niedziela, 22 grudnia 2019

Posłaniec

Wpatrywałam się beznamiętnym wzrokiem w ciemny marmur nagrobka. Doskonale wiedziałam, że wpadłam w stan dziwnej apatii, ale nie mogłam zebrać sił, by cokolwiek zrobić. Moje kończyny zdrętwiały od dłuższego bezruchu, ale i chłodu, jaki panował tego październikowego dnia. Wiatr muskał moją odkrytą skórę twarzy, delikatnie szarpał kosmykami włosów i osuszał z policzków łzy, które nieprzerwanie wypływały spod moich powiek. Widok wypalonych świec ciążył mi na sercu, a wyryte słowa na płycie zaciskały się na moim gardle.
— To już ponad miesiąc — szepnęłam, a może tylko wydałam ochrypły dźwięk.
— Pewnie za nimi tęsknisz.
Gwałtownie odwróciłam się, wyrwana z otępienia, gdy ktoś o niezwykłej barwie głosu zaznaczył swoją obecność blisko mnie. Puls nagle wzrósł, a przez ciało przeszedł nieprzyjemny dreszcz, pozostawiając gęsią skórkę. Cała moja uwaga skupiła się na osobie, która zdołała bezgłośnie usiąść obok mnie na niewielkiej ławeczce, albo to ja, będąc w letargu, jej nie zauważyłam. Ową postacią okazał się młody mężczyzna, trzeba przyznać, przystojny jak Apollo. Jego włosy w kolorze piasku były lekko falowane, a oczy przenikliwie niebieskie. Siedział w bardzo rozluźnionej pozie, a wśród kilkudniowego zarostu czaił się zadziorny uśmiech. Patrzył się na mnie tak, że czułam się zmieszana, ale szybko się pozbierałam i z irytacją otarłam wierzchem dłoni mokre policzki.
— Kim ty jesteś? — Odsunęłam się od niego.
— Różnie mnie określają, ale możesz na mnie mówić Finn. Zobaczyłem, jak płaczesz i postanowiłem pomóc — odpowiedział mi, odwracając się w stronę grobu.
— Finn? To jakiś pseudonim? Bawisz się w Zbawcę świata czy Supermana? Poza tym nie potrzebuję pomocy, więc możesz odejść. Dziękuję za troskę, ale wszystko w porządku.
Mężczyzna jedynie wzruszył ramionami, a ja chociaż zdenerwowana, nie potrafiłam wstać i po prostu odejść, nie umiałam też zacząć krzyczeć na tego człowieka. Raczej nie chciał zrobić mi krzywdy... Dlatego uspokoiłam się trochę i również spojrzałam na miejsce spoczynku rodziców, czując się, jakby żołądek podszedł mi do gardła.
— Mów, co ci leży na sercu. Poczujesz się lepiej.
Zerknęłam na niego kątem oka, a Finn jakby na zawołanie uśmiechnął się do mnie, zapewne chcąc dodać mi otuchy. Siły całkiem mnie opuściły i zgarbiłam się, opierając łokcie na kolanach.
— Podobno milczenie jest złotem — mruknęłam pod nosem.
— To, że milczysz, nie znaczy, że nie masz nic do powiedzenia. Znam te sentencje. No dalej, wyrzuć to z siebie.
Westchnęłam, zastanawiając się, czy to na pewno dobry pomysł, ale doszłam do wniosku, że prawdopodobnie, gdy się rozejdziemy to już więcej go nie zobaczę, a to, co miałam ochotę powiedzieć w żaden sposób mi nie zaszkodzi.
— Wydaje mi się, że ich zawiodłam, że mogłam zrobić coś jeszcze, by utrzymać ich przy życiu, znaleźć lepszych specjalistów chociażby, sama nie wiem... A tak, to już ich nie ma — rzekłam i skrzywiłam się, czując gorzki posmak żalu.
— Może i mogłaś coś jeszcze zrobić, ale nie możesz teraz gdybać. Żałoba jest nieunikniona, ale pamiętaj, że ty nadal jesteś żywa i masz życie przed sobą. Skoro oni kochali cię tak mocno, jak ty ich, to nie chcieliby, żebyś zmarnowała ten czas, który ci pozostał. — Dotknął moje ramię, ale zaraz zabrał dłoń, po czym dodał. — Rodzice przekazują, że dobrze im tam, gdzie są oraz że kochają cię najbardziej na świecie.
Odwróciłam się na dźwięk jego ostatniego słowa. Ciepły powiew wiatru smagnął moje zziębnięte ciało. Finna już nie było. Pozostało jedynie powoli opadające białe piórko, na którego widok lekko się uśmiechnęłam.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz