Przedzierałam się przez wysoką trawę z ogromną niechęcią, jednocześnie patrząc pod nogi, a lewą dłonią odganiając wszelkie upierdliwe robactwa, szczególnie muchy i komary kręcące się koło mojej twarzy. Pot lał mi się po karku, przez co kosmyki włosów, które uciekły z koka, nieprzyjemnie mi się przylepiały do skóry. Słońce zdecydowanie za mocno przygrzewało, a już były popołudniowe, a wręcz wieczorne godziny. Nawet czapka z daszkiem nie dawała mi odpowiedniej ochrony przed udarem słonecznym. Zapach wysuszonej roślinności drażnił mój nos, zdecydowanie tego nie lubiłam. I zdecydowanie nie wiedziałam, co tam robiłam.
Kolejny raz zerknęłam na ekran telefonu, żeby upewnić się, czy na pewno idę w odpowiednie miejsce. Jednak wszystko wskazywało na to, że szłam w dobrym kierunku, więc gdy tylko na horyzoncie ujrzałam mój cel podróży, odetchnęłam z ulgi, że się nie zgubiłam. Chciałam mieć to wszystko najszybciej za sobą. Miałam inne problemy na głowie i to jeszcze o wiele gorsze niż łażenie po jakiś zarośniętych, dzikich dziurach.
Budynek przede mną trudno nazwać było domem, chociaż raczej powinnam powiedzieć, że ta ruina. Trochę dachu brakowało, ściany się kruszyły, okien już nie było, a wyłamane drzwi wejściowe stały oparte o futrynę. Kiedyś na pewno to był bardzo ładny dom, na co wskazywały pozostałości zadaszonego ganku i symetrycznej, parterowej budowli. Podczas odwiedzin tego miejsca można to było uznać co najwyżej za melinę dla pseudo graficiarzy i różnych innych podejrzanych typów. Mimo że w pewnym sensie ekscytowały mnie takie porzucone miejsca, to miałam opory przed przestąpieniem progu. Moją jedyną bronią do samoobrony był schowany w kieszeni składany nóż, który rodzice zabierali z sobą na grzyby. Wątpiłam w swoje zdolności posługiwania się tym i zapewne nic by mi to nie pomogło, że pomachałabym nim przed moim ewentualnym przeciwnikiem. Wsunęłam telefon do tylnej kieszeni spodni i zacisnęłam z nerwów w dłoni sznurek od worka, który miałam zarzucony na plecy.
Idąc do wejścia, skradałam się, uważnie stawiając kroki i cały czas nasłuchując. Nawet mimowolnie skuliłam się i szłam pochylona na ugiętych nogach. Z perspektywy osoby trzeciej na pewno wyglądałam bardzo zabawnie, ale mi wtedy nie było do śmiechu. Bałam się. Cholernie się bałam, ale sobie i tej kobiecie obiecałam, że to zrobię, więc nie mogłam odpuścić. Poza tym zżerała mnie ciekawość.
W środku było pusto. Znaczy tak teoretycznie, bo w praktyce było całkiem inaczej. Nikogo oprócz mnie i pająków nie było, aczkolwiek po syfie można było z łatwością wydedukować, że nie byłam pierwszą osobą tutaj. Wszędzie walały się puszki, butelki i inne śmieci po różnych używkach. Pozostało tu też parę mebli jeszcze z czasów, gdy ktoś mieszkał w tym budynku, ale moi poprzednicy postanowili zniszczyć wszystko i tylko kanapa z fotelem do kompletu jako tako się ostała w miarę dobrym stanie jak na standardy takiej ruiny. Podłoga była zrobiona z desek, chociaż gdzie nie gdzie powstały dziury. Obdrapany tynk i odłażąca farba były ładnie przyozdobione sprejem i chociaż w większości były to jakieś zwykłe szpecące bazgroły, to znalazło się kilka naprawdę ciekawych dzieł.
Odetchnęłam głęboko, gdy po przelotnym przejrzeniu wszystkich pomieszczeń nikogo nie zauważyłam. Stres i strach o wiele się zmniejszył, co nie znaczyło, że chciałabym tutaj spędzić więcej czasu niż potrzeba, dlatego szybko wzięłam się za poszukiwania. Zsunęłam worek na buty z ramienia i wyciągnęłam z niego złożoną kartkę, a przy okazji napiłam się wody, którą wzięłam z sobą. Zgodnie ze wskazówkami przeszłam z pokoju z kanapą i fotelem do tego pomieszczenia, które wydawało się najmniej uczęszczane, nie było w nim zbędnych śmieci, a i rysunków na ścianach zbyt wiele nie było. Zresztą miało ono najmniejszą powierzchnię, ale za to ogromną dziurę po oknie, która wychodziła akurat na majaczące w oddali zabudowania jakiejś wsi. Przyjrzałam się podłodze i według instrukcji czy może raczej mapy, trzecia deska od lewej strony powinna być obluzowana. Przykucnęłam przy niej, ale wcale się nie poruszyła, gdy chciałam ją podważyć. Z frustracją prychnęłam i podniosłam się wkurzona. Cały ten cyrk na marne? Wychujała mnie? W gniewie rzuciłam workiem, a ten odbił się od ściany i spadł na podłogę, gdzie swoim ciężarem podniósł przeciwną stronę deski. Myślałam, że z szoku nie zdołam się ruszyć, ale już po chwili podeszłam tam i odsunęłam drewno na bok. Rzeczywiście, w dziurze tak jak mówiła wskazówka, znajdowała się biała koperta wraz z małą karteczką, na której pisała prośba o zostawienie tego w spokoju. Nie było szans, żebym sobie odpuściła. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że jeśli stałabym tyłem do okna, to moja lewa strona byłaby do drugiej stronie pokoju. No tak, żeby nie było za łatwo.
Z niechęcią usiadłam na zakurzonym parkiecie, w myślach przeklinając na to, że będę musiała po powrocie zmienić spodnie i te, co miałam na sobie uprać. A były to moje ulubione. Jednak nogi już mnie bolały i jedynie wołały o trochę odpoczynku. Zdecydowanie nie byłam osobą wytrzymałą fizycznie. Słaba kondycja, zbyt szybko się męczyłam. Rozcięłam nożykiem zaklejoną kopertę, przynajmniej było wiadomo, że nikt tego nie ruszał, a przede wszystkim nie czytał. Wyjęłam złożony papier i go rozłożyłam. Nie byłam pewna czy chciałam to czytać, ale obiecałam jej mamie, a do tego ciekawość ciągle pchała mnie na przód. Już po przelotnym spojrzeniu na kartkę, można było zauważyć, że list, chociaż dosyć długi, nie był najdłuższy. Mieścił się na jednej stronie, a pismo było dosyć rozwlekłe, ale zgrabne. Bez dalszego wahania zaczęłam czytać i z każdym kolejnym zdaniem czułam jednocześnie żal, gorycz i gniew, wręcz wściekłość. Gdy tylko skończyłam postscriptum, zmięłam list w kulkę i rzuciłam nim przed siebie. W moich oczach krążyły łzy, ale nie miałam zamiaru pozwolić im spłynąć po policzkach. Nie dla tej szmaty.
Naprawdę, że też się nie skapnęłam, że ona jest taka tępa i niczego nie kojarzy. Nie pamięta. To nie ja zaczęłam tę całą wojnę między nami, chociaż muszę przyznać, że to ja otwarcie przypuściłam kontratak. Wszystko było jej winą. Zaczęło się, to gdy mój jedyny przyjaciel, którego znałam od dzieciaka, się w niej zabujał. Nic nie byłoby w tym takiego dziwnego, gdyby nie to, że ja się w nim podkochiwałam, ale nigdy nie miałam odwagi wyznać mu tego i wyjść z friendzonu, dlatego też po cichu zagryzałam zęby i czekałam na rozwój sytuacji. Pomimo cichego głosu zazdrości, chciałam, żeby był szczęśliwy, dlatego często mu doradzałam i popychałam na przód. Ona za to udawała niewiniątko, grzeczne dziewczę, a tak naprawdę to uwodziła wszystkich dookoła. Nie tylko mój przyjaciel na nią leciał. Rozmawiała, umawiała się, uśmiechała i śmiała jak idiotka. Robiła im wszystkim nadzieję, a potem gdy zbierali odwagę, by zaproponować związek, bezlitośnie ich odrzucała. Tak też z nim zrobiła, a ten przez dłuższy czas nie mógł się pozbierać psychicznie, chociaż nie dawał po sobie poznać. Był wrażliwą i kochaną osobą, więc mimo że ukrywał, to wszystko głęboko przeżywał. Potem musiał wyjechać z rodzicami, a ja zostałam sama z zazdrością, złamanym sercem i nienawiścią, która ciągle rosła we mnie do tej suki. Zawsze taka niby niewidoczna, a gdy przychodziło, co do czego to wszędzie się pchała. Zwracała na siebie uwagę wszystkich, chociaż ciągle się wypierała, że niby ona to taka jebana cicha myszka i nieśmiała dziewczynka. Wkurzała mnie samą swoją obecnością. Nawet nie zdawała sobie jak bardzo. Od gimnazjum dogryzałyśmy sobie nawzajem, chociaż już od podstawówki jej nie lubiłam, tylko że wtedy, chociażby ją tolerowałam.
— Ty miałaś dość?! — Podniosłam się i kopnęłam mój worek, który wylądował obok zmiętej w kulkę kartki. — Ty?!
W przypływie złości kopnęłam nawet ścianę, ale to bardziej ja ucierpiałam niż ona. Chociaż na początku nawet nie pomyślałam o bólu stopy, odzianej jedynie w znoszone trampki.
— Chciałaś pokoju? Zawieszenia broni?
Przecież byłaś osobą, na którą zwaliłam wszystko, co złe. Nienawidziłam cię z całego serca. I tylko dzięki tobie nie nienawidziłam siebie samej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz