środa, 27 marca 2019

Całoroczna walentynka

Witajcie Kochani!

W końcu skończyłam pisać to opowiadanie, o którym swoją drogą wspominałam już w poprzednim poście tydzień temu. Zanim zaczniecie go czytać, to tak dla wyjaśnienia chciałabym zaznaczyć, że pod sam koniec tekstu występuje stosunek seksualny, więc jeśli ktoś nie chce tego czytać, to może skończyć, gdy tylko zaczną się macanki i zwyczajnie pominąć. Jednakże nie został on jakoś szczegółowo opisany, więc nie powinien on nikogo gorszyć. Inną kwestią jest, że to pierwsza taka scena pisana przeze mnie, więc sama nie wiem... proszę o wyrozumiałość (?). Cóż, moje przyjaciółki sobie wymyśliły, żebym coś takiego napisała, po tym jak w Niegrzecznej dziewczynce nagle urwałam akcję, no i mnie zmusiły.
A i jeszcze jedno. Pobiłam swój rekord długości opowiadania właśnie tym shotem, który ma 5012 słów, gdzie mój poprzedni miał 4707.
Także zapraszam do czytania!



Siedząc na wyspie kuchennej, wpatrywałam się w światło włączonego piekarnika i ciasteczka, które się w nim piekły. Jedna noga zawisła w powietrzu, gdy tą drugą podciągnęłam do siebie i objęłam rękoma, opierając brodę na kolanie. Ciepły sweter w pięknym kolorze głębokiej czerwieni zsunął się z mojego ramienia, ale go nie poprawiłam, może z lenistwa, a może dlatego, że mi to nie przeszkadzało. Oderwałam wzrok od żółtej poświaty i zerknęłam trochę wyżej na wbudowany w urządzenie zegarek cyfrowy. Widząc godzinę, mimowolnie się uśmiechnęłam i zsunęłam się z blatu. Przeciągnęłam się, unosząc ręce do góry i stojąc na palcach, aż mi coś strzeliło w kręgosłupie. Nałożyłam obiad na talerze w dosyć niezgrabny sposób, ale szybko posprzątałam to, co zdążyło mi upaść obok. Zdecydowanie nie byłam mistrzem w przekładaniu z patelni makaronu. Odłożyłam potrawę wraz z kompletem potrzebnych sztućców na stole. Zakręciłam się jeszcze obok włączonego radia, żeby pogłośnić, bo akurat leciała jedna z moich ulubionych piosenek. Podśpiewywałam sobie ją pod nosem, jednocześnie odkładając produkty, z których robiłam ciastka na swoje określone miejsce. Od razu usłyszałam, jak ktoś otwiera kluczem drzwi, co było spowodowane wyuczoną ostrożnością i obserwowaniem otoczenia nie tylko oczami. Jednak doskonale wiedziałam, kto wchodził do środka, więc nie zareagowałam, kontynuując swoją pracę.
— Cześć, już jestem! — Głos rozniósł się po całym domu.
Kończąc sprzątanie poprzez schowanie mąki do półki, odwróciłam się w stronę wejścia idealnie w momencie, gdy przez nie wszedł Meri. Uśmiechnął się szeroko do mnie i podszedł, aby przytulić się do moich pleców. Byłam przyzwyczajona, ale na początku znajomości zdecydowanie wystrzegałam się jakiejkolwiek bliskości z nim. Oparł podbródek o moje odsłonięte ramię, po czym kątem oka zauważyłam, jak się wpatruje w piekarnik. Jego oczy aż się zaświeciły, bo jak już zdążyłam się przekonać, uwielbiał słodycze i jak twierdził, szczególnie te zrobione przeze mnie. Nie miałam nic przeciwko pieczeniu dla niego, bo odkąd mieszkałam z nim, zdążyłam odkryć, że to naprawdę mnie interesuje i lubię eksperymentować z przepisami w internecie.
— Czy jak już się upieką to mogę...
— One są dla mnie, nawet się nie waż ich ruszyć.
Cóż, od pieczenia i gotowania o wiele bardziej kochałam przekomarzać się z tym mężczyzną. Choćby nawet cały dzień i noc. Patrzenie na jego teatralnie wkurzoną twarz sprawiało, że miałam ochotę śmiać się aż do rozpuku. Już wcześniej denerwowałam innych jak na przykład zmarłą Yami. Karmiło to moją złośliwą naturę, którą mimo wszystko nie mogłam się pozbyć. Pewnych rzeczy nie da się zmienić, nieważne jak bardzo by się chciało. A mi jakoś się nie zbierało na wielkie przemiany.
— No mój kochany Kruczku, nie bądź taka.
Odsunął się ode mnie, tylko żeby stanąć naprzeciwko i wygiąć usta w podkówkę i zrobić duże oczy, które w teorii miały rozczulić moje serce. Parsknęłam urwanym śmiechem i nie czekając na niego, poszłam do jadalni połączonej w sumie z kuchnią i salonem, żeby zjeść zrobiony obiad, zanim wystygnie. Nie po to się trudziłam przy garach, żeby potem mieć zimne danie. Usiadłam po turecku na nie do końca wygodnym drewnianym krześle. Myślami odpłynęłam do planów na dzisiejszy wieczór, widziałam siebie z książką na kanapie z kubkiem czarnej herbaty i tym super miękkim kocem, który znalazłam w przepastnej szafie Meriego. Podobno dostał na Boże Narodzenie od rodziców kilka lat temu, ale nigdy jakoś szczególnie z niego nie korzystał. Cóż, mogłam powiedzieć, że to ja go przejęłam. Automatycznie nawijałam na widelec tagliatelle i wkładałam do ust. Sfoszony Meri usiadł naprzeciw i bez zwyczajowego smacznego, również zaczął jeść. Żadne z nas się nie odzywało, ale atmosfera nie była napięta, a cisza niezręczna. Uznałabym, że wręcz przeciwnie.
— Kurushimi, nigdy o tym nie rozmawialiśmy, bo twierdziłem, że w ogóle nie jest mi to potrzebne, ale nie daje mi to spokoju. Czy ty żałujesz swojego wcześniejszego życia? Tego, co robiłaś? Mogłabyś mi opowiedzieć o sobie więcej? — zapytał niespodziewanie, przez co jedzenie stanęło mi w gardle, a ręka zatrzymała się w powietrzu.
Spojrzałam na mężczyznę, upewniając się, czy na pewno mi się nie przewidziało, ale wpatrywał się we mnie ze zmartwieniem, ale także nutą zaciekawienia. Z trudem przełknęłam to, co miałam już w jamie ustnej i odłożyłam sztuciec do talerza.
— Czemu chcesz to wiedzieć? — Z podejrzliwością zmrużyłam oczy, uważnie się mu przyglądając.
Nigdy nie schodziliśmy na tematy mojej przeszłości i miałam nadzieję, że tak pozostanie. Te wydarzenia były sprawą zbyt osobistą dla mnie i nie miałam powodu, by dzielić się nimi z innymi. Szczególnie z Merim, bo chociaż był mi niezwykle bliski, to tym bardziej wolałam mu nic nie mówić. Nie było w mojej historii nic, czym mogłabym się chwalić. Szczególnie tak idealnemu człowiekowi, jak różowowłosemu. No może nie był idealny, ale na pewno miał normalne życie i od zawsze był tym dobrym. Wystarczy, że znał ogólny zarys, który musiałam mu opowiedzieć przed przeprowadzką do niego.
— Rozumiem, że nie chcesz mówić mi o tym wszystkim, ale nie uważasz, że znamy się na tyle długo, że mogłabyś mi trochę więcej zdradzić o sobie? — Meri również odsunął niedokończony obiad.
— Nie widzę potrzeby, więc zostawmy ten temat — warknęłam.
Zacisnęłam w pięści drżące dłonie i założyłam ręce na piersi. Zdecydowanie nie spodobało mi się, że nagle chce się czegoś więcej o mnie dowiedzieć. Szczerze musiałam przyznać przed samą sobą, że po prostu nie chciałam, żeby mnie znienawidził czy brzydził się mną. A byłam pewna, że to się stanie, jak dostanie szczegóły z mojego życia. Odwróciłam wzrok od niego i spojrzałam na okno. Świat za nim wyglądał, jakby przedstawiał całkowicie inną rzeczywistość. Był luty, a zima w dalszym ciągu się trzymała, wręcz przybrała na sile. Śnieg sypał grubymi płatami i oblepiał wszystko na swojej drodze. Samochody przejeżdżały sporadycznie, bo pług, który miał odśnieżyć drogę, nie nadążał za pogodą. Jednak za to sporo osób wyszło na dwór, szczególnie dzieci, żeby się pobawić czy chociażby ulepić bałwana. Często też można zauważyć kogoś z sankami i ślady, które za sobą zostawiały, mimo że opady białego puchu szybko je zakrywały. Otoczenie zewnętrzne kontrastowało z tym w środku budynku, gdzie było ciepło, bo regularnie paliłam w centralnym, a do tego mieliśmy ogrzewanie podłogowe. Każde pomieszczenie było tak zaaranżowane, żeby dawało poczucie przytulności. Szczególnie salon połączony jednocześnie z kuchnią i jadalnią, w której akurat siedzieliśmy.
— Kurushimi! — krzyknął, a ja momentalnie odwróciłam się w jego stronę z szerzej otwartymi oczami.
Pierwszy raz podniósł na mnie głos, a przynajmniej nie przypominałam sobie takiej sytuacji. Przez jakiś czas nie mogłam się odezwać z szoku, w jaki mnie wprawił. Aż tak zależało mu na poznaniu całej prawdy? Mężczyzna wstał od stołu, głośno szurając krzesłem i podszedł do mnie. Szczerze mówiąc, nie wiedziałam co zrobić, czy przygotować się na ucieczkę, walkę, czy pozostać w miejscu. Jednak postawiłam na to ostatnie, dlatego czekałam na rozwój sytuacji, będąc cały czas uważną. Przesunął krzesło razem ze mną w swoją stronę, po czym kucnął przede mną i położył jedną dłoń na kolanie i zaczął nią głaskać, a drugą złapał moją odpowiedniczkę i ścisnął mocno, ale nie tak, żeby mnie bolało.
— Wiem, że to nie będzie najpiękniejsza i najszlachetniejsza historia, ale nie możesz mi zaufać? Nie wyśmieje cię, nie wydam policji, nie wyrzucę z domu, nie przestanę cię kochać. Chcę tylko pomóc, a zapomnieć możesz dopiero, jak się z tym uporasz, bo na razie nadal masz koszmary, ciągle szukasz zagrożenia dookoła siebie. Myślisz, że nie widzę tych nawet drobnych spraw, nigdy nie słuchasz muzyki na słuchawkach, bo wtedy nie możesz nasłuchiwać. Nienawidzisz zacienionych kątów. Dokładnie sprawdzasz, czy wszystko zamknęłaś. Siedzisz w tym domu jak w klatce. Chociaż mnie to niezbyt przeszkadza, bo ja najchętniej zamknąłbym się w tej klatce razem z tobą i nigdy byśmy nie wychodzili, spędzając życie cały czas razem. Miałbym pewność, że mnie nie opuścisz. Jednak tak się nie da Kuru, więc proszę, zaufaj mi. Ja tylko cię kocham.
Patrzał się wprost w moje oczy, czym trochę mnie zakłopotał w połączeniu z tym, co mówił. Meri był człowiekiem bardzo liczącym się z uczuciami swoimi, ale także innych, o czym otwarcie mówił. Jego bezpośrednie i odkryte emocje mnie przytłaczały, bo sama wszystko kryłam w sobie. Nie chciał nikomu sprawiać przykrości, ale ponad wszystkim stawiał dbanie i chronienie bliskich osób. Imponowało mi to w pewien sposób, ale nie rozumiałam, czemu aż tak się poświęca, skoro czasami również i jego boli. Możliwe, że miał zapędy masochistyczne. Patrząc na mój przykład, nikt mi dobrowolnie nie udzielił pomocy, chyba że miał z tego jakieś korzyści. On zgarnął mnie pobitą, na skraju przytomności, co jeszcze nie jest aż tak dziwne. Dziwność jego osobowości zaczynała się, gdy pomimo tego, że dowiedział się o mnie więcej, utrzymał kontakt ze mną, a nawet przygarnął do siebie. A chciał wiedzieć jeszcze więcej. Nie mogąc dłużej patrzeć mu w oczy, oparłam brodę o jego głowę, przy okazji zaciągając się jego zapachem, a różowe włosy delikatnie mnie łaskotały po twarzy.
— Jesteś zbyt dobry i idealny Meri, nie mogę cię spaczyć, zniszczyć czy zmiażdżyć. Najlepiej byłoby, gdybym odeszła, ale nie potrafię. Za bardzo mnie przywiązałeś do siebie, nad czym dalej ubolewam — wymówiłam to zachrypniętym głosem, najciszej jak się dało, ale chłopak to i tak usłyszał.
Zawsze słyszał to, co nie powinien, a jak przyszło mu słuchać tego, co ja miałam mu do powiedzenia i miało to do niego dotrzeć, to działo się wręcz odwrotnie. Strasznie uparty z niego osioł.
— Nigdy nie byłem idealny, kiedyś nawet nie za bardzo byłem dobry Kruczku. Mam więc dla ciebie propozycję. Ja pierwszy opowiem o sobie, a potem w zamian ty powiesz mi o sobie, dobrze Kuru?
Meri podniósł się, jednocześnie ciągnąc mnie za sobą. Chcieliśmy pójść do salonu na kanapę, obiad zostawiając już w spokoju, bo i tak nikt go by nie zjadł do końca w takiej sytuacji. Jednak pikania dochodzącego z kuchni nie mogłam zignorować, nie chciałam spalić ani babeczek, ani tym bardziej domu. Dlatego odsunęłam się od mężczyzny, wysuwając nadgarstek z jego uścisku i poszłam do kuchni wyjąć z piekarnika blachę pełną foremek. Gdy to zrobiłam, wzięłam kilka na talerzyk, żeby zabrać ze sobą razem ze zrobioną przeze mnie gorącą czekoladą. Zdecydowanie potrzebowaliśmy tego, chociażby dla zabicia bezczynności i ciszy między nami. Postawiłam przyniesione rzeczy na stolik kawowy, a jeden kubek schowałam między dłońmi i opadłam na miękki materiał sofy, która na pewno nie jedno przeżyła, patrząc na wytarty materiał. Oparłam się o poduszki, a nogi do siebie podciągnęłam. Gładka powierzchnia naczynia parzyła mnie, ale nie przeszkadzał mi zbytnio ten rodzaj bólu. Przez ciszę jaka nastała między nami, słyszałam radio, z którego właśnie leciały jakieś informacje ze świata. Meri usiadł sobie na fotelu znajdującym się po przeciwnej stronie stolika, dzięki czemu bez problemu mógł się we mnie wpatrywać, co bez skrępowania robił i nawet nie musiałam na niego patrzeć, bo jego wzrok instynktownie wyczułam, aż mi się włoski na karku zjeżyły.
— Nie wiem, od czego zacząć, początek jest dość nudny i zwyczajny. Ot, byłem dzieckiem jak każde inne, ciekawy świata, bezpośredni i bez żadnych hamulców. Do tego strasznie nadpobudliwy, wszędzie mnie było pełno. Z czasem rodzice zrobili mi rodzeństwo, a potem nawet kolejne. Było raczej schematycznie, dopiero w technikum coś się zepsuło. I tak szczerze to nie za bardzo pamiętam ten okres, ale znam fakty. Zjebałem sobie kilka lat życia, bo zacząłem ćpać. Zaczęło się od okazjonalnie palonego papierosa czy picia alkoholu, w pewnym momencie przeszliśmy na trawkę, a potem to już poleciało z górki. Z początku jeszcze chciałem stawiać temu opór, ale poddałem się i jedyne co mnie interesowało, to zaspokoić głód. Głód, który zrobił się tak wielki, że potrafiłem zrezygnować z przyjaciół, rodziny czy nawet samego siebie. Nie pamiętam tamtych czasów, bo prawie cały czas byłem na haju albo ogłuszony przez ból. Przypominam sobie jedynie jakieś urywki, majaczące w mojej świadomości. Pewnie stoczyłbym się na samo dno i tam zgnił, ale moja rodzina powiedziała stop i zaczęła ciągnąć w górę. Leczenie było jeszcze większą torturą niż głód między dawkami. I zdecydowanie nie chciałbym do tego powracać. Tego nawet nie umiem opisać, wyszło to poza wszelkie skale, jakie posiadałem do tej pory. — Meri zamilkł, a następnie westchnął głęboko i zaczął na nowo. — Zapewne nie ma to żadnego powiązania z tym, co ty mi opowiesz, szczególnie że to wszystko sprawiłem sobie sam z własnej woli. Przez zwyczajną głupotę straciłem tyle czasu, co bardzo żałuję, ale jednocześnie to doświadczenie stworzyło mnie takim, jakim jestem teraz, a przede wszystkim sprawiło, że postanowiłem zatrzymać się wtedy w tej uliczce i pomóc dziewczynie na skraju przytomności. Nie jestem pewny czy bez tego w ogóle zawędrowałbym w takie rejony. Chcę ci powiedzieć, że nie jestem bez skaz, nie jestem tak dobrym człowiekiem, za jakiego mnie uważasz i gdy nazywasz mnie idealny to, co prawda trochę mi pochlebia, ale przede wszystkim czuję się z tym źle. Jakbym nie zszedł na tę złą stronę, zapewne nie znalazłbym się wtedy w tej uliczce, a nawet jeśli to nie udzieliłbym ci pomocy. Znaczy, tak zadzwoniłbym po pogotowie mimo twoich sprzeciwów, co skazałoby cię na powrót do więzienia albo poddałbym się i po prostu cię zostawił. Gdy zobaczyłem cię wtedy, pierwszą myślą jaka przyszła do mnie, że strasznie przypomniałaś mi, jak to ja leżałem zakrwawiony i pobity na zimnym chodniku, nie do końca ogarniający, co się stało i liczący jedynie na trochę narkotyków, żebym mógł odlecieć i nie wracać do rzeczywistości. Szczerze mówiąc, brzydzę się tamtym sobą, bo nawet nie miałem żadnych problemów, które mogłyby mnie jakoś usprawiedliwić. Miałem, zresztą dalej mam, świetną rodzinę, która ani nie była patologią, ani, sam nie wiem, nie kłóciła się i chciała rozwodzić. Z nauką też mi szło całkiem dobrze. Nikt w szkole się nade mną nie znęcał, a znajomych i przyjaciół miałem genialnych, pomijając tych, co mnie wciągnęli w to wszystko. Chociaż i oni nie byli tak naprawdę tymi złymi, sami też po prostu poszli nie tą drogą, co trzeba było.
Wpatrywałam się w brązową ciecz w moim kubku, która parowała. Nie za bardzo wiedziałam, co powiedzieć, bo nie chciałam rzucić czymś, co by źle zrozumiał. Nie spodziewałam się takiego wyznania, co trochę mnie skrępowało. Szczególnie że teraz oczekiwał mojej historii, a ja zdecydowanie nie byłam na to gotowa i wątpiłam, żebym kiedykolwiek była. Odłożyłam naczynie, gdy moje dłonie lekko zadrżały, zrobiło mi się momentalnie zimno, jednak w domu nadal pozostawała wysoka temperatura i żadne okno czy chociażby drzwi nie zostały otwarte. Nie spojrzałam na mężczyznę, nie miałam ochoty wywierać na sobie jeszcze większą presję, wystarczająco się stresowałam. Meri był chyba jedyną osobą, która swoim zniknięciem wepchnęłaby mnie jeszcze głębiej do tego bagna, w które kiedyś się wpakowałam. A tego ani on, ani ja, ani nawet świat nie chciał.
— Nigdy nie miałam za specjalnie kolorowo. Moja matka była chora psychicznie, znaczy, nie była zdiagnozowana oficjalnie, ale byłam niemalże pewna, że sfiksowała. Zdecydowanie nie zachowywała się jak zdrowa osoba. Siedziała zamknięta w domu, a ja nie mając wyboru, musiałam być z nią. Później zaczęłam chodzić do szkoły, więc było lepiej i mniej czasu przebywałam z nią, więc nie mogła aż tak wyżywać się na mnie. Mój ojciec z tego, co pamiętam, był znanym i dobrze sytuowanym człowiekiem. Nie mógł stracić reputacji, więc mamę ukrywał przed całym światem. Wiem, że załatwił jej zaufanego specjalistę, ale nie mógł zbyt wiele zrobić w warunkach domowych. On sam był typem pracoholika, nie siedział z nami długo, wręcz był gościem od czasu do czasu. Jestem jedynaczką, co prawda nie od początku tak źle było, ale rodzice nie mieli okazji sprawić sobie kolejnego dzieciaka. Z matką bywało coraz gorzej, a ja przestałam chodzić do szkoły, bo moje obrażenia stały się zbyt widoczne, a jak wiadomo, nie mogłam zniszczyć kariery ojca. Siniaki na twarzy czy przedramionach, a także zadrapania mogłyby być za łatwo zauważone, a za trudne do wytłumaczenia. Patologiczna rodzinka zapewne nie dodałaby mu punktów autorytety w świecie szczurów biznesu. Miarka się przebrała, gdy moja własna mamusia miała już tak zjebany umysł i dostała ataku, że postanowiła sobie mnie udusić, kiedy spałam u siebie w pokoju. Miałam o tyle szczęście, że przynajmniej tej nocy ojciec był w domu. Chwilę po tym, jak znów zasnęli, wzięłam nóż z kuchni i zadźgałam ich oboje. Najpierw ojca, a potem matkę, która była tak na szprycowana lekami, że nawet się nie obudziła. Miałam dość. — Położyłam się na plecach wzdłuż kanapy, ręce układając pod głową i wpatrując się w sufit. Uśmiechnęłam się kpiąco, ale jednocześnie z goryczą i żalem. — Może i ja byłam chora. Całkiem możliwe, że ze mnie wariatka. W każdym razie, po tym wpadłam w jakiś rodzaj, sama nie wiem, szoku, transu. Rano wyszłam na ulicę w piżamie i nietomna. Sąsiadka się mną zajęła i zaalarmowała odpowiednie służby. Udowodnili mi zbrodnię, ale byłam dzieckiem i w sumie po dłuższym czasie opowiedziałam psychologowi wszystko, co się u nas działo. Nie pamiętam zbyt wiele, później trafiłam do bidula, ale pod nadzorem psychologa. Cały personel miał mnie na oku. Inne dzieci, za to za mną nie przepadały. Uznały na dziwaka i wyrzutka. Nie miałam szans na adopcję, więc pozostało mi czekać na pełnoletność i wolność. Tylko że w dalszym ciągu miałam dość życia. Nie planowałam samobójstwa, nawet o tym nie myślałam, ale za to spierdoliłam stamtąd. Poszukiwana szesnastolatka na ulicy? Nie miałabym, jak się wyrwać i przeżyć, więc musiałam iść do miejsc niedostępnych dla oczu zwykłych obywateli. Cóż, nawet tam nie miałam na początku żadnego szacunku, ale trafiłam na osoby, którym przydałaby się osoba, która nie wzbudzała podejrzeń dla ich przekrętów. Kilkutygodniowy trening i zrobili ze mnie jedną ze swoich. Głównie robiłam za podpuchę, oszukiwałam, trochę kradłam. Dopiero z czasem zaczęły się gorsze przestępstwa, a oni szybko wyłapali, że całkiem nieźle mi wychodzi zabijanie. Tak jakoś życie się toczyło, ale pewnego dnia wpadłam. Trafiłam tam, gdzie powinnam trafić już przy pierwszym zabójstwie. Wiesz już, że potrafię się zmieniać w kruka, co nie jest naturalne w naszym świecie. To właśnie tam wykorzystali fakt, że nie miałam nikogo, kto by się o mnie upominał i postanowili zrobić na mnie tajne eksperymenty. Nie przyszło im jednak, że morderca z dodatkowymi umiejętnościami, mógłby zechcieć uciec i naprawdę to zrobić. Znów zwiałam, znów wróciłam do mrocznego półświatka i znów zabijałam. Tylko wtedy przychodziło to o wiele łatwiej, bo nawet jeśli znali moje umiejętności, nie mogli nic poradzić na nie, a przecież nie mogli wybijać każdego napotkanego kruka. Przy jednym zleceniu napotkałam Kurdupla, od wtedy moje życie zmieniło bieg. Potem też spotkałam cię, co w ogóle zrobiło ze mnie miękką i zbyt podatną kluchę.
Przełknęłam cisnące się łzy, nie miałam czasu na emocje. Musiałam się ogarnąć i przygotować się na opinie Meriego, równie dobrze mogłam przeszukiwać w głowie potencjalne miejsca zatrzymania. Przez chwilę nawet przez moje myśli przeleciał pomysł zostania już do końca życia krukiem. Wtedy zapewne nie miałabym żadnych problemów, oprócz znalezienia pożywienia i założenia gniazda. Odetchnęłam głęboko i przymknęłam oczy. Zachowanie spokoju stało się moim priorytetem.
— Nigdy nie byłam z siebie dumna, ale też nie miałam wyrzutów sumienia. Mój obraz świata ograniczył się do tego, który mnie nienawidził i najchętniej by się mnie pozbył. Tylko że pojawiliście się wy, szczególnie ty Meri. Wcześniej nie miałam koszmarów czy żalu do tego, co zrobiłam, nigdy nawet aż tak bardzo nie zależało mi na tym, żeby przeżyć. W sumie to wszystko było obojętne, jedynie słuchałam się pozostałości instynktu samozachowawczego. Tylko że ty wyciągnąłeś dłoń do mnie. Na początku chciałam cię wykorzystać tak, jak innych. Trochę bym pomieszkała, wydoiła z kasy i zniknęła. W sumie to zrobiłam z Ciemnością, Shiro, Isaaciem i Vitani. Byłam pasożytem u nich, namieszałam w ich sprawach i spieprzyłam do ciebie. Dlatego nie pieprz mi tutaj, że jestem dobrą kandydatką na twoją partnerkę na życie. Prawda, że wciągnąłeś mnie w tę drugą stronę świata, ale nie zmienia to, kim jestem. Nadal pozostanę złośliwa, wkurzająca, nie będę mogła zbytnio wychodzić z tobą na randki czy chociażby na towarzyskie spotkania na mieście. Nie będę mogła zarabiać w legalny sposób i jakoś nie widzę się jako matka. — Odwróciłam się w stronę mężczyzny, który nadal wpatrywał się we mnie z uwagą i lekko uśmiechał, co dla mnie było ciut nie na miejscu. — Ale jeśli tylko zechcesz ze mną zostać, to mogę zrobić dla ciebie wszystko. Oczywiście w granicach rozsądku, wystarczy, że zostałam twoją kurą domową.
Meri nie odezwał się, ale za to podniósł się ze swojego fotela, na którym przez ten czas siedział i podszedł do mnie. Mimowolnie uniosłam się i usiadłam prosto, przypatrując mu się z zaciekawieniem. Różowowłosy tak po prostu spoczął tuż obok mnie, że nasze uda się stykał, tak samo ramiona. Objął mnie ręką i przygarnął do siebie. Oparł podbródek o czubek mojej głowy. Jego zapach, jak i ciepło otoczyło mnie z każdej strony, ale przynajmniej w tej sytuacji nie przeszkadzało mi to w żadnym stopniu. Tego dnia mogłam mu na to pozwolić, następnym razem nie miał na to już żadnych szans.
— Dziękuję — wyszeptał mi wprost do ucha.
Meri przytulał się do mnie dłuższy czas, nie zważając na moje subtelne gesty, które miały za zadanie wskazać mu, że ma się odczepić ode mnie. W pewnym momencie otwarcie odpychałam go od siebie, a przynajmniej próbowałam, bo mężczyzna uparcie zgniatał mi żebra i podśmiewywał się pod nosem. Potem najzwyczajniej w świecie uwalił się na mnie i leżał tak, nie mając zamiaru się podnieść. Nie, żeby Meri był jakoś specjalnie gruby, co nie zmieniało jednak faktu, że skutecznie nie pozwalał mi nabrać dobrze powietrza do płuc.
— Nie mogę oddychać, złaź ze mnie ty ciężka kupo mięsa!
Na ścisłość zapewne coś bym wymyśliła, żeby się wydostać z takiej pułapki, ale nie miałam czego się obawiać z jego strony, więc po co miałabym się wysilać. Poza tym takie przepychanki były na tle codziennym od kilku tygodni. Meri ostatnio stał się zbyt wielką przylepą.
Nagle różowowłosy odsunął się ode mnie i zawisł na rękach, które oparł po bokach mojej głowy. Wpatrywał się we mnie z dziwnym wyrazem twarzy przez dłuższy czas, przez co poczułam się zdezorientowana, ale nie dałam tego poznać po sobie, zachowując obojętność. Chłopak pochylił się nad moim uchem, ocierając się nosem o mój policzek. Jego oddech łaskotał mnie po karku.
— Zostańmy, tak bardzo cię kocham — wyszeptał.
Cudem położył się obok mnie, chociaż znajdowaliśmy się na kanapie i objął mnie w talii jedną ręką, drugą wsuwając pod plecy, nogi splatając z moimi, a głowę lokując na ramieniu. Muskał mnie ustami po szyi, a ja mimowolnie przeczesywałam dłonią jego jasnoróżowe włosy. Z zasady powinnam go była zrzucić na podłogę, ale tak jakoś poczułam się rozluźniona i rozleniwiona, gdy czułam jego ciepło i charakterystyczny zapach. Czułam, jak Meri głaskał mnie dłonią po boku, sunąc nią powoli w górę i w dół. Przymrużyłam oczy, całkowicie skupiając się na dotyku. W pewnym momencie wzdrygnęłam się, kiedy zimna skóra zetknęła się z moim ciepłym ciałem, gdy chłopak zgrabnie wsunął swoją rękę pod mój sweter, podwijając go trochę. Instynktownie ścisnęłam pięść na jego różowych kosmykach i odsunęłam jego głowę. Spojrzałam na twarz mężczyzny z podejrzliwością, a on jedynie się lekko uśmiechnął.
— Co ty kombinujesz Meri?
— Ciii, pozwól mi, obiecuję, że będzie tylko przyjemnie.
Meri gwałtownie przesunął się i usiadł rozkrokiem na moich udach, znów pochylając się nade mną. Zdecydowanie nie spodobało mi się, że nade mną górował, ale nie miałam już najmniejszych sił na kłótnię, po wyznaniach tego dnia, więc opadłam głową na miękką kanapę, czekając na to, co też sobie ubzdurał. Byłam świadoma, że postanowił podobierać się do mnie, co mimo wszystko w pewien sposób mnie ekscytowało i ciekawiło, więc nie przeszkadzałam mu w dalszych działaniach. Palcami sunął po mojej skórze, kciukiem zahaczając o brzuch, od czasu do czasu zniżając się na biodro i podbrzusze. Drugą kończynę podsunął pod moją szyję, za to ja swoje uwiesiłam na jego karku. Muśnięcia jego warg stały się wyraźniejsze i błądziły od odkrytego ramienia do mojego słabego punktu za uchem, po drodze napotykając obojczyk, zagłębienie w szyi i nią samą. Oddalił się na chwilę ode mnie, żeby spojrzeć na moją twarz, co wykorzystałam i przyciągnęłam go do pocałunku, na co ochoczo przystał i bez wahania przylgnął do mnie. Czy Meri dobrze całował? Nie miałam jakiegoś zbytniego porównania, ale jak dla mnie, tak w sekrecie oczywiście, mógłby mnie całować codziennie. Złączając z nim usta, czułam mimo wszystko przyjemne skręty we wnętrzu. Coś, co jak podejrzewałam, ludzie ładnie określają motylkami w brzuchu, chociaż osobiście nie nazwałabym tak tego, w żaden sposób nie kojarzyło mi się to z tymi owadami. Przygryzłam lekko jego dolną wargę i delikatnie pociągnęłam w swoją stronę. Mężczyzna z psotnym uśmiechem odsunął się trochę i przyjrzał się mojej twarzy.
— Nie dowierzasz? — zakpiłam.
Dłonie zsunęłam z jego karku na klatkę piersiową i sprawnie zaczęłam rozpinać białą koszulę, którą miał na sobie, nie spiesząc się zanadto. Nie odrywałam wzroku od jego niebiesko-zielonych oczu. Na początku był naprawdę zaskoczony tym, że tak szybko udało mu się mnie przekonać do dalszych igraszek, na co miałam ochotę się zaśmiać. Taka prawda, nastrój i mnie pochłonął, więc postanowiłam przynajmniej raz mu się poddać. Wiedziałam, że i tak niczego nie będę żałować, a Meri nie był typem, który po zaliczeniu mnie, wyrzuciłby z domu i całkowicie wymazał z pamięci. Dlatego po prostu rozkoszowałam się chwilą, gdy nie myślałam o niczym innym, niż o tym, co odczuwałam aktualnie.
— Możliwe. Pomyślałbym, że to tylko mój kolejny sen, ale za dobrze cię czuję. — Ponownie przysunął się do mojej szyi, tym razem ją przygryzając i od czasu do czasu liżąc.
— Czyżbyś miał mokre sny ze mną w roli głównej? I to kiedy śpię na drugiej połowie łóżka? — Odpięłam ostatni guzik, a poły rozpiętej koszuli zwisały, opierając się na moim ciele, a także ukazując spory kawałek torsu mężczyzny.
— Możliwe — odparł.
Dmuchnął mi w ucho, na co się wzdrygnęłam, gdyż tego nie lubiłam. Sprytnie wsunął rękę pod mój czerwony sweter, robiący mi za sukienkę, co znaczyło tyle, że wystarczyło go zdjąć, a pozostałabym w samej bieliźnie, ale Meri miał chyba nieco inny plan. Nim zdążyłam się zorientować, co on robi, nie mogłam się skupić, gdy jednocześnie obcałowywał okolice lewego ucha, głaskał kciukiem mój policzek, a drugą dłonią sunął wzdłuż kręgosłupa, zapięcie mojego stanika puściło. Mężczyzna gwałtownie się podniósł, również i mnie zmuszając do tego, żebym usiadła okrakiem na jego kolanach. Nie patyczkując się już z nadmierną subtelnością, co mi pasowało, ściągnął mocnym ruchem moje czerwone ubranie, a potem rzucił gdzieś w bok. Tak samo stało się z górną częścią bielizny, zsunął ze mnie ramiączka, a następnie odrzucił, nie zwracając uwagi na to, gdzie mój ubiór wylądował. Będąc półnaga albo może raczej naga, bo w sumie jedynym materiałem, jaki miałam na sobie, były majtki, przez moje ciało przeszedł dreszcz, gdy mimo wszystko chłodniejszy od mojego rozgrzanego organizmu powiew mnie owionął.
— O nie kochany, nie tylko ja tutaj będę rozebrana. — Z jego współpracą zrzuciłam z niego koszulę, która wylądowała po drugiej stronie sofy.
Z każdą kolejną minutą poddawaliśmy się instynktowi. Żadne z naszej dwójki nie namyślało się, co robi, jak robi i czy dobrze robi. Wszystko przychodziło naturalnie, samo z siebie. Sama skupiłam się jedynie na odczuciach, które swoją drogą sprawiały, że wzdłuż kręgosłupa przechodziły mnie przyjemne ciarki, a na całym ciele wystąpiła gęsią skórkę, która zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Oddech przyspieszył i stał się płytszy, bardziej urywany. Nawet policzki mi się zaczerwieniły, co nie tylko było dosyć rzadkie, jak i śmiesznie wyglądało w zestawieniu z moją osobowością. Podniecenie skumulowało się w moim podbrzuszu w postaci czegoś na styl skurczu. W przypadku Meriego podniecenie raczej zeszło ciut niżej, do jego członka, co poczułam, siedząc na jego udach. Chłopak nagle złapał mnie za pośladki i się podniósł wraz ze mną w ramionach, a ja, żeby nie spaść, splątałam nogi na jego pasie. Przejście z salonu do sypialni było niezłym wyzwaniem, bo trzeba było wejść po schodach, co z uwieszonym na tobie człowiekiem nie było łatwe, a ja często miałam już w głowie, że zaraz się zabijemy i oboje spadniemy po stopniach, skręcając sobie karki przy okazji. Na szczęście dotarliśmy cali, a mi gdzieś tam w pozostałej resztce świadomości zaświtała myśl, że mężczyzna w żaden sposób nie oderwał się ustami od mojej szyi, więc szedł po części na czuja. Nim jednak bardziej rozwinęłam ten wątek, został on zagłuszony hukiem drzwi, które zatrzasnęły się po tym, jak Meri na ślepo popchnął je barkiem. Rzucił się na łóżko dwuosobowe, tak, że to ja wylądowałam pod nim. Odsunął się dosłownie na moment, żeby zsunąć z siebie spodnie i porzucić jak każde inne wcześniej zdjęte ubranie. Jednak szybko wrócił do mnie, znów ograniczając mi dostęp do tlenu. Zbliżył się do mojego ucha.
— Mam nadzieję, że mój Kruczek nagle nie postanowił zmienić zdanie — wyszeptał z lekkim rozbawieniem w głosie.
Pozostawiając jego prowokację bez odpowiedzi, którą uważałam za zbędną, patrząc na to, jak daleko zaszliśmy, przystąpiłam do zrobienia mu malinki. Zassałam się na jego szyi w miejscu na tyle wysoko, żeby nie zdołał tego zakryć kołnierzem koszuli. Już wtedy była soczyście czerwona i miała wyraźny kształt odznaczający się na jego skórze.
— Niech one wszystkie patrzę i wiedzą, że się spóźniły — mruknęłam, przy okazji szybko cmokając go w żuchwę.
— Nie zdawałem sobie sprawy, że taki zaborczy z ciebie Kruk. — Meri pocałował mnie gwałtownie i namiętnie, a ja powiedziałabym, że nawet agresywnie.
Dotyk mężczyzny stał się zbyt wyrazisty, gdy moje ciało zrobiło się pod jego wpływem delikatne i czułe. Domagało się coraz większej uwagi, a Meri wykorzystywał każdą możliwą chwilę, żeby tylko być jak najbliżej mnie. Pot perlił się na mnie, co akurat wtedy mi nie przeszkadzało. Nie miałam czasu ani rozumu, by się tym przejmować. Zrobiło się duszno, a czasami nawet wstrzymywałam urwany oddech. Podniecenie wzrastało we mnie z każdym pocałunkiem, smagnięciem dłonią, z każdym ruchem jego bioder, sapnięciem i moim przypadkowo wymskniętym cichym jękiem, więc gdy tylko znalazło ujście, czułam się niczym rażona prądem, a potem opadłam bezwładnie na rozgrzaną przez naszą temperaturę ciał pościel. Starałam się unormować oddech w czasie, gdy Meri położył się obok mnie, głowę oczywiście układając na moim barku. Nawet wtedy musiał przynajmniej jakąś cząstką być przy mnie, co w pewien sposób poruszało moje serce. Leżeliśmy tak w błogiej atmosferze, w dalszym ciągu odczuwając skutki całego stosunku i starając się uspokoić, a przynajmniej rozszalałe serca, które biły zdecydowanie za szybko. Mężczyzna w pewnej chwili podniósł dłoń i odgarnął z mojej twarzy grzywkę, która opadła mi na oczy i uśmiechnął się do mnie, przez co mogłam zauważyć jego urocze dołeczki.
— Zostań moją walentynką — poprosił lekko schrypniętą barwą głosu.
— Wiesz, że mamy już końcówkę marca, a Walentynki są czternastego lutego? — Spojrzałam na niego z kpiną.
— To nic, chcę, żebyś była moją walentynką aż do końca życia, a nie tylko od święta — powiedział, na co jedynie lekko uniosłam kąciki ust.
Meri wychylił się i pocałował mnie w skroń jakby na zapieczętowanie tej cichej obietnicy.

środa, 20 marca 2019

Ogłoszenie parafialne

Przepraszam za to, że ostatnio tak mało aktywna jestem, ale obiecuję wam coś dłuższego. Mam nadzieję, że opowiadanie, które właśnie się pisze wam się spodoba. Bije ono chyba wszystkie rekordy i pierwsze razy w mojej karierze pisarskiej, więc wydaje mi się, że będziecie zadowoleni.
Oczekujcie posta, który powinien się pojawić na dniach, jeśli tylko wszystko pójdzie z planem i się czasem nie zblokuję podczas pisania.

Wasza kochana Vita

sobota, 9 marca 2019

Bez rutyny źle, z nią jeszcze gorzej

Chciałem wrócić do codzienności i spokoju, ale chyba nie był to koniecznie dobry pomysł. Jakoś dotrwałem do momentu wypisu. Bardzo mi w tym pomogły moje ukochane słuchawki i praktycznie cała niedziela spędzona z moimi przyjaciółmi. Jednak w dalszym ciągu coś było stanowczo nie tak. I to coś strasznie mnie irytowało, przez co byłem cały czas rozdrażniony albo zamyślony, co Blathin i Gabriel z łatwością zauważyli, ale nie skomentowali, za co byłem im bardzo wdzięczny. No bo co miałbym im powiedzieć, skoro sam sobie nie potrafiłem odpowiedzieć? A do tego doszło to, że co jakiś czas, gdy się nie pilnowałem, widziałem przed oczami scenę, która rozegrała się na sali zaledwie w sobotni wieczór, a słowa lekarki nieprzyjemnie huczały mi w głowie, przyprawiając mnie o migrenę.
Poniedziałkowy poranek zastałem w białym puchu i dosadnych słowach okularnicy. Zdążyłem ledwo wstać, a medyczka już stała obok i kazała zbierać mi swoje manatki i nie zajmować łóżka nowym pacjentom. Po nie do końca wyspanej nocy nie miałem siły jej odpyskować, chociaż odpowiednie słowa znajdowały się już na końcu języka. Odpuściłem z nadzieją, że przynajmniej szybciej się stamtąd wydostanę. Jednak zanim miałem wyjść ze szpitala, musiałem jeszcze zajrzeć do jej gabinetu, co w gruncie niezbyt mi się podobało.
Po niewielkich komplikacjach trafiłem na wskazane miejsce. Pomieszczenie nie było jakoś specjalnie wielkie, jednak w porównaniu do innych pokoi było bardziej osobiste. Kwiaty doniczkowe, różne książki i ozdoby, a przede wszystkich prywatne zdjęcia nadawały wnętrzu odpowiedniej atmosfery. Usiadłem na w miarę wygodnym krześle przed potężnym biurkiem całkiem zasypanym przez stosy kartek. Kobieta znajdująca się po drugiej stronie tego całego pasma gór papierowych nawet na mnie nie spojrzała, dalej coś pisząc i mrucząc cicho pod nosem.
— Ekhem, ja tylko po wypis. Jeśli mogłaby pani, to ja go szybko zbiorę i się stąd zbieram — odezwałem się, przerywając niezręczną ciszę, która między nami panowała.
Po dłuższej chwili doktorka w końcu na mnie popatrzyła, ale jej wzrok w ogóle mi się nie spodobał. Z trudem przełknąłem ślinę, oczekując najstraszniejszych scenariuszy.
— Pewnie doskonale pamiętasz, jak wyjawiłam ci stan naszej pacjentki, jednocześnie łamiąc tajemnicę zawodową i ryzykując zwolnieniem mnie z pracy. Mam nadzieję, że będziesz na tyle bystrym dzieciakiem, że nikomu tego nie wygadasz. Jednak bardziej chciałabym ci wyjaśnić, dlaczego to zrobiłam. Niestety, muszę się przyznać, że moje powody były strasznie egoistyczne i zbyt emocjonalnie podeszłam do tego, chociaż powinnam być profesjonalistą i po prostu się zamknąć. — Wstała gwałtownie z fotelu i podeszła do regału, który stał za jej plecami.
Zdjęła z niego stojącą niedużą ramkę i przez chwilę wpatrywała się w zdjęcie, które w niej było. Rysy jej twarzy złagodniały, a rozczulona kobieta delikatnie przesunęła palcem po szybce. Nie do końca wiedziałem, co mam zrobić w takiej sytuacji, dlatego też nie odzywając się, siedziałem na krześle. Wpatrywałem się, jak z wahaniem podaje mi przedmiot.
— To mój syn. Strasznie mi go przypominasz, był takim samym nieznośnym, irytującym i nieposłusznym bachorem jak ty. Przez jakiś czas też miał szare włosy, pomimo że kategorycznie zabroniłam mu farbować włosy na jakieś niestandardowe kolory — powiedziała, a w tonie jej głosu słychać było nutę rozbawienia i melancholii.
Zwróciłem swój wzrok na trzymaną przeze mnie ramkę. Zdjęcie przedstawiało młodego chłopaka, mniej więcej w moim wieku, który miał ramię przerzucone przez szyję lekarki. Swoją drogą dziwnie było patrzeć na kobietę, która nie miała żadnego ubioru czy sprzętu charakterystycznego dla swojego zawodu. Stali oni na tle niezwykle czystego morza, w którym odbijały się ostre promienie słońca, a szerokie uśmiechy na twarzach zdecydowanie sugerowały, że wyjazd był bardzo udany. Spojrzałem na panią Roberts z lekkim zdezorientowaniem, kompletnie nie wiedziałem, co to wszystko miało do sprawy, ale wolałem być cicho i dać spokojnie jej to wytłumaczyć. Najwidoczniej potrzebowała uspokoić swoje sumienie i wyjaśnić swój błąd. Nie miałem jej tego za złe, chociaż musiałem przyznać sam przed sobą, że jej intencje nie za bardzo mnie interesowały. Postanowiłem skończyć z tą sprawą i po prostu do niej nie wracać. Jednak uszanowałem zdanie kobiety i stwierdziłem, że mogę ją wysłuchać.
— Wiesz, bardzo lubił, wręcz uwielbiał pomagać innym. Często przychodził ze mną do szpitala tylko po to, żeby pogadać ze starszymi osobami czy chociażby pograć z nimi w karty. Był też stałym odwiedzającym na oddziale dziecięcym, bawił się z dziećmi, żeby ich rodzice mogli trochę odpocząć. Wszędzie było go pełno, robił za dziesięć pielęgniarek oddziałowych, a to wspomagał lekarzy podczas obchodów, a to pilnował chorych i gdy tylko było coś nie tak, to pędził po pomoc. Nie było to zbyt zgodne z przepisami, ale każdy go tutaj uwielbiał i nie miał nic do tego, że się tak tutaj panoszył. Kiedyś mogłam go stąd wygonić pod pretekstem odrabiania lekcji i uczenia się, ale z czasem i na to znalazł sposób. Uczył się z innymi, czasami, nawet gdy nauczyciel przychodził do pacjenta, żeby poprowadzić prywatne lekcje, dołączał się do nich. Naprawdę nie mogłam nad nim zapanować. Momentami był tak upierdliwy, jak ty. Mówiło się do niego, a on i tak robił swoje. Wracając jednak do sprawy. Kiedyś nieźle się pokłóciliśmy o jedną z chorych. Nie chciałam mu nic mówić, bo jej rodzice byli wysoko postawionymi osobami, jakby tylko się wydało, że panuje tutaj taki zamęt, że nawet osoby nieuprawnione do tego, robią, co chcą, to w pierwszej kolejności wyleciałabym z pracy. Nie zrozum źle, robota nie jest dla mnie wszystkim, ale byłam samotną matką i musiałam z czegoś żyć z synem. Dlatego zakazałam mu przychodzić, przynajmniej aż ci ludzie przestaną odwiedzać mój oddział. Wkurzyć się to mało powiedziane, zrobił dym, bo naprawdę przywiązał się do tych wszystkich osób tutaj, szczególnie do tej dziewczynki, o którą to wszystko poszło. Moim zdaniem, za emocjonalnie wmieszał się w sprawy, w które nastolatek nie powinien wtykać nosa. Wyszedł z budynku cały w nerwach, a dosłownie na ulicy naprzeciw wybiegł pod samochód, który nie zdążył wyhamować. Akcja ratunkowa przeszła sprawnie, bo w końcu nie uciekł za daleko, ale między innymi pękła mu śledziona i mimo wszystko nie udało się go uratować.
Chciałem się odezwać i coś powiedzieć, ale nic sensownego nie przychodziło mi do głowy, a kondolencje nie miały już żadnego znaczenia. Jakby one kiedykolwiek miały jakieś lecznicze właściwości, które powodowały u osób ukojenie psychiczne.
— Rozumiem, że w jakiś sposób mogę przywoływać wspomnienia o pani synu, ale w dalszym ciągu nie wiem, jak obie te historie się ze sobą łączą. — Spojrzałem na nią z lekkim zakłopotaniem, świadomość, że przypominałem zmarłego, nie tylko była niekomfortowa, ale trochę też mnie przytłoczyła.
— Cóż, gdy przyleciałeś do mnie wtedy taki spanikowany i wręcz głodny informacji za bardzo przypomniałeś mi ten dzień. I chociaż mogłam być pewna, że gdybym ci odmówiła, to grzecznie bądź nie wróciłbyś do sali, to przez sentyment nie mogłam tak po prostu odesłać cię z kwitkiem. Wiesz, na początku myślałam, że jesteś bachorem jakich wielu na świecie, ale naprawdę mnie zdziwiłeś i pokazałeś, że gdzieś tam ukrywasz tę swoją wrażliwość. — Uśmiechnęła się do mnie delikatnie i zabrała ramkę ze zdjęciem z moich dłoni.
Odwróciła się, odłożyła z pieczołowitością przedmiot na swoje miejsce, na koniec lekko poprawiając ułożenie. Przez krótki moment wydawało mi się, że jej ramiona zadrgały i miałem wrażenie, że nie od późniejszego głębokiego westchnienia. Zachowałem to dla siebie i robiłem dobrą minę do złej gry.
— Oficjalnie uznajmy, że po prostu liczy się dla mnie jedynie zdrowie pacjentów, a skoro udzielenie paru informacji miało przesądzić o samopoczuciu i stanie mojego upierdliwego oddziałowicza, to nie mogłam przecież stresować go aż do wypisu, bo nie tylko pogorszyłby swoje zdrowie, ale także uprzykrzyłby życie innym osobom w pomieszczeniu, co miałoby swoje konsekwencje. Jako lekarz myślę przyszłościowo. — Pani Roberts powróciła do tego poważnego tonu, który mimowolnie jednak był tym, który zdecydowanie najbardziej polubiłem. — No a teraz zawołaj mamę, bo jakbym chciała przypomnieć, nie jesteś pełnoletni i nie mogę cię ot, tak wypuścić bez osoby za ciebie odpowiedzialnej.
Jęknąłem ze zrezygnowaniem, a już byłem myśli, że uda mi się stąd bez wzywania mojej matki. Miałem w planach jeszcze na chwilę zajrzeć do tej dziewczyny od muzyki z soboty, ale w takim przypadku nie było na to żadnych szans. Nie chciałem dodatkowo denerwować pani Roberts swoją wycieczką po szpitalu, a na pewno nie miałem zamiaru tłumaczyć się mamie, dlaczego postanowiłem odwiedzić nieznajomą. Wywlokłem swoje ciało na korytarz i już wyciągnąłem z kieszeni telefon, by zadzwonić, gdy zobaczyłem moją rodzicielkę idącą w moim kierunku. Najwidoczniej już przy wcześniejszej wizycie dowiedziała się, kiedy to ja wychodzę. Nic nie powiedziała, tylko poczochrała mnie po głowie, niszcząc mój idealny artystyczny nieład i weszła drzwiami, z których to ja jeszcze niedawno wyszedłem.
Formalności poszły gładko i zdążyłem się obejrzeć, a już znajdowałem się na mojej ukochanej kanapie, na której to jeszcze w weekend praktycznie umierałem. Jednakże ten incydent nie zniszczył mojej ogromnej i oddanej miłości do niej. Co prawda był poniedziałek, ale lekcje w szkole już od kilku godzin trwały, więc logiczne było, że wrócę tam dopiero następnego dnia. Do tego czasu miałem wolne, a moja mama pozwoliła sobie na odpoczynek. Praca w biurze może i nie wymagała niezwykłej siły fizycznej, ale na pewno była męcząca, szczególnie że mama nie miała regularnych godzin i często zostawała po godzinach, zarywając nocki. W taki oto sposób leżałem na brzuchu, wciskając swój ryj w poduszkę i kompletnie nie wiedziałem, co z sobą zrobić. Chciałem wrócić do rutyny, ale okazało się, że z nią jest jeszcze gorzej niż bez niej. Nudziłem się okropnie bez najbliższe dwie godziny. Kolejne dwie zmarnowałem na przeglądanie zdjęć w telefonie i słuchanie muzyki. Po wspólnie zrobionym i zjedzonym obiedzie poszedłem do pokoju, gdzie zamknięty znowu słuchałem stworzonej przeze mnie playlisty, tylko tym razem na głośnikach, a nie słuchawkach. Gdy tylko pojawiła się kompozycja Yirumy River flows in you, przypomniałem sobie sytuację, w której to przez przypadek trafiłem na intrygującą osóbkę. Przyznam szczerze, że przez trwanie całego utworu myślałem o niej, a nawet i dłużej, co jednocześnie mnie zaciekawiło w sobie i zirytowało. Tylko tego mi brakowało po tym całym zamieszaniu z orzechami i moim atakiem anafilaktycznym. Ze zrezygnowaniem i bez chęci do życia opadłem na łóżko, modląc się w ciszy do Boga, w którego nie wierzyłem o spokój dla mojej duszy.

piątek, 22 lutego 2019

Odwróciłem się na ułamek sekundy, a ciebie już ze mną nie było

Ze skwaszoną miną siedziałem na łóżku, wysłuchując na tyle dostatecznie długiego wykładu na temat wykonywania poleceń lekarza i konsekwencji ignorowania ich, że miałem już dość. Na szczęście kobieta w miarę szybko zorientowała się, że niekoniecznie jej słuchałem, więc westchnęła ciężko i przystąpiła do badań, nadal jednak coś mamrocząc pod nosem. Rozumiałem jej zirytowanie, ale byłem jedynie nastolatkiem i nie miałem zamiaru wylegiwać się w jednym miejscu i się nudzić.
— Wszystko wskazuje na to, że jest w porządku, ale tak jak mówiłam, zostawimy cię jeszcze z jeden dzień na obserwację w razie, gdybyś jednak dostał nawrót. I naprawdę proszę cię, zminimalizuj swoje spacerki. Nie mówię ci tego na złość, tylko dla twojego dobra. I już nie chodzi o następny wstrząs, ale to jest jednak szpital i chodząc sobie po różnych oddziałach, możesz nabawić się jakiegoś gorszego choróbska. Na pewno nie chcesz zostawać tutaj na dłużej. — Posłała mi znaczące spojrzenie, po czym zbierając swoje rzeczy przeszła do kolejnego pacjenta.
Przetarłem twarz dłońmi i wygrzebałem z kieszeni bluzy mój telefon, który pomimo tego, że był raczej nowy, bo miałem go zaledwie od kilku miesięcy, to szkło hartowane na ekranie wyglądało, jakby co najmniej czołg po nim przejechał. To cud, że przez nią jeszcze dotyk działał. Jakoś nigdy nie miałem chęci iść do specjalisty, żeby mi ją wymienił. Na biega napisałem krótkiego SMS-a mamie, żeby następnego dnia jakby do mnie wpadła to, chociażby przyniosła moje ukochane słuchawki. Już miałem ułożyć się wygodnie na poduszce i iść spać skoro nic innego nie miałem co robić, gdy pani doktor zaczęła głośno wzywać pielęgniarki, jednocześnie pochylając się nad jednym z salowych łóżek. W pomieszczeniu zrobił się ruch, ale przez cały hałas przebijał się zdenerwowany głos lekarki, który wydawał polecenia nie do końca dla mnie zrozumiałe. Uniosłem się, próbując coś zobaczyć i na początku uniemożliwiał mi to tłum ludzi zebrany w tamtym miejscu, dopiero gdy kobiety trochę się rozeszły, zapewne by wykonywać rozkazy, mogłem dostrzec osobę, która potrzebowała natychmiastowej pomocy medycznej. Z niedowierzaniem wpatrywałem się w dziewczynkę, która jeszcze niedawno skrycie śmiała się ze mnie i mojej matki. Wydawało mi się, że była nieprzytomna, ale nie wiedziałem co się tam działo. Zamieszanie i krzyki sprawiły, że mimowolnie się skuliłem. Nie mogłem wyjść z szoku, jak nagle tak bardzo pogorszył się jej stan, przecież jeszcze jak wchodziłem do pokoju, to robiła coś na telefonie. Nie tylko ja obserwowałem całe wydarzenie, ale także pozostałe osoby przebywające na tej sali. Wstrzymałem oddech i zacisnąłem dłonie w pięści, żeby nie drżały. Zdezorientowany nie wiedziałem jak mam się zachować, ale powoli zaczynałem wpadać w panikę. Nie znałem jej i tylko czasami na nią przypadkiem spoglądałem, nawet mnie zbytnio nie zainteresowała, ale tak bardzo się o nią bałem, że z ledwością wstrzymywałem się od płaczu. Nie rozumiałem już niczego ani siebie, ani tego, co się stało z dziewczynką. Nawet nie wiedziałem, jak miała na imię. Cała ekipa medyczna wyjechała łóżkiem przez drzwi i zniknęli z mojego wzroku. Nastała taka cisza, że aż piszczała w uszach. Jak sparaliżowany patrzałem w miejsce, gdzie jeszcze przed minutą znajdowała się ta drobna szatynka. Gula w gardle sprawiała, że nie mogłem złapać większego oddechu ani przełknąć ślinę.
Całą noc wpatrywałem się w swoje kolana i zastanawiając się jakim cudem aż tak przejmuję się losem tamtego dziecka. Było mi kompletnie obce, jak większość osób, które mnie otaczają. Więc dlaczego? Myśli wiły się i kotłowały w moim umyśle, przyprawiając mnie o ból głowy. Nie miałem szans na spokojny i długi sen, nawet nie mogłem się zdrzemnąć. Nie zdziwiłem się, więc gdy przyszli rano chłopaki i wzięli mnie za jakieś zombie. Pewnie tak wyglądałem z mocnymi cieniami pod oczami, roztrzepanymi włosami i ogólnie zmęczonych wyglądem.
— Twoja matka się z nami skontaktowała i kazała ci powiedzieć, że dzisiaj nie będzie mogła do ciebie przyjść, bo twoja babcia potrzebowała pomocy, no wiesz, dostać się do kościoła, zrobić obiad i tak dalej. Kazała także przekazać ci to — odezwał się Blathin po otrząśnięciu się z pierwszego wrażenia, jakie na nim zrobiłem.
Rzucił do mnie moje ukochane słuchawki, chciałem je zręcznie złapać, ale nieprzespana noc także wpłynęła na mój czas reakcji, przez co dostałem nimi w twarz. Westchnąłem, odkładając je przy okazji na szafkę obok.
— Stary, co ci się stało? Orzechy znów się odezwały czy co? Zaczynamy się martwić. — Gabriel popatrzał na mnie uważnie i usiadł na stołku, który sobie dostawił z sąsiedniego łóżka.
— Nic mi nie jest, po prostu miałem złą noc i się nie wyspałem. Poza tym jestem zdrów jak rydz czy tam koń, nie pamiętam. Mniejsza z tym. — Przetarłem dłonią oczy, które piekły i bolały, mogąc się założyć, że były przekrwione. Dobrze, że nie widziałem się w lustrze.
— Nic?! Wiesz, jak ty teraz wyglądasz?! Jesteś jak trup!
— Nie krzycz Blai, nie jestem głuchy, tak samo, jak pozostali ludzie, którzy są tutaj. Przecież wie... — Nie dokończyłem swojej wypowiedzi, zrywając się z łóżka, po tym, jak zauważyłem przechodzącą za drzwiami panią doktor.
Nie zważając na to, że prawie się wyjebałem i zaryłem ryjem o podłogę ani na to, że byłem boso, popędziłem za nią. Musiałem dostać odpowiedź na dręczące mnie pytanie. Na szczęście nie odeszła ona zbyt daleko. Rozmawiała z pielęgniarką na korytarzu i przekazała jej jakieś papiery. Podszedłem do nich i nie bacząc na zasady dobrego wychowania, przerwałem im pogawędkę.
— Co z nią? — zapytałem lekko drżącym głosem.
Kobiety spojrzały na mnie zdziwione, jedna z nich odeszła nawet się nie żegnając. Druga za to już miała mi coś powiedzieć, najprawdopodobniej uwagę na temat zachowania lub wyglądu. Nie miałem czasu ani cierpliwość, by wysłuchiwać tego wszystkiego, więc jeszcze zanim wydobyła chociaż jeden dźwięk, zatrzymałem ją.
— Tak wiem, w nie najlepszym jestem stanie, ale co z tą dziewczynką z mojej sali.
Szatynka nerwowo poprawiła okulary i spojrzała na mnie zmieszana, już wtedy zdałem sobie sprawę, że jest źle, nie pomyślałem jednak, że aż tak.
— Powiem ci to tylko dlatego, że cię polubiłam i widać, jak się o nią martwisz, chociaż zobowiązuje mnie tajemnica lekarska. Zmarła w nocy na stole operacyjnym. Brała udział w wypadku samochodowym, ale badania nie wykazały żadnych obrażeń. Miała krwiaka wewnątrzczaszkowego, krew wylała się do mózgu i nie zdążyliśmy jej uratować. Wcześniejsza tomografia głowy nic nie pokazała, więc musiał on powstać później. Przykro mi.
Otwarłem usta, chcąc coś powiedzieć, ale nie wiedziałem co, więc jedynie wpatrywałem się w lekarkę szeroko rozwartymi oczami. Odrętwiały powoli cofałem się, po czym odwróciłem się i wróciłem do pokoju, gdzie w dalszym ciągu siedzieli moi zdezorientowani przyjaciele. Całkowicie ignorując ich obecność, rzuciłem się na łóżko i zanurzyłem twarz w poduszce. W głowie miałem kompletny zamęt, ale przede wszystkim miałem dość tego wszystkiego. Dlaczego ona? Była tylko osobą uchodzącą za tło, więc co mnie to obchodziło? Po co czułem ten ucisk w piersi, skoro była dla mnie nikim? Czemu zwróciłem na nią większą uwagę dopiero wtedy, gdy na moich oczach umierała?
Krzyknąłem donośnie, chociaż materiał stłumił trochę odgłosy, jakie wydawałem. Zacisnąłem dłonie na włosach, ciągnąc za nie. Spokój, tylko tyle chciałem. Wrócić do domu i znów wpaść w nudną i leniwą rutynę, bez żadnych skomplikowanych myśli i uczuć.

wtorek, 12 lutego 2019

Niech rzeka płynie w tobie

Widok śpieszących się ludzi, jaki widziałem przez okno, na którego parapecie siedziałem, zaczął mnie powoli nużyć. Oparłem skroń o chłodną szybę, wzdychając cicho. Kiedy chłopaki wyszli, bo zbliżał się wieczór, a przecież po dobranocce trzeba iść spać, jak przystało na grzeczne dzieci, zostałem sam. Moja mama wróciła z moimi rzeczami, ale i ona musiała wracać do pracy, bo to, że zmieniła się z koleżanką swoimi zmianami, nie znaczyło, że mogła cały czas przy mnie być. Niestety chyba nie do końca zrozumiała, co jej wcześniej przekazałem, ponieważ w torbie, jaką mi spakowała, znajdowały się jedynie moje ubrania i telefon. Wspominając, że komórka nie dała sobie rady z danymi systemowymi, paroma aplikacjami i milionem zdjęć, jakie posiadałem w galerii. Nie było szans, żebym mógł zainstalować jakąś gierkę, a zasięg internetu pozostawiał wiele do życzenia. Nie miałem co robić, więc pozostało mi jedynie wpatrywać się w krajobraz zza szkła. Przyjeżdżające i odjeżdżające samochody, wchodzący i wychodzący ludzie, czasami nawet karetka się pojawiła. Chociaż na początku to wszystko w jakiś przedziwny sposób koiło i dawało poczucie nostalgii, tak później zaczęło nużyć i irytować. Miałem ochotę posłuchać muzyki, ale nawet słuchawek brakło w moim pakunku od rodzicielki, a wolałem nie puszczać jej na głośno, bo nie byłem pewny czy inni pacjenci byliby z tego zadowoleni. Mogłem jeszcze pogadać z kimś na sali, ale wszyscy mniej więcej w moim wieku byli zajęci przybyłymi do nich gośćmi, więc wolałem się nie wtrącać w ich rozmowy, bo tak trochę nie wypadało. Zeskoczyłem zgrabnie z parapetu, na którym swoją drogą chyba niekoniecznie mogłem siedzieć, po czym podszedłem do swojego łóżka. Napiłem się wody z butelki, zmieniłem kapcie na trampki, schowałem telefon do kieszeni mojej ukochanej fioletowej bluzy i postanowiłem trochę rozejrzeć się po budynku, przecież i tak nie było żadnego pożytku z leżenia w jednym miejscu i nic nierobienia.
Zdarzało mi się trafiać do tamtej kliniki, ale na ogół byłem zdrowym człowiekiem, więc to raczej były wypadki, w których albo sobie coś złamałem, skręciłem albo wybiłem. Poza tym wolałem tutaj nie zaglądać, póki nie było takiej ostateczności. Wygląd wnętrza nie był jakiś bardzo nowoczesny, ale także nie było to wszystko zapuszczone. Wszystko idealnie wpasowywało się w typowe wyobrażenie szpitala. Kręcące się to tu to tam pielęgniarki i lekarze nie zwracali na mnie zbytniej uwagi, pewnie byli zajęci czym innym, a poza tym przez mój normalny i w miarę wyjściowy strój nie rzucałem się w oczy i przypominałem bardziej odwiedzającego niż pacjenta. Może to dlatego, że większość z nich miała na sobie piżamy, szczególnie te starsze osoby. Kierunek swojego spaceru wybierałem raczej przypadkowo, gdyż całkowicie nie miałem pojęcia, co gdzie jest. Sterylność pomieszczeń i chemiczny zapach został zrekompensowany tym, że mogłem zobaczyć tak wielu ludzi, którzy się tam znajdowali. Po części przerażał mnie fakt, jak wiele osób choruje, ale to także dało mi dziwny nastój. Nie potrafiłem go opisać, ale na każdy uśmiech i przyjazne spotkanie rodzinne, jakie zobaczyłem za szybami lub uchylonymi drzwiami, ja także się cieszyłem. Chodząc losowymi korytarzami, czasami jeżdżąc windą lub poruszając się po schodach, mijałem różnorodne oddziały, z których mogłem odróżnić tylko ten dziecięcy i ortopedyczny.
Coś sprawiło, że nagle się zatrzymałem, nie było to wyraźne i w sumie byłem niemalże przekonany, że mi się wydawało, ale mając tak silne przeczucie, ruszyłem w stronę jednych z drzwi na końcu. Z każdym krokiem, jaki zbliżał mnie do tego miejsca miałem coraz to mocniejsze wrażenie, że to jednak nie były omamy, a rzeczywiście słyszałem muzykę. Stanąłem w progu, rozglądając się po pokoju, styl, w jakim go urządzono, nie różnił się od reszty. Na jednym z dosłownie czterech będących tam łóżek na wpół leżąc, na wpół siedząc, czytała gazetę starsza pani, która bardzo skojarzyła mi się z babcią. Siwe włosy krótkiej długości, przyjazny wyraz twarzy i mimowolny uśmiech, jaki gościł u niej. Jednak większą uwagę zwróciła nastolatka znajdująca się po drugiej stronie pomieszczenia. Jej włosy miały nienaturalny kolor, na czubku głowy czarne, później przechodziły w różowy, a końcówki były brzoskwiniowe. Zastanawiałem się, czy jej nie było czasem zimno, biała, przewiewna sukienka po kolana nie nadawała się raczej na początek grudnia. Pomimo tego, że siedziała po turecku i do tego jeszcze bokiem do mnie, mogłem zauważyć jej drobną i jak podejrzewałem niską budowę ciała. Nad nią stała dorosła kobieta, powiedziałbym mocna trzydziestka. Przeciętna budowa ciała, czarne włosy do ramion i elegancki, ale nie za bardzo, ubiór wskazywały na to, że najprawdopodobniej wracała z pracy i wstąpiła w drodze powrotnej do domu. Przynajmniej tak mi się wydawało. Oparłem się ramieniem o futrynę, wsłuchując w melodię, jaka dochodziła z niewielkiego głośnika leżącego na szafce obok kolorowłosej. Staruszka spojrzała na mnie i uśmiechnęła się szerzej, po czym wróciła do swojej prasy. Nie chciałem podsłuchiwać, bo w gruncie rzeczy nie miałem nawet po co, ale tak jakoś wyszło.
— Może, dzisiaj spróbujesz mi opowiedzieć, co się wtedy stało? Nie możesz tego w sobie dusić, a poza tym policja nadal czeka na twoje zeznania w tej sprawie. Carol, odezwij się w końcu. — Głos starszej był kojący i miał taki ciepły ton, że mogłem go cały czas słuchać.
Nastolatka za to nic nie odpowiedziała i jedynie wzięła coś, co przypominało mi blok z białymi kartkami, chyba ołówek i zaczęła pisać, chociaż bardziej skłaniałbym się do rysowania, biorąc pod uwagę ruchy jej dłonią. Brunetka westchnęła i posłała jej smutne spojrzenie, po czym skierowała się do wyjścia, jednocześnie mnie zauważając. Zwróciłem uwagę na ostatnie nuty utworu, jaki został puszczony.
— River flows in you — wyszeptałem cicho pod nosem.
Przepuściłem panią, cofając się o krok. Jednak ona zamiast odejść, jak przewidywałem, stanęła przede mną. Spiąłem się trochę, już myśląc, że opieprzy mnie za podsłuchiwanie albo coś jeszcze gorszego. Stresowałem się, gdyby chciała mnie uciszyć za to, że usłyszałem czegoś, co nie powinienem, to byłbym pod ścianą. Nie znałem siły osoby będącej przede mną, ale emanowała pewnością siebie, a ja nie mogłem uderzyć kobiety.
— Nie wiem, kim jesteś, ani co tutaj robisz, ale widzę po tobie, że zainteresowałeś się Carol. Zauważyłam, jak stałeś w progu od samego twojego przyjścia. Nie mogę ci rozkazywać, zakazywać, a tym bardziej grozić, więc cię tylko ostrzegam, nie skrzywdź jej, bo już i tak swoje przeszła. — Posłała mi ponury grymas, który chyba miał być uśmiechem, po czym bez czekania na moją odpowiedź i bez pożegnania ruszyła korytarzem.
Znów skierowałem wzrok na pomieszczenie, Carol pomimo tego, że dźwięki fortepianu ucichły, w dalszym ciągu szkicowała coś z wielkim skupieniem. Przymrużała wtedy oczy i przygryzała dolną wargę, co nawet z odległości kilku metrów można było zaobserwować.
Odwróciłem się i starałem powrócić na swój oddział. Gorzej z tym, że kompletnie nie wiedziałem jak go znaleźć, a gdyby tego było mało, to niedługo miał być wieczorny obchód. Jakby lekarka zobaczyła, że mnie nie było w łóżku, ani w ogóle na sali to chyba urwałaby mi łeb, gdybym tylko się jej na oczy pokazał, szczególnie że zakazała mi dłuższych spacerów niż wyjście do łazienki. Wiedziałem jedynie, że wszedłem o trzy piętra do góry, więc nie było aż tak źle.
Dzięki nie do końca czytelnym znakom i podpowiedziom pielęgniarek, które na szczęście mnie nie znały i wzięły za kogoś z odwiedzających rodzinę czy znajomych dotarłem na miejsce. Niestety nie zdążyłem i zastałem wkurzoną panią doktor stającą przy moich rzeczach. Tupała nieznacznie stopą, a dłonie miała na biodrach. Jej wzrok by mnie zabił, gdyby mógł. Błagałem, żeby nie dostać nadprogramowych zastrzyków.

czwartek, 7 lutego 2019

Nadopiekuńczy potwór, czyli moja matka w roli głównej

Kiedy przed oczami zobaczyłem białe światło, byłem niemalże pewien, że nadszedł mój czas i znalazłem się bezpowrotnie po tamtej stronie. Tym większe było moje zdziwienie, że zamiast wrednych diabełków otwarłem oczy i zobaczyłem biały sufit, który był lekko popękany, ale w gruncie rzeczy prezentował się całkiem nieźle. Pomimo że nie wierzyłem w Niebo i Piekło oraz inne takie duperele, bo w końcu byłem ateistą, to wieloletnie przebywanie w środowisku chrześcijan odbiło się na mnie poprzez nawyki nawiązywania do religii katolickiej. No cóż, mówi się trudno.
Mrucząc, przeciągnąłem się niczym rasowy kot. Chociaż ze mnie pies na baby, to jestem jak prawdziwy kocur. Taktycznie pomińmy fakt, że nie miałem ani jednej dziewczyny przez swoje szesnastoletnie życie, to tylko mało znaczący szczegół. Jednak to smutne, że nie miałem nawet żony w przedszkolu. No jak tak można mnie nie kochać?! No jak?! Następnie obróciłem głowę tak, że coś mi przeskoczyło w karku, a później nakarmiłem swoje przyzwyczajenie, strzelając z kostek w dłoniach. Dopiero po takim zabiegu podniosłem się, siadając. Zdezorientowany rozejrzałem się po pomieszczeniu, które na pewno nie było moim pokojem. Kilka łóżek ustawionych pod jedną ścianą, z czego może tylko trzy były zajęte, wzbudziły u mnie pewne podejrzenia. Sterylność i chemiczny zapach upewniły mnie, że były one słuszne. Nienawidziłem szpitali, mama często musiała mnie siłą zaciągać do lekarza, aby mnie zbadał, a moim hobby w szkole było unikanie pielęgniarki, żeby nie musiała mi dawać karteczki na bilans. Udawało mi się to dopóki się nie wycwaniła bestia jedna i nie zaczęła zanosić ich do mojej wychowawczyni, która z przyjemnością przekazywała je mojej rodzicielce na wywiadówkach.
Już planowałem ucieczkę i byłem gotowy nawet wyjść stąd na boso, gdyż miałem jedynie ciuchy, w które ubrałem się wcześniej. Ratownikom pogotowia nie przyszło do głowy, żeby zabrać moje buty albo chociażby skarpetki lub raczej nie mieli na to czasu, no i obowiązku tego robić. Ciekawe gdzie byli moi kumple w tym czasie, znając ich, pewnie rozeszli się do domów. Nie no, pewnie tłukli się autobusami miejskimi, żeby do mnie dotrzeć, na pewno nieźle ich wystraszyłem. Powoli opuszczałem nogi na podłogę, gdy do sali weszła lekarka, przyprawiając mnie o zawał. Złapałem bluzę po lewej stronie klatki piersiowej, gdzie moim zdaniem znajdowało się serce, po czym głośno westchnąłem z ulgą.
— Gdzie się pan wybiera? — zwróciła się w moją stronę. — Powinien pan siedzieć w łóżku, jeszcze niedawno miał pan wstrząs anafilaktyczny, nie może się pan nigdzie ruszać.
— Dziękuję za uratowanie mi życia, ale już czuję się dobrze, więc mogę wracać do domu. — Podniosłem się i zachwiałem, moje nogi całkiem zdrętwiały.
— Siadaj młody człowieku i zdejmij bluzę, muszę cię zbadać. Dostałeś adrenalinę i parę leków, które zapobiegną nawrotowi objawów. Twoja mama jest już w drodze, wezwali ją twoi przyjaciele, którzy swoją drogą czekają na korytarzu — powiedziała, jednocześnie zakładając niebieskie, gumowe rękawiczki i ściągając stetoskop z szyi.
Z niechęcią posłuchałem się kobiety, zimny dotyk przedmiotu na gołej skórze spowodował u mnie nieprzyjemny dreszcz. To i tak dobrze, że nie byłem świadomy, gdy podawali mi te wszystkie lekarstwa, przecież na widok tych wszystkich igieł byłbym na tyle zdesperowany, żeby wyskoczyć przez jedyne okno, jakie się tam znajdowało.
— Długo będziecie mnie tutaj przetrzymywać? — zapytałem.
— Jeśli wszystko będzie dobrze, to pojutrze rano powinieneś dostać wypis. Oddech i ciśnienie masz w normie, temperatura także jest odpowiednia, masz szczęście. Co też ci przyszło do głowy, żeby jeść orzechy, będąc na nie tak silnie uczulonym. — Pokręciła głową na znak zrezygnowania, zebrała swoje akcesoria i przeniosłam się do kolejnego pacjenta, który leżał dalej. Pewnie miała obchód.
Nie miałem zamiaru się tłumaczyć, bo wiem, że moja głupota jeszcze bardziej załamałaby lekarkę, więc wolałem siedzieć cicho. Leżąc na wznak z rękoma pod głową i wpatrując się znowu w sufit, zdałem sobie sprawę, że kompletnie nie miałem co robić. Nie miałem przy sobie całkowicie nic. Postanowiłem się zdrzemnąć skoro i tak nie miałem co do roboty. Przymknąłem oczy, wygodniej się układając na, i tak niewygodnym, łóżku. Instynktownie wyczułem, w której chwili weszli chłopaki, już mam wyczulony na nich szósty zmysł. Kiedy Blai pochylił się nade mną z pewnym zamiarem obudzenia mnie swoim wrzaskiem, podniosłem powieki, przez co odsunął się, wzdrygając i ledwo powstrzymując krzyk.
— Jak się tutaj dostaliście?
Byłem strasznie ciekawy tego, czy miałem zadatki na takiego wróżbitę Macieja i obstawiałem, że skorzystali z autobusu miejskiego.
— Razem z tobą karetką — odpowiedział niższy.
— Na początku nie chcieli nas wziąć, bo stwierdzili, że nie jesteśmy z rodziny, to nie mogą nas zabrać, ale Blathin zrobił taką scenę, a oni nie mieli czasu, więc w końcu nam pozwolili jechać z tobą — dopowiedział Gabryś.
Czyli jednak nie zostanę w przyszłości jasnowidzem. Szkoda. Taki to na pewno ma jakieś ekscytujące życie.
— Stary, naprawdę cię przepraszamy za to żarcie. Nie mieliśmy pojęcia, że orzechy równie dobrze można zmielić i dodać do ciasta, a żaden z nas nie wpadł na pomysł przeczytania składu. Wybaczysz nam? — Blondyn wpatrywał się we mnie wzrokiem na kota w butach.
— Być albo nie być. Wybaczyć wam, czy nie, o to jest pytanie. — Przyjąłem poważny wyraz twarzy, chcąc ich trochę po stresować. — Oczywiście, że wam przebaczam, w końcu to też po części moja wina. Do tego nie potrafię się na was długo gniewać, nawet jeśli ktoś, nie wymienię go z imienia. — Wymownie spojrzałem na pewnego drobnego i niskiego osobnika. — Jest taką życiową porażką, że zamiast kopnąć piłkę od nożnej, trafia moją dłoń, wybijając mi od niej wszystkie palce.
Chłopak nie odpowiedział nic na moją zaczepkę i jedynie uśmiechnął się niewinnie w moją stronę. Zdążyłem podkurczyć nogi, zanim na nie skoczył, mógłby chociaż raz zrobić to, jak kulturalny człowiek, jak na przykład Gabriel, który grzecznie usiadł sobie na krześle stojącym obok, a nie rzucać się bez najmniejszego ostrzeżenia. Pokręciłem głową na zachowanie kumpla i już chciałem go skarcić, gdy do sali wpadł huragan. Nie żartuję sobie, kobieta ubrana w ołówkową spódnicę, białą koszulę i czarne szpilki podbiegła do mnie z prędkością światła, rozpędzone drzwi nawet nie zdążyły odbić się z hukiem od ściany, kiedy ta zaczęła mnie uważnie oglądać. Kok jej się trochę rozwalił, przez co pojedyncze kosmyki jej iście blond włosów opadały jej na czoło i kark.
— Boże, synku mój kochany, nic ci nie jest? Coś cię boli? Wezwać lekarza? Jak to się stało? Miałeś na siebie uważać, w ogóle, jakim cudem jadłeś coś słodkiego? Przecież wiesz, że ci zabroniłam, prawda? Bo to było coś słodkiego prawda? Boże, jak dobrze, że twoi przyjaciele byli z tobą. Jak zadzwonili do mnie, myślałam, że to tylko koszmar. Zerwałam się z biura i przyjechałam, jak najszybciej mogła, ale zdajesz sobie sprawę, że tutaj w centrum jest strasznie tłoczno i zanim taksówka przywiozła mnie, oszalałam z nerwów. — Słowa wychodzi z jej ust z szybkością kabina maszynowego, co skutkowało tym, że większości nie zrozumiałem i w ogóle zgubiłem się gdzieś już na początku jej wypowiedzi.
Gdy moja matka rozwarła moje usta i spoglądała mi w gardło, nie wytrzymałem i z nadludzką siłą odsunąłem ją od siebie. Pomimo jej niepozornego ciałka drzemała w niej taka moc, że nawet nie była jej świadoma. Zignorowałem otwarty śmiech chłopaków, po czym spojrzałem w oczy kobiecie stojącej przy mnie.
— Wszystko ze mną dobrze, czuję się jak młody bóg i niedługo mnie stąd wypiszą. Nie ma się czym przejmować mamo. I nie rób obciachu przy wszystkich. — Sugestywnie wskazałem oczami, o kogo mi chodzi.
— Oj, wierz mi, było o co się denerwować. Mogłeś umrzeć, gdyby nie natychmiastowa pomoc. Jak ty o siebie dbasz i co to za strój? Paradując tak po mieszkaniu, gdzie pewnie nie poodkręcałeś grzejników, mogłeś się przeziębić. Myślisz ty chociaż trochę?
Moja dłoń z głośnym plaskiem znalazła się na moim czole w wyrazie całkowitej rezygnacji. Kompletnie się poddałem, nie mając szans z tą kobietą. Była zbyt uparta jak osioł, żeby cokolwiek jej wytłumaczyć. Jak sobie coś już ubzdura, to nie ma przeproś. Kątem oka zaobserwowałem, że młodsza dziewczynka leżącą dwa łóżka dalej cicho chichotała i starała się to ukryć rękawem bluzy, którą miała na sobie. Pięknie mamo, rób coraz większe przedstawienie, a już nigdy nie wyjdę z domu na ulicę, bojąc się, że ktoś mógłby mnie rozpoznać.
— Może zamiast mnie reprymendować, co już swoją drogą zrozumiałem, pojechałabyś na spokojnie do domu, ochłonęła i przywiozła mi jakieś rzeczy na zmianę, telefon i coś, czym mógłbym się zająć, co? — odezwałem się po chwili, mając cichą nadzieję, że już sobie stąd pójdzie.
— Masz rację, ale najpierw to ja sobie pogadam z lekarzem — odparła i już jej nie było.
Z rozpaczliwym jękiem cierpienia egzystencji padłem na poduszkę i schowałem twarz za przedramieniem. Kochałem swoją rodzicielkę, bo w sumie z rodziny to tylko ona mi pozostała, ale czasami strasznie mnie denerwowała. Rozumiem, że chciała zapewnić mi bezpieczeństwa i wszystko, co najlepsze, ale chyba z tego powodu nie można robić z siebie nadopiekuńczego potwora, co nie? Trochę wolności ludzie, tylko tyle potrzebowałem z jej strony.

poniedziałek, 4 lutego 2019

Przeklęte orzechy atakują

Opowiadając moją historię, chciałbym, żeby była pełna tajemnic, przygód, dramatu i niespodziewanych zwrotów akcji. Sam początek powinien zachęcić do dalszego poznania opowieści, a jej treść wywoływać gęsią skórkę i dreszcze podczas fragmentów grozy, płacz przy melancholii i nostalgii oraz uśmiech przy radosnych i żartobliwych chwilach. Niestety z pełną odpowiedzialnością muszę oświadczyć, że to wszystko zaczyna się głupotą, która raczej zniesmacza lub bawi. Raczej nie zapowiada zbyt dobrze tego, co chcę wam przekazać, ale cóż poradzić, skoro nie wypada mi kłamać bądź koloryzować fakty? Do tego muszę zacząć akurat w tym, a nie innym momencie, żeby wszystko było zrozumiałe i przejrzyste. Mam nadzieję, że uda mi się ubrać wszystko w takie słowa, żeby nie wyjść na jeszcze większego debila.
Co robił szesnastoletni Vincent podczas sobotniego popołudnia? Nie, nie balowałem. Siedziałem na dupie w domu w samych spodniach dresowych, pochłaniając słodycze w niebezpiecznych ilościach, popijając to dwulitrową butelką żrącej pepsi, odmóżdżając się serialikami, które niby ukazują wydarzenia z życia wzięte. Chciałem nacieszyć się możliwością zostania samemu w domu, gdy moja mama jeszcze nie wróciła z pracy. Naprawdę nie chciałem z nikim dzielić się moją ukochaną kanapą znajdującą się w salonie, ale kompletnie nie przewidziałem tego, że moi przyjaciele postanowią mi zrobić nalot na mieszkanie i nie zamknąłem drzwi wejściowych na klucz. Oni nie zamierzali się cackać i czekać aż im otworzę, tylko weszli, nawet nie pukając. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że w ogóle nie zdziwiłem się na ich zachowanie. W wiatrołapie zrobili wielki raban i byłem niemal na sto procent pewny, że któryś z nich potknął się o próg i zarył ryjem o podłogę. Później usłyszany potok przekleństw tylko mnie w tym utwierdził. No cóż, za wysokie progi na pańskie nogi. Przechyliłem się do tyłu i opadłem na sofę, jednocześnie wydając dziwny odgłos, który ni to był jękiem, ni to okrzykiem załamania. Dwójka chłopaków stanęła nade mną jak kaci i wyszczerzyła swoje zęby. Przykryłem oczy swoim przedramieniem, wdychając ciężko. Na tym by się skończyło moje sobotnie leniuchowanie.
— Od tego jedzenia to jedynie przytyjesz. — Usłyszałem głos Gabriela. — A od takiego ubioru się przeziębisz. Zapomniałeś, że mamy początek grudnia głąbie?
Odsunąłem rękę z twarzy i spojrzałem na niego, wyglądał całkowicie tak jak zwykle. Ciemnobrązowe włosy z gęstą grzywką przykrywającą jego czoło. Zgarbiona postawa, a do tego sylwetka jak szkielet. Ubrany był w luźną koszulkę z nadrukiem jakiegoś zespołu, czarną bluzę i ciemne jeansy. Nie można zapomnieć o kolczyku w nosie, który zawsze zwraca szczególną uwagę i tych w uszach. No i jego nieodłączna czarna czapka.
Nagły ciężar na brzuchu sprawił, że aż krzyknąłem i uniosłem trochę górną część ciała. Skok na ciebie żywej wagi w okolicach sześćdziesięciu kilogramów wcale nie jest niczym przyjemnym. Nie polecam z całego serca.
— Zgłupiałeś do reszty ty chory pojebie?! Co ty robisz?!
— Siedzę sobie na tobie — odparł z tym swoim uśmiechem. Szlag by go trafił za te urocze dołeczki.
— A mogę wiedzieć dlaczego? — warknąłem przez zaciśnięte zęby.
— Rozpalam cię do czerwoności, żebyś mi tu nie marzł. — Spojrzałem się na Blathina jak na kompletnego idiotę, którym był w rzeczywistości.
— Czy ty czasem nie pominąłeś wspomnieć nam o tym, że zmieniasz swoją orientację i zostajesz gejem?
— To, że mam piękne lico nie znaczy zaraz, że dam się komuś z płci brzydkiej. Jestem sercem z kobietami. — Z zadowoleniem uniósł wysoko podbródek.
Opisując Blathina, powiedziałbym, że był uroczy i żeby nie było wątpliwości, jestem całkowicie hetero. Po prostu taki był, ta jego roztrzepana czupryna w kolorze, który ja nazywałem rudym blondem. Drobne i niższe od nas ciałko, które miało w sobie wiele energii. Duże oczy, moim zdaniem zajmujące większą część jego ryjka. A w tym dniu założył na siebie szare spodnie i czerwony świąteczny sweterek. No i charakterystyczny uśmiech. Jak tu nie mówić, że był słodki.
— On jest transwestytą? — Wychyliłem się, patrząc na Gabrysia, któremu nie brakowało humoru i w najlepsze się z nas śmiał.
Nie czekając na reakcję chłopaków, zrzuciłem z siebie zbędny balast, który z głośnym okrzykiem i hukiem spadł na ziemię. Trudno, mógł na mnie nie siadać tylko jak cywilizowany człowiek spocząć na wolnym miejscu. Szybko się podniosłem, ale nie był to za dobry pomysł, bo mroczki pojawiły mi się przed oczami i musiałem chwilę postać, trzymając się ściany, żeby się nie przewrócić. W drodze do kuchni zahaczyłem o swój pokój, w którym ubrałem swoją ukochaną fioletową bluzę wkładaną przez głowę. Była trochę przy duża i luźna, ale za to bardzo ciepła oraz miła w dotyku. Przygotowując nam po kubku gorącej kawy na rozgrzanie, a mi szczególnie na rozjaśnienie umysłu, podśpiewywałem sobie pod nosem dobrze wszystkim znane Last Christmas, które właśnie leciało z radio. Nic dziwnego, skoro Boże Narodzenie zbliżało się wielkimi krokami, a ludzie ekscytowali się tym już miesiąc przed. Muszę przyznać, jestem ateistą, ale nawet ja cieszyłem się na nadejście świąt. Niczym zawodowy kelner zgrabnie wziąłem trzy naczynia, wracając do salonu, nie rozlałem nawet kropelki. Gdy już odstawiłem wszystko na stół, spojrzałem na chłopaków i skrzyżowałem ręce na piersi.
— Mam nadzieję, że nie przyszliście do mnie bez niczego — powiedziałem do nich chłodno i ozięble, przynajmniej się starałem, ale jak wiadomo marny ze mnie aktor.
Wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenie, a Gabriel uniósł jednorazową torbę z pobliskiego supermarketu. Jednak przede wszystkim wypełnioną do pełna. Moja postawa zmiękła, ale w dalszym ciągu próbowałem utrzymać fason.
— Uznajmy, że zrobię dzień dobroci dla zwierząt i nie wyrzucę was na ten mróz, jaki panuje na dworze.
Niemalże rzuciłem się na reklamówkę, byłem strasznym łakomczuchem, ale moja mama była zwolennikiem zdrowego odżywiania się, więc słodycze w domu były konfiskowane i wszystko musiałem chować na takie okazje jak ta, gdy byłem sam i mogłem sobie zrobić popcorn czy zjeść czekoladę. Rozkładając na ławie coraz to różniejsze ciasta, wafelki, batoniki, żelki i inne, mogłem się założyć, że ślinka pociekła mi z ust. Czułem się jak w raju, niczego więcej nie było mi potrzeba. Zacząłem od czegoś zdrowego, w końcu miałem praktycznie pusty żołądek, więc wyjąłem z plastikowego opakowania kawałek ciasta. Przyjrzałem mu się, sprawdzając, czy nie ma w nim zła, na które jestem uczulony, ale stwierdzając, że go nie widzę, zacząłem go konsumować. Blathin i Gabriel w tym czasie także poczęstowali się zapasami, które przynieśli z sobą.
Niezapowiedziana domówka trwała w najlepsze i wcale nie zapowiadało się, żeby miała się szybko skończyć. Chłopaki mieli dobre humory, masę wolnego czasu i dostęp do ciepła, więc nie kwapili się do tego, aby wyjść na minusową temperaturę i wrócić do swoich domów. Nie miałem nic przeciwko, skoro zorganizowali mi taką ucztę. Gorzej tylko, że cała ta impreza nie skończyła się zbyt przyjemnie, bo przecież utratę przytomności nie można zaliczyć do przyjemności, co nie?
W pewnym momencie, a minęło może z dwadzieścia minut po tym, jak moi przyjaciele wprosili się do mnie, zaczął mnie boleć brzuch i pierwszą myślą było to, że przejadłem się słodkim. Zaraz jednak, co zauważył Gabriel, zrobiłem się blady, a moje usta spuchły. Czułem, jak zacząłem się pocić, moje serce nagle przyspieszyło, jakbym przebiegł kilka kilometrów, co na marginesie mówiąc, było niemożliwe z moją kondycją. Świszczący oddech i duszności tym bardziej nie wskazywały na nic dobrego. Z paniką spojrzałem na chłopaków, mając nadzieję, że coś wreszcie zrobią, bo w innym wypadku wykorkowałbym w swoim własnym domu i to jeszcze w wolną sobotę.
— Czy w czymś nie było orzechów czasem? — wydusiłem z trudem, robiąc po każdym słowie przerwę na urywany wdech.
Gabriel, który jako jedyny z naszej grupy starał się zachować zimną krew, kazał Blathinowi przeszukać składy wszystkiego, co przynieśli, szczególnie ciast, a sam chwycił za telefon komórkowy i próbował dodzwonić się na pogotowie. Starając się jeszcze myśleć resztką mojego mózgu, położyłem się na kanapie i ułożyłem nogi na oparciu, ignorując chęć do wymiotowania. Było mi źle, a z każdą chwilą było coraz gorzej. Wszystko działo się dla mnie za szybko i zbyt gwałtownie. Pierwszy raz od bardzo dawna miałem wstrząs anafilaktyczny i kompletnie nie miałem pojęcia co mam robić. Dziękowałem Bogu, w którego uparcie nie wierzyłem, że nie byłem wtedy sam.
— Mam! — wykrzyknął Blai.
Pomimo rozmazującego się widoku i mroczków przed oczami, spojrzałem na niego i po niezwykłym wysiłku dopatrzyłem się plastikowego pudełka w jego ręce. Później całkowicie odleciałem, a ostatnią myślą było, że już mi chłopaki mogą kupować kwiatki i znicze na grób.