. Pierwsza randka.

                                      Kolorowe światła mieniły się dookoła mnie. Ze wszystkich stron słychać było mieszające się ze sobą melodie. Rozmowy i śmiechy ludzi w nich niknęły. Gwar pomimo wszystko był przyjazny dla ucha i dawał zastrzyk pozytywnej energii. Zauroczyłam się blaskiem wesołego miasteczka, jednak próbowałam skupić się na tobie. Na tym, co do mnie mówiłeś. Trudno to było zrobić pośród otaczających mnie karuzeli, stoisk. Tych świateł i zapachów. Jednak udało mi się zatrzymać mój wzrok na jednym światełku. Złotym i najjaśniej świecącym. Na tym najpiękniejszym. Twoich oczach.

                                      Dzisiaj miasteczko także było zapełnione ludźmi, w końcu były Walentynki. Jednak brakowało mu tej magii z tamtego dnia. Karuzele wydawały się zbyt zwyczajne. Stoiska stały się mniej atrakcyjne. Światła jakby wyblakły, a zapachy nie były już tak kuszące. Jeszcze raz spojrzałam na diabelski młyn, po czym znów rozpoczęłam swoją wędrówkę po czerwonym sznurku. Nie zwalniałam, ludzie sami usuwali mi się z drogi. Może to był tylko zwykły przypadek albo zrządzenie losu. Zrobiło się znacznie cieplej. Nie byłam pewna czy to od tego, że dzień stawał się coraz gorętszy czy od tego biegu. Jednak nie zatrzymywałam się. Nie miałam po co. Pragnęłam dotrzeć do końca tej nici. Do tego, co na końcu mogło na mnie czekać. Kolejny przystanek czekał na mnie w parku, przy naszej ławce. Pierwszy pocałunek.

                                      Marzłam na ławce, ale nadal uparcie czekałam, aż w końcu przyjdziesz. Siedziałam w naszym umówionym miejscu tylko po to, aby cię ochrzanić za spóźnienie. Rozumiałam, że jako model nie zawsze udawało ci się być punktualnym. Mogła ci się na przykład przedłużyć sesja, ale mogłeś do mnie, chociaż napisać jednego SMS. Zrozumiałabym. W końcu pojawiłeś się cały zarumieniony na twarzy i oblany potem. Dyszałeś ciężko po długim sprincie.
                                      — Przepraszam Vitanicchi. Tak rozmyślałem o naszym spotkaniu, że nie mogłem się skupić. Fotograf czepiał się, że zdjęcia wychodziły słabe i kazał mi zostać dłużej. Naprawdę przepr...
                                      Miałam dość jego potoku słów, z którego rozumiałam tylko kilka. Pocałowałam go, w inny sposób na pewno bym go nie uciszyła. Poza tym byłam wkurzona i zmarznięta.
                                      — Cicho bądź Ryōta.

                                      Uśmiechnęłam się delikatnie i przysiadłam na chwilę na ławce, by złapać oddech. Co jeszcze miałeś zamiar mi pokazać? Zastanawiałam się, gdzie zaprowadzi mnie szkarłatna wstęga, bo byłam pewna do kogo mnie poprowadzi. Nie zwlekając dłużej, ruszyłam w dalszą drogę. Każdy krok zbliżał mnie do ciebie, więc po co miałabym czekać. Słońce wisiało wysoko na niebie, a ludzi na ulicach było coraz więcej. Musiałam zwolnić, bo trudniej było ich wymijać. Jednak nadal parłam naprzód, aż dotarłam do następnej karteczki. Znajdowała się nad stawem całkiem niedaleko od parku. Pierwsze wyznanie miłości.

                                      Leżąc na miękkiej trawie, wygrzewałam się w promieniach słońca. Czułam twoją obecność po mojej lewej, a nawet dotykaliśmy się ramionami, ale nic z tym nie robiliśmy. Tak było dobrze. Wciągnęłam do płuc powietrze przesiąknięte zapachem żywicy z pobliskich drzew. Cichy szum wody i śpiew ptaków działał na mnie jak kołysanka.
                                      — Wiesz, co Vitanicchi? Kocham cię — powiedziałeś tak nagle i niespodziewanie, że otworzyłam oczy.
                                      Wpatrywałam się chwilę w błękitne niebo, po czym przekręciłam się w bok i spojrzałam na ciebie. W twoje lśniące oczy i twarz całą oblaną rumieńcem.
                                      — Ja ciebie też, Ryōta.

                                      To był mój ulubiony dzień wakacji. W tym samym czasie postanowiliśmy zostać oficjalnie parą. Podniosłam kamień i go rzuciłam. Znikł pod powierzchnią tafli wody z głośnym pluśnięciem. Jak często bez mojej zgody wrzucałeś mnie do stawu? Czy moje protesty naprawdę nie robiły na tobie wrażenia? Kątem oka zauważyłam stojącą przy brzegu dwójkę dzieci. Oboje wyglądali na co najwyżej osiem lat. Chłopiec dawał dziewczynce dużego lizaka. Z trudem oderwałam od nich wzrok i pobiegłam dalej. Kiedy w oddali zamajaczył Dom Dziecka, zaschło mi w gardle. Odkąd pamiętam, byłam sierotą i tam mieszkałam. Nie narzekałam zbytnio, że tam się znalazłam ani nie zadawałam sobie pytań typu „dlaczego ja”. To byłoby bezsensowne. Jednak trochę serce mi się ściskało na każdą wzmiankę o rodzicach. Nie poznałam ich, nie wiedziałam kim są ani czy w ogóle żyją. Kokarda wisiała na furtce od placówki. Pierwsza kłótnia.

                                      Strugi deszczu spływały po nas, ale nie zamierzaliśmy się nigdzie ruszać. Nie wolno zostawiać niedokończonych spraw, bo zaczynają nas przytłaczać. Wpatrywaliśmy się w siebie. Czemu tak trudno było zburzyć granicę? Czemu tak trudno było przyjąć poważne zmiany?
                                      — Dlaczego nie chcesz się wprowadzić do mnie?! Skończyłaś osiemnastkę, będziesz musiała wyprowadzić się z Domu Dziecka! — krzyknąłeś.
                                      Wiedziałam, że nie miałeś niczego złego w zamiarze, ale zabolały mnie te słowa. Tak długo już tam mieszkałam, że przyzwyczaiłam się do tego miejsca. Czy to dlatego tak trudno mi było zrobić następny krok naprzód? Nie rozumiałam tego, a ty mi nie pomagałeś.
                                      — A może nie chcę z tobą żyć, co?!
                                      Strach, ból i nieporozumienie. Wystarczyły te trzy rzeczy, aby to wszystko, co zbudowaliśmy się skończyło? W ogóle, po co ja to mówiłam? Przecież ja tak nie myślałam.
                                      — Czyli chcesz, abym odszedł, tak?!
                                      Nie chciałam, ale się zgubiłam. Sama nie wiedziałam, czego chciałam. A wtedy kłóciliśmy się przeze mnie. Czy mogło być gorzej? Pewnie tak. Po moim policzku spłynęła łza, ale pewnie jej nie zauważyłeś, bo krople deszczu już i tak sunęły po mojej twarzy.
                                      — Boję się — mruknęłam cicho.
                                      Jednak usłyszałeś to bez problemu. A twój mocny uścisk zburzył tę granicę, którą ja sama nie byłam w stanie przejść.

                                      Zgubiłam się na drogach mojego życia, ale ty mi pomogłeś odnaleźć właściwą ścieżkę. Za to cię kochałam, że byłeś moim złotym światłem, które zawsze było obok mnie w razie potrzeby. Uśmiechnęłam się lekko, gdy zobaczyłam przez okna, jak na stołówce zebrały się chyba wszystkie dzieci. Każde z nich na twarzy miało uśmiechy i gawędziło wesoło. Żadne z nich nie było bez rodziny, bo znaleźli ją w swoim otoczeniu. Wiedziałam to doskonale z doświadczenia. Najbliżsi przyjaciele, także byli dla nas rodziną. Tym razem nie biegłam, szłam powoli, nawijając nić w kłębek, który był już na tyle duży, że nie mieścił mi się w dłoni. Wspominałam każdą wspaniałą chwilę w moim życiu. Kise zafundowałeś mi cudowny spacer po mojej przeszłości, a czy pokażesz mi moją przyszłość? Nie zauważyłam, nawet kiedy dotarłam pod blok, w którym mieszkaliśmy. Po raz pierwszy z taką przyjemnością wchodziłam po schodach na czwarte piętro. Zawsze przeklinałam, że nie ma tam windy. Na drzwiach była największa z wszystkich kokard. Przy niej także znajdowała się kartka.

                                      Gratulacje Vitanicchi!
                                      Właśnie dotarłaś do końca naszej zabawy. Mam nadzieję, że Ci się podobała. Wejdź do środka i zobacz, co jeszcze dla Ciebie przygotowałem.

                                      Twój Kise

                                      Nie czekałam ani chwili dłużej. Pewnie otwarłam drzwi i weszłam do domu. Naszego domu. Stałeś tam. Czekałeś na mnie. Podejrzewałam, że właśnie na tę okazję założyłeś czerwone trampki, czarne spodnie, biały podkoszulek i szkarłatną marynarkę. On także miał przywiązaną do nadgarstka nić. Drugi jej koniec. Jednak bardziej skupiłam się na twoich ustach rozciągniętych w szerokim uśmiechu i oczach, w których tańczyły radosne iskierki.
                                      — Cześć Vitanicchi! Czy zechcesz zostać moją Walentynką? — zapytał.
                                      — Mylisz się. — Widok zdezorientowanej i smutnej twarzy Ryōty łamał mi serce, więc nie zwlekałam dłużej z wyjaśnieniami — Ja nią jestem już od dawna.
                                      Podeszłam do ciebie i tak po prostu się do ciebie przytuliłam. Od razu odwzajemniłeś uścisk, czułam, jak oparłeś głowę o moją. Tak było dobrze. Tak było mi ciepło. Szłam za czerwoną nicią, która symbolizowała więź nas łączącą. Przypomniałam sobie najważniejsze fragmenty z mojego życia. A w tamtej chwili nie liczyły się bukiety róż porozstawiane po całym domu ani tort w kształcie serca w kuchni. Nie miały znaczenia czekoladki pozostawione w salonie albo palące się świece. Liczyłeś się ty, Kise. To ty byłeś moją przyszłością, Ryōta.



                                      Witajcie!
                                      Nie mamy Walentynek, ale to nie znaczy, że nie mogę wam pokazać urocze opowiadanie, które napisałam na któreś tam Walentynki. 
                                      Dzisiejszym gościem specjalnym, który zagrał główną rolę jest Ryōta Kise, taka tam drukarka Pokolenia Tęczy, przybyła z Kuroko no Basuke. Jeśli ktoś pamięta Pieskie życie, do którego chętnie odsyłam, to tam także pojawili się bohaterowie z tego świata. 
                                      Tak dodaje te wszystkie shoty i zastanawiam się, jak bardzo musi wam się wydawać Vitani puszczalska, skoro praktycznie co opowiadanie to inny partner xd
                                      Tak wychodzi, kiedy piszesz coś pod rozmowy ze swoimi przyjaciółkami, a do tego nie chce ci się tworzyć nowych ocek, więc jedna robi za wszystkie. 
                                      W każdym razie, tak jak wspomniałam we wstępie, każde opowiadanie traktujcie jako osobny świat, takie przymrużenie oka. 
                                      Piszcie czy macie, bądź chcielibyście mieć takiego Kise, ewentualnie czy takim Kise jesteście (nie dyskryminuje przecież czytelników męskiej płci). Ja osobiście nie posiadam, ale bardzo chętnie takiego Kise przygarnęłabym c;
                                      Do zobaczenia!

                                      czwartek, 16 sierpnia 2018

                                      Niegrzeczna dziewczynka

                                      Witajcie!
                                      Dzisiaj piszę przed opowiadaniem, bo w sumie nie wiem czy można uznać to opowiadanie jako +18 i chociaż nie wszyscy stosują się do ograniczeń wiekowych, to po prostu ostrzegam, że mimo wszystko jest wątek erotyczny, więc jeśli ktoś nie chce, to niech po prostu pominie to opowiadanie. Chociaż nie jest tutaj nie wiadomo jaka zawartość. 
                                      W każdym razie tutaj także jest gość specjalny wprost z Noragami. Yato dzisiaj zagościł ponownie na Niezapominajkach, może ktoś pamięta, że miał króciutką rolę w Kotku, a teraz przyjął główną rolę. 
                                      Zapraszam do czytania wszystkich zainteresowanych i do zobaczenia! 



                                      Pot perlił się na naszych nagich ciałach, które do siebie przylegały. Kosmyki moich białych włosów przykleiły mi się do czoła, ale nie miałam ochoty je poprawiać. Czułam na karku twój ciepły oddech, jak i ręce obejmujące mnie w pasie. Przysunęłam się jeszcze bliżej ciebie, aż stykałam się z twoją klatką piersiową. W powietrzu nadal unosiła się atmosfera czystego erotyzmu, która tylko zwiększała nasze podniecenie. Stan błogości trzymał nas daleko od spraw przyziemnych, można uznać, że byliśmy w bańce, która odgradzała nas od całego świata. Chociaż w sumie to ty byłeś całym moim światem. Twoje delikatne muśnięcia na moim ramieniu wędrowały coraz wyżej, aż do szyi. Wtedy zassałeś kawałek mojej skóry i przygryzłeś, robiąc ładną malinkę, po czym ją polizałeś. Wydawało się, że byłeś zadowolony ze swojego dzieła, jak zresztą z każdego, jakie stworzyłeś. Ile ich już miałam? Ani jednego jednak nie zrobiłeś w tak widocznym miejscu. Powoli odwróciłam się w twoją stronę, ale nie odsuwając się od ciebie. Spojrzałam w twoje oczy, które błyszczały, na twoje usta wygięte w drapieżnym uśmiechu.
                                      — Będzie widać. — Szepnęłam cicho tobie na ucho, jednocześnie lekko je przygryzając i ciągnąc.
                                      — I dobrze, niech wiedzą, że mają się do ciebie nie zbliżać, bo pożałują — odparł.
                                      Pokochałam w tobie tę zaborczość w stosunku do mnie, bo wiedziałam wtedy, że ci na mnie zależy. To jak patrzyłeś na innych mężczyzn wokół nas, to jak ściskałeś moją dłoń i nagle całowałeś, gdy się któryś spojrzał. Każdy twój odruch kierowany zazdrością był dla mnie niczym największy akt miłości.
                                      — Przecież wiesz, że jestem tylko twoja. Nie ufasz mi?
                                      Spojrzałam na niego zalotnie, przygryzając dolną wargę. Widziałam, jak z ledwością powstrzymujesz się, żeby się na mnie nie rzucić. Urocze.
                                      — Ufam ci, ale nie ufam innym facetom — odparł.
                                      Nie czekając na nic, popchnęłam cię na łóżko i usiadłam na twoim brzuchu okrakiem, dociskając twoje ramiona do materaca. Oblizałam się na widok twoich roziskrzonych oczu, wpatrujących się we mnie z wyczekiwaniem. Teraz dajesz mi pozwolenie na przejęcie inicjatywy? Chwilę temu uparcie o nią walczyłeś. Stwierdziłeś, że teraz moja kolej? Pochyliłam się nad tobą i delikatnie musnęłam twoje czoło. Skroń. Powiekę. Policzek. Nos. Żuchwę. Kącik warg. I na samym końcu same usta. Pocałunek z każdą sekundą stawał się coraz bardziej namiętny, a nasze języki zaczęły walczyć o dominacje. Nawet nie myśl, że pozwoliłabym ci rządzić tym razem. Po jakimś czasie, który wydawał się wiecznością, odsunęliśmy się od siebie tylko dlatego, że brakowało nam już powietrza. Podobało ci się, czułam to.
                                      — Gdzie ta odpowiedzialna i rozsądna dziewczynka, która stała się moim shinki? Stałaś się bardzo niegrzeczna Vitane. Zasługujesz na karę od swojego pana — stwierdziłeś z tym swoim uśmieszkiem.
                                      — Zanim ją wymierzysz, chciałabym jeszcze trochę napsocić.
                                      Złapałam z półki nocnej moją chustkę i przywiązałam twoje nadgarstki do metalowej ramy łóżka. Przywarłam do twojej szyi, robiąc tak jak ty mi, widoczną malinkę. Po czym schodziłam pocałunkami coraz niżej. Nie spieszyło mi się, a i ty byłeś zadowolony. Za każdym razem jak zmieniałam miejsce na twojej klatce piersiowej, zostawiałam coraz więcej malinek i ścieżkę ze śliny. Ostatnią stworzyłam na twoim podbrzuszu, po czym uniosłam głowę i na ciebie spojrzałam. Oczy miałeś zasnute mgłą rozkoszy i w połowie przymknięte, a usta lekko rozwarte. Naprawdę uroczy widok. Wstałam z łóżka i zarzuciłam na siebie twoją koszulkę leżącą na podłodze, która była na mnie przy duża i sięgała mi wpół uda. Do tego założyłam twoją bluzę. Spojrzałeś na mnie zdezorientowany i zszokowany.
                                      — Co się stało Vitane? — zapytałeś niepewnie, starając się wyrwać ręce z uwiązu.
                                      — Sam Yato stwierdziłeś, że jestem niegrzeczną dziewczynką. — Uśmiechnęłam się do ciebie psotnie i wyszłam z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
                                      Wiedziałam, że będziesz zły, bo kto by nie był po czymś takim. Wiedziałam jednak, że mi wybaczysz. W końcu kochałeś mnie tak samo mocno, jak ja ciebie.