niedziela, 22 grudnia 2019

Posłaniec

Wpatrywałam się beznamiętnym wzrokiem w ciemny marmur nagrobka. Doskonale wiedziałam, że wpadłam w stan dziwnej apatii, ale nie mogłam zebrać sił, by cokolwiek zrobić. Moje kończyny zdrętwiały od dłuższego bezruchu, ale i chłodu, jaki panował tego październikowego dnia. Wiatr muskał moją odkrytą skórę twarzy, delikatnie szarpał kosmykami włosów i osuszał z policzków łzy, które nieprzerwanie wypływały spod moich powiek. Widok wypalonych świec ciążył mi na sercu, a wyryte słowa na płycie zaciskały się na moim gardle.
— To już ponad miesiąc — szepnęłam, a może tylko wydałam ochrypły dźwięk.
— Pewnie za nimi tęsknisz.
Gwałtownie odwróciłam się, wyrwana z otępienia, gdy ktoś o niezwykłej barwie głosu zaznaczył swoją obecność blisko mnie. Puls nagle wzrósł, a przez ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz, pozostawiając gęsią skórkę. Cała moja uwaga skupiła się na osobie, która zdołała bezgłośnie usiąść obok mnie na niewielkiej ławeczce, albo to ja, będąc w letargu, jej nie zauważyłam. Ową postacią okazał się młody mężczyzna, trzeba przyznać, przystojny jak Apollo. Jego włosy w kolorze piasku były lekko falowane, a oczy przenikliwie niebieskie. Siedział w bardzo rozluźnionej pozie, a wśród kilkudniowego zarostu czaił się zadziorny uśmiech. Patrzył się na mnie tak, że czułam się zmieszana, ale szybko się pozbierałam i z irytacją otarłam wierzchem dłoni mokre policzki.
— Kim ty jesteś? — Odsunęłam się od niego.
— Różnie mnie określają, ale możesz na mnie mówić Finn. Zobaczyłem, jak płaczesz i postanowiłem pomóc — odpowiedział mi, odwracając się w stronę grobu.
— Finn? To jakiś pseudonim? Bawisz się w Zbawcę świata czy Supermana? Poza tym nie potrzebuję pomocy, więc możesz odejść. Dziękuję za troskę, ale wszystko w porządku.
Mężczyzna jedynie wzruszył ramionami, a ja chociaż zdenerwowana, nie potrafiłam wstać i po prostu odejść, nie umiałam też zacząć krzyczeć na tego człowieka. Raczej nie chciał zrobić mi krzywdy... Dlatego uspokoiłam się trochę i również spojrzałam na miejsce spoczynku rodziców, czując się, jakby żołądek podszedł mi do gardła.
— Mów, co ci leży na sercu. Poczujesz się lepiej.
Zerknęłam na niego kątem oka, a Finn jakby na zawołanie uśmiechnął się do mnie, zapewne chcąc dodać mi otuchy. Siły całkiem mnie opuściły i zgarbiłam się, opierając łokcie na kolanach.
— Podobno milczenie jest złotem — mruknęłam pod nosem.
— To, że milczysz, nie znaczy, że nie masz nic do powiedzenia. Znam te sentencje. No dalej, wyrzuć to z siebie.
Westchnęłam, zastanawiając się, czy to na pewno dobry pomysł, ale doszłam do wniosku, że prawdopodobnie, gdy się rozejdziemy to już więcej go nie zobaczę, a to, co miałam ochotę powiedzieć w żaden sposób mi nie zaszkodzi.
— Wydaje mi się, że ich zawiodłam, że mogłam zrobić coś jeszcze, by utrzymać ich przy życiu, znaleźć lepszych specjalistów chociażby, sama nie wiem... A tak, to już ich nie ma — rzekłam i skrzywiłam się, czując gorzki posmak żalu.
— Może i mogłaś coś jeszcze zrobić, ale nie możesz teraz gdybać. Żałoba jest nieunikniona, ale pamiętaj, że ty nadal jesteś żywa i masz życie przed sobą. Skoro oni kochali cię tak mocno, jak ty ich, to nie chcieliby, żebyś zmarnowała ten czas, który ci pozostał. — Dotknął moje ramię, ale zaraz zabrał dłoń, po czym dodał. — Rodzice przekazują, że dobrze im tam, gdzie są oraz że kochają cię najbardziej na świecie.
Odwróciłam się na dźwięk jego ostatniego słowa. Ciepły powiew wiatru smagnął moje zziębnięte ciało. Finna już nie było. Pozostało jedynie powoli opadające białe piórko, na którego widok lekko się uśmiechnęłam.

niedziela, 15 grudnia 2019

Lustro

Najgorzej jest w nocy
Gdy leżąc w łóżku
Wpatrujesz się w ciemność przed sobą
W tę pustkę
Tak jakbyś patrzył w lustro

sobota, 23 listopada 2019

Brak

Brakuje mi kogoś komu nie brakuje mnie
Wpatrzona w wieczne sny nie czuję czasu
Okaleczone serce również nie chce zabliźnić ran
Piasek przesypuje się pomiędzy moimi dłońmi
Ucieka pomiędzy palcami
Nawet nie było punktu kulminacyjnego
Gdy akcja się rozpłynęła pozostawiając gorzki smak
Pozostaje mi być i czekać aż powróci upływ czasu
Zaleczy to co otwarte
Uśmierzy to co bolesne
Zamknie to co się powinno już dawno zamknąć
Gdy w końcu napisze kolejny rozdział
A po poprzednim pozostanie jedynie niemy odgłos jego istnienia
Bo to co najgorsze złamało to co najlepsze
Cała ja to jedna ruina
A on pozostawił zdezorientowaną mnie w niej
Szukam powodów celów przesłań i samej siebie
Bo ja już nie istnieję
Zaginęłam pod gruzami razem z własnym ja

sobota, 16 listopada 2019

Trudy rodzicielstwa, czyli jak wychować i nie dać się zwariować

Wsiadam do auta na miejsce kierowcy i opieram czoło na kierownicy. Słyszę trzask zamykanych drzwi od strony pasażera. Daję sobie chwilę na uspokojenie nerwów, wzdycham głośno i podnoszę głowę, patrząc na swojego syna. Włosy ma mocno potargane, ubrania wymięte, a koszulkę nawet podartą. Z rozciętej wargi nadal powoli wypływała strużka krwi, a podbite oko, nie dość, że spuchnięte, to zaczęło sinieć. Obiektywnie oceniając, wyglądał jak siedem nieszczęść.
— Ja wiem, że źle zrobiłem i w ogóle, ale on mnie sprowokował. Znosiłem, jak mnie wyśmiewał, naprawdę zaciskałem zęby, ale potem zaczął ciebie wyzywać. Gadał same bzdury i nie wytrzymałem. Przywaliłem mu, on mi oddał i zaczęliśmy się szarpać, nie chciałem tego, przepraszam, ale nie mogłem mu pozwolić na to wszystko. Mówił, że zrobisz wszystko za grosze, że przez ciebie tata odszedł, że wyglądasz jak bezdomna i inne gorsze rzeczy. Powinienem zgłosić to nauczycielowi, zignorować go, wiem, ale puściły mi nerwy. Przepraszam. — Zanim zdążyłam się odezwać, zaczął mówić szybko i nieskładnie, że ledwo go zrozumiałam.
Chłopak spuścił głowę i wykręcał sobie ze stresu palce. Adrenalina już z niego zeszła, bo co chwila krzywił się z bólu. Przyglądałam mu się chwilę, a potem znów westchnęłam.
— Posłuchaj mnie, nie wiem, czy cię pochwalić, czy ochrzanić. Nie możesz się wdawać w bójki. Przemoc nie jest rozwiązaniem i ty o tym doskonale wiesz. Jednak nie mogę nie wziąć pod uwagę, z jakiego powodu zacząłeś się bić — powiedziałam zrezygnowana. — Musisz nauczyć się radzić sobie z nim.
— Nie da się, jak się nie odzywam to jeszcze bardziej mnie wkurza — burknął. 
Zaśmiałam się, widząc naburmuszonego dwunastolatka. Wyglądał, jakby się śmiertelnie obraził na cały świat.
— Na każdego jest jakiś sposób. Może, zamiast obijać sobie twarze albo obcesowo go ignorować, zrób coś innego. Na przykład, gdy zacznie cię wyzywać mów mu coś miłego. Jak uczepi się naszej rodziny powiedz, że cieszysz się, że on ma wspaniałą. Zbijesz go tym z tropu, nie będzie wiedział, co odpowiedzieć. W głowie masz coś takiego jak mózg, używaj go czasami. — Poczochrałam jego czarną czuprynę. — Poza tym nie przejmuj się tym, najważniejsze, że ty znasz prawdę. 
— Nie jesteś beznadziejna, jesteś najlepszą kobietą i mamą we wszechświecie, a tata odszedł, bo tak zdecydował i był głupi. — Spojrzał na mnie ze szczerym uśmiechem.
Nie mogłam się powstrzymać i przyciągnęłam go do siebie, ale obolały nastolatek syknął, więc ze śmiechem musiałam go puścić. 
— Dobrze, skoro już wszystko sobie wyjaśniliśmy i mam nadzieję, że nie będę już wzywana przez dyrektorkę szkoły, to ustalmy twój szlaban. Kara cię nie ominie. 
— Mamo! — jęknął zrozpaczony, wpatrując się we mnie z niedowierzaniem.
Powstrzymałam rozbawienie i starałam się utrzymać poważny wyraz twarzy. Nic nie zaszkodzi trochę się podrażnić z synem i poprawić mu humor. 
— Tygodniowy szlaban na jedzenie brukselki, której tak nie cierpisz. I ani dnia krócej, młody człowieku. Musisz ponosić odpowiedzialność za swoje czyny — powiedziałam twardym tonem.
Potrzebował chwili, żeby przyswoić sobie to, co mu przekazałam. Właśnie przez ten moment wpatrywał się we mnie jak ciele w malowane wrota. Potem jednak podjął grę.
— Chociaż z ciężkim sercem, ale pokornie przyjmę na siebie konsekwencje. — Teatralnym ruchem położył dłoń na klatce piersiowej i pochylił głowę.
— Wracajmy do domu, musimy ci przyłożyć lód do tego lima.
Zaczęliśmy się głośno śmiać, a ja w międzyczasie odpaliłam samochód i wyjechałam ze szkolnego parkingu.

niedziela, 8 września 2019

Rany

Liżę rany
A jestem tylko pieprzonym człowiekiem
Strupy jedynie miękną
Wznawiam krwawienie
Pozostaje mi czekać
Aż do bólu przywyknę
Albo stanę się psem
I ślina zacznie mnie leczyć

czwartek, 22 sierpnia 2019

Samotność

Dzieci w Afryce umierają z głodu
Ludzie na świecie umierają co pół minuty
Ziemia umiera z każdym kolejnym dniem
Pierdolę to wszystko
Jestem pieprzoną egoistką
Jedyne co pragnę
Niech mnie ktoś przytuli 
Pogłaszcze po głowie
I nie pozwoli mi umierać
Bo jako martwa
Nie rozwiążę problemów świata
Nie zrobię już nic 
A tym bardziej nie ucieknę  
Od samotności




sobota, 13 lipca 2019

Bądźmy rodziną nie tylko od święta

Na początku zdawało mi się, że to jedynie jakiś kolejny zły sen. Jeden z koszmarów, męczących mnie w nocy, po których człowiek wstaje gwałtownie cały zlany potem, będąc na skraju paniki. Jednak dosyć szybko doszłam do wniosku, że to nie była nocna mara. Przygryzienie języka było zbyt wyrazistym bólem i na pewno nie mogło być samym moim wyobrażeniem. Dodatkowo delikatne mrowienie po tym zabiegu upewniło mnie w tej myśli.
Pomyślałam także, że może miałam omamy słuchowo-wzrokowe. W końcu przecież całkiem rzeczywiste było, że zjadłam coś nieświeżego, a ukryta w tym produkcie pleść, której nie zauważyłam, wywołała u mnie halucynacje, jak po grzybkach halucynkach.
Ewentualnie zaczynałam świrować.
I sama już nie wiedziałam, co byłoby gorsze, jednak nie zmieniało to faktu, że realność całego zdarzenia zaczęła mnie przytłaczać. Dosłownie. Wgniotła mnie w ziemię, że wręcz nie mogłam się poruszyć. Tym bardziej mnie to wszystko przerażało.
— Nie ma mowy! — Dość dosadnie dałam znać o swoim zdaniu.
— Kuru, doskonale zdajesz sobie sprawę, że jest Wielkanoc. Kwintesencja całego chrześcijańskiego życia. W tym dniu wszystko rodzi się na nowo. To czas, żeby z rodziną i bliskimi odnawiać więzi. Patrz jak piękna pogoda, słońce świeci, niebo jest bezchmurne, a na dworze jest na tyle ciepło, że można iść na spacer w samej bluzie. — Meri gestykulował swoimi rękoma tak gwałtownie, że prawie potrącił swój kubek z herbatą.
Mnie samej zdecydowanie przydałaby się kawa, taka mocna, bez cukru ani mleka. Coś czułam, że bez niej nie uda mi się zdzierżyć całego tego zamieszania.
— Leje. Do tego jest może z pięć stopni na plusie i nie zdziwiłabym się, gdyby zaczął sypać śnieg. Tak jak wczoraj. I przedwczoraj — powiedziałam z przekąsem. — Do tego, jak możesz przejmować się tym świętem, skoro nie chodzisz do kościoła. Ty nawet nie jesteś katolikiem!
— No dobrze, może ostatnio Bóg nie zesłał dla nas wspaniałej pogody, ale to wszystko przez to, że ludzie dopuścili do globalnego ocieplenia. A co do mojego wyznania, teoretycznie jestem chrześcijaninem, w końcu przyjąłem te wszystkie sakramenty, ale jestem z tych, co nie wierzą, że te wszystkie obrzędy w jakiś sposób zbliżają do Nieba. Co nie zmienia tego, że mogę obchodzić święta Wielkanocne. W końcu duża ilość osób obchodzi Boże Narodzenie, chociaż nie wierzy w Jezusa, więc czemu nie mógłbym obchodzić Wielkanocy, nie wierząc jedynie w Kościół? Poza tym moi rodzice są bardzo religijni i nie pozwoliliby, żeby zaprzepaścić takie tradycje. — Uśmiechnął się do mnie szeroko, mając pewnie nadzieję, że mnie to przekupi. O nie kochany, ze mną nie ma tak łatwo.
— No właśnie, przejdźmy na temat rodziny. Czemu to oni mają zaraz do nas przyjechać, nie mogłeś ty jechać do nich? Masz to jakoś odwołać. Rozumiem, że to twój dom, ale jako twoja współlokatorka nie życzę sobie, aby były tu jakieś rodzinne imprezki.
— Wiesz, teraz pewnie są już w drodze i nie da się nic zrobić. Co niby miałbym im powiedzieć? — Różowowłosy chłopak zdawał się niezwykle dumny ze swojego planu.
Oczywiście, do przewidzenia było to, że się nie zgodzę na zlot jego familii, więc lepiej i skuteczniej było mi to oznajmić tuż przed ich przyjazdem. Gdy nie miałam już praktycznie nic do gadania. Tylko nie przemyślał jednej sprawy. O ile w naszym domu jest w miarę czysto, bo regularnie tę czystość utrzymywałam, to byliśmy kompletnie nieprzygotowani. Pokoje gościnne nie były gotowe, żeby tychże gości przyjmować, a nasza lodówka świeciła pustkami, a wątpię, żeby jego rodzice karmili się samym światłem żarówki.
— Powiedz, że ci się dom spalił. — Odwróciłam się i ruszyłam w stronę swojej sypialni.
Skoro już nie było odwrotu, to zamknę się u siebie i przeczekam całe to zamieszanie. Niech sobie sam radzi z tym wszystkim. W końcu to jego bliscy, ja nie miałam z tym nic wspólnego. Nie miałam zamiaru brać udziału w tym przedstawieniu. Lepiej by było, gdybym się ulotniła z domu, ale nie miałam dokąd się podziać na ten czas i ogólnie nie mogłam przez jakiś czas pojawiać się na ulicach.
Żałowałam, że po dwóch godzinach od trzaśnięcia drzwiami postanowiłam wyjść z mojej kryjówki, żeby załatwić się w toalecie. Gdy tylko wyszłam i byłam w połowie drogi powrotnej do mojego królestwa, Meri zgarnął mnie i zaczął ciągnąć w stronę drzwi, spod których dobiegał nas dźwięk dzwonku i pukanie. Na nic się nie zdało wyrywanie i szarpanie, chłopak już doskonale znał moje zagrania i potrafił się uchronić przed każdym ciosem. Niekoniecznie chciałam używać więcej siły i przestawiać mu twarzy albo łamać ręki, więc ze zrezygnowaniem powlokłam się z nim do niedużego wiatrołapu. Oparłam się barkiem o rozsuwaną szafę i przyjrzałam się Meriemu. Po wcześniejszych dresach i starym podkoszulku nie było śladu, ich miejsce zastąpił biały T-shirt, czarna marynarka, której rękawy zostały podwinięte do łokci i czarne spodnie jeansowe. Swoje trochę dłuższe jasnoróżowe włosy ułożył w artystyczny nieład, przynajmniej on to tak nazywał. Zdążył siebie wyszykować, ciekawe czy dom także wyglądał tak przyzwoicie. Chociaż to mogłoby być ciekawe, jakby kompletnie nic nie byłoby zrobione, a oni musieliby siedzieć cały dzień głodni. Na pewno dostałby od rodziny zjebkę stulecia.
Chłopak otworzył drzwi i wtedy wszystko się zaczęło. Liczyłam na to, że przyjadą jedynie jego rodzice, ewentualnie jakieś pojedyncze rodzeństwo, ale zdecydowanie nie wyobrażałam sobie aż tyle ludzi. Z szeroko otwartymi oczami wycofałam się na korytarz, bo powoli zaczynaliśmy się nie mieścić w ganku. Jak on miał zamiar ich wszystkich tutaj przenocować, przecież nam łóżek zabrakłoby, nawet nie było jak ich na podłodze poustawiać, bo brakowało pościeli. Jednak nie odzywałam się, to jego rodzina, to on będzie miał przed nią przypał.
— Witajcie, jak miło was znów widzieć! — Przywitał się Meri, podając dłoń zapewne swojemu ojcu, a może wujkowi?
— Meri, złotko ty moje, czyżby to jest twoja narzeczona, o której nam wspominałeś? — Z tłumu przedostała się dorosła kobieta, uznałam, że to taka czterdzieści plus.
Po chwili dopiero dotarło do mnie, że chodziło jej zapewne o mnie. Chciałam wyraźnie zgłosić sprzeciw i to wszystko od razu wyjaśnić, ale chłopak nagle objął mnie ramieniem i zanim zdążyłam zareagować, odezwał się. Wspominałam, że pozostawianie mnie przed faktem dokonanym to jego jeden ze sposobów, żeby mnie wrabiać w coś, czego nie chcę?
— Tak mamo, to jest właśnie moja kochana Kurushimi. Kuru to jest moja rodzina, może najpierw wszystkich przedstawię. To jest moja mama. — Wskazał na kobietę, która stała przed nami.
Była troszkę niższa ode mnie, miała krągłe kształty i uśmiechała się serdecznie. Jej lekko falowane włosy w kolorze ciemnobrązowym opadały na jej ramiona. Ubrała się w czarną sukienkę sięgająca jej w pół uda z koronkowymi rękawami i dekoltem. Bez wahania podeszła do mnie i przytuliła, całując mój policzek na powitanie. Wydawała się naprawdę sympatyczną osobą, jednakże nie byłam pewna czy czasem nie chciała po prostu pokazać się z najlepszej strony, skoro byłam dla niej narzeczoną jej syna.
— Miło mi cię poznać, kochana. Tyle się o tobie nasłuchałam, że nie mogłam się doczekać, aż cię zobaczę. Możesz mówić mi mamo, inaczej będę się czuła staro, jeśli będziemy na per pani.
Spojrzałam pytająco na Meriego, ale on jedynie niewinnie się uśmiechnął do mnie i odwrócił ode mnie wzrok. W myślach odliczałam do dziesięciu, żeby się uspokoić i czasem go nie zamordować na oczach całej tej gromady. Postanowiłam, że jeszcze wykorzystam na swoją korzyść jego kłamstwa. Jeszcze pożałuje, że postanowił zapoznać mnie ze swoją rodziną. Poza tym chętnie wysłuchałabym jakiś ciekawych opowieści na temat dzieciństwa chłopaka. Najlepiej coś, z czego mogłabym się z niego nabijać albo szantażować, a powiedzmy sobie szczerze, jaka rodzina nie lubi ośmieszać jej członka przed jego partnerem.
— A to jest mój ojciec.
Tym razem podszedł do mnie wysoki, a dosyć krępej budowie ciała mężczyzna z krótkimi czarnymi włosami, które już trochę siwiały. Był w garniturze, choć wystarczyło spojrzeć, żeby dowiedzieć się, że wolałby być w czymś o wiele luźniejszym i wygodniejszym. Świadczyło o tym między innymi nerwowe luzowanie krawatu i poprawianie ułożenia ubrań. Podał mi dłoń, ale nic nie powiedział, po czym stanął obok swojej żony, najwyraźniej należał do tych bardziej małomównych.
Przygotowałam się na kolejnego członka tej szalonej rodzinki, gdy nagle ktoś dopadł mnie i mocno objął mnie w pasie. W pierwszym odruchu chciałam odepchnąć tę osobę, ale gdy zdezorientowana spojrzałam w dół, okazało się, że był chłopiec, który przytulał się do mnie.
— Meri oddaj mi ją! Kocham ją! — krzyknął, mocniej mnie ściskając.
Nie do końca wiedziałam, co mam zrobić, więc złapałam dziecko za ramiona, delikatnie odsuwając je od siebie, po czym przyjrzałam się mu dokładniej. Ciemnobrązowe włosy były rozchwichrzone i opadały mu na czoło, w jego ciemnych oczach dojrzałam dzikie iskierki, uśmiechał się tak, że widać było jego zęby, przy czym jeden kieł się wyróżniał swoim ostrym zakończeniem. Miał na sobie zwykły granatowy podkoszulek i czarne spodnie z dziurami, które całkiem możliwe, że nie zostały zrobione fabrycznie. Chwilę po tym podbiegł do niego pies, albo raczej bestia, bo w kłębie sięgała mi do pasa. Ze swoim szaro białym umaszczeniem i niebieskimi oczami trochę przypominał husky'ego, ale na pewno nim nie był. Usiadł obok jego nóg i wpatrywał się we mnie, leniwie machając ogonem i szorując podłogę.
— To jest mój najmłodszy brat Ren i jego przyjaciółka. Nazywa się Pies — powiedział Meri, po czym zwrócił się do dziecka. — Na pewno nie oddam ci mojej narzeczonej, nie ma takiej opcji.
Dziesięciolatek, przynajmniej na tyle wyglądał, całkowicie zignorował swojego starszego brata i wpatrywał się we mnie roziskrzonymi oczami. Wydawało mi się to czymś dosyć dziwnym, bo pomimo natury dzieci, nigdy jakoś żadne z nich nie przepadało za mną, nie żebym miała jakąś wielką styczność z nimi, ale w każdym z rzadkich przypadków raczej się do mnie nie zbliżały.
— Byłaś w wojsku? — zapytał mnie niemalże z zapartym tchem.
— Nie, ale miałam kiedyś broń w ręce. Nawet z niej strzelałam. — Uśmiechnęłam się do niego.
Nie dziwiłam się, że o to się spytał. Mój ubiór składający się z czarnych bojówek, białej bokserki i nieśmiertelnika na szyi był dosyć znaczący, szczególnie dla chłopca, który zapewne nigdy nie widział żołnierza z prawdziwego zdarzenia.
— A strzelałaś do ludzi? Zabiłaś kiedyś człowieka? — Entuzjazm wręcz emanował od tego dzieciaka.
— Ren, daj jej spokój i nie zadawaj głupich pytań. Zająłbyś się Psem, co? — Różowowłosy zirytował się trochę, a jego twarz przyozdobił grymas niezadowolenia.
— Niby czemu? Polubiłam go bardziej od ciebie. — Przyciągnęłam chłopca do siebie, jednocześnie grając na nerwach mojego współlokatora. — Pogadamy później młody, teraz muszę poznać resztę waszej rodzinki. — Potargałam jego włosy, po czym schyliłam się i szepnęłam mu na ucho. — Jak się zajmą sobą, to pokaże ci coś ciekawego.
Mrugnęłam do niego okiem i popchnęłam w stronę jego zwierzaka. Odwróciłam się do chłopaka, który nie wykazywał szczęścia. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że nie lubił, jak się go nie słuchało, ale mi zawsze wybaczał. Ten mój urok osobisty.
— Tam jest Izumi i Inu. Bliźniaki. — Wskazał na dwóch nastolatków siedzących już na kanapie w salonie.
Oboje robili coś na telefonach, a po ruchu warg można było stwierdzić, że po cichu ze sobą rozmawiają. Byli bardzo podobni do Meriego, jedynie trochę niżsi i mieli włosy czarne. Nie byli jakoś szczególnie mną zainteresowani, więc postanowiłam się im nie narzucać, przecież ja sama najchętniej zamknęłabym się w pokoju, żeby mieć ciszę i spokój. Do tego wydawało mi się czymś normalnym, że nastolatkowie raczej nie preferowali familijnych spotkań i woleliby coś innego robić w tym czasie.
— Miło poznać, jestem babcią tego matołka.
Przede mną stała starsza kobieta na pewno pełna temperamentu, na co wskazywały jej ogniście czerwone włosy, wtedy związane w niechlujnego koka. Jak na starszą osobę trzymała się bardzo dobrze, a do tego nie straciła swojej kobiecości. Utrzymywała wspaniałą sylwetkę, zapewne dużo ćwiczyła. Ubrana w dopasowaną grafitową spódnicę przed kolano i białą szykowną bluzkę opierała dłonie na swoich biodrach, lustrując mnie wzrokiem od dołu do góry. Muszę przyznać, że aż miałam ochotę się wzdrygnąć od tego intensywnego wpatrywania się we mnie.
— Powiem ci, że sobie idealną narzeczoną wybrałeś. Twarda baba z jajami, a do tego charakterna. Ktoś wreszcie będzie cię ustawiał do pionu.
Pomyślałam, że goszczenie rodziny Meriego jednak nie będzie taką tragedią, jaką mi się wydawała. Tym bardziej że tyle ciekawych osobowości się w niej znajdowało. Już wtedy żal mi było chłopaka, ale to on postanowił zapoznać nas z sobą, więc to jego wina. Mógł to lepiej przemyśleć. W końcu mnie znał, tak samo swoich bliskich.
Z jednej strony miałam ochotę uciec, nigdy do tej pory nie brałam udziału w świętach rodzinnych. Nigdy się u nas tego nie obchodziło w jakiś szczególny sposób. Wszystkie takie uroczystości wyglądały u nas jak zwykłe dni powszechne. Czułam, że tutaj nie pasuję i jestem wręcz piątym kołem u wozu. W końcu nawet nie jestem w żaden sposób spokrewniona z tymi osobami, chociaż oni wszyscy myśleli, że jestem narzeczoną Meriego. Nie wiedziałam, jak długo chciał on utrzymywać to kłamstwo.
Za to z drugiej strony całkiem intrygującą i zachęcającą perspektywą było dowiedzenie się żenujących historyjek z życia chłopaka. Poza tym zawsze mogłam wykorzystać sytuację na swoją korzyść. Drażnienie ludzi było przecież moim celem życiowym. No i ci wszyscy tutaj zebrani nie wydawali się jakoś specjalnie nudni, widziałam w nich pewien potencjał.
— Mieli z nami przyjechać jeszcze ciocia z rodziną, ale twoja głupia kuzynka stwierdziła, że Wielkanoc to odpowiedni czas, żeby przyprowadzić do domu swoją dziewczynę i oznajmić, że jest się innej orientacji, niż oczekiwali tego rodzice. Naprawdę nie wiem, co miała w głowie, żeby wyskakiwać z czymś takim i to jeszcze w Wielkanoc, przecież to czas pokoju, radości, a nie kłótni i awantur w domu. — Mama chłopaka westchnęła głośno z wyraźnym zirytowaniem wypisanym na jej twarzy.
— Nie jest głupia tylko nowoczesna, teraz ludzie korzystają z życia, póki mogą. Może będzie jednostką przyczyniającą się do wyginięcia ludzkości, ale przynajmniej ona będzie szczęśliwa i będzie mogła być z kimś jej bliskim. Egoistyczne, ale prawdziwe. — Staruszka uśmiechnęła się do swojej córki, jednocześnie podając swój płaszcz Meriemu, który to niezwłocznie go od niej odebrał. — W dzisiejszych czasach wszyscy pilnują tylko swoich tyłków, póki nie szkodzą innym, to mnie nie interesuje, z kim uprawiają seks czy skąd mają pieniądze.
Miałam dziwne wrażenie, że ta babunia jest bardziej podobna do mnie, niż się to może na pierwszy rzut oka wydawać. Już sam ten uśmiech podejrzanie przypominał ten mój, co w pewien sposób mnie niepokoiło. Uczucie to mogłam porównać z wejściem na twoje terytorium równie silnego przeciwnika. Chociaż niekoniecznie mi się ono spodobało, to jednocześnie byłam coraz bardziej podekscytowana całego tego spotkania i tego co się na nim wydarzy. W końcu po rodzinie Meriego mogłam spodziewać się wszystkiego, skoro i on czasami wydawał mi się nieobliczalny.
Chcąc się wymigać od robienia za dobrą gospodynię tegoż domostwa, wymknęłam się z towarzystwa i podeszłam do Rena, który tłumaczył coś swojej przyjaciółce. Nawet mnie poruszył widok chłopca, który siedział na podłodze po turecku naprzeciwko psa, który również siedział i się w niego wpatrywał. Przysiadłam się do nich i rozmowa płynnie zeszła na historię tego, jak znalazł Psa. Nie zdziwiło mnie to, że chłopiec, będąc sam w lesie, co już samo w sobie mogłoby wydawać się nieprawdopodobne, w końcu to tylko dzieciak, znalazł ogromne zwierzę, które wpatrywało się w niego swoimi ślepiami. W pewien sposób uzyskał nawet mój szacunek, gdy zamiast uciec z przerażenia lub coś w tym stylu, podszedł do nieznajomego psa i po prostu go pogłaskał po głowie. Może to dosyć nierozsądne ze strony Rena, szczególnie że zwierzę mogło być jednak niebezpieczne, ale miałam wrażenie, że oni rozumieli się wtedy bez słów i wiedzieli, że nie zrobią sobie nawzajem krzywdy. Świadczyło o tym to, z jaką pasją opowiadał mi historię, gdy Pies ułożyła swój wielki łeb na jego kolanach i spoglądała raz na niego, raz na mnie. Zdecydowanie ten dziki błysk w oczach, gwałtowną gestykulację i podekscytowany ton głosu można nazwać mówieniem z zaangażowaniem. Właśnie w tym przypominał mi Meriego, jemu także zdarza się rozmawiać ze mną w taki sposób albo raczej opowiadać, bo ja jedynie słucham, udając, że jednak tego nie robię.
Kątem oka zauważyłam, jak Meri się trudzi w tym, żeby wszystko ułożyć na stole, który swoją drogą moim zdaniem nie pomieściłby tego wszystkiego. Nakrycie już wcześniej leżało na blacie, a teraz znosił z kuchni różne potrawy, które kompletnie nie wiem, skąd wziął, skoro wszystkie sklepy, oprócz jakiś osiedlowych sklepików spożywczych były zamknięte. To samo z piekarniami i tego typu miejscami. Czyżby jednak już wcześniej wszystko sobie przygotował? A może wcześniej zamówił catering? Wyciągnę to od niego, gdy tylko zostaniemy sami. W każdym razie jak na Wielkanoc przystało, chłopak przyniósł w wazie żurek z białą kiełbasą, na talerzu zauważyłam obrane jajka na twardo, chleb i zwykłą kiełbasę, również chrzan z solą i pieprzem, gdzieś mi mignął. Nawet mazurek się pojawił.
— To, co chciałaś mi fajnego pokazać? — Odwróciłam się do Rena, który najwidoczniej skończył wywód na temat historii Psa.
Zastanowiłam się chwilę czy na pewno będzie to dobrym pomysłem, żeby pokazać chłopcu prawdziwą broń lub coś w tym stylu, ale skoro mu obiecałam, to nie mogłam tak po prostu odpuścić, bo przecież by mnie chyba zamęczył. Westchnęłam z utrapieniem, po czym pomodliłam się o to, żeby rodzina Meriego na czele z nim mnie czasem nie zaszlachtowała. Podniosłam się z podłogi i chciałam pomóc wstać chłopcu, ale też już stał na baczność obok mnie. Spojrzałam na stół, przy którym już wszyscy siedzieli.
— Pokaże ci, ale najpierw musimy coś zjeść, żebyś miał siłę. Poza tym nie puszczą nas przed świątecznym śniadaniem. Spokojnie, zdążymy.
Popchnęłam Rena w stronę stołu, a on niechętnie na to przystanął. Usiadł po mojej lewej, zaś Meri po mojej prawej. Czyli nie było tragedii. Zawsze mogłoby być o wiele gorzej, nie żebym się bała tych wszystkich ludzi. Patrząc obiektywnie, to oni powinni bardziej bać się mnie, a nie na odwrót. Różowowłosy nachylił się nade mną.
— Może poszłabyś się ubrać w coś bardziej odświętnego, nie miałaś wcześniej czasu tego zrobić — powiedział to w miarę cicho i zwinnie pomijając fakt mojej niechęci, co do zjazdu, ale siedząca naprzeciwko nas jego babcia i tak zwróciła na nas swoje zaciekawienie.
Prychnęłam, jeszcze czego, że będzie mi kazał zakładać kiecki i się stroić. Nie dość, że powiedział mi o tym całym przedstawieniu dopiero z dwie godziny przed przyjazdem gości, to jeszcze będzie mi tutaj podporządkowywać się pod innych.
— Po pierwsze kochany nie będziesz mi mówić, co mam robić i w co się ubierać. A po drugie nie sądzisz, że jako twoja narzeczona powinnam pokazać się twojej rodzinie w swojej prawdziwej postaci, a nie jako wyidealizowana iluzja? W końcu widzimy się od święta. Jeśli się mnie wstydzisz, to nie mamy już o czym mówić, co prawda to twój dom, ale po wszystkim możesz wypierdalać stąd przynajmniej na czas, kiedy to ja będę szukać sobie mieszkania, które kupię za twoje pieniądze. To jak, nadal każesz mi iść się przebrać? — zapytałam kpiąco, ale w żartobliwym tonie, a czerwonowłosa staruszka prychnęła cichym śmiechem.
Nie zwracając już uwagi na chłopaka, nałożyłam sobie na talerz trochę zupy, a wazę podałam dalej. Nie przepadałam za takimi tradycyjnymi potrawami i zazwyczaj w kuchni wolałam eksperymentować, co się różnie kończyło, ale raz na jakiś czas zjedzenie czegoś typowego było nawet wskazane. Już podnosiłam łyżkę, żeby zacząć jeść, nie czekając na resztę, jak tego wymagała kultura i szacunek, ale przerwała mi babcia swoją przemową. Wstała, głośno odsuwając krzesło od stołu, a do tego niczym na filmach zastukała łyżeczką w szklankę, by całkowicie pozyskać nasze zainteresowanie.
— To pierwszy raz, gdy spotykamy się w takim gronie, więc niezwykle się cieszę. Tym bardziej że tym razem ty Meri zorganizowałeś imprezę u siebie. Nawet nie wiesz, jak dobrze było w końcu mieć spokój w święta i nic nie szykować. Zawsze muszę pomagać twojej matce, a teraz obie sobie odpoczęłyśmy i przyjechałyśmy na gotowe. Czekałam na ten moment, od kiedy tylko się urodziłeś. Jednak wracając, chciałabym wam wszystkim po kolei złożyć życzenia świąteczne. — Jej zadowolenie nijak pasowało do zażenowania, jakie panowało wśród reszty biesiadników, którzy uciekali wzrokiem po kątach.
— Mamuś może, chociaż tym razem byś sobie odpuściła. Naprawdę, nie zniechęcajmy Kurushimi do naszej rodziny — mruknęła bez większego przekonania kobieta o ciemnobrązowych włosach.
— Tutaj nie ma co ją zniechęcać. Poza tym moje życzenia są o wiele lepsze od zwyczajnego wszystkiego najlepszego czy wesołych świąt, a co gorsza odpowiedzi wzajemnie. Do każdego zwracam się osobiście. Oddaje wam w tym wiele swojego serca i miłości do was. Nie macie się tutaj czego wstydzić, jakbym chciała wam zaszkodzić to mam o wiele bardziej interesujące fakty z waszego życia, którymi mogłabym się posłużyć. Poza tym cóż mi w życiu pozostało, skoro według was ani na dyskoteki mi nie wypada chodzić, ani uprawiać sporty ekstremalne, w ogóle jakikolwiek sport związany z większą aktywnością fizyczną. Przynajmniej wy mi dajecie jakąś rozrywkę, bo patrząc na wasze miny, nie da się nie poprawić sobie humoru. — Uśmiechnęła się niemalże niewinnie, ale w całkowitej prezencji jej osoby coś wskazywało na lekką złośliwość. — Zaczynając, synu mój ty ukochany, życzę ci, jak co roku zresztą, żebyś w końcu zaczął się dobrze odżywiać, bo może na razie masz tę swoją krępą sylwetkę odziedziczoną po swoim dziadku od strony ojca, ale naprawdę niedługo to nie będzie wymówki, że „to taka budowa ciała” i dobrze nam znane „takie geny”. Doigrasz się i jak wylądujesz w szpitalu, to ci jeszcze powiem „a nie mówiłam?”. Do tego zmieniłbyś w końcu pracę, bo już od pół roku obiecują ci awans, a jak go nie było, tak nie ma. Życzę ci też w końcu jakiegoś wyjazdu wakacyjnego nad jakieś morze czy coś, dusicie oszczędności nie wiadomo na co, zamiast sprawić sobie i rodzinie rozrywkę. Tobie za to córciu życzę trochę powściągliwości, bo już mnie denerwuje, jak wciskasz nos w moje sprawy, „mamuś tego nie powinnaś”, „mamuś to ci zaszkodzi jeszcze”, chyba lepiej wiem od czego, chcę umrzeć, a wierz mi, nie zbiera mi się do mojego męża. Jestem policjantką na emeryturze, doskonale wiem, jak sobie poradzić. Poza tym zadbaj też trochę o siebie, zrobiłaś z siebie kurę domową, a tym gówniarzom czasami nawet się nie chce sprzątnąć swoich brudnych gaci. Tyle razy namawiałam cię do fryzjera, kosmetyczki, nawet na basen. Dużo by ci dała chwila relaksu. Wybrałybyśmy się do SPA dla przykładu. Za to wy bachory, trochę rozumu by się wam przydało. Ren to świetnie, że całe dnie spędzasz na świeżym powietrzu, ale powinieneś pomagać w domu i się uczyć, bo inaczej to całe życie spędzisz w leśnym szałasie. Wam dwóm za to przydałyby się jakieś dobre dziewczyny, w ostateczności chłopacy. Wyszlibyście do ludzi, a nie siedzieli w swoich norach. Gdyby nie szkoła, to w ogóle bym was nie widziała. Nawet do łazienki chodzicie, nawet nie wiem kiedy, a posiłki zabieracie do pokoi, przecież tak się nie da. A ty Meri, trochę inteligencji najstarszy imbecylu. W ogóle nie chwalisz się tym, co tam u ciebie. Jakby cię porwali to nawet nie wiadomo kiedy, gdzie i jak. Przynajmniej umiesz w miarę o siebie zadbać. Narzeczona może cię ustawi, żebyś nie latał jedynie na imprezy. A widzisz, nawet nie wiem, czy nadal na nie chodzisz. Nic już nie mówisz tej swojej babce. A po tym jak skończyłam pracować, okropnie się nudzę. Strasznie nieogarnięty jesteś. Już na wejściu zauważyłam uschniętego kwiatka. Jak ty w ogóle przeżyłeś, zanim Kuru się wprowadziła do ciebie, to ja nie wiem. Bóg chyba miał cię w swojej opiece. A miałam nadzieję, że wyrośniesz z lekkomyślności. No i na koniec pozostałaś ty Kurushimi. Przede wszystkim to powodzenia z tym ciołkiem skarbie. Dopiero się poznałyśmy, ale dotychczas mi się spodobałaś. Mam nadzieję, że jako głowa rodziny nie muszę się martwić, że skrzywdzisz naszego Meriego. Może to i mężczyzna, ale każdego tak samo mocno boli złamane serce. Dbaj o niego, życzę wam obojgu szczęścia. Na pewno się przyda. — Usiadła z powrotem przy stole i odchrząknęła. — A teraz jedzmy, bo nam wszystko wystygnie, a trzeba przyznać, że się przyłożyli.
Przysłuchując się temu, co powiedziała czerwonowłosa, wyraźnie wybijała się kpina, ironia i pewność siebie. Tylko że zauważyłam pod tym wszystkim pewien rodzaj troski i zmartwienia. Ja sama ukazywałam uczucia w podobny sposób. Niepotrzebnie wszystko owijając w bawełnę. Robiąc wszystko pośrednio. Większość osób przy stole była jednak zawstydzona, szczególnie dorośli. Skrępowani czekali zapewne na moją reakcję, dlatego też uśmiechnęłam się do nich lekko.
— Meri, otwórz okno, coś się duszno zrobiło — poprosiła jego mama.
Położyłam mu rękę na ramieniu, gdy chciał wstać i sama się podniosłam, jednak zamiast okna to otworzyłam na oścież drzwi tarasowe. Taras sam w sobie był zadaszony, a deszcz nie zacinał, więc nie groziło to powodzią salonu. Poza tym do środka, mimo dosyć niskiej temperatury na zewnątrz, wpadło przyjemne powietrze, a zapach wilgotnej roślinności rozniósł się po pomieszczeniu. Odetchnęłam głęboko, zdecydowanie to był mój jeden z ulubionych zapachów. Zapach po deszczu i w jego trakcie był wspaniały, jednak nasze podwórko wyglądało jak wielkie, rozległe bagno.
— Pójdę do łazienki — mruknął, któryś z bliźniaków, ale za cholerę nie wiedziałam, który z nich. Byli mi przedstawieni razem, więc nie orientowałam się w ich tożsamościach, a różnic szczególnie dużych między nimi nie było. Jedyne co zauważyłam to różne stroje. Chociaż tyle.
— Jedzcie, bo niedługo podam pieczonego kurczaka — odezwał się różowowłosy.
Już chciałam ruszyć do stołu, dokończyć posiłek, gdy nagle bestia, to znaczy Pies, zaczęła głośno ujadać i w momencie zerwała się z podłogi, wybiegając przez otwarte drzwi na dwór. Nic bym z tym nie zrobiła, gdyby nie to, że sąsiedzi wymieniali płot i na razie nasze podwórka w ogóle nie były odgrodzone. Gdyby Pies zdeptała ich równiutkie, wymierzone co do centymetra rabatki to przecież zrobiliby nam natychmiastową eksmisję z naszego własnego domu. Znaczy domu Meriego, ale powiedzmy, że to też mój dom skoro w nim mieszkam. Nie myśląc, wybiegłam za nią, w biegu rzucając do Rena, żeby zabrał z sobą smycz. Biegłam za zwierzakiem i chyba tylko przez błoto, na którym to się ślizgało, mogłam cudem dogonić Psa. Rzuciłam się w jej stronę, kątem oka zauważając sierściucha sąsiadki. No tak, kot musiał w końcu przyleźć na nasz ogród akurat w takiej chwili. Z ledwością chwyciłam ją za skórę na karku, ale przez to straciła równowagę i wpadła wprost do kałuży, a ja tracąc oparcie pod ręką, runęłam razem z nią. Nie myśląc o tym, jak brudna jestem, zacisnęłam ręce wokół szyi psa, żeby czasem znów mi nie uciekła. Niemalże na niej wisiałam. Odwróciłam się w stronę domu i odszukałam wzrokiem chłopca, który chyba stwierdził, że wspaniałym pomysłem będzie przejechanie na kolanach, niczym gwiazda rocka na koncercie, do nas. Przez to całe błoto. Na szczęście miał przy sobie smycz i zapiął ją do obroży Psa, która ciągle wypatrywała gonionego futrzaka, który musiał w popłochu wrócić do domu. Spojrzałam na ubłoconego dzieciaka, on na mnie i momentalnie razem zaczęliśmy się śmiać.
— Chodź, naszej trójce przyda się porządna kąpiel.
Podniosłam się, cały czas trzymając mocno za smycz, ale Pies już się uspokoiła i patrzała na nas z wywalonym jęzorem, machając ogonem i będąc niezwykle zadowoloną z tego, jak bardzo brudna była. Tym bardziej przypominała dziką bestię. Wróciliśmy do budynku, doskonale zdając sobie sprawę z tego, jaki syf zrobimy. Nawet zdjęcie butów by nie pomogło, a i tak ruszyliśmy za psem w samych skarpetkach, a jeśli chodzi o mnie to nawet boso. Postanowiłam zostawić sprzątanie Meriemu, skoro to on był wspaniałym pomysłodawcą na to, żeby święta odbyły się u nas. Stając w salonie, zrobilibyśmy sensację, gdyby nie to, że spanikowany chłopak już coś tłumaczył reszcie, mając mokre ręce aż do łokci, w tym także rękawy ubrania, a w dłoni trzymał coś, co przypominało mi fragment kranu.
— Spokojnie Inu, to moja wina, zapomniałem wam powiedzieć, żebyście nie korzystali z umywalki na dole, bo po tym, jak zepsułem starą, musiałem kupić i zamontować nową, ale jeszcze nie skończyłem i nawet odpływu nie zamontowałem. Trzeba zakręcić dopływ wody. Nie panikuj już tak, nic się nie stało. — Mój „narzeczony” starał się uspokoić nastolatka, ale tak naprawdę to trzeba było uspokajać jego matkę, bo ta wyglądała, jakby miała zaraz paść nam na zawał. W przeciwieństwie do babci, która czuła się wręcz wniebowzięta, patrząc na nas wszystkich. Zaśmiewała się cały czas, siedząc na swoim miejscu przy stole.
— Boże drogi, nigdy więcej świąt poza domem. — Usłyszałam słaby głos kobiety, którą mąż zaczął wachlować czystym talerzykiem ze stołu.
Ren dołączył do babci i oboje śmiali się do rozpuku, chłopiec aż się położył na podłodze. Inu w dalszym ciągu przepraszał i starał się wszystko wyjaśnić, nie zważając na próby uspokojenia go przez Meriego. Izumi za to wrzeszczał o tym, że zaraz jak się nie pośpieszą, zaleje nie tylko łazienkę, ale cały dom. Jednak chyba nikt nie zwracał na niego szczególnej uwagi. Matka chłopaków w dalszym ciągu wyklinała to, że zgodziła się przyjść na gotowe, jak to ujęła czerwonowłosa podczas swojej przemowy, zamiast jak co roku zaprosić nas do siebie. Jej mąż bez słowa wachlował ją i próbował uspokoić, bo kobieta zrobiła się blada jak ściana. Pies usiadła sobie pośrodku pokoju i machała ogonem, wpatrując się w tłum. Osobiście nie zamierzałam się nawet wtrącać. Gdyby nie lekkie zdezorientowanie, w końcu jeszcze przed chwilą przeprowadziłam drift w błocie, zapewne śmiałabym się razem z pozostałą dwójką.
Nie był to jednak jeszcze koniec niespodzianek. Wyczułam dym, co mnie zdziwiło. Spalenizna, choć niezbyt mocno wyczuwalna, ale była. Odwróciłam się w kierunku kuchni i momentalnie przypomniałam sobie, co powiedział Meri jeszcze zanim pobiegłam za zwierzakiem.
— Pali się! — krzyknęłam, żeby zwrócić na siebie uwagę.
Nie powiem, podziałało. Momentalnie się uciszyli, a ja wskazałam palcem na pomieszczenie, o które mi chodziło. Dosłownie przez chwilę wszyscy próbowali przyjąć to, co powiedziałam i dokładnie w tym czasie Pies postanowiła otrzepać się z błota, co skutkowało tym, że nie tylko ja, Ren i Pies byliśmy brudni włącznie z miejscami, przez które przeszliśmy i staliśmy, ale całe pomieszczenie. Ściany, krzesła, stół, kwiatki, schody, kanapa, pozostali obecni. Dosłownie wszystko. Tak jak na reklamie farby Dulux EasyCare.
— Cholera jasna, kurczak! — wrzasnął różowowłosy i ślizgnąwszy się na płytkach, popędził do kuchni, gdzie zapewne wyłączył piekarnik i go otworzył. O tym drugim wskazywała ogromna chmura dymu, która wyszła za framug drzwi.
Mężczyzna wyszedł stamtąd, kaszląc i zatykając usta, a do tego byłam wręcz pewna, że pociekły mu łzy. Załamany, próbował unormować oddech. Sam chyba już kompletnie nie wiedział, za co się miał wziąć, za powódź, czy za pożar. Spojrzałam na niego ze zrezygnowaniem. Miałam się nie wtrącać, ale rzeczywiście w takim tempie i przy takiej panice to nic nie pozostanie z tego domu. Wszyscy coś krzyczeli do siebie nawzajem, ale w sumie to nikt nic nie rozumiał. Nawet babcia przestała śmiać i darła się chyba do Meriego, a Ren wrzeszczał do Psa. Nie było szans, żebym ich uciszyła.
— Cisza! — Donośny głos ojca mnie dosłownie zamurował.
To był chyba pierwszy raz, jak się odezwał, ale trzeba było przyznać, że jego ton sprawił cud. Wszyscy za koleją wpatrywali się w niego jak ciele w malowane wrota, nie mogąc uwierzyć, że ten spokojny i małomówny człowiek mógł tak podnieść głos. Wykorzystując okazję, przejęłam dowodzenie.
— Meri, idź i zakręć zawór od wody, bo zaraz nas zaleje. Tata, ty otwórz wszystkie okna w kuchni i wywietrz ją, bo się podusimy. Mama i Inu, wy zajmujecie się zalaną łazienką. Ręczniki w szafce, a odpływ w wannie jest sprawny. Izumi i babcia. Wy zajmujecie się tym syfem tutaj. Ścierki wilgotne, mop i inny potrzebny sprzęt jest w łazience. To, co nie da się sprzątnąć to trudno, ale ściany są plamoodporne, więc powinno zejść. Ren, zbieraj Psa i zmywamy się na górę pod prysznic. W takim stanie to jedynie będziemy robić większe problemy.
— Tak jest generale! — Czerwonowłosa zasalutowała mi z rozbawionym uśmiechem na twarzy.
Nie zastałam sprzeciwu, a każdy posłusznie wziął się za przydzieloną robotę. Sytuacja co prawda była opanowana dość szybko, ale skutki trzeba było o wiele dłużej sprzątać. Jednak, gdy wszystko już było w porządku, a my spoczęliśmy w salonie na może nie do końca czystej kanapie i fotelach, rozejrzeliśmy się po sobie i nie mogliśmy wstrzymać nagłego śmiechu. Pies zaszczekała i wepchnęła mi się na kolana. A ja całkowicie zapomniałam o mojej niechęci, jaką czułam, gdy dowiedziałam się o wspólnej Wielkanocy.



Witajcie!
Dzisiaj tematyka wielkanocna. Co prawda mamy wakacje, lato i ogólnie lipiec, ale co tam. Zaszalejmy. Dajcie znać, jeśli chcecie również drugą część, a dokładniej lany poniedziałek.
Morał bajki jest taki, że święta nie muszą być nudne, perfekcyjne i całkowicie zgodne z tradycją, by mogły być wspaniałe. Najważniejsze to z kim je spędzamy. Rodzina, nawet jeśli jej członkowie cholernie się od siebie różnią, może sprawić, że nawet taka katastrofa, jak w opowiadaniu będzie czymś wartym śmiechu i dobrych wspomnień. Pamiętajmy jednak, że bądźmy rodziną nie tylko od święta. 

P.S. [5221 słów] — pobiłam swój rekord!

poniedziałek, 22 kwietnia 2019

Za siedmioma

Stukam ołówkiem w zeszyt
Tępo wpatruje się w biel stron
Odpływam myślami daleko
Za siedmioma górami
Za siedmioma morzami
Za siedmioma rzekami
I siedmioma lasami
W głowie nie mam już nic
Kompletna pustka
Gdzieś tam w tle słyszę muzykę
Gdzieś tam w tle czuję ucisk w skroniach
Nagle niczym fala tsunami nadchodzą one
Brudne myśli
Zanieczyszczają wszystko na drodze
Burzą ciszę w mojej głowie
Myśli tak brudne, że aż trujące
Toksyczne
W uszach zaczyna mi piszczeć
W gardle staje mi gula
A w oczach błyszczą łzy
Mam już serdecznie dość
Miałeś być tym, który wesprze
Uśmiechnie się i naprawi zły dzień
A stałeś się tym, który zmiażdżył
Odciął mi skrzydła nadziei
Najgorsze w tym, że
Ani ty gdzieś tam
Za siedmioma górami
Za siedmioma morzami
Za siedmioma rzekami
I siedmioma lasami
Ani ja gdzieś tutaj
Przy czystym zeszycie
Przy dźwięku znanej melodii
Przy uciążliwym bólu głowy
I ołówkiem w dłoni
Żadne z nas nie ponosi żadnej winy
Ale każde z nas ponosi swoją karę
Ja pozostanę tą, która będzie cię kochać
Tutaj
Przy czystym zeszycie
Przy dźwięku znanej melodii
Przy uciążliwym bólu głowy
I ołówkiem w dłoni
Ty pozostaniesz tym, który nie będzie odwzajemniał mych uczuć
Tam
Za siedmioma górami
Za siedmioma morzami
Za siedmioma rzekami
I siedmioma lasami

czwartek, 11 kwietnia 2019

Nawet śmierć nas nie rozłączy

I nagle, zrezygnowawszy już z poszukiwań w pogrążonym w letniej drzemce miasteczku, wśród domów o zamkniętych żaluzjach, gdy gasło stopniowo czerwone słońce, zabrnąłem w wąską ulicę, gdzie z dwupiętrowej kamieniczki dobiegały dźwięki fortepianu: jak na cichej ulicy kieleckiej przed oprawionym w zieleń domem, w którym mieszkał mój najbliższy przyjaciel Jurek G... 
Poderwałem się na łóżku, aż moje stare kości nieprzyjemnie zagruchotały, gdy usłyszałem głośny gwizd dobiegający z kuchni. Otrząsnąłem się z resztek snu i tym razem ostrożniej wstałem z materaca, aby moje starte stawy nie zaprotestowały i postanowiły w ogóle się nie poruszyć. Po porannych rytualnych czynnościach wszedłem do serca domu, gdzie moja żona ubrana w podomkę przygotowywała śniadanie, akurat zalewała herbatę parującą wodą z czajnika, który najwidoczniej mnie obudził. 
— Siadaj, zrobiłam nam jajecznicę z kiełbasą, którą wczoraj kupiłam od Tadeusza — odezwała się Helena, kiedy tylko zorientowała się, że zjawiłem się w pomieszczeniu.
— Przykro mi, ale dzisiaj musisz zjeść beze mnie, mam do załatwienia sprawy na mieście. Wybaczysz mi? — Mrugnąłem okiem do kobiety, a ta z uśmiechem na twarzy zdzieliła mnie ścierką. 
— A idź stary dziadzie, tylko nie licz na to, że jeszcze będę ci usługiwać, jak wrócisz wygłodniały do domu. Powinieneś, chociaż śniadanie zjeść, ale oczywiście nigdy się mnie nie słuchasz. 
Na zewnątrz strasznie wiało, jednocześnie przeganiając deszczowe chmury wiszące nad miastem. Pogoda zdecydowanie się różniła od tej w moim śnie, gdzie zachodzące słońce przygrzewało przyjemnie, a lekki wiatr przynosił orzeźwiające ukojenie. Skuliłem głowę, by trochę zakryć ją wysokim kołnierzem od mojego płaszcza.
— Piździ jak w kieleckim — mruknąłem pod nosem, przeklinając to, że musiałem dojść do szpitala pieszo. 
Po drodze zdążyłem również wstąpić do warzywniaka Stasi i po krótkiej pogawędce kupiłem kilo naszych polskich jabłek. Czerwonych, dużych i soczystych, jak twierdziła sprzedawczyni, prosto z naszych sadów. Ulubionych Jurka. 
Do sali szpitalnej trafiłem bez problemu i pomocy pielęgniarek. Znalazłbym drogę tam nawet z zamkniętymi oczami. Mój przyjaciel leżał pod kołdrą, śpiąc i jednocześnie głośno chrapiąc. O tyle szczęście, że w pokoju był tylko on, nie byłem pewny czy jego współlokatorzy byliby zadowoleni w nocy z tego zaciągania się, niczym traktor. Reklamówkę z zakupami położyłem na szafce obok, a sam usiadłem obok nóg mężczyzny, mimo że było to niedozwolone. Jednak byłem za stary, żeby móc spokojnie siedzieć na twardym taborecie. Wystarczyło, że w krzyżu mnie łupało po takim spacerze. Już wolałbym słuchać narzekania pani Basi, która była tutaj przełożoną pielęgniarek i bezsprzecznie można było uznać, że się nie dogadywaliśmy.
— Jurek wstawaj, życie całe prześpisz, ileż można się wylegiwać. A mówi się, że starzy ludzie to ranne ptaszki. Stary, już jest dziesiąta. — Potrząsnąłem go za ramię, ale równie dobrze mógłbym budzić zmarłego. 
Zrezygnowałem z dalszego działania i zamiast tego zacząłem mówić do niego, nie licząc się z tym, czy mnie słyszy, czy też nie. Głównie opowiadałem mu wiadomości z kraju, jakie wyczytałem w prasie, bo leżąc w szpitalu już ponad dwa tygodnie, nie miał możliwości w inny sposób dowiedzieć się, co dzieje się w naszej Polsce. Normalnie poczekałbym, aż się wyśpi i wstanie, ale mój zapas cierpliwości do Jurka skończył się jakieś czterdzieści lat temu, kiedy to przez niego musiałem przechodzić rewolucję domową, gdy Helenka dowiedziała się, że napiłem się z nim, mimo jej wyraźnego zakazu. 
— O słodki Jezu. — Mężczyzna się przeciągnął, a jego kości z gruchotem wstąpiły na swoje miejsca. — O, Franek, co tutaj robisz tak wcześnie? Czyżby Baśka miała dzisiaj popołudniową zmianę? 
Mimowolnie przekręciłem oczami, widząc zadowolony uśmiech Jurka. On w porównaniu do mnie bez skrupułów podrywał kobietę, która stawała się przy nim niczym potulna i niewinna owieczka. Zresztą wiele starszych kobiet, szczególnie wdów wzdychało do jego natury Casanovy. Tak samo było też za czasów szkolnych. Wiele dziewcząt się za nim uganiało.
— Śniłeś mi się i musiałem sprawdzić, czy czasem nie zajrzeć do zakładu pogrzebowego — odparłem żartobliwie, a on jedynie szturchnął mnie łokciem. 
— Co z ciebie za przyjaciel, kiedy tylko czekasz, aż w końcu umrę? Chociaż byś udawał. Zresztą nie pozbyłeś się mnie przez ponad siedemdziesiąt lat, więc jeszcze trochę sobie poczekasz, osobiście mam zamiar zostać najdłużej żyjącym człowiekiem na ziemi. — Zaśmiał się, sięgając do zrywki i wyciągając jeden owoc. Tylko dzięki dobrej protezie mógł się w nie wgryźć i w ogóle zjeść.
Na moment między nami zapanowała pozorna cisza, żaden z nas się nie odzywał, ale za to pozostawały inne dźwięki, jak dla przykładu odgłos odgryzania kolejnych kawałków jabłka. Nagle Jurek odłożył nieskończony posiłek na blat szafki i spojrzał na mnie. Na chwilę mnie sparaliżowało, bo jego oczy były przepełnione smutkiem i żalem. Pierwszy raz takiego go widziałem, co niezwykle mnie zaskoczyło. 
— Franek, zdaję sobie sprawę, że prawdopodobnie już nie wyjdę stąd, na razie mój stan jest stabilny, ale dobrze wiemy, że starość nie radość. Jak nie ta choroba to inna. Wiesz, naprawdę się cieszę, że jesteś moim przyjacielem przez tak długi okres. Znasz mnie lepiej niż moja zmarła żona, a to chyba o czymś świadczy. Nadal będę walczyć, chociażby po to, żeby nieudolnie znowu zagrać na fortepianie, ale mimo to chciałbym ci podziękować za wszystko, co robisz. Byłeś przy mnie nawet wtedy, gdy lepiej by było dla ciebie, mnie zostawić samemu sobie, co doskonale wiem. Jesteś prawdziwym przyjacielem. 
— Nie pleć bzdur Jurek, mówisz, jakbyś już miał umierać. Jeszcze ci tyle życia zostało, w końcu chcesz być najdłużej żyjącym człowiekiem. Poza tym myślisz, że śmierć nas rozdzieli. Które z nas by nie odeszło, to będzie czekać po tamtej stronie na drugiego. Tak łatwo nie zniknę, obiecałem zostać przy tobie. W końcu jestem przyjacielem, a nie podróbką. 
Na tym polegała nasza przyjaźń, nie na słowach puszczonych na wiatr, a na szczerych wyznaniach i obietnicach, których z całych sił dotrzymywaliśmy. Ciągnęliśmy się nawzajem dalej przez życie, łapiąc kolejne wspaniałe chwile, znaczące dla nas o wiele więcej niż się mogłoby wydawać. Dlatego też, gdy Jurek pokazał swoją słabość, bojąc się śmierci i rozłąki, nie mogłem zrobić nic innego niż tylko być przy nim i wspierać w walce o swoje zdrowie, bo on zrobiłby dokładnie to samo dla mnie. I nawet śmierć nas nie rozłączy.



Witajcie!
Dzisiaj przychodzę do was z pracą, która miała zostać wysłana na konkurs szkolny, ale nauczycielka sobie w kulki poleciała i mnie wyrolowała, nie wysyłając jej, dlatego wstawiam ją tutaj, żeby się nie zmarnowała. Osobiście bardziej bym się rozpisała, ale oczywiście musieli dać ograniczenie na dwie strony, także nie miałam zbytniego pola do popisu. 
Kolejna kwestia to taka, że jak tylko skończę rozdział egzaminów i go zamknę to wracam do pisania, bo ostatnio nie pamiętam kiedy pisałam. Także piszę jeszcze jutro język angielski i przeżyję ognisko klasowe, które organizuję u siebie i biorę się za siebie. Zapraszam do pisania swoich sugestii, co do tego, co mam napisać. Może użyć postaci z skądś albo może ktoś ma pomysł na jakąś fajną sytuację. Wszystko się przyda. 
No i tak na koniec, jeśli znacie jakieś konkursy pisarskie to możecie się ze mną podzielić linkami, bo poszukuję czegoś, żeby się wykazać XD
Do zobaczenia i powodzenia wszystkim gimnazjalistom, ósmoklasistom i maturzystom!

środa, 27 marca 2019

Całoroczna walentynka

Witajcie Kochani!

W końcu skończyłam pisać to opowiadanie, o którym swoją drogą wspominałam już w poprzednim poście tydzień temu. Zanim zaczniecie go czytać, to tak dla wyjaśnienia chciałabym zaznaczyć, że pod sam koniec tekstu występuje stosunek seksualny, więc jeśli ktoś nie chce tego czytać, to może skończyć, gdy tylko zaczną się macanki i zwyczajnie pominąć. Jednakże nie został on jakoś szczegółowo opisany, więc nie powinien on nikogo gorszyć. Inną kwestią jest, że to pierwsza taka scena pisana przeze mnie, więc sama nie wiem... proszę o wyrozumiałość (?). Cóż, moje przyjaciółki sobie wymyśliły, żebym coś takiego napisała, po tym jak w Niegrzecznej dziewczynce nagle urwałam akcję, no i mnie zmusiły.
A i jeszcze jedno. Pobiłam swój rekord długości opowiadania właśnie tym shotem, który ma 5012 słów, gdzie mój poprzedni miał 4707.
Także zapraszam do czytania!



Siedząc na wyspie kuchennej, wpatrywałam się w światło włączonego piekarnika i ciasteczka, które się w nim piekły. Jedna noga zawisła w powietrzu, gdy tą drugą podciągnęłam do siebie i objęłam rękoma, opierając brodę na kolanie. Ciepły sweter w pięknym kolorze głębokiej czerwieni zsunął się z mojego ramienia, ale go nie poprawiłam, może z lenistwa, a może dlatego, że mi to nie przeszkadzało. Oderwałam wzrok od żółtej poświaty i zerknęłam trochę wyżej na wbudowany w urządzenie zegarek cyfrowy. Widząc godzinę, mimowolnie się uśmiechnęłam i zsunęłam się z blatu. Przeciągnęłam się, unosząc ręce do góry i stojąc na palcach, aż mi coś strzeliło w kręgosłupie. Nałożyłam obiad na talerze w dosyć niezgrabny sposób, ale szybko posprzątałam to, co zdążyło mi upaść obok. Zdecydowanie nie byłam mistrzem w przekładaniu z patelni makaronu. Odłożyłam potrawę wraz z kompletem potrzebnych sztućców na stole. Zakręciłam się jeszcze obok włączonego radia, żeby pogłośnić, bo akurat leciała jedna z moich ulubionych piosenek. Podśpiewywałam sobie ją pod nosem, jednocześnie odkładając produkty, z których robiłam ciastka na swoje określone miejsce. Od razu usłyszałam, jak ktoś otwiera kluczem drzwi, co było spowodowane wyuczoną ostrożnością i obserwowaniem otoczenia nie tylko oczami. Jednak doskonale wiedziałam, kto wchodził do środka, więc nie zareagowałam, kontynuując swoją pracę.
— Cześć, już jestem! — Głos rozniósł się po całym domu.
Kończąc sprzątanie poprzez schowanie mąki do półki, odwróciłam się w stronę wejścia idealnie w momencie, gdy przez nie wszedł Meri. Uśmiechnął się szeroko do mnie i podszedł, aby przytulić się do moich pleców. Byłam przyzwyczajona, ale na początku znajomości zdecydowanie wystrzegałam się jakiejkolwiek bliskości z nim. Oparł podbródek o moje odsłonięte ramię, po czym kątem oka zauważyłam, jak się wpatruje w piekarnik. Jego oczy aż się zaświeciły, bo jak już zdążyłam się przekonać, uwielbiał słodycze i jak twierdził, szczególnie te zrobione przeze mnie. Nie miałam nic przeciwko pieczeniu dla niego, bo odkąd mieszkałam z nim, zdążyłam odkryć, że to naprawdę mnie interesuje i lubię eksperymentować z przepisami w internecie.
— Czy jak już się upieką to mogę...
— One są dla mnie, nawet się nie waż ich ruszyć.
Cóż, od pieczenia i gotowania o wiele bardziej kochałam przekomarzać się z tym mężczyzną. Choćby nawet cały dzień i noc. Patrzenie na jego teatralnie wkurzoną twarz sprawiało, że miałam ochotę śmiać się aż do rozpuku. Już wcześniej denerwowałam innych jak na przykład zmarłą Yami. Karmiło to moją złośliwą naturę, którą mimo wszystko nie mogłam się pozbyć. Pewnych rzeczy nie da się zmienić, nieważne jak bardzo by się chciało. A mi jakoś się nie zbierało na wielkie przemiany.
— No mój kochany Kruczku, nie bądź taka.
Odsunął się ode mnie, tylko żeby stanąć naprzeciwko i wygiąć usta w podkówkę i zrobić duże oczy, które w teorii miały rozczulić moje serce. Parsknęłam urwanym śmiechem i nie czekając na niego, poszłam do jadalni połączonej w sumie z kuchnią i salonem, żeby zjeść zrobiony obiad, zanim wystygnie. Nie po to się trudziłam przy garach, żeby potem mieć zimne danie. Usiadłam po turecku na nie do końca wygodnym drewnianym krześle. Myślami odpłynęłam do planów na dzisiejszy wieczór, widziałam siebie z książką na kanapie z kubkiem czarnej herbaty i tym super miękkim kocem, który znalazłam w przepastnej szafie Meriego. Podobno dostał na Boże Narodzenie od rodziców kilka lat temu, ale nigdy jakoś szczególnie z niego nie korzystał. Cóż, mogłam powiedzieć, że to ja go przejęłam. Automatycznie nawijałam na widelec tagliatelle i wkładałam do ust. Sfoszony Meri usiadł naprzeciw i bez zwyczajowego smacznego, również zaczął jeść. Żadne z nas się nie odzywało, ale atmosfera nie była napięta, a cisza niezręczna. Uznałabym, że wręcz przeciwnie.
— Kurushimi, nigdy o tym nie rozmawialiśmy, bo twierdziłem, że w ogóle nie jest mi to potrzebne, ale nie daje mi to spokoju. Czy ty żałujesz swojego wcześniejszego życia? Tego, co robiłaś? Mogłabyś mi opowiedzieć o sobie więcej? — zapytał niespodziewanie, przez co jedzenie stanęło mi w gardle, a ręka zatrzymała się w powietrzu.
Spojrzałam na mężczyznę, upewniając się, czy na pewno mi się nie przewidziało, ale wpatrywał się we mnie ze zmartwieniem, ale także nutą zaciekawienia. Z trudem przełknęłam to, co miałam już w jamie ustnej i odłożyłam sztuciec do talerza.
— Czemu chcesz to wiedzieć? — Z podejrzliwością zmrużyłam oczy, uważnie się mu przyglądając.
Nigdy nie schodziliśmy na tematy mojej przeszłości i miałam nadzieję, że tak pozostanie. Te wydarzenia były sprawą zbyt osobistą dla mnie i nie miałam powodu, by dzielić się nimi z innymi. Szczególnie z Merim, bo chociaż był mi niezwykle bliski, to tym bardziej wolałam mu nic nie mówić. Nie było w mojej historii nic, czym mogłabym się chwalić. Szczególnie tak idealnemu człowiekowi, jak różowowłosemu. No może nie był idealny, ale na pewno miał normalne życie i od zawsze był tym dobrym. Wystarczy, że znał ogólny zarys, który musiałam mu opowiedzieć przed przeprowadzką do niego.
— Rozumiem, że nie chcesz mówić mi o tym wszystkim, ale nie uważasz, że znamy się na tyle długo, że mogłabyś mi trochę więcej zdradzić o sobie? — Meri również odsunął niedokończony obiad.
— Nie widzę potrzeby, więc zostawmy ten temat — warknęłam.
Zacisnęłam w pięści drżące dłonie i założyłam ręce na piersi. Zdecydowanie nie spodobało mi się, że nagle chce się czegoś więcej o mnie dowiedzieć. Szczerze musiałam przyznać przed samą sobą, że po prostu nie chciałam, żeby mnie znienawidził czy brzydził się mną. A byłam pewna, że to się stanie, jak dostanie szczegóły z mojego życia. Odwróciłam wzrok od niego i spojrzałam na okno. Świat za nim wyglądał, jakby przedstawiał całkowicie inną rzeczywistość. Był luty, a zima w dalszym ciągu się trzymała, wręcz przybrała na sile. Śnieg sypał grubymi płatami i oblepiał wszystko na swojej drodze. Samochody przejeżdżały sporadycznie, bo pług, który miał odśnieżyć drogę, nie nadążał za pogodą. Jednak za to sporo osób wyszło na dwór, szczególnie dzieci, żeby się pobawić czy chociażby ulepić bałwana. Często też można zauważyć kogoś z sankami i ślady, które za sobą zostawiały, mimo że opady białego puchu szybko je zakrywały. Otoczenie zewnętrzne kontrastowało z tym w środku budynku, gdzie było ciepło, bo regularnie paliłam w centralnym, a do tego mieliśmy ogrzewanie podłogowe. Każde pomieszczenie było tak zaaranżowane, żeby dawało poczucie przytulności. Szczególnie salon połączony jednocześnie z kuchnią i jadalnią, w której akurat siedzieliśmy.
— Kurushimi! — krzyknął, a ja momentalnie odwróciłam się w jego stronę z szerzej otwartymi oczami.
Pierwszy raz podniósł na mnie głos, a przynajmniej nie przypominałam sobie takiej sytuacji. Przez jakiś czas nie mogłam się odezwać z szoku, w jaki mnie wprawił. Aż tak zależało mu na poznaniu całej prawdy? Mężczyzna wstał od stołu, głośno szurając krzesłem i podszedł do mnie. Szczerze mówiąc, nie wiedziałam co zrobić, czy przygotować się na ucieczkę, walkę, czy pozostać w miejscu. Jednak postawiłam na to ostatnie, dlatego czekałam na rozwój sytuacji, będąc cały czas uważną. Przesunął krzesło razem ze mną w swoją stronę, po czym kucnął przede mną i położył jedną dłoń na kolanie i zaczął nią głaskać, a drugą złapał moją odpowiedniczkę i ścisnął mocno, ale nie tak, żeby mnie bolało.
— Wiem, że to nie będzie najpiękniejsza i najszlachetniejsza historia, ale nie możesz mi zaufać? Nie wyśmieje cię, nie wydam policji, nie wyrzucę z domu, nie przestanę cię kochać. Chcę tylko pomóc, a zapomnieć możesz dopiero, jak się z tym uporasz, bo na razie nadal masz koszmary, ciągle szukasz zagrożenia dookoła siebie. Myślisz, że nie widzę tych nawet drobnych spraw, nigdy nie słuchasz muzyki na słuchawkach, bo wtedy nie możesz nasłuchiwać. Nienawidzisz zacienionych kątów. Dokładnie sprawdzasz, czy wszystko zamknęłaś. Siedzisz w tym domu jak w klatce. Chociaż mnie to niezbyt przeszkadza, bo ja najchętniej zamknąłbym się w tej klatce razem z tobą i nigdy byśmy nie wychodzili, spędzając życie cały czas razem. Miałbym pewność, że mnie nie opuścisz. Jednak tak się nie da Kuru, więc proszę, zaufaj mi. Ja tylko cię kocham.
Patrzał się wprost w moje oczy, czym trochę mnie zakłopotał w połączeniu z tym, co mówił. Meri był człowiekiem bardzo liczącym się z uczuciami swoimi, ale także innych, o czym otwarcie mówił. Jego bezpośrednie i odkryte emocje mnie przytłaczały, bo sama wszystko kryłam w sobie. Nie chciał nikomu sprawiać przykrości, ale ponad wszystkim stawiał dbanie i chronienie bliskich osób. Imponowało mi to w pewien sposób, ale nie rozumiałam, czemu aż tak się poświęca, skoro czasami również i jego boli. Możliwe, że miał zapędy masochistyczne. Patrząc na mój przykład, nikt mi dobrowolnie nie udzielił pomocy, chyba że miał z tego jakieś korzyści. On zgarnął mnie pobitą, na skraju przytomności, co jeszcze nie jest aż tak dziwne. Dziwność jego osobowości zaczynała się, gdy pomimo tego, że dowiedział się o mnie więcej, utrzymał kontakt ze mną, a nawet przygarnął do siebie. A chciał wiedzieć jeszcze więcej. Nie mogąc dłużej patrzeć mu w oczy, oparłam brodę o jego głowę, przy okazji zaciągając się jego zapachem, a różowe włosy delikatnie mnie łaskotały po twarzy.
— Jesteś zbyt dobry i idealny Meri, nie mogę cię spaczyć, zniszczyć czy zmiażdżyć. Najlepiej byłoby, gdybym odeszła, ale nie potrafię. Za bardzo mnie przywiązałeś do siebie, nad czym dalej ubolewam — wymówiłam to zachrypniętym głosem, najciszej jak się dało, ale chłopak to i tak usłyszał.
Zawsze słyszał to, co nie powinien, a jak przyszło mu słuchać tego, co ja miałam mu do powiedzenia i miało to do niego dotrzeć, to działo się wręcz odwrotnie. Strasznie uparty z niego osioł.
— Nigdy nie byłem idealny, kiedyś nawet nie za bardzo byłem dobry Kruczku. Mam więc dla ciebie propozycję. Ja pierwszy opowiem o sobie, a potem w zamian ty powiesz mi o sobie, dobrze Kuru?
Meri podniósł się, jednocześnie ciągnąc mnie za sobą. Chcieliśmy pójść do salonu na kanapę, obiad zostawiając już w spokoju, bo i tak nikt go by nie zjadł do końca w takiej sytuacji. Jednak pikania dochodzącego z kuchni nie mogłam zignorować, nie chciałam spalić ani babeczek, ani tym bardziej domu. Dlatego odsunęłam się od mężczyzny, wysuwając nadgarstek z jego uścisku i poszłam do kuchni wyjąć z piekarnika blachę pełną foremek. Gdy to zrobiłam, wzięłam kilka na talerzyk, żeby zabrać ze sobą razem ze zrobioną przeze mnie gorącą czekoladą. Zdecydowanie potrzebowaliśmy tego, chociażby dla zabicia bezczynności i ciszy między nami. Postawiłam przyniesione rzeczy na stolik kawowy, a jeden kubek schowałam między dłońmi i opadłam na miękki materiał sofy, która na pewno nie jedno przeżyła, patrząc na wytarty materiał. Oparłam się o poduszki, a nogi do siebie podciągnęłam. Gładka powierzchnia naczynia parzyła mnie, ale nie przeszkadzał mi zbytnio ten rodzaj bólu. Przez ciszę jaka nastała między nami, słyszałam radio, z którego właśnie leciały jakieś informacje ze świata. Meri usiadł sobie na fotelu znajdującym się po przeciwnej stronie stolika, dzięki czemu bez problemu mógł się we mnie wpatrywać, co bez skrępowania robił i nawet nie musiałam na niego patrzeć, bo jego wzrok instynktownie wyczułam, aż mi się włoski na karku zjeżyły.
— Nie wiem, od czego zacząć, początek jest dość nudny i zwyczajny. Ot, byłem dzieckiem jak każde inne, ciekawy świata, bezpośredni i bez żadnych hamulców. Do tego strasznie nadpobudliwy, wszędzie mnie było pełno. Z czasem rodzice zrobili mi rodzeństwo, a potem nawet kolejne. Było raczej schematycznie, dopiero w technikum coś się zepsuło. I tak szczerze to nie za bardzo pamiętam ten okres, ale znam fakty. Zjebałem sobie kilka lat życia, bo zacząłem ćpać. Zaczęło się od okazjonalnie palonego papierosa czy picia alkoholu, w pewnym momencie przeszliśmy na trawkę, a potem to już poleciało z górki. Z początku jeszcze chciałem stawiać temu opór, ale poddałem się i jedyne co mnie interesowało, to zaspokoić głód. Głód, który zrobił się tak wielki, że potrafiłem zrezygnować z przyjaciół, rodziny czy nawet samego siebie. Nie pamiętam tamtych czasów, bo prawie cały czas byłem na haju albo ogłuszony przez ból. Przypominam sobie jedynie jakieś urywki, majaczące w mojej świadomości. Pewnie stoczyłbym się na samo dno i tam zgnił, ale moja rodzina powiedziała stop i zaczęła ciągnąć w górę. Leczenie było jeszcze większą torturą niż głód między dawkami. I zdecydowanie nie chciałbym do tego powracać. Tego nawet nie umiem opisać, wyszło to poza wszelkie skale, jakie posiadałem do tej pory. — Meri zamilkł, a następnie westchnął głęboko i zaczął na nowo. — Zapewne nie ma to żadnego powiązania z tym, co ty mi opowiesz, szczególnie że to wszystko sprawiłem sobie sam z własnej woli. Przez zwyczajną głupotę straciłem tyle czasu, co bardzo żałuję, ale jednocześnie to doświadczenie stworzyło mnie takim, jakim jestem teraz, a przede wszystkim sprawiło, że postanowiłem zatrzymać się wtedy w tej uliczce i pomóc dziewczynie na skraju przytomności. Nie jestem pewny czy bez tego w ogóle zawędrowałbym w takie rejony. Chcę ci powiedzieć, że nie jestem bez skaz, nie jestem tak dobrym człowiekiem, za jakiego mnie uważasz i gdy nazywasz mnie idealny to, co prawda trochę mi pochlebia, ale przede wszystkim czuję się z tym źle. Jakbym nie zszedł na tę złą stronę, zapewne nie znalazłbym się wtedy w tej uliczce, a nawet jeśli to nie udzieliłbym ci pomocy. Znaczy, tak zadzwoniłbym po pogotowie mimo twoich sprzeciwów, co skazałoby cię na powrót do więzienia albo poddałbym się i po prostu cię zostawił. Gdy zobaczyłem cię wtedy, pierwszą myślą jaka przyszła do mnie, że strasznie przypomniałaś mi, jak to ja leżałem zakrwawiony i pobity na zimnym chodniku, nie do końca ogarniający, co się stało i liczący jedynie na trochę narkotyków, żebym mógł odlecieć i nie wracać do rzeczywistości. Szczerze mówiąc, brzydzę się tamtym sobą, bo nawet nie miałem żadnych problemów, które mogłyby mnie jakoś usprawiedliwić. Miałem, zresztą dalej mam, świetną rodzinę, która ani nie była patologią, ani, sam nie wiem, nie kłóciła się i chciała rozwodzić. Z nauką też mi szło całkiem dobrze. Nikt w szkole się nade mną nie znęcał, a znajomych i przyjaciół miałem genialnych, pomijając tych, co mnie wciągnęli w to wszystko. Chociaż i oni nie byli tak naprawdę tymi złymi, sami też po prostu poszli nie tą drogą, co trzeba było.
Wpatrywałam się w brązową ciecz w moim kubku, która parowała. Nie za bardzo wiedziałam, co powiedzieć, bo nie chciałam rzucić czymś, co by źle zrozumiał. Nie spodziewałam się takiego wyznania, co trochę mnie skrępowało. Szczególnie że teraz oczekiwał mojej historii, a ja zdecydowanie nie byłam na to gotowa i wątpiłam, żebym kiedykolwiek była. Odłożyłam naczynie, gdy moje dłonie lekko zadrżały, zrobiło mi się momentalnie zimno, jednak w domu nadal pozostawała wysoka temperatura i żadne okno czy chociażby drzwi nie zostały otwarte. Nie spojrzałam na mężczyznę, nie miałam ochoty wywierać na sobie jeszcze większą presję, wystarczająco się stresowałam. Meri był chyba jedyną osobą, która swoim zniknięciem wepchnęłaby mnie jeszcze głębiej do tego bagna, w które kiedyś się wpakowałam. A tego ani on, ani ja, ani nawet świat nie chciał.
— Nigdy nie miałam za specjalnie kolorowo. Moja matka była chora psychicznie, znaczy, nie była zdiagnozowana oficjalnie, ale byłam niemalże pewna, że sfiksowała. Zdecydowanie nie zachowywała się jak zdrowa osoba. Siedziała zamknięta w domu, a ja nie mając wyboru, musiałam być z nią. Później zaczęłam chodzić do szkoły, więc było lepiej i mniej czasu przebywałam z nią, więc nie mogła aż tak wyżywać się na mnie. Mój ojciec z tego, co pamiętam, był znanym i dobrze sytuowanym człowiekiem. Nie mógł stracić reputacji, więc mamę ukrywał przed całym światem. Wiem, że załatwił jej zaufanego specjalistę, ale nie mógł zbyt wiele zrobić w warunkach domowych. On sam był typem pracoholika, nie siedział z nami długo, wręcz był gościem od czasu do czasu. Jestem jedynaczką, co prawda nie od początku tak źle było, ale rodzice nie mieli okazji sprawić sobie kolejnego dzieciaka. Z matką bywało coraz gorzej, a ja przestałam chodzić do szkoły, bo moje obrażenia stały się zbyt widoczne, a jak wiadomo, nie mogłam zniszczyć kariery ojca. Siniaki na twarzy czy przedramionach, a także zadrapania mogłyby być za łatwo zauważone, a za trudne do wytłumaczenia. Patologiczna rodzinka zapewne nie dodałaby mu punktów autorytety w świecie szczurów biznesu. Miarka się przebrała, gdy moja własna mamusia miała już tak zjebany umysł i dostała ataku, że postanowiła sobie mnie udusić, kiedy spałam u siebie w pokoju. Miałam o tyle szczęście, że przynajmniej tej nocy ojciec był w domu. Chwilę po tym, jak znów zasnęli, wzięłam nóż z kuchni i zadźgałam ich oboje. Najpierw ojca, a potem matkę, która była tak na szprycowana lekami, że nawet się nie obudziła. Miałam dość. — Położyłam się na plecach wzdłuż kanapy, ręce układając pod głową i wpatrując się w sufit. Uśmiechnęłam się kpiąco, ale jednocześnie z goryczą i żalem. — Może i ja byłam chora. Całkiem możliwe, że ze mnie wariatka. W każdym razie, po tym wpadłam w jakiś rodzaj, sama nie wiem, szoku, transu. Rano wyszłam na ulicę w piżamie i nietomna. Sąsiadka się mną zajęła i zaalarmowała odpowiednie służby. Udowodnili mi zbrodnię, ale byłam dzieckiem i w sumie po dłuższym czasie opowiedziałam psychologowi wszystko, co się u nas działo. Nie pamiętam zbyt wiele, później trafiłam do bidula, ale pod nadzorem psychologa. Cały personel miał mnie na oku. Inne dzieci, za to za mną nie przepadały. Uznały na dziwaka i wyrzutka. Nie miałam szans na adopcję, więc pozostało mi czekać na pełnoletność i wolność. Tylko że w dalszym ciągu miałam dość życia. Nie planowałam samobójstwa, nawet o tym nie myślałam, ale za to spierdoliłam stamtąd. Poszukiwana szesnastolatka na ulicy? Nie miałabym, jak się wyrwać i przeżyć, więc musiałam iść do miejsc niedostępnych dla oczu zwykłych obywateli. Cóż, nawet tam nie miałam na początku żadnego szacunku, ale trafiłam na osoby, którym przydałaby się osoba, która nie wzbudzała podejrzeń dla ich przekrętów. Kilkutygodniowy trening i zrobili ze mnie jedną ze swoich. Głównie robiłam za podpuchę, oszukiwałam, trochę kradłam. Dopiero z czasem zaczęły się gorsze przestępstwa, a oni szybko wyłapali, że całkiem nieźle mi wychodzi zabijanie. Tak jakoś życie się toczyło, ale pewnego dnia wpadłam. Trafiłam tam, gdzie powinnam trafić już przy pierwszym zabójstwie. Wiesz już, że potrafię się zmieniać w kruka, co nie jest naturalne w naszym świecie. To właśnie tam wykorzystali fakt, że nie miałam nikogo, kto by się o mnie upominał i postanowili zrobić na mnie tajne eksperymenty. Nie przyszło im jednak, że morderca z dodatkowymi umiejętnościami, mógłby zechcieć uciec i naprawdę to zrobić. Znów zwiałam, znów wróciłam do mrocznego półświatka i znów zabijałam. Tylko wtedy przychodziło to o wiele łatwiej, bo nawet jeśli znali moje umiejętności, nie mogli nic poradzić na nie, a przecież nie mogli wybijać każdego napotkanego kruka. Przy jednym zleceniu napotkałam Kurdupla, od wtedy moje życie zmieniło bieg. Potem też spotkałam cię, co w ogóle zrobiło ze mnie miękką i zbyt podatną kluchę.
Przełknęłam cisnące się łzy, nie miałam czasu na emocje. Musiałam się ogarnąć i przygotować się na opinie Meriego, równie dobrze mogłam przeszukiwać w głowie potencjalne miejsca zatrzymania. Przez chwilę nawet przez moje myśli przeleciał pomysł zostania już do końca życia krukiem. Wtedy zapewne nie miałabym żadnych problemów, oprócz znalezienia pożywienia i założenia gniazda. Odetchnęłam głęboko i przymknęłam oczy. Zachowanie spokoju stało się moim priorytetem.
— Nigdy nie byłam z siebie dumna, ale też nie miałam wyrzutów sumienia. Mój obraz świata ograniczył się do tego, który mnie nienawidził i najchętniej by się mnie pozbył. Tylko że pojawiliście się wy, szczególnie ty Meri. Wcześniej nie miałam koszmarów czy żalu do tego, co zrobiłam, nigdy nawet aż tak bardzo nie zależało mi na tym, żeby przeżyć. W sumie to wszystko było obojętne, jedynie słuchałam się pozostałości instynktu samozachowawczego. Tylko że ty wyciągnąłeś dłoń do mnie. Na początku chciałam cię wykorzystać tak, jak innych. Trochę bym pomieszkała, wydoiła z kasy i zniknęła. W sumie to zrobiłam z Ciemnością, Shiro, Isaaciem i Vitani. Byłam pasożytem u nich, namieszałam w ich sprawach i spieprzyłam do ciebie. Dlatego nie pieprz mi tutaj, że jestem dobrą kandydatką na twoją partnerkę na życie. Prawda, że wciągnąłeś mnie w tę drugą stronę świata, ale nie zmienia to, kim jestem. Nadal pozostanę złośliwa, wkurzająca, nie będę mogła zbytnio wychodzić z tobą na randki czy chociażby na towarzyskie spotkania na mieście. Nie będę mogła zarabiać w legalny sposób i jakoś nie widzę się jako matka. — Odwróciłam się w stronę mężczyzny, który nadal wpatrywał się we mnie z uwagą i lekko uśmiechał, co dla mnie było ciut nie na miejscu. — Ale jeśli tylko zechcesz ze mną zostać, to mogę zrobić dla ciebie wszystko. Oczywiście w granicach rozsądku, wystarczy, że zostałam twoją kurą domową.
Meri nie odezwał się, ale za to podniósł się ze swojego fotela, na którym przez ten czas siedział i podszedł do mnie. Mimowolnie uniosłam się i usiadłam prosto, przypatrując mu się z zaciekawieniem. Różowowłosy tak po prostu spoczął tuż obok mnie, że nasze uda się stykał, tak samo ramiona. Objął mnie ręką i przygarnął do siebie. Oparł podbródek o czubek mojej głowy. Jego zapach, jak i ciepło otoczyło mnie z każdej strony, ale przynajmniej w tej sytuacji nie przeszkadzało mi to w żadnym stopniu. Tego dnia mogłam mu na to pozwolić, następnym razem nie miał na to już żadnych szans.
— Dziękuję — wyszeptał mi wprost do ucha.
Meri przytulał się do mnie dłuższy czas, nie zważając na moje subtelne gesty, które miały za zadanie wskazać mu, że ma się odczepić ode mnie. W pewnym momencie otwarcie odpychałam go od siebie, a przynajmniej próbowałam, bo mężczyzna uparcie zgniatał mi żebra i podśmiewywał się pod nosem. Potem najzwyczajniej w świecie uwalił się na mnie i leżał tak, nie mając zamiaru się podnieść. Nie, żeby Meri był jakoś specjalnie gruby, co nie zmieniało jednak faktu, że skutecznie nie pozwalał mi nabrać dobrze powietrza do płuc.
— Nie mogę oddychać, złaź ze mnie ty ciężka kupo mięsa!
Na ścisłość zapewne coś bym wymyśliła, żeby się wydostać z takiej pułapki, ale nie miałam czego się obawiać z jego strony, więc po co miałabym się wysilać. Poza tym takie przepychanki były na tle codziennym od kilku tygodni. Meri ostatnio stał się zbyt wielką przylepą.
Nagle różowowłosy odsunął się ode mnie i zawisł na rękach, które oparł po bokach mojej głowy. Wpatrywał się we mnie z dziwnym wyrazem twarzy przez dłuższy czas, przez co poczułam się zdezorientowana, ale nie dałam tego poznać po sobie, zachowując obojętność. Chłopak pochylił się nad moim uchem, ocierając się nosem o mój policzek. Jego oddech łaskotał mnie po karku.
— Zostańmy, tak bardzo cię kocham — wyszeptał.
Cudem położył się obok mnie, chociaż znajdowaliśmy się na kanapie i objął mnie w talii jedną ręką, drugą wsuwając pod plecy, nogi splatając z moimi, a głowę lokując na ramieniu. Muskał mnie ustami po szyi, a ja mimowolnie przeczesywałam dłonią jego jasnoróżowe włosy. Z zasady powinnam go była zrzucić na podłogę, ale tak jakoś poczułam się rozluźniona i rozleniwiona, gdy czułam jego ciepło i charakterystyczny zapach. Czułam, jak Meri głaskał mnie dłonią po boku, sunąc nią powoli w górę i w dół. Przymrużyłam oczy, całkowicie skupiając się na dotyku. W pewnym momencie wzdrygnęłam się, kiedy zimna skóra zetknęła się z moim ciepłym ciałem, gdy chłopak zgrabnie wsunął swoją rękę pod mój sweter, podwijając go trochę. Instynktownie ścisnęłam pięść na jego różowych kosmykach i odsunęłam jego głowę. Spojrzałam na twarz mężczyzny z podejrzliwością, a on jedynie się lekko uśmiechnął.
— Co ty kombinujesz Meri?
— Ciii, pozwól mi, obiecuję, że będzie tylko przyjemnie.
Meri gwałtownie przesunął się i usiadł rozkrokiem na moich udach, znów pochylając się nade mną. Zdecydowanie nie spodobało mi się, że nade mną górował, ale nie miałam już najmniejszych sił na kłótnię, po wyznaniach tego dnia, więc opadłam głową na miękką kanapę, czekając na to, co też sobie ubzdurał. Byłam świadoma, że postanowił podobierać się do mnie, co mimo wszystko w pewien sposób mnie ekscytowało i ciekawiło, więc nie przeszkadzałam mu w dalszych działaniach. Palcami sunął po mojej skórze, kciukiem zahaczając o brzuch, od czasu do czasu zniżając się na biodro i podbrzusze. Drugą kończynę podsunął pod moją szyję, za to ja swoje uwiesiłam na jego karku. Muśnięcia jego warg stały się wyraźniejsze i błądziły od odkrytego ramienia do mojego słabego punktu za uchem, po drodze napotykając obojczyk, zagłębienie w szyi i nią samą. Oddalił się na chwilę ode mnie, żeby spojrzeć na moją twarz, co wykorzystałam i przyciągnęłam go do pocałunku, na co ochoczo przystał i bez wahania przylgnął do mnie. Czy Meri dobrze całował? Nie miałam jakiegoś zbytniego porównania, ale jak dla mnie, tak w sekrecie oczywiście, mógłby mnie całować codziennie. Złączając z nim usta, czułam mimo wszystko przyjemne skręty we wnętrzu. Coś, co jak podejrzewałam, ludzie ładnie określają motylkami w brzuchu, chociaż osobiście nie nazwałabym tak tego, w żaden sposób nie kojarzyło mi się to z tymi owadami. Przygryzłam lekko jego dolną wargę i delikatnie pociągnęłam w swoją stronę. Mężczyzna z psotnym uśmiechem odsunął się trochę i przyjrzał się mojej twarzy.
— Nie dowierzasz? — zakpiłam.
Dłonie zsunęłam z jego karku na klatkę piersiową i sprawnie zaczęłam rozpinać białą koszulę, którą miał na sobie, nie spiesząc się zanadto. Nie odrywałam wzroku od jego niebiesko-zielonych oczu. Na początku był naprawdę zaskoczony tym, że tak szybko udało mu się mnie przekonać do dalszych igraszek, na co miałam ochotę się zaśmiać. Taka prawda, nastrój i mnie pochłonął, więc postanowiłam przynajmniej raz mu się poddać. Wiedziałam, że i tak niczego nie będę żałować, a Meri nie był typem, który po zaliczeniu mnie, wyrzuciłby z domu i całkowicie wymazał z pamięci. Dlatego po prostu rozkoszowałam się chwilą, gdy nie myślałam o niczym innym, niż o tym, co odczuwałam aktualnie.
— Możliwe. Pomyślałbym, że to tylko mój kolejny sen, ale za dobrze cię czuję. — Ponownie przysunął się do mojej szyi, tym razem ją przygryzając i od czasu do czasu liżąc.
— Czyżbyś miał mokre sny ze mną w roli głównej? I to kiedy śpię na drugiej połowie łóżka? — Odpięłam ostatni guzik, a poły rozpiętej koszuli zwisały, opierając się na moim ciele, a także ukazując spory kawałek torsu mężczyzny.
— Możliwe — odparł.
Dmuchnął mi w ucho, na co się wzdrygnęłam, gdyż tego nie lubiłam. Sprytnie wsunął rękę pod mój czerwony sweter, robiący mi za sukienkę, co znaczyło tyle, że wystarczyło go zdjąć, a pozostałabym w samej bieliźnie, ale Meri miał chyba nieco inny plan. Nim zdążyłam się zorientować, co on robi, nie mogłam się skupić, gdy jednocześnie obcałowywał okolice lewego ucha, głaskał kciukiem mój policzek, a drugą dłonią sunął wzdłuż kręgosłupa, zapięcie mojego stanika puściło. Mężczyzna gwałtownie się podniósł, również i mnie zmuszając do tego, żebym usiadła okrakiem na jego kolanach. Nie patyczkując się już z nadmierną subtelnością, co mi pasowało, ściągnął mocnym ruchem moje czerwone ubranie, a potem rzucił gdzieś w bok. Tak samo stało się z górną częścią bielizny, zsunął ze mnie ramiączka, a następnie odrzucił, nie zwracając uwagi na to, gdzie mój ubiór wylądował. Będąc półnaga albo może raczej naga, bo w sumie jedynym materiałem, jaki miałam na sobie, były majtki, przez moje ciało przeszedł dreszcz, gdy mimo wszystko chłodniejszy od mojego rozgrzanego organizmu powiew mnie owionął.
— O nie kochany, nie tylko ja tutaj będę rozebrana. — Z jego współpracą zrzuciłam z niego koszulę, która wylądowała po drugiej stronie sofy.
Z każdą kolejną minutą poddawaliśmy się instynktowi. Żadne z naszej dwójki nie namyślało się, co robi, jak robi i czy dobrze robi. Wszystko przychodziło naturalnie, samo z siebie. Sama skupiłam się jedynie na odczuciach, które swoją drogą sprawiały, że wzdłuż kręgosłupa przechodziły mnie przyjemne ciarki, a na całym ciele wystąpiła gęsią skórkę, która zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Oddech przyspieszył i stał się płytszy, bardziej urywany. Nawet policzki mi się zaczerwieniły, co nie tylko było dosyć rzadkie, jak i śmiesznie wyglądało w zestawieniu z moją osobowością. Podniecenie skumulowało się w moim podbrzuszu w postaci czegoś na styl skurczu. W przypadku Meriego podniecenie raczej zeszło ciut niżej, do jego członka, co poczułam, siedząc na jego udach. Chłopak nagle złapał mnie za pośladki i się podniósł wraz ze mną w ramionach, a ja, żeby nie spaść, splątałam nogi na jego pasie. Przejście z salonu do sypialni było niezłym wyzwaniem, bo trzeba było wejść po schodach, co z uwieszonym na tobie człowiekiem nie było łatwe, a ja często miałam już w głowie, że zaraz się zabijemy i oboje spadniemy po stopniach, skręcając sobie karki przy okazji. Na szczęście dotarliśmy cali, a mi gdzieś tam w pozostałej resztce świadomości zaświtała myśl, że mężczyzna w żaden sposób nie oderwał się ustami od mojej szyi, więc szedł po części na czuja. Nim jednak bardziej rozwinęłam ten wątek, został on zagłuszony hukiem drzwi, które zatrzasnęły się po tym, jak Meri na ślepo popchnął je barkiem. Rzucił się na łóżko dwuosobowe, tak, że to ja wylądowałam pod nim. Odsunął się dosłownie na moment, żeby zsunąć z siebie spodnie i porzucić jak każde inne wcześniej zdjęte ubranie. Jednak szybko wrócił do mnie, znów ograniczając mi dostęp do tlenu. Zbliżył się do mojego ucha.
— Mam nadzieję, że mój Kruczek nagle nie postanowił zmienić zdanie — wyszeptał z lekkim rozbawieniem w głosie.
Pozostawiając jego prowokację bez odpowiedzi, którą uważałam za zbędną, patrząc na to, jak daleko zaszliśmy, przystąpiłam do zrobienia mu malinki. Zassałam się na jego szyi w miejscu na tyle wysoko, żeby nie zdołał tego zakryć kołnierzem koszuli. Już wtedy była soczyście czerwona i miała wyraźny kształt odznaczający się na jego skórze.
— Niech one wszystkie patrzę i wiedzą, że się spóźniły — mruknęłam, przy okazji szybko cmokając go w żuchwę.
— Nie zdawałem sobie sprawy, że taki zaborczy z ciebie Kruk. — Meri pocałował mnie gwałtownie i namiętnie, a ja powiedziałabym, że nawet agresywnie.
Dotyk mężczyzny stał się zbyt wyrazisty, gdy moje ciało zrobiło się pod jego wpływem delikatne i czułe. Domagało się coraz większej uwagi, a Meri wykorzystywał każdą możliwą chwilę, żeby tylko być jak najbliżej mnie. Pot perlił się na mnie, co akurat wtedy mi nie przeszkadzało. Nie miałam czasu ani rozumu, by się tym przejmować. Zrobiło się duszno, a czasami nawet wstrzymywałam urwany oddech. Podniecenie wzrastało we mnie z każdym pocałunkiem, smagnięciem dłonią, z każdym ruchem jego bioder, sapnięciem i moim przypadkowo wymskniętym cichym jękiem, więc gdy tylko znalazło ujście, czułam się niczym rażona prądem, a potem opadłam bezwładnie na rozgrzaną przez naszą temperaturę ciał pościel. Starałam się unormować oddech w czasie, gdy Meri położył się obok mnie, głowę oczywiście układając na moim barku. Nawet wtedy musiał przynajmniej jakąś cząstką być przy mnie, co w pewien sposób poruszało moje serce. Leżeliśmy tak w błogiej atmosferze, w dalszym ciągu odczuwając skutki całego stosunku i starając się uspokoić, a przynajmniej rozszalałe serca, które biły zdecydowanie za szybko. Mężczyzna w pewnej chwili podniósł dłoń i odgarnął z mojej twarzy grzywkę, która opadła mi na oczy i uśmiechnął się do mnie, przez co mogłam zauważyć jego urocze dołeczki.
— Zostań moją walentynką — poprosił lekko schrypniętą barwą głosu.
— Wiesz, że mamy już końcówkę marca, a Walentynki są czternastego lutego? — Spojrzałam na niego z kpiną.
— To nic, chcę, żebyś była moją walentynką aż do końca życia, a nie tylko od święta — powiedział, na co jedynie lekko uniosłam kąciki ust.
Meri wychylił się i pocałował mnie w skroń jakby na zapieczętowanie tej cichej obietnicy.

środa, 20 marca 2019

Ogłoszenie parafialne

Przepraszam za to, że ostatnio tak mało aktywna jestem, ale obiecuję wam coś dłuższego. Mam nadzieję, że opowiadanie, które właśnie się pisze wam się spodoba. Bije ono chyba wszystkie rekordy i pierwsze razy w mojej karierze pisarskiej, więc wydaje mi się, że będziecie zadowoleni.
Oczekujcie posta, który powinien się pojawić na dniach, jeśli tylko wszystko pójdzie z planem i się czasem nie zblokuję podczas pisania.

Wasza kochana Vita

sobota, 9 marca 2019

Bez rutyny źle, z nią jeszcze gorzej

Chciałem wrócić do codzienności i spokoju, ale chyba nie był to koniecznie dobry pomysł. Jakoś dotrwałem do momentu wypisu. Bardzo mi w tym pomogły moje ukochane słuchawki i praktycznie cała niedziela spędzona z moimi przyjaciółmi. Jednak w dalszym ciągu coś było stanowczo nie tak. I to coś strasznie mnie irytowało, przez co byłem cały czas rozdrażniony albo zamyślony, co Blathin i Gabriel z łatwością zauważyli, ale nie skomentowali, za co byłem im bardzo wdzięczny. No bo co miałbym im powiedzieć, skoro sam sobie nie potrafiłem odpowiedzieć? A do tego doszło to, że co jakiś czas, gdy się nie pilnowałem, widziałem przed oczami scenę, która rozegrała się na sali zaledwie w sobotni wieczór, a słowa lekarki nieprzyjemnie huczały mi w głowie, przyprawiając mnie o migrenę.
Poniedziałkowy poranek zastałem w białym puchu i dosadnych słowach okularnicy. Zdążyłem ledwo wstać, a medyczka już stała obok i kazała zbierać mi swoje manatki i nie zajmować łóżka nowym pacjentom. Po nie do końca wyspanej nocy nie miałem siły jej odpyskować, chociaż odpowiednie słowa znajdowały się już na końcu języka. Odpuściłem z nadzieją, że przynajmniej szybciej się stamtąd wydostanę. Jednak zanim miałem wyjść ze szpitala, musiałem jeszcze zajrzeć do jej gabinetu, co w gruncie niezbyt mi się podobało.
Po niewielkich komplikacjach trafiłem na wskazane miejsce. Pomieszczenie nie było jakoś specjalnie wielkie, jednak w porównaniu do innych pokoi było bardziej osobiste. Kwiaty doniczkowe, różne książki i ozdoby, a przede wszystkich prywatne zdjęcia nadawały wnętrzu odpowiedniej atmosfery. Usiadłem na w miarę wygodnym krześle przed potężnym biurkiem całkiem zasypanym przez stosy kartek. Kobieta znajdująca się po drugiej stronie tego całego pasma gór papierowych nawet na mnie nie spojrzała, dalej coś pisząc i mrucząc cicho pod nosem.
— Ekhem, ja tylko po wypis. Jeśli mogłaby pani, to ja go szybko zbiorę i się stąd zbieram — odezwałem się, przerywając niezręczną ciszę, która między nami panowała.
Po dłuższej chwili doktorka w końcu na mnie popatrzyła, ale jej wzrok w ogóle mi się nie spodobał. Z trudem przełknąłem ślinę, oczekując najstraszniejszych scenariuszy.
— Pewnie doskonale pamiętasz, jak wyjawiłam ci stan naszej pacjentki, jednocześnie łamiąc tajemnicę zawodową i ryzykując zwolnieniem mnie z pracy. Mam nadzieję, że będziesz na tyle bystrym dzieciakiem, że nikomu tego nie wygadasz. Jednak bardziej chciałabym ci wyjaśnić, dlaczego to zrobiłam. Niestety, muszę się przyznać, że moje powody były strasznie egoistyczne i zbyt emocjonalnie podeszłam do tego, chociaż powinnam być profesjonalistą i po prostu się zamknąć. — Wstała gwałtownie z fotelu i podeszła do regału, który stał za jej plecami.
Zdjęła z niego stojącą niedużą ramkę i przez chwilę wpatrywała się w zdjęcie, które w niej było. Rysy jej twarzy złagodniały, a rozczulona kobieta delikatnie przesunęła palcem po szybce. Nie do końca wiedziałem, co mam zrobić w takiej sytuacji, dlatego też nie odzywając się, siedziałem na krześle. Wpatrywałem się, jak z wahaniem podaje mi przedmiot.
— To mój syn. Strasznie mi go przypominasz, był takim samym nieznośnym, irytującym i nieposłusznym bachorem jak ty. Przez jakiś czas też miał szare włosy, pomimo że kategorycznie zabroniłam mu farbować włosy na jakieś niestandardowe kolory — powiedziała, a w tonie jej głosu słychać było nutę rozbawienia i melancholii.
Zwróciłem swój wzrok na trzymaną przeze mnie ramkę. Zdjęcie przedstawiało młodego chłopaka, mniej więcej w moim wieku, który miał ramię przerzucone przez szyję lekarki. Swoją drogą dziwnie było patrzeć na kobietę, która nie miała żadnego ubioru czy sprzętu charakterystycznego dla swojego zawodu. Stali oni na tle niezwykle czystego morza, w którym odbijały się ostre promienie słońca, a szerokie uśmiechy na twarzach zdecydowanie sugerowały, że wyjazd był bardzo udany. Spojrzałem na panią Roberts z lekkim zdezorientowaniem, kompletnie nie wiedziałem, co to wszystko miało do sprawy, ale wolałem być cicho i dać spokojnie jej to wytłumaczyć. Najwidoczniej potrzebowała uspokoić swoje sumienie i wyjaśnić swój błąd. Nie miałem jej tego za złe, chociaż musiałem przyznać sam przed sobą, że jej intencje nie za bardzo mnie interesowały. Postanowiłem skończyć z tą sprawą i po prostu do niej nie wracać. Jednak uszanowałem zdanie kobiety i stwierdziłem, że mogę ją wysłuchać.
— Wiesz, bardzo lubił, wręcz uwielbiał pomagać innym. Często przychodził ze mną do szpitala tylko po to, żeby pogadać ze starszymi osobami czy chociażby pograć z nimi w karty. Był też stałym odwiedzającym na oddziale dziecięcym, bawił się z dziećmi, żeby ich rodzice mogli trochę odpocząć. Wszędzie było go pełno, robił za dziesięć pielęgniarek oddziałowych, a to wspomagał lekarzy podczas obchodów, a to pilnował chorych i gdy tylko było coś nie tak, to pędził po pomoc. Nie było to zbyt zgodne z przepisami, ale każdy go tutaj uwielbiał i nie miał nic do tego, że się tak tutaj panoszył. Kiedyś mogłam go stąd wygonić pod pretekstem odrabiania lekcji i uczenia się, ale z czasem i na to znalazł sposób. Uczył się z innymi, czasami, nawet gdy nauczyciel przychodził do pacjenta, żeby poprowadzić prywatne lekcje, dołączał się do nich. Naprawdę nie mogłam nad nim zapanować. Momentami był tak upierdliwy, jak ty. Mówiło się do niego, a on i tak robił swoje. Wracając jednak do sprawy. Kiedyś nieźle się pokłóciliśmy o jedną z chorych. Nie chciałam mu nic mówić, bo jej rodzice byli wysoko postawionymi osobami, jakby tylko się wydało, że panuje tutaj taki zamęt, że nawet osoby nieuprawnione do tego, robią, co chcą, to w pierwszej kolejności wyleciałabym z pracy. Nie zrozum źle, robota nie jest dla mnie wszystkim, ale byłam samotną matką i musiałam z czegoś żyć z synem. Dlatego zakazałam mu przychodzić, przynajmniej aż ci ludzie przestaną odwiedzać mój oddział. Wkurzyć się to mało powiedziane, zrobił dym, bo naprawdę przywiązał się do tych wszystkich osób tutaj, szczególnie do tej dziewczynki, o którą to wszystko poszło. Moim zdaniem, za emocjonalnie wmieszał się w sprawy, w które nastolatek nie powinien wtykać nosa. Wyszedł z budynku cały w nerwach, a dosłownie na ulicy naprzeciw wybiegł pod samochód, który nie zdążył wyhamować. Akcja ratunkowa przeszła sprawnie, bo w końcu nie uciekł za daleko, ale między innymi pękła mu śledziona i mimo wszystko nie udało się go uratować.
Chciałem się odezwać i coś powiedzieć, ale nic sensownego nie przychodziło mi do głowy, a kondolencje nie miały już żadnego znaczenia. Jakby one kiedykolwiek miały jakieś lecznicze właściwości, które powodowały u osób ukojenie psychiczne.
— Rozumiem, że w jakiś sposób mogę przywoływać wspomnienia o pani synu, ale w dalszym ciągu nie wiem, jak obie te historie się ze sobą łączą. — Spojrzałem na nią z lekkim zakłopotaniem, świadomość, że przypominałem zmarłego, nie tylko była niekomfortowa, ale trochę też mnie przytłoczyła.
— Cóż, gdy przyleciałeś do mnie wtedy taki spanikowany i wręcz głodny informacji za bardzo przypomniałeś mi ten dzień. I chociaż mogłam być pewna, że gdybym ci odmówiła, to grzecznie bądź nie wróciłbyś do sali, to przez sentyment nie mogłam tak po prostu odesłać cię z kwitkiem. Wiesz, na początku myślałam, że jesteś bachorem jakich wielu na świecie, ale naprawdę mnie zdziwiłeś i pokazałeś, że gdzieś tam ukrywasz tę swoją wrażliwość. — Uśmiechnęła się do mnie delikatnie i zabrała ramkę ze zdjęciem z moich dłoni.
Odwróciła się, odłożyła z pieczołowitością przedmiot na swoje miejsce, na koniec lekko poprawiając ułożenie. Przez krótki moment wydawało mi się, że jej ramiona zadrgały i miałem wrażenie, że nie od późniejszego głębokiego westchnienia. Zachowałem to dla siebie i robiłem dobrą minę do złej gry.
— Oficjalnie uznajmy, że po prostu liczy się dla mnie jedynie zdrowie pacjentów, a skoro udzielenie paru informacji miało przesądzić o samopoczuciu i stanie mojego upierdliwego oddziałowicza, to nie mogłam przecież stresować go aż do wypisu, bo nie tylko pogorszyłby swoje zdrowie, ale także uprzykrzyłby życie innym osobom w pomieszczeniu, co miałoby swoje konsekwencje. Jako lekarz myślę przyszłościowo. — Pani Roberts powróciła do tego poważnego tonu, który mimowolnie jednak był tym, który zdecydowanie najbardziej polubiłem. — No a teraz zawołaj mamę, bo jakbym chciała przypomnieć, nie jesteś pełnoletni i nie mogę cię ot, tak wypuścić bez osoby za ciebie odpowiedzialnej.
Jęknąłem ze zrezygnowaniem, a już byłem myśli, że uda mi się stąd bez wzywania mojej matki. Miałem w planach jeszcze na chwilę zajrzeć do tej dziewczyny od muzyki z soboty, ale w takim przypadku nie było na to żadnych szans. Nie chciałem dodatkowo denerwować pani Roberts swoją wycieczką po szpitalu, a na pewno nie miałem zamiaru tłumaczyć się mamie, dlaczego postanowiłem odwiedzić nieznajomą. Wywlokłem swoje ciało na korytarz i już wyciągnąłem z kieszeni telefon, by zadzwonić, gdy zobaczyłem moją rodzicielkę idącą w moim kierunku. Najwidoczniej już przy wcześniejszej wizycie dowiedziała się, kiedy to ja wychodzę. Nic nie powiedziała, tylko poczochrała mnie po głowie, niszcząc mój idealny artystyczny nieład i weszła drzwiami, z których to ja jeszcze niedawno wyszedłem.
Formalności poszły gładko i zdążyłem się obejrzeć, a już znajdowałem się na mojej ukochanej kanapie, na której to jeszcze w weekend praktycznie umierałem. Jednakże ten incydent nie zniszczył mojej ogromnej i oddanej miłości do niej. Co prawda był poniedziałek, ale lekcje w szkole już od kilku godzin trwały, więc logiczne było, że wrócę tam dopiero następnego dnia. Do tego czasu miałem wolne, a moja mama pozwoliła sobie na odpoczynek. Praca w biurze może i nie wymagała niezwykłej siły fizycznej, ale na pewno była męcząca, szczególnie że mama nie miała regularnych godzin i często zostawała po godzinach, zarywając nocki. W taki oto sposób leżałem na brzuchu, wciskając swój ryj w poduszkę i kompletnie nie wiedziałem, co z sobą zrobić. Chciałem wrócić do rutyny, ale okazało się, że z nią jest jeszcze gorzej niż bez niej. Nudziłem się okropnie bez najbliższe dwie godziny. Kolejne dwie zmarnowałem na przeglądanie zdjęć w telefonie i słuchanie muzyki. Po wspólnie zrobionym i zjedzonym obiedzie poszedłem do pokoju, gdzie zamknięty znowu słuchałem stworzonej przeze mnie playlisty, tylko tym razem na głośnikach, a nie słuchawkach. Gdy tylko pojawiła się kompozycja Yirumy River flows in you, przypomniałem sobie sytuację, w której to przez przypadek trafiłem na intrygującą osóbkę. Przyznam szczerze, że przez trwanie całego utworu myślałem o niej, a nawet i dłużej, co jednocześnie mnie zaciekawiło w sobie i zirytowało. Tylko tego mi brakowało po tym całym zamieszaniu z orzechami i moim atakiem anafilaktycznym. Ze zrezygnowaniem i bez chęci do życia opadłem na łóżko, modląc się w ciszy do Boga, w którego nie wierzyłem o spokój dla mojej duszy.

piątek, 22 lutego 2019

Odwróciłem się na ułamek sekundy, a ciebie już ze mną nie było

Ze skwaszoną miną siedziałem na łóżku, wysłuchując na tyle dostatecznie długiego wykładu na temat wykonywania poleceń lekarza i konsekwencji ignorowania ich, że miałem już dość. Na szczęście kobieta w miarę szybko zorientowała się, że niekoniecznie jej słuchałem, więc westchnęła ciężko i przystąpiła do badań, nadal jednak coś mamrocząc pod nosem. Rozumiałem jej zirytowanie, ale byłem jedynie nastolatkiem i nie miałem zamiaru wylegiwać się w jednym miejscu i się nudzić.
— Wszystko wskazuje na to, że jest w porządku, ale tak jak mówiłam, zostawimy cię jeszcze z jeden dzień na obserwację w razie, gdybyś jednak dostał nawrót. I naprawdę proszę cię, zminimalizuj swoje spacerki. Nie mówię ci tego na złość, tylko dla twojego dobra. I już nie chodzi o następny wstrząs, ale to jest jednak szpital i chodząc sobie po różnych oddziałach, możesz nabawić się jakiegoś gorszego choróbska. Na pewno nie chcesz zostawać tutaj na dłużej. — Posłała mi znaczące spojrzenie, po czym zbierając swoje rzeczy przeszła do kolejnego pacjenta.
Przetarłem twarz dłońmi i wygrzebałem z kieszeni bluzy mój telefon, który pomimo tego, że był raczej nowy, bo miałem go zaledwie od kilku miesięcy, to szkło hartowane na ekranie wyglądało, jakby co najmniej czołg po nim przejechał. To cud, że przez nią jeszcze dotyk działał. Jakoś nigdy nie miałem chęci iść do specjalisty, żeby mi ją wymienił. Na biega napisałem krótkiego SMS-a mamie, żeby następnego dnia jakby do mnie wpadła to, chociażby przyniosła moje ukochane słuchawki. Już miałem ułożyć się wygodnie na poduszce i iść spać skoro nic innego nie miałem co robić, gdy pani doktor zaczęła głośno wzywać pielęgniarki, jednocześnie pochylając się nad jednym z salowych łóżek. W pomieszczeniu zrobił się ruch, ale przez cały hałas przebijał się zdenerwowany głos lekarki, który wydawał polecenia nie do końca dla mnie zrozumiałe. Uniosłem się, próbując coś zobaczyć i na początku uniemożliwiał mi to tłum ludzi zebrany w tamtym miejscu, dopiero gdy kobiety trochę się rozeszły, zapewne by wykonywać rozkazy, mogłem dostrzec osobę, która potrzebowała natychmiastowej pomocy medycznej. Z niedowierzaniem wpatrywałem się w dziewczynkę, która jeszcze niedawno skrycie śmiała się ze mnie i mojej matki. Wydawało mi się, że była nieprzytomna, ale nie wiedziałem co się tam działo. Zamieszanie i krzyki sprawiły, że mimowolnie się skuliłem. Nie mogłem wyjść z szoku, jak nagle tak bardzo pogorszył się jej stan, przecież jeszcze jak wchodziłem do pokoju, to robiła coś na telefonie. Nie tylko ja obserwowałem całe wydarzenie, ale także pozostałe osoby przebywające na tej sali. Wstrzymałem oddech i zacisnąłem dłonie w pięści, żeby nie drżały. Zdezorientowany nie wiedziałem jak mam się zachować, ale powoli zaczynałem wpadać w panikę. Nie znałem jej i tylko czasami na nią przypadkiem spoglądałem, nawet mnie zbytnio nie zainteresowała, ale tak bardzo się o nią bałem, że z ledwością wstrzymywałem się od płaczu. Nie rozumiałem już niczego ani siebie, ani tego, co się stało z dziewczynką. Nawet nie wiedziałem, jak miała na imię. Cała ekipa medyczna wyjechała łóżkiem przez drzwi i zniknęli z mojego wzroku. Nastała taka cisza, że aż piszczała w uszach. Jak sparaliżowany patrzałem w miejsce, gdzie jeszcze przed minutą znajdowała się ta drobna szatynka. Gula w gardle sprawiała, że nie mogłem złapać większego oddechu ani przełknąć ślinę.
Całą noc wpatrywałem się w swoje kolana i zastanawiając się jakim cudem aż tak przejmuję się losem tamtego dziecka. Było mi kompletnie obce, jak większość osób, które mnie otaczają. Więc dlaczego? Myśli wiły się i kotłowały w moim umyśle, przyprawiając mnie o ból głowy. Nie miałem szans na spokojny i długi sen, nawet nie mogłem się zdrzemnąć. Nie zdziwiłem się, więc gdy przyszli rano chłopaki i wzięli mnie za jakieś zombie. Pewnie tak wyglądałem z mocnymi cieniami pod oczami, roztrzepanymi włosami i ogólnie zmęczonych wyglądem.
— Twoja matka się z nami skontaktowała i kazała ci powiedzieć, że dzisiaj nie będzie mogła do ciebie przyjść, bo twoja babcia potrzebowała pomocy, no wiesz, dostać się do kościoła, zrobić obiad i tak dalej. Kazała także przekazać ci to — odezwał się Blathin po otrząśnięciu się z pierwszego wrażenia, jakie na nim zrobiłem.
Rzucił do mnie moje ukochane słuchawki, chciałem je zręcznie złapać, ale nieprzespana noc także wpłynęła na mój czas reakcji, przez co dostałem nimi w twarz. Westchnąłem, odkładając je przy okazji na szafkę obok.
— Stary, co ci się stało? Orzechy znów się odezwały czy co? Zaczynamy się martwić. — Gabriel popatrzał na mnie uważnie i usiadł na stołku, który sobie dostawił z sąsiedniego łóżka.
— Nic mi nie jest, po prostu miałem złą noc i się nie wyspałem. Poza tym jestem zdrów jak rydz czy tam koń, nie pamiętam. Mniejsza z tym. — Przetarłem dłonią oczy, które piekły i bolały, mogąc się założyć, że były przekrwione. Dobrze, że nie widziałem się w lustrze.
— Nic?! Wiesz, jak ty teraz wyglądasz?! Jesteś jak trup!
— Nie krzycz Blai, nie jestem głuchy, tak samo, jak pozostali ludzie, którzy są tutaj. Przecież wie... — Nie dokończyłem swojej wypowiedzi, zrywając się z łóżka, po tym, jak zauważyłem przechodzącą za drzwiami panią doktor.
Nie zważając na to, że prawie się wyjebałem i zaryłem ryjem o podłogę ani na to, że byłem boso, popędziłem za nią. Musiałem dostać odpowiedź na dręczące mnie pytanie. Na szczęście nie odeszła ona zbyt daleko. Rozmawiała z pielęgniarką na korytarzu i przekazała jej jakieś papiery. Podszedłem do nich i nie bacząc na zasady dobrego wychowania, przerwałem im pogawędkę.
— Co z nią? — zapytałem lekko drżącym głosem.
Kobiety spojrzały na mnie zdziwione, jedna z nich odeszła nawet się nie żegnając. Druga za to już miała mi coś powiedzieć, najprawdopodobniej uwagę na temat zachowania lub wyglądu. Nie miałem czasu ani cierpliwość, by wysłuchiwać tego wszystkiego, więc jeszcze zanim wydobyła chociaż jeden dźwięk, zatrzymałem ją.
— Tak wiem, w nie najlepszym jestem stanie, ale co z tą dziewczynką z mojej sali.
Szatynka nerwowo poprawiła okulary i spojrzała na mnie zmieszana, już wtedy zdałem sobie sprawę, że jest źle, nie pomyślałem jednak, że aż tak.
— Powiem ci to tylko dlatego, że cię polubiłam i widać, jak się o nią martwisz, chociaż zobowiązuje mnie tajemnica lekarska. Zmarła w nocy na stole operacyjnym. Brała udział w wypadku samochodowym, ale badania nie wykazały żadnych obrażeń. Miała krwiaka wewnątrzczaszkowego, krew wylała się do mózgu i nie zdążyliśmy jej uratować. Wcześniejsza tomografia głowy nic nie pokazała, więc musiał on powstać później. Przykro mi.
Otwarłem usta, chcąc coś powiedzieć, ale nie wiedziałem co, więc jedynie wpatrywałem się w lekarkę szeroko rozwartymi oczami. Odrętwiały powoli cofałem się, po czym odwróciłem się i wróciłem do pokoju, gdzie w dalszym ciągu siedzieli moi zdezorientowani przyjaciele. Całkowicie ignorując ich obecność, rzuciłem się na łóżko i zanurzyłem twarz w poduszce. W głowie miałem kompletny zamęt, ale przede wszystkim miałem dość tego wszystkiego. Dlaczego ona? Była tylko osobą uchodzącą za tło, więc co mnie to obchodziło? Po co czułem ten ucisk w piersi, skoro była dla mnie nikim? Czemu zwróciłem na nią większą uwagę dopiero wtedy, gdy na moich oczach umierała?
Krzyknąłem donośnie, chociaż materiał stłumił trochę odgłosy, jakie wydawałem. Zacisnąłem dłonie na włosach, ciągnąc za nie. Spokój, tylko tyle chciałem. Wrócić do domu i znów wpaść w nudną i leniwą rutynę, bez żadnych skomplikowanych myśli i uczuć.