wtorek, 12 lutego 2019

Niech rzeka płynie w tobie

Widok śpieszących się ludzi, jaki widziałem przez okno, na którego parapecie siedziałem, zaczął mnie powoli nużyć. Oparłem skroń o chłodną szybę, wzdychając cicho. Kiedy chłopaki wyszli, bo zbliżał się wieczór, a przecież po dobranocce trzeba iść spać, jak przystało na grzeczne dzieci, zostałem sam. Moja mama wróciła z moimi rzeczami, ale i ona musiała wracać do pracy, bo to, że zmieniła się z koleżanką swoimi zmianami, nie znaczyło, że mogła cały czas przy mnie być. Niestety chyba nie do końca zrozumiała, co jej wcześniej przekazałem, ponieważ w torbie, jaką mi spakowała, znajdowały się jedynie moje ubrania i telefon. Wspominając, że komórka nie dała sobie rady z danymi systemowymi, paroma aplikacjami i milionem zdjęć, jakie posiadałem w galerii. Nie było szans, żebym mógł zainstalować jakąś gierkę, a zasięg internetu pozostawiał wiele do życzenia. Nie miałem co robić, więc pozostało mi jedynie wpatrywać się w krajobraz zza szkła. Przyjeżdżające i odjeżdżające samochody, wchodzący i wychodzący ludzie, czasami nawet karetka się pojawiła. Chociaż na początku to wszystko w jakiś przedziwny sposób koiło i dawało poczucie nostalgii, tak później zaczęło nużyć i irytować. Miałem ochotę posłuchać muzyki, ale nawet słuchawek brakło w moim pakunku od rodzicielki, a wolałem nie puszczać jej na głośno, bo nie byłem pewny czy inni pacjenci byliby z tego zadowoleni. Mogłem jeszcze pogadać z kimś na sali, ale wszyscy mniej więcej w moim wieku byli zajęci przybyłymi do nich gośćmi, więc wolałem się nie wtrącać w ich rozmowy, bo tak trochę nie wypadało. Zeskoczyłem zgrabnie z parapetu, na którym swoją drogą chyba niekoniecznie mogłem siedzieć, po czym podszedłem do swojego łóżka. Napiłem się wody z butelki, zmieniłem kapcie na trampki, schowałem telefon do kieszeni mojej ukochanej fioletowej bluzy i postanowiłem trochę rozejrzeć się po budynku, przecież i tak nie było żadnego pożytku z leżenia w jednym miejscu i nic nierobienia.
Zdarzało mi się trafiać do tamtej kliniki, ale na ogół byłem zdrowym człowiekiem, więc to raczej były wypadki, w których albo sobie coś złamałem, skręciłem albo wybiłem. Poza tym wolałem tutaj nie zaglądać, póki nie było takiej ostateczności. Wygląd wnętrza nie był jakiś bardzo nowoczesny, ale także nie było to wszystko zapuszczone. Wszystko idealnie wpasowywało się w typowe wyobrażenie szpitala. Kręcące się to tu to tam pielęgniarki i lekarze nie zwracali na mnie zbytniej uwagi, pewnie byli zajęci czym innym, a poza tym przez mój normalny i w miarę wyjściowy strój nie rzucałem się w oczy i przypominałem bardziej odwiedzającego niż pacjenta. Może to dlatego, że większość z nich miała na sobie piżamy, szczególnie te starsze osoby. Kierunek swojego spaceru wybierałem raczej przypadkowo, gdyż całkowicie nie miałem pojęcia, co gdzie jest. Sterylność pomieszczeń i chemiczny zapach został zrekompensowany tym, że mogłem zobaczyć tak wielu ludzi, którzy się tam znajdowali. Po części przerażał mnie fakt, jak wiele osób choruje, ale to także dało mi dziwny nastój. Nie potrafiłem go opisać, ale na każdy uśmiech i przyjazne spotkanie rodzinne, jakie zobaczyłem za szybami lub uchylonymi drzwiami, ja także się cieszyłem. Chodząc losowymi korytarzami, czasami jeżdżąc windą lub poruszając się po schodach, mijałem różnorodne oddziały, z których mogłem odróżnić tylko ten dziecięcy i ortopedyczny.
Coś sprawiło, że nagle się zatrzymałem, nie było to wyraźne i w sumie byłem niemalże przekonany, że mi się wydawało, ale mając tak silne przeczucie, ruszyłem w stronę jednych z drzwi na końcu. Z każdym krokiem, jaki zbliżał mnie do tego miejsca miałem coraz to mocniejsze wrażenie, że to jednak nie były omamy, a rzeczywiście słyszałem muzykę. Stanąłem w progu, rozglądając się po pokoju, styl, w jakim go urządzono, nie różnił się od reszty. Na jednym z dosłownie czterech będących tam łóżek na wpół leżąc, na wpół siedząc, czytała gazetę starsza pani, która bardzo skojarzyła mi się z babcią. Siwe włosy krótkiej długości, przyjazny wyraz twarzy i mimowolny uśmiech, jaki gościł u niej. Jednak większą uwagę zwróciła nastolatka znajdująca się po drugiej stronie pomieszczenia. Jej włosy miały nienaturalny kolor, na czubku głowy czarne, później przechodziły w różowy, a końcówki były brzoskwiniowe. Zastanawiałem się, czy jej nie było czasem zimno, biała, przewiewna sukienka po kolana nie nadawała się raczej na początek grudnia. Pomimo tego, że siedziała po turecku i do tego jeszcze bokiem do mnie, mogłem zauważyć jej drobną i jak podejrzewałem niską budowę ciała. Nad nią stała dorosła kobieta, powiedziałbym mocna trzydziestka. Przeciętna budowa ciała, czarne włosy do ramion i elegancki, ale nie za bardzo, ubiór wskazywały na to, że najprawdopodobniej wracała z pracy i wstąpiła w drodze powrotnej do domu. Przynajmniej tak mi się wydawało. Oparłem się ramieniem o futrynę, wsłuchując w melodię, jaka dochodziła z niewielkiego głośnika leżącego na szafce obok kolorowłosej. Staruszka spojrzała na mnie i uśmiechnęła się szerzej, po czym wróciła do swojej prasy. Nie chciałem podsłuchiwać, bo w gruncie rzeczy nie miałem nawet po co, ale tak jakoś wyszło.
— Może, dzisiaj spróbujesz mi opowiedzieć, co się wtedy stało? Nie możesz tego w sobie dusić, a poza tym policja nadal czeka na twoje zeznania w tej sprawie. Carol, odezwij się w końcu. — Głos starszej był kojący i miał taki ciepły ton, że mogłem go cały czas słuchać.
Nastolatka za to nic nie odpowiedziała i jedynie wzięła coś, co przypominało mi blok z białymi kartkami, chyba ołówek i zaczęła pisać, chociaż bardziej skłaniałbym się do rysowania, biorąc pod uwagę ruchy jej dłonią. Brunetka westchnęła i posłała jej smutne spojrzenie, po czym skierowała się do wyjścia, jednocześnie mnie zauważając. Zwróciłem uwagę na ostatnie nuty utworu, jaki został puszczony.
— River flows in you — wyszeptałem cicho pod nosem.
Przepuściłem panią, cofając się o krok. Jednak ona zamiast odejść, jak przewidywałem, stanęła przede mną. Spiąłem się trochę, już myśląc, że opieprzy mnie za podsłuchiwanie albo coś jeszcze gorszego. Stresowałem się, gdyby chciała mnie uciszyć za to, że usłyszałem czegoś, co nie powinienem, to byłbym pod ścianą. Nie znałem siły osoby będącej przede mną, ale emanowała pewnością siebie, a ja nie mogłem uderzyć kobiety.
— Nie wiem, kim jesteś, ani co tutaj robisz, ale widzę po tobie, że zainteresowałeś się Carol. Zauważyłam, jak stałeś w progu od samego twojego przyjścia. Nie mogę ci rozkazywać, zakazywać, a tym bardziej grozić, więc cię tylko ostrzegam, nie skrzywdź jej, bo już i tak swoje przeszła. — Posłała mi ponury grymas, który chyba miał być uśmiechem, po czym bez czekania na moją odpowiedź i bez pożegnania ruszyła korytarzem.
Znów skierowałem wzrok na pomieszczenie, Carol pomimo tego, że dźwięki fortepianu ucichły, w dalszym ciągu szkicowała coś z wielkim skupieniem. Przymrużała wtedy oczy i przygryzała dolną wargę, co nawet z odległości kilku metrów można było zaobserwować.
Odwróciłem się i starałem powrócić na swój oddział. Gorzej z tym, że kompletnie nie wiedziałem jak go znaleźć, a gdyby tego było mało, to niedługo miał być wieczorny obchód. Jakby lekarka zobaczyła, że mnie nie było w łóżku, ani w ogóle na sali to chyba urwałaby mi łeb, gdybym tylko się jej na oczy pokazał, szczególnie że zakazała mi dłuższych spacerów niż wyjście do łazienki. Wiedziałem jedynie, że wszedłem o trzy piętra do góry, więc nie było aż tak źle.
Dzięki nie do końca czytelnym znakom i podpowiedziom pielęgniarek, które na szczęście mnie nie znały i wzięły za kogoś z odwiedzających rodzinę czy znajomych dotarłem na miejsce. Niestety nie zdążyłem i zastałem wkurzoną panią doktor stającą przy moich rzeczach. Tupała nieznacznie stopą, a dłonie miała na biodrach. Jej wzrok by mnie zabił, gdyby mógł. Błagałem, żeby nie dostać nadprogramowych zastrzyków.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz