piątek, 22 lutego 2019

Odwróciłem się na ułamek sekundy, a ciebie już ze mną nie było

Ze skwaszoną miną siedziałem na łóżku, wysłuchując na tyle dostatecznie długiego wykładu na temat wykonywania poleceń lekarza i konsekwencji ignorowania ich, że miałem już dość. Na szczęście kobieta w miarę szybko zorientowała się, że niekoniecznie jej słuchałem, więc westchnęła ciężko i przystąpiła do badań, nadal jednak coś mamrocząc pod nosem. Rozumiałem jej zirytowanie, ale byłem jedynie nastolatkiem i nie miałem zamiaru wylegiwać się w jednym miejscu i się nudzić.
— Wszystko wskazuje na to, że jest w porządku, ale tak jak mówiłam, zostawimy cię jeszcze z jeden dzień na obserwację w razie, gdybyś jednak dostał nawrót. I naprawdę proszę cię, zminimalizuj swoje spacerki. Nie mówię ci tego na złość, tylko dla twojego dobra. I już nie chodzi o następny wstrząs, ale to jest jednak szpital i chodząc sobie po różnych oddziałach, możesz nabawić się jakiegoś gorszego choróbska. Na pewno nie chcesz zostawać tutaj na dłużej. — Posłała mi znaczące spojrzenie, po czym zbierając swoje rzeczy przeszła do kolejnego pacjenta.
Przetarłem twarz dłońmi i wygrzebałem z kieszeni bluzy mój telefon, który pomimo tego, że był raczej nowy, bo miałem go zaledwie od kilku miesięcy, to szkło hartowane na ekranie wyglądało, jakby co najmniej czołg po nim przejechał. To cud, że przez nią jeszcze dotyk działał. Jakoś nigdy nie miałem chęci iść do specjalisty, żeby mi ją wymienił. Na biega napisałem krótkiego SMS-a mamie, żeby następnego dnia jakby do mnie wpadła to, chociażby przyniosła moje ukochane słuchawki. Już miałem ułożyć się wygodnie na poduszce i iść spać skoro nic innego nie miałem co robić, gdy pani doktor zaczęła głośno wzywać pielęgniarki, jednocześnie pochylając się nad jednym z salowych łóżek. W pomieszczeniu zrobił się ruch, ale przez cały hałas przebijał się zdenerwowany głos lekarki, który wydawał polecenia nie do końca dla mnie zrozumiałe. Uniosłem się, próbując coś zobaczyć i na początku uniemożliwiał mi to tłum ludzi zebrany w tamtym miejscu, dopiero gdy kobiety trochę się rozeszły, zapewne by wykonywać rozkazy, mogłem dostrzec osobę, która potrzebowała natychmiastowej pomocy medycznej. Z niedowierzaniem wpatrywałem się w dziewczynkę, która jeszcze niedawno skrycie śmiała się ze mnie i mojej matki. Wydawało mi się, że była nieprzytomna, ale nie wiedziałem co się tam działo. Zamieszanie i krzyki sprawiły, że mimowolnie się skuliłem. Nie mogłem wyjść z szoku, jak nagle tak bardzo pogorszył się jej stan, przecież jeszcze jak wchodziłem do pokoju, to robiła coś na telefonie. Nie tylko ja obserwowałem całe wydarzenie, ale także pozostałe osoby przebywające na tej sali. Wstrzymałem oddech i zacisnąłem dłonie w pięści, żeby nie drżały. Zdezorientowany nie wiedziałem jak mam się zachować, ale powoli zaczynałem wpadać w panikę. Nie znałem jej i tylko czasami na nią przypadkiem spoglądałem, nawet mnie zbytnio nie zainteresowała, ale tak bardzo się o nią bałem, że z ledwością wstrzymywałem się od płaczu. Nie rozumiałem już niczego ani siebie, ani tego, co się stało z dziewczynką. Nawet nie wiedziałem, jak miała na imię. Cała ekipa medyczna wyjechała łóżkiem przez drzwi i zniknęli z mojego wzroku. Nastała taka cisza, że aż piszczała w uszach. Jak sparaliżowany patrzałem w miejsce, gdzie jeszcze przed minutą znajdowała się ta drobna szatynka. Gula w gardle sprawiała, że nie mogłem złapać większego oddechu ani przełknąć ślinę.
Całą noc wpatrywałem się w swoje kolana i zastanawiając się jakim cudem aż tak przejmuję się losem tamtego dziecka. Było mi kompletnie obce, jak większość osób, które mnie otaczają. Więc dlaczego? Myśli wiły się i kotłowały w moim umyśle, przyprawiając mnie o ból głowy. Nie miałem szans na spokojny i długi sen, nawet nie mogłem się zdrzemnąć. Nie zdziwiłem się, więc gdy przyszli rano chłopaki i wzięli mnie za jakieś zombie. Pewnie tak wyglądałem z mocnymi cieniami pod oczami, roztrzepanymi włosami i ogólnie zmęczonych wyglądem.
— Twoja matka się z nami skontaktowała i kazała ci powiedzieć, że dzisiaj nie będzie mogła do ciebie przyjść, bo twoja babcia potrzebowała pomocy, no wiesz, dostać się do kościoła, zrobić obiad i tak dalej. Kazała także przekazać ci to — odezwał się Blathin po otrząśnięciu się z pierwszego wrażenia, jakie na nim zrobiłem.
Rzucił do mnie moje ukochane słuchawki, chciałem je zręcznie złapać, ale nieprzespana noc także wpłynęła na mój czas reakcji, przez co dostałem nimi w twarz. Westchnąłem, odkładając je przy okazji na szafkę obok.
— Stary, co ci się stało? Orzechy znów się odezwały czy co? Zaczynamy się martwić. — Gabriel popatrzał na mnie uważnie i usiadł na stołku, który sobie dostawił z sąsiedniego łóżka.
— Nic mi nie jest, po prostu miałem złą noc i się nie wyspałem. Poza tym jestem zdrów jak rydz czy tam koń, nie pamiętam. Mniejsza z tym. — Przetarłem dłonią oczy, które piekły i bolały, mogąc się założyć, że były przekrwione. Dobrze, że nie widziałem się w lustrze.
— Nic?! Wiesz, jak ty teraz wyglądasz?! Jesteś jak trup!
— Nie krzycz Blai, nie jestem głuchy, tak samo, jak pozostali ludzie, którzy są tutaj. Przecież wie... — Nie dokończyłem swojej wypowiedzi, zrywając się z łóżka, po tym, jak zauważyłem przechodzącą za drzwiami panią doktor.
Nie zważając na to, że prawie się wyjebałem i zaryłem ryjem o podłogę ani na to, że byłem boso, popędziłem za nią. Musiałem dostać odpowiedź na dręczące mnie pytanie. Na szczęście nie odeszła ona zbyt daleko. Rozmawiała z pielęgniarką na korytarzu i przekazała jej jakieś papiery. Podszedłem do nich i nie bacząc na zasady dobrego wychowania, przerwałem im pogawędkę.
— Co z nią? — zapytałem lekko drżącym głosem.
Kobiety spojrzały na mnie zdziwione, jedna z nich odeszła nawet się nie żegnając. Druga za to już miała mi coś powiedzieć, najprawdopodobniej uwagę na temat zachowania lub wyglądu. Nie miałem czasu ani cierpliwość, by wysłuchiwać tego wszystkiego, więc jeszcze zanim wydobyła chociaż jeden dźwięk, zatrzymałem ją.
— Tak wiem, w nie najlepszym jestem stanie, ale co z tą dziewczynką z mojej sali.
Szatynka nerwowo poprawiła okulary i spojrzała na mnie zmieszana, już wtedy zdałem sobie sprawę, że jest źle, nie pomyślałem jednak, że aż tak.
— Powiem ci to tylko dlatego, że cię polubiłam i widać, jak się o nią martwisz, chociaż zobowiązuje mnie tajemnica lekarska. Zmarła w nocy na stole operacyjnym. Brała udział w wypadku samochodowym, ale badania nie wykazały żadnych obrażeń. Miała krwiaka wewnątrzczaszkowego, krew wylała się do mózgu i nie zdążyliśmy jej uratować. Wcześniejsza tomografia głowy nic nie pokazała, więc musiał on powstać później. Przykro mi.
Otwarłem usta, chcąc coś powiedzieć, ale nie wiedziałem co, więc jedynie wpatrywałem się w lekarkę szeroko rozwartymi oczami. Odrętwiały powoli cofałem się, po czym odwróciłem się i wróciłem do pokoju, gdzie w dalszym ciągu siedzieli moi zdezorientowani przyjaciele. Całkowicie ignorując ich obecność, rzuciłem się na łóżko i zanurzyłem twarz w poduszce. W głowie miałem kompletny zamęt, ale przede wszystkim miałem dość tego wszystkiego. Dlaczego ona? Była tylko osobą uchodzącą za tło, więc co mnie to obchodziło? Po co czułem ten ucisk w piersi, skoro była dla mnie nikim? Czemu zwróciłem na nią większą uwagę dopiero wtedy, gdy na moich oczach umierała?
Krzyknąłem donośnie, chociaż materiał stłumił trochę odgłosy, jakie wydawałem. Zacisnąłem dłonie na włosach, ciągnąc za nie. Spokój, tylko tyle chciałem. Wrócić do domu i znów wpaść w nudną i leniwą rutynę, bez żadnych skomplikowanych myśli i uczuć.

wtorek, 12 lutego 2019

Niech rzeka płynie w tobie

Widok śpieszących się ludzi, jaki widziałem przez okno, na którego parapecie siedziałem, zaczął mnie powoli nużyć. Oparłem skroń o chłodną szybę, wzdychając cicho. Kiedy chłopaki wyszli, bo zbliżał się wieczór, a przecież po dobranocce trzeba iść spać, jak przystało na grzeczne dzieci, zostałem sam. Moja mama wróciła z moimi rzeczami, ale i ona musiała wracać do pracy, bo to, że zmieniła się z koleżanką swoimi zmianami, nie znaczyło, że mogła cały czas przy mnie być. Niestety chyba nie do końca zrozumiała, co jej wcześniej przekazałem, ponieważ w torbie, jaką mi spakowała, znajdowały się jedynie moje ubrania i telefon. Wspominając, że komórka nie dała sobie rady z danymi systemowymi, paroma aplikacjami i milionem zdjęć, jakie posiadałem w galerii. Nie było szans, żebym mógł zainstalować jakąś gierkę, a zasięg internetu pozostawiał wiele do życzenia. Nie miałem co robić, więc pozostało mi jedynie wpatrywać się w krajobraz zza szkła. Przyjeżdżające i odjeżdżające samochody, wchodzący i wychodzący ludzie, czasami nawet karetka się pojawiła. Chociaż na początku to wszystko w jakiś przedziwny sposób koiło i dawało poczucie nostalgii, tak później zaczęło nużyć i irytować. Miałem ochotę posłuchać muzyki, ale nawet słuchawek brakło w moim pakunku od rodzicielki, a wolałem nie puszczać jej na głośno, bo nie byłem pewny czy inni pacjenci byliby z tego zadowoleni. Mogłem jeszcze pogadać z kimś na sali, ale wszyscy mniej więcej w moim wieku byli zajęci przybyłymi do nich gośćmi, więc wolałem się nie wtrącać w ich rozmowy, bo tak trochę nie wypadało. Zeskoczyłem zgrabnie z parapetu, na którym swoją drogą chyba niekoniecznie mogłem siedzieć, po czym podszedłem do swojego łóżka. Napiłem się wody z butelki, zmieniłem kapcie na trampki, schowałem telefon do kieszeni mojej ukochanej fioletowej bluzy i postanowiłem trochę rozejrzeć się po budynku, przecież i tak nie było żadnego pożytku z leżenia w jednym miejscu i nic nierobienia.
Zdarzało mi się trafiać do tamtej kliniki, ale na ogół byłem zdrowym człowiekiem, więc to raczej były wypadki, w których albo sobie coś złamałem, skręciłem albo wybiłem. Poza tym wolałem tutaj nie zaglądać, póki nie było takiej ostateczności. Wygląd wnętrza nie był jakiś bardzo nowoczesny, ale także nie było to wszystko zapuszczone. Wszystko idealnie wpasowywało się w typowe wyobrażenie szpitala. Kręcące się to tu to tam pielęgniarki i lekarze nie zwracali na mnie zbytniej uwagi, pewnie byli zajęci czym innym, a poza tym przez mój normalny i w miarę wyjściowy strój nie rzucałem się w oczy i przypominałem bardziej odwiedzającego niż pacjenta. Może to dlatego, że większość z nich miała na sobie piżamy, szczególnie te starsze osoby. Kierunek swojego spaceru wybierałem raczej przypadkowo, gdyż całkowicie nie miałem pojęcia, co gdzie jest. Sterylność pomieszczeń i chemiczny zapach został zrekompensowany tym, że mogłem zobaczyć tak wielu ludzi, którzy się tam znajdowali. Po części przerażał mnie fakt, jak wiele osób choruje, ale to także dało mi dziwny nastój. Nie potrafiłem go opisać, ale na każdy uśmiech i przyjazne spotkanie rodzinne, jakie zobaczyłem za szybami lub uchylonymi drzwiami, ja także się cieszyłem. Chodząc losowymi korytarzami, czasami jeżdżąc windą lub poruszając się po schodach, mijałem różnorodne oddziały, z których mogłem odróżnić tylko ten dziecięcy i ortopedyczny.
Coś sprawiło, że nagle się zatrzymałem, nie było to wyraźne i w sumie byłem niemalże przekonany, że mi się wydawało, ale mając tak silne przeczucie, ruszyłem w stronę jednych z drzwi na końcu. Z każdym krokiem, jaki zbliżał mnie do tego miejsca miałem coraz to mocniejsze wrażenie, że to jednak nie były omamy, a rzeczywiście słyszałem muzykę. Stanąłem w progu, rozglądając się po pokoju, styl, w jakim go urządzono, nie różnił się od reszty. Na jednym z dosłownie czterech będących tam łóżek na wpół leżąc, na wpół siedząc, czytała gazetę starsza pani, która bardzo skojarzyła mi się z babcią. Siwe włosy krótkiej długości, przyjazny wyraz twarzy i mimowolny uśmiech, jaki gościł u niej. Jednak większą uwagę zwróciła nastolatka znajdująca się po drugiej stronie pomieszczenia. Jej włosy miały nienaturalny kolor, na czubku głowy czarne, później przechodziły w różowy, a końcówki były brzoskwiniowe. Zastanawiałem się, czy jej nie było czasem zimno, biała, przewiewna sukienka po kolana nie nadawała się raczej na początek grudnia. Pomimo tego, że siedziała po turecku i do tego jeszcze bokiem do mnie, mogłem zauważyć jej drobną i jak podejrzewałem niską budowę ciała. Nad nią stała dorosła kobieta, powiedziałbym mocna trzydziestka. Przeciętna budowa ciała, czarne włosy do ramion i elegancki, ale nie za bardzo, ubiór wskazywały na to, że najprawdopodobniej wracała z pracy i wstąpiła w drodze powrotnej do domu. Przynajmniej tak mi się wydawało. Oparłem się ramieniem o futrynę, wsłuchując w melodię, jaka dochodziła z niewielkiego głośnika leżącego na szafce obok kolorowłosej. Staruszka spojrzała na mnie i uśmiechnęła się szerzej, po czym wróciła do swojej prasy. Nie chciałem podsłuchiwać, bo w gruncie rzeczy nie miałem nawet po co, ale tak jakoś wyszło.
— Może, dzisiaj spróbujesz mi opowiedzieć, co się wtedy stało? Nie możesz tego w sobie dusić, a poza tym policja nadal czeka na twoje zeznania w tej sprawie. Carol, odezwij się w końcu. — Głos starszej był kojący i miał taki ciepły ton, że mogłem go cały czas słuchać.
Nastolatka za to nic nie odpowiedziała i jedynie wzięła coś, co przypominało mi blok z białymi kartkami, chyba ołówek i zaczęła pisać, chociaż bardziej skłaniałbym się do rysowania, biorąc pod uwagę ruchy jej dłonią. Brunetka westchnęła i posłała jej smutne spojrzenie, po czym skierowała się do wyjścia, jednocześnie mnie zauważając. Zwróciłem uwagę na ostatnie nuty utworu, jaki został puszczony.
— River flows in you — wyszeptałem cicho pod nosem.
Przepuściłem panią, cofając się o krok. Jednak ona zamiast odejść, jak przewidywałem, stanęła przede mną. Spiąłem się trochę, już myśląc, że opieprzy mnie za podsłuchiwanie albo coś jeszcze gorszego. Stresowałem się, gdyby chciała mnie uciszyć za to, że usłyszałem czegoś, co nie powinienem, to byłbym pod ścianą. Nie znałem siły osoby będącej przede mną, ale emanowała pewnością siebie, a ja nie mogłem uderzyć kobiety.
— Nie wiem, kim jesteś, ani co tutaj robisz, ale widzę po tobie, że zainteresowałeś się Carol. Zauważyłam, jak stałeś w progu od samego twojego przyjścia. Nie mogę ci rozkazywać, zakazywać, a tym bardziej grozić, więc cię tylko ostrzegam, nie skrzywdź jej, bo już i tak swoje przeszła. — Posłała mi ponury grymas, który chyba miał być uśmiechem, po czym bez czekania na moją odpowiedź i bez pożegnania ruszyła korytarzem.
Znów skierowałem wzrok na pomieszczenie, Carol pomimo tego, że dźwięki fortepianu ucichły, w dalszym ciągu szkicowała coś z wielkim skupieniem. Przymrużała wtedy oczy i przygryzała dolną wargę, co nawet z odległości kilku metrów można było zaobserwować.
Odwróciłem się i starałem powrócić na swój oddział. Gorzej z tym, że kompletnie nie wiedziałem jak go znaleźć, a gdyby tego było mało, to niedługo miał być wieczorny obchód. Jakby lekarka zobaczyła, że mnie nie było w łóżku, ani w ogóle na sali to chyba urwałaby mi łeb, gdybym tylko się jej na oczy pokazał, szczególnie że zakazała mi dłuższych spacerów niż wyjście do łazienki. Wiedziałem jedynie, że wszedłem o trzy piętra do góry, więc nie było aż tak źle.
Dzięki nie do końca czytelnym znakom i podpowiedziom pielęgniarek, które na szczęście mnie nie znały i wzięły za kogoś z odwiedzających rodzinę czy znajomych dotarłem na miejsce. Niestety nie zdążyłem i zastałem wkurzoną panią doktor stającą przy moich rzeczach. Tupała nieznacznie stopą, a dłonie miała na biodrach. Jej wzrok by mnie zabił, gdyby mógł. Błagałem, żeby nie dostać nadprogramowych zastrzyków.

czwartek, 7 lutego 2019

Nadopiekuńczy potwór, czyli moja matka w roli głównej

Kiedy przed oczami zobaczyłem białe światło, byłem niemalże pewien, że nadszedł mój czas i znalazłem się bezpowrotnie po tamtej stronie. Tym większe było moje zdziwienie, że zamiast wrednych diabełków otwarłem oczy i zobaczyłem biały sufit, który był lekko popękany, ale w gruncie rzeczy prezentował się całkiem nieźle. Pomimo że nie wierzyłem w Niebo i Piekło oraz inne takie duperele, bo w końcu byłem ateistą, to wieloletnie przebywanie w środowisku chrześcijan odbiło się na mnie poprzez nawyki nawiązywania do religii katolickiej. No cóż, mówi się trudno.
Mrucząc, przeciągnąłem się niczym rasowy kot. Chociaż ze mnie pies na baby, to jestem jak prawdziwy kocur. Taktycznie pomińmy fakt, że nie miałem ani jednej dziewczyny przez swoje szesnastoletnie życie, to tylko mało znaczący szczegół. Jednak to smutne, że nie miałem nawet żony w przedszkolu. No jak tak można mnie nie kochać?! No jak?! Następnie obróciłem głowę tak, że coś mi przeskoczyło w karku, a później nakarmiłem swoje przyzwyczajenie, strzelając z kostek w dłoniach. Dopiero po takim zabiegu podniosłem się, siadając. Zdezorientowany rozejrzałem się po pomieszczeniu, które na pewno nie było moim pokojem. Kilka łóżek ustawionych pod jedną ścianą, z czego może tylko trzy były zajęte, wzbudziły u mnie pewne podejrzenia. Sterylność i chemiczny zapach upewniły mnie, że były one słuszne. Nienawidziłem szpitali, mama często musiała mnie siłą zaciągać do lekarza, aby mnie zbadał, a moim hobby w szkole było unikanie pielęgniarki, żeby nie musiała mi dawać karteczki na bilans. Udawało mi się to dopóki się nie wycwaniła bestia jedna i nie zaczęła zanosić ich do mojej wychowawczyni, która z przyjemnością przekazywała je mojej rodzicielce na wywiadówkach.
Już planowałem ucieczkę i byłem gotowy nawet wyjść stąd na boso, gdyż miałem jedynie ciuchy, w które ubrałem się wcześniej. Ratownikom pogotowia nie przyszło do głowy, żeby zabrać moje buty albo chociażby skarpetki lub raczej nie mieli na to czasu, no i obowiązku tego robić. Ciekawe gdzie byli moi kumple w tym czasie, znając ich, pewnie rozeszli się do domów. Nie no, pewnie tłukli się autobusami miejskimi, żeby do mnie dotrzeć, na pewno nieźle ich wystraszyłem. Powoli opuszczałem nogi na podłogę, gdy do sali weszła lekarka, przyprawiając mnie o zawał. Złapałem bluzę po lewej stronie klatki piersiowej, gdzie moim zdaniem znajdowało się serce, po czym głośno westchnąłem z ulgą.
— Gdzie się pan wybiera? — zwróciła się w moją stronę. — Powinien pan siedzieć w łóżku, jeszcze niedawno miał pan wstrząs anafilaktyczny, nie może się pan nigdzie ruszać.
— Dziękuję za uratowanie mi życia, ale już czuję się dobrze, więc mogę wracać do domu. — Podniosłem się i zachwiałem, moje nogi całkiem zdrętwiały.
— Siadaj młody człowieku i zdejmij bluzę, muszę cię zbadać. Dostałeś adrenalinę i parę leków, które zapobiegną nawrotowi objawów. Twoja mama jest już w drodze, wezwali ją twoi przyjaciele, którzy swoją drogą czekają na korytarzu — powiedziała, jednocześnie zakładając niebieskie, gumowe rękawiczki i ściągając stetoskop z szyi.
Z niechęcią posłuchałem się kobiety, zimny dotyk przedmiotu na gołej skórze spowodował u mnie nieprzyjemny dreszcz. To i tak dobrze, że nie byłem świadomy, gdy podawali mi te wszystkie lekarstwa, przecież na widok tych wszystkich igieł byłbym na tyle zdesperowany, żeby wyskoczyć przez jedyne okno, jakie się tam znajdowało.
— Długo będziecie mnie tutaj przetrzymywać? — zapytałem.
— Jeśli wszystko będzie dobrze, to pojutrze rano powinieneś dostać wypis. Oddech i ciśnienie masz w normie, temperatura także jest odpowiednia, masz szczęście. Co też ci przyszło do głowy, żeby jeść orzechy, będąc na nie tak silnie uczulonym. — Pokręciła głową na znak zrezygnowania, zebrała swoje akcesoria i przeniosłam się do kolejnego pacjenta, który leżał dalej. Pewnie miała obchód.
Nie miałem zamiaru się tłumaczyć, bo wiem, że moja głupota jeszcze bardziej załamałaby lekarkę, więc wolałem siedzieć cicho. Leżąc na wznak z rękoma pod głową i wpatrując się znowu w sufit, zdałem sobie sprawę, że kompletnie nie miałem co robić. Nie miałem przy sobie całkowicie nic. Postanowiłem się zdrzemnąć skoro i tak nie miałem co do roboty. Przymknąłem oczy, wygodniej się układając na, i tak niewygodnym, łóżku. Instynktownie wyczułem, w której chwili weszli chłopaki, już mam wyczulony na nich szósty zmysł. Kiedy Blai pochylił się nade mną z pewnym zamiarem obudzenia mnie swoim wrzaskiem, podniosłem powieki, przez co odsunął się, wzdrygając i ledwo powstrzymując krzyk.
— Jak się tutaj dostaliście?
Byłem strasznie ciekawy tego, czy miałem zadatki na takiego wróżbitę Macieja i obstawiałem, że skorzystali z autobusu miejskiego.
— Razem z tobą karetką — odpowiedział niższy.
— Na początku nie chcieli nas wziąć, bo stwierdzili, że nie jesteśmy z rodziny, to nie mogą nas zabrać, ale Blathin zrobił taką scenę, a oni nie mieli czasu, więc w końcu nam pozwolili jechać z tobą — dopowiedział Gabryś.
Czyli jednak nie zostanę w przyszłości jasnowidzem. Szkoda. Taki to na pewno ma jakieś ekscytujące życie.
— Stary, naprawdę cię przepraszamy za to żarcie. Nie mieliśmy pojęcia, że orzechy równie dobrze można zmielić i dodać do ciasta, a żaden z nas nie wpadł na pomysł przeczytania składu. Wybaczysz nam? — Blondyn wpatrywał się we mnie wzrokiem na kota w butach.
— Być albo nie być. Wybaczyć wam, czy nie, o to jest pytanie. — Przyjąłem poważny wyraz twarzy, chcąc ich trochę po stresować. — Oczywiście, że wam przebaczam, w końcu to też po części moja wina. Do tego nie potrafię się na was długo gniewać, nawet jeśli ktoś, nie wymienię go z imienia. — Wymownie spojrzałem na pewnego drobnego i niskiego osobnika. — Jest taką życiową porażką, że zamiast kopnąć piłkę od nożnej, trafia moją dłoń, wybijając mi od niej wszystkie palce.
Chłopak nie odpowiedział nic na moją zaczepkę i jedynie uśmiechnął się niewinnie w moją stronę. Zdążyłem podkurczyć nogi, zanim na nie skoczył, mógłby chociaż raz zrobić to, jak kulturalny człowiek, jak na przykład Gabriel, który grzecznie usiadł sobie na krześle stojącym obok, a nie rzucać się bez najmniejszego ostrzeżenia. Pokręciłem głową na zachowanie kumpla i już chciałem go skarcić, gdy do sali wpadł huragan. Nie żartuję sobie, kobieta ubrana w ołówkową spódnicę, białą koszulę i czarne szpilki podbiegła do mnie z prędkością światła, rozpędzone drzwi nawet nie zdążyły odbić się z hukiem od ściany, kiedy ta zaczęła mnie uważnie oglądać. Kok jej się trochę rozwalił, przez co pojedyncze kosmyki jej iście blond włosów opadały jej na czoło i kark.
— Boże, synku mój kochany, nic ci nie jest? Coś cię boli? Wezwać lekarza? Jak to się stało? Miałeś na siebie uważać, w ogóle, jakim cudem jadłeś coś słodkiego? Przecież wiesz, że ci zabroniłam, prawda? Bo to było coś słodkiego prawda? Boże, jak dobrze, że twoi przyjaciele byli z tobą. Jak zadzwonili do mnie, myślałam, że to tylko koszmar. Zerwałam się z biura i przyjechałam, jak najszybciej mogła, ale zdajesz sobie sprawę, że tutaj w centrum jest strasznie tłoczno i zanim taksówka przywiozła mnie, oszalałam z nerwów. — Słowa wychodzi z jej ust z szybkością kabina maszynowego, co skutkowało tym, że większości nie zrozumiałem i w ogóle zgubiłem się gdzieś już na początku jej wypowiedzi.
Gdy moja matka rozwarła moje usta i spoglądała mi w gardło, nie wytrzymałem i z nadludzką siłą odsunąłem ją od siebie. Pomimo jej niepozornego ciałka drzemała w niej taka moc, że nawet nie była jej świadoma. Zignorowałem otwarty śmiech chłopaków, po czym spojrzałem w oczy kobiecie stojącej przy mnie.
— Wszystko ze mną dobrze, czuję się jak młody bóg i niedługo mnie stąd wypiszą. Nie ma się czym przejmować mamo. I nie rób obciachu przy wszystkich. — Sugestywnie wskazałem oczami, o kogo mi chodzi.
— Oj, wierz mi, było o co się denerwować. Mogłeś umrzeć, gdyby nie natychmiastowa pomoc. Jak ty o siebie dbasz i co to za strój? Paradując tak po mieszkaniu, gdzie pewnie nie poodkręcałeś grzejników, mogłeś się przeziębić. Myślisz ty chociaż trochę?
Moja dłoń z głośnym plaskiem znalazła się na moim czole w wyrazie całkowitej rezygnacji. Kompletnie się poddałem, nie mając szans z tą kobietą. Była zbyt uparta jak osioł, żeby cokolwiek jej wytłumaczyć. Jak sobie coś już ubzdura, to nie ma przeproś. Kątem oka zaobserwowałem, że młodsza dziewczynka leżącą dwa łóżka dalej cicho chichotała i starała się to ukryć rękawem bluzy, którą miała na sobie. Pięknie mamo, rób coraz większe przedstawienie, a już nigdy nie wyjdę z domu na ulicę, bojąc się, że ktoś mógłby mnie rozpoznać.
— Może zamiast mnie reprymendować, co już swoją drogą zrozumiałem, pojechałabyś na spokojnie do domu, ochłonęła i przywiozła mi jakieś rzeczy na zmianę, telefon i coś, czym mógłbym się zająć, co? — odezwałem się po chwili, mając cichą nadzieję, że już sobie stąd pójdzie.
— Masz rację, ale najpierw to ja sobie pogadam z lekarzem — odparła i już jej nie było.
Z rozpaczliwym jękiem cierpienia egzystencji padłem na poduszkę i schowałem twarz za przedramieniem. Kochałem swoją rodzicielkę, bo w sumie z rodziny to tylko ona mi pozostała, ale czasami strasznie mnie denerwowała. Rozumiem, że chciała zapewnić mi bezpieczeństwa i wszystko, co najlepsze, ale chyba z tego powodu nie można robić z siebie nadopiekuńczego potwora, co nie? Trochę wolności ludzie, tylko tyle potrzebowałem z jej strony.

poniedziałek, 4 lutego 2019

Przeklęte orzechy atakują

Opowiadając moją historię, chciałbym, żeby była pełna tajemnic, przygód, dramatu i niespodziewanych zwrotów akcji. Sam początek powinien zachęcić do dalszego poznania opowieści, a jej treść wywoływać gęsią skórkę i dreszcze podczas fragmentów grozy, płacz przy melancholii i nostalgii oraz uśmiech przy radosnych i żartobliwych chwilach. Niestety z pełną odpowiedzialnością muszę oświadczyć, że to wszystko zaczyna się głupotą, która raczej zniesmacza lub bawi. Raczej nie zapowiada zbyt dobrze tego, co chcę wam przekazać, ale cóż poradzić, skoro nie wypada mi kłamać bądź koloryzować fakty? Do tego muszę zacząć akurat w tym, a nie innym momencie, żeby wszystko było zrozumiałe i przejrzyste. Mam nadzieję, że uda mi się ubrać wszystko w takie słowa, żeby nie wyjść na jeszcze większego debila.
Co robił szesnastoletni Vincent podczas sobotniego popołudnia? Nie, nie balowałem. Siedziałem na dupie w domu w samych spodniach dresowych, pochłaniając słodycze w niebezpiecznych ilościach, popijając to dwulitrową butelką żrącej pepsi, odmóżdżając się serialikami, które niby ukazują wydarzenia z życia wzięte. Chciałem nacieszyć się możliwością zostania samemu w domu, gdy moja mama jeszcze nie wróciła z pracy. Naprawdę nie chciałem z nikim dzielić się moją ukochaną kanapą znajdującą się w salonie, ale kompletnie nie przewidziałem tego, że moi przyjaciele postanowią mi zrobić nalot na mieszkanie i nie zamknąłem drzwi wejściowych na klucz. Oni nie zamierzali się cackać i czekać aż im otworzę, tylko weszli, nawet nie pukając. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że w ogóle nie zdziwiłem się na ich zachowanie. W wiatrołapie zrobili wielki raban i byłem niemal na sto procent pewny, że któryś z nich potknął się o próg i zarył ryjem o podłogę. Później usłyszany potok przekleństw tylko mnie w tym utwierdził. No cóż, za wysokie progi na pańskie nogi. Przechyliłem się do tyłu i opadłem na sofę, jednocześnie wydając dziwny odgłos, który ni to był jękiem, ni to okrzykiem załamania. Dwójka chłopaków stanęła nade mną jak kaci i wyszczerzyła swoje zęby. Przykryłem oczy swoim przedramieniem, wdychając ciężko. Na tym by się skończyło moje sobotnie leniuchowanie.
— Od tego jedzenia to jedynie przytyjesz. — Usłyszałem głos Gabriela. — A od takiego ubioru się przeziębisz. Zapomniałeś, że mamy początek grudnia głąbie?
Odsunąłem rękę z twarzy i spojrzałem na niego, wyglądał całkowicie tak jak zwykle. Ciemnobrązowe włosy z gęstą grzywką przykrywającą jego czoło. Zgarbiona postawa, a do tego sylwetka jak szkielet. Ubrany był w luźną koszulkę z nadrukiem jakiegoś zespołu, czarną bluzę i ciemne jeansy. Nie można zapomnieć o kolczyku w nosie, który zawsze zwraca szczególną uwagę i tych w uszach. No i jego nieodłączna czarna czapka.
Nagły ciężar na brzuchu sprawił, że aż krzyknąłem i uniosłem trochę górną część ciała. Skok na ciebie żywej wagi w okolicach sześćdziesięciu kilogramów wcale nie jest niczym przyjemnym. Nie polecam z całego serca.
— Zgłupiałeś do reszty ty chory pojebie?! Co ty robisz?!
— Siedzę sobie na tobie — odparł z tym swoim uśmiechem. Szlag by go trafił za te urocze dołeczki.
— A mogę wiedzieć dlaczego? — warknąłem przez zaciśnięte zęby.
— Rozpalam cię do czerwoności, żebyś mi tu nie marzł. — Spojrzałem się na Blathina jak na kompletnego idiotę, którym był w rzeczywistości.
— Czy ty czasem nie pominąłeś wspomnieć nam o tym, że zmieniasz swoją orientację i zostajesz gejem?
— To, że mam piękne lico nie znaczy zaraz, że dam się komuś z płci brzydkiej. Jestem sercem z kobietami. — Z zadowoleniem uniósł wysoko podbródek.
Opisując Blathina, powiedziałbym, że był uroczy i żeby nie było wątpliwości, jestem całkowicie hetero. Po prostu taki był, ta jego roztrzepana czupryna w kolorze, który ja nazywałem rudym blondem. Drobne i niższe od nas ciałko, które miało w sobie wiele energii. Duże oczy, moim zdaniem zajmujące większą część jego ryjka. A w tym dniu założył na siebie szare spodnie i czerwony świąteczny sweterek. No i charakterystyczny uśmiech. Jak tu nie mówić, że był słodki.
— On jest transwestytą? — Wychyliłem się, patrząc na Gabrysia, któremu nie brakowało humoru i w najlepsze się z nas śmiał.
Nie czekając na reakcję chłopaków, zrzuciłem z siebie zbędny balast, który z głośnym okrzykiem i hukiem spadł na ziemię. Trudno, mógł na mnie nie siadać tylko jak cywilizowany człowiek spocząć na wolnym miejscu. Szybko się podniosłem, ale nie był to za dobry pomysł, bo mroczki pojawiły mi się przed oczami i musiałem chwilę postać, trzymając się ściany, żeby się nie przewrócić. W drodze do kuchni zahaczyłem o swój pokój, w którym ubrałem swoją ukochaną fioletową bluzę wkładaną przez głowę. Była trochę przy duża i luźna, ale za to bardzo ciepła oraz miła w dotyku. Przygotowując nam po kubku gorącej kawy na rozgrzanie, a mi szczególnie na rozjaśnienie umysłu, podśpiewywałem sobie pod nosem dobrze wszystkim znane Last Christmas, które właśnie leciało z radio. Nic dziwnego, skoro Boże Narodzenie zbliżało się wielkimi krokami, a ludzie ekscytowali się tym już miesiąc przed. Muszę przyznać, jestem ateistą, ale nawet ja cieszyłem się na nadejście świąt. Niczym zawodowy kelner zgrabnie wziąłem trzy naczynia, wracając do salonu, nie rozlałem nawet kropelki. Gdy już odstawiłem wszystko na stół, spojrzałem na chłopaków i skrzyżowałem ręce na piersi.
— Mam nadzieję, że nie przyszliście do mnie bez niczego — powiedziałem do nich chłodno i ozięble, przynajmniej się starałem, ale jak wiadomo marny ze mnie aktor.
Wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenie, a Gabriel uniósł jednorazową torbę z pobliskiego supermarketu. Jednak przede wszystkim wypełnioną do pełna. Moja postawa zmiękła, ale w dalszym ciągu próbowałem utrzymać fason.
— Uznajmy, że zrobię dzień dobroci dla zwierząt i nie wyrzucę was na ten mróz, jaki panuje na dworze.
Niemalże rzuciłem się na reklamówkę, byłem strasznym łakomczuchem, ale moja mama była zwolennikiem zdrowego odżywiania się, więc słodycze w domu były konfiskowane i wszystko musiałem chować na takie okazje jak ta, gdy byłem sam i mogłem sobie zrobić popcorn czy zjeść czekoladę. Rozkładając na ławie coraz to różniejsze ciasta, wafelki, batoniki, żelki i inne, mogłem się założyć, że ślinka pociekła mi z ust. Czułem się jak w raju, niczego więcej nie było mi potrzeba. Zacząłem od czegoś zdrowego, w końcu miałem praktycznie pusty żołądek, więc wyjąłem z plastikowego opakowania kawałek ciasta. Przyjrzałem mu się, sprawdzając, czy nie ma w nim zła, na które jestem uczulony, ale stwierdzając, że go nie widzę, zacząłem go konsumować. Blathin i Gabriel w tym czasie także poczęstowali się zapasami, które przynieśli z sobą.
Niezapowiedziana domówka trwała w najlepsze i wcale nie zapowiadało się, żeby miała się szybko skończyć. Chłopaki mieli dobre humory, masę wolnego czasu i dostęp do ciepła, więc nie kwapili się do tego, aby wyjść na minusową temperaturę i wrócić do swoich domów. Nie miałem nic przeciwko, skoro zorganizowali mi taką ucztę. Gorzej tylko, że cała ta impreza nie skończyła się zbyt przyjemnie, bo przecież utratę przytomności nie można zaliczyć do przyjemności, co nie?
W pewnym momencie, a minęło może z dwadzieścia minut po tym, jak moi przyjaciele wprosili się do mnie, zaczął mnie boleć brzuch i pierwszą myślą było to, że przejadłem się słodkim. Zaraz jednak, co zauważył Gabriel, zrobiłem się blady, a moje usta spuchły. Czułem, jak zacząłem się pocić, moje serce nagle przyspieszyło, jakbym przebiegł kilka kilometrów, co na marginesie mówiąc, było niemożliwe z moją kondycją. Świszczący oddech i duszności tym bardziej nie wskazywały na nic dobrego. Z paniką spojrzałem na chłopaków, mając nadzieję, że coś wreszcie zrobią, bo w innym wypadku wykorkowałbym w swoim własnym domu i to jeszcze w wolną sobotę.
— Czy w czymś nie było orzechów czasem? — wydusiłem z trudem, robiąc po każdym słowie przerwę na urywany wdech.
Gabriel, który jako jedyny z naszej grupy starał się zachować zimną krew, kazał Blathinowi przeszukać składy wszystkiego, co przynieśli, szczególnie ciast, a sam chwycił za telefon komórkowy i próbował dodzwonić się na pogotowie. Starając się jeszcze myśleć resztką mojego mózgu, położyłem się na kanapie i ułożyłem nogi na oparciu, ignorując chęć do wymiotowania. Było mi źle, a z każdą chwilą było coraz gorzej. Wszystko działo się dla mnie za szybko i zbyt gwałtownie. Pierwszy raz od bardzo dawna miałem wstrząs anafilaktyczny i kompletnie nie miałem pojęcia co mam robić. Dziękowałem Bogu, w którego uparcie nie wierzyłem, że nie byłem wtedy sam.
— Mam! — wykrzyknął Blai.
Pomimo rozmazującego się widoku i mroczków przed oczami, spojrzałem na niego i po niezwykłym wysiłku dopatrzyłem się plastikowego pudełka w jego ręce. Później całkowicie odleciałem, a ostatnią myślą było, że już mi chłopaki mogą kupować kwiatki i znicze na grób.