poniedziałek, 31 grudnia 2018

Dostarczony czwarty list

Dziękowałem sobie w duchu, że postanowiłem zabrać ze sobą swojego psa, a nie iść całkiem sam. Kompletnie nie znałem tych rejonów i polegałem jedynie na opisie z pamiętnika, Google Maps i instrukcji od miejscowych, czyli szedłem na ślepo. Z psem, chociaż czułem się trochę komfortowo i miałem jakąś złudną namiastkę bezpieczeństwa. Cały czas nerwowo sprawdzałem, czy mam włączoną lokalizację w telefonie w razie, gdybym się zgubił i musieliby mnie szukać. Mógłbym co prawda zabrać kogoś jeszcze z sobą, w końcu w grupie raźniej, ale moi rodzice nie chcieli się w to mieszać, uważali to za totalną głupotę, swoich przyjaciół nie chciałem ciągnąć z sobą, bo to była moja własna sprawa, a nie chciałem, żeby się z tego chichrali całą drogę. Sołtys wsi, u którego byłem przed wejściem do lasu, też nie był skory do pomocy i jedynie pożyczył mi kamizelkę odblaskową, mówiąc, że lepiej będzie, jak będę ją nosił, bo o ile nikt u nich już nie poluje, to nigdy nie wiadomo, co komu strzeli do głowy. Tak więc szedłem ubrany, jak choinka na święta, waląc swym oczojebnym kolorem po oczach już z kilku kilometrów. Za to kamizelkę, którą zabrałem z domu, aż tak tępy nie byłem i się dobrze przygotowałem, założyłem psu. W końcu nie chciałem, żeby został postrzelony, tylko tego by mi brakowało.
Szliśmy pierw leśną drogą, ale później według opisu ze zdjęcia, jakie posiadałem, musiałem z niej zboczyć i przedzierać się przez zarośla już jedynie ledwo widocznym szlakiem. Wszystko dokładnie sprawdzałem przed każdym skrętem, poza tym mój telefon zapisywał moją trasę, bym mógł później wrócić. A niczego bardziej w życiu nie pragnąłem jak szczęśliwego powrotu do domu. Dotarłem na kolejną już polanę, otoczoną ze wszystkich stron wysokimi drzewami. Gdy tylko zobaczyłem konstrukcję ambony myśliwskiej po jej drugiej stronie, odetchnąłem z ulgą. Znalazłem miejsce, do którego zmierzałem. Potem powinno pójść z górki. Pociągnąłem za smycz, bo mój pupil postanowił obwąchać bardzo precyzyjnie kępkę wysokiej trawy. Z oporem, ale się ruszył i truchtał przy mojej nodze.
Gdy się już trochę rozluźniłem, stwierdziłem, że mogę się trochę nacieszyć wycieczką do lasu. Mieszkałem w mieście i rzadko kiedy miałem okazje pobyć na tak świeżym i czystym powietrzu. Mimo upałów i przypiekającego słońca, dzięki cieniom koron drzew nie było aż tak źle. Byłem tutaj sam, nie licząc mojego zwierzęcia, ale nie znaczyło to, że jest cicho, wręcz przeciwnie bym powiedział. Ciągle słychać było jakieś odgłosy, a to jakieś owady brzęczały w trawie, a to liście szumiały na delikatnym wietrze, a to gdzieś tam świergotały ptaki. Było tak spokojnie, całkiem inaczej niż w centrum miasta. Jakbym trafił do całkiem innej rzeczywistości. Tylko te komary, strasznie gryzły i nie miały dla nikogo litości. Zabijałem jednego za drugim, ale nadal słyszałem to upierdliwe brzęczenie niedaleko ucha. Naprawdę nachalne zachowanie z ich strony.
Nagłe szczekanie psa gwałtownie mnie otrzeźwiło. Spojrzałem na niego, a potem w kierunku, w którym się patrzył. Na szczęście jedynie dwie sarny w popłochu uciekały w stronę zarośli. Tylko ich białe kupry było widać z daleka. Nie zwlekając dłużej, przyspieszyłem kroku i zatrzymałem się dopiero pod amboną. Wyglądała na starą, nieużywaną od dawna. W większości utrzymywała się na drzewach, ktoś dodał parę pali, które dodatkowo ją zabezpieczały. Dawało odczucie w miarę stabilnego obiektu. Odwróciłem się w stronę mojego psa i kazałem mu pilnować się i siedzieć na miejscu, ale miał mnie w nosie i gdy tylko puściłem smycz, to poszedł obsikać najbliższy pień. Nie licząc dłużej na swojego przyjaciela, zacząłem ostrożnie wspinać się po drewnianej drabince na górę. Stopnie były oblazłe i strasznie śliskie, więc kurczowo się ich trzymałem. Co chwila moje buty się ślizgały, ale szczęśliwie dotarłem do środka bez upadków i złamań. Gdy się wczołgałem i rozejrzałem po wnętrzu, pierwsze co rzuciło mi się w oczy to, że z tego miejsca mogłem obserwować o wiele większy obszar, niż mi się początkowo zdawało. Poza tym ta konstrukcja miała swój unikalny klimat, przez co przestałem się dziwić, że ona tutaj bywała nie raz. Jednak mimo atmosfery chciałem się stamtąd jak najszybciej ewakuować, dlatego na biega, zacząłem poszukiwać niedużej skrzynki, która tutaj miała gdzieś być. Nie było zbyt wiele rzeczy, więc szybko ją znalazłem. Wyciągnąłem z zasuwanej kieszeni spodni mały kluczyk, który podobno był między stronami pamiętnika. W otwartej skrzyneczce, która bardziej przypominała mini sejf pancerny, leżał nie tylko list, którego oczekiwałem. Była także zaschnięta róża i coś mi mówiło, że miała o wiele większe znaczenie niż tylko ładny wygląd. Poza tym było także nasze klasowe zdjęcie z pierwszej klasy liceum. Zrobiliśmy je na kilkudniowej wycieczce, wszyscy się wtedy genialnie bawili. Miło było spojrzeć na te uśmiechnięte twarze, ja swoją kopię zdjęcia miałem powieszoną na ścianie razem z wieloma innymi zdjęciami, które miały dla mnie wielkie znaczenie.
Usiadłem na podłodze i oparłem się plecami o ścianę ambony, żeby na spokojnie przeczytać. Rozerwałem białą kopertę i chwilę się zawahałem, nie byłem pewny czy to w porządku z mojej strony czytać jej prywatne rzeczy, które dość wyraźnie chciała schować i nie ukazywać światu. Jednak zaraz sobie przypomniałem, dlaczego to też tutaj byłem. Przypomniałem sobie swoją upartą chęć dotarcia tutaj i błagający wyraz twarzy jej mamy, kiedy to przyszła się spotkać ze mną i wręcz na kolanach prosić, żebym odnalazł list i go przeczytał. Twierdziła, że chciała zrobić to, na co jej córka nie miała dość odwagi. Chciała wyjaśnić wszystkie jej sprawy. Przypadkiem natknęła się na pamiętnik w jej rzeczach, przeczytała go i najwyraźniej zobaczyła tam coś, co ją skłoniło do takiego działania. Podobno nie byłem jedyną osobą. Rozłożyłem złożoną starannie kartkę i po krótkim wpatrywaniu się w zapełnioną całą stronę tuszem od długopisu, zacząłem wczytywać się w jego treść. Czy byłem zdziwiony jego zawartością? I to jeszcze jak. Nigdy jej zachowanie nie wskazywało na to, co do mnie czuje. Była jak koleżanka z klasy i to taka, z którą ma się mały kontakt poza zajęciami szkolnymi. A teraz?
Teraz nie żyła.
W dalszym ciągu prześladuje mnie ten dzień. Każdy wracał po lekcjach do domu, a ona szła przede mną. Jak codziennie, od poniedziałku do piątku. Przez pewien czas szliśmy w tym samym kierunku. Szła przede mną z plecakiem zarzuconym na jedno ramię oraz słuchawkami wetkniętymi w uszy. Ja za to rozmawiałem z moim najlepszym przyjacielem, idąc za nią może z dziesięć metrów. I tak nagle pojawiło się to auto. Cała ta sytuacja wydawała mi się oderwana od rzeczywistości. Zdążyłem jedynie zobaczyć, jak samochód wjeżdża w dziewczynę, a potem zatrzymuje się na ogrodzeniu czyjejś posesji. I dopiero potem dowiedziałem się od rodziców, co tak naprawdę się stało. Kierowca był pijany i najzwyczajniej w świecie zasnął za kierownicą, pojazd stracił kontrolę, wjechał na chodnik i zabił niewinną osobę.
Może to właśnie dlatego, że byłem świadkiem tego zdarzenia, tak uparcie postanowiłem odszukać list. Nic nas nie łączyło, a mimo to chciałem to zrobić. Nie do końca rozumiałem swoje postępowanie, ale jeśli jakimś cudem to, co zrobiłem, miało dać spokój jej duszy, mogłem nawet zrobić to kolejny raz.
Znów złożyłem kartkę i schowałem do lekko poturbowanej koperty, po czym ją włożyłem do skrzynki, którą zamknąłem kluczykiem. Wstałem i uśmiechnąłem się, chociaż miałem ściśnięte gardło i czułem, jak mój żołądek wywija fikołki. Zszedłem na dół tak samo ostrożnie, jak wszedłem i zanim ruszyłem w drogę powrotną, ostatni raz spojrzałem na ambonę myśliwską.
Obiecałem sobie, że i ja zacznę przychodzić w to miejsce.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz