Uważnie stawiałam kroki, starając się jednocześnie dokładnie rozglądać po okolicy. Miękki grunt pod moimi stopami się zapadał, tworząc wyraźne ślady podeszwy moich butów, które swoją drogą były już całe ubłocone. Świergot ptaków łączył się z rwącą, ale płytką rzeką. Żałowałam, że nie wzięłam słuchawek, bo o wiele lepiej mi by się szukało z muzyką i nie dłużyłby mi się tak czas. Tylko że rozładowane na nic by mi się nie przydały, a zapomniałam na noc podłączyć. Co prawda mogłabym puścić piosenki na głośno, ale to nie to samo, a do tego, po co straszyć zwierzęta, już wystarczało, że zakłócałam im spokój swoją obecnością.
W pewnym momencie potknęłam się o kamień i cudem zdołałam utrzymać równowagę. Co nie zmieniło faktu, że gdyby nie wytrzymałe serce, zeszłabym na zawał. Stanęłam, odsapnąć trochę i uspokoić nerwy. W ogóle nie wiedziałam, gdzie znajduje się opisane miejsce, więc szłam z brzegiem rzeki. Irytowało mnie to, bo jej mama mnie wręcz błagała, żebym znalazła i przeczytała list, jaki jest tam schowany, a ja nie mogłam go nawet zlokalizować po dobrej godzinie szukania. Naprawdę chciałam pomóc, spełnić obietnicę.
Westchnęłam ze zrezygnowaniem i otarłam nadgarstkiem pot z czoła i nosa. Słońce dawało się we znaki i nie zamierzało odpuścić. To aż dziwne, że mimo tego brzeg rzeki nadal był w postaci błota, a woda w dalszym ciągu znajdowała się jeszcze w korycie. Możliwe, że to efekt nocnej burzy, chociaż byłam bardziej przygotowana na to, że wszystko zdąży wyschnąć. Inaczej założyłabym jakieś obuwie, którego nie byłoby mi, aż tak szkoda ubrudzić. O tyle dobrze, że założyłam coś zakrytego, a nie jakieś sandały.
Wyciągnęłam telefon, jeszcze raz sprawdzając opis miejsca, który znajdował się na sfotografowanym kawałku kartki. Według niego powinnam już dawno być u celu, chyba że trafiłam nie na tę polną ścieżkę, co trzeba. Nigdy za specjalnie nie interesowałam się takimi miejscami, od urodzenia mieszkałam w dużym mieście, a tutaj bywałam czasami z nią u jej dziadka podczas wakacji. To mnie między innymi odróżniało od niej, ona uwielbiała łazić po takich dzikich miejscach, najchętniej zostałaby tutaj do końca życia. Ja o wiele bardziej wolałam galerie i ruchliwe ulice. Wiedziałam, że nienawidzi być w mieście i chciała przeprowadzić się do dziadka z rodzicami, ale oni kurczowo trzymali się swoich prac. Woleli zarabiać, będąc na wysokich stanowiskach niż paść krowy na wsi. W pewnym sensie było mi jej żal. Jakby mi kazali teraz mieszkać na jakimś zadupiu i oporządzać zwierzęta to chyba bym umarła. A jeszcze bez kontaktu ze światem? Tragedia. Ona pewnie musiała czuć się podobnie, mieszkając w apartamentowcu.
Pamiętam, jak się przeprowadziła, mając z może siedem lat, już nawet nie pamiętam. Ciągle była na uboczu i wolała się nie wychylać, wydawało mi się, że nawet się nas boi. Wtedy też postawiłam za cel, żeby się z nią zaprzyjaźnić, rozweselać ją każdego dnia. Byłam dzieckiem, nawet nie wiedziałam, co to nachalność. Jakimś cudem udało mi się do niej dotrzeć, chociaż bardziej po prostu się do mnie przyzwyczaiła. Przez tyle lat udało nam się, prawie że bezproblemowo ze sobą przeżyć. Jakoś tak się uzupełniałyśmy, ja mówiłam, ona słuchała. Chociaż nie powiem, umiała się odgryźć, jak ktoś ją wkurzał. Jak ta jej nemezis, wróg numer jeden. Czasami jak słyszałam jej teksty to, aż się dławiłam śliną i zastanawiałam się, czy mi ją czasem nie podmienili. Wydaje mi się, że ją nienawidziła, bo ten jej przyjaciel się w niej bujał. Nie była idealna, nie wyglądała jak supermodelka prosto z wybiegu. Nie posiadała długich nóg, nie była specjalnie chuda, nawet bym powiedziała, że lekko przy kości. Nie wyróżniała się zbytnio, nie ubierała się modnie, raczej tak, żeby jej było wygodnie. Jednak mimo to miała wielu adoratorów, coś w niej było takiego, że przyciągała ich do siebie. Może to jej spokojna osobowość i lekka tajemnicza nuta, a może właśnie ta przeciętność. Nie wiedziałam, ale to właśnie przez to coś, co interesowało chłopaków, było powodem do tego, żeby dziewczyny ją obgadywały za plecami. Byłam osobą, która rozmawiała ze wszystkimi i wszystko, co się dzieje w naszej szkole, wiedziałam, czasami także i poza nią. Także i te plotki mnie nie ominęły, ale nic z tym nie zrobiłam. Co trochę żałowałam. Szczególnie patrząc na to, jak i w gimnazjum razem z tą dziewczyną darła koty w dalszym ciągu. A potem kłóciła się także ze mną. Naprawdę wtedy uważałam, że nie potrafi cieszyć się moim szczęściem ze mną i ciągle podcina mi skrzydła. Próbowała odciągnąć od tego, co kochałam. Od chłopaka, od przyjaciół i znajomych, od kosmetyków i zakupów. Kompletnie jej nie rozumiałam, zmieniłam się to prawda, ale wydawało mi się, że na lepsze. Jednak chyba według niej na gorsze. Pokłóciłyśmy się i rozeszłyśmy po gimnazjum. Z tego, co pamiętam, zostawiłam cię samą z twoim wrogiem, chyba nawet nikt z naszej klasy nie poszedł do tego liceum, co ona, ale nie byłam pewna. Tak tęskniłam za dawnymi czasami. Tymi naszymi głupimi rozmowami, niemającymi w ogóle sensu. Czasami miałam ochotę się z tobą skontaktować, ale zawsze uparcie sobie powtarzałam, że to nie ja pierwsza wyciągnę dłoń na zgodę.
Nagły rechot żaby sprowadził mnie na ziemię, odskoczyłam do tyłu zaskoczona i wyrwana z zamyślenia. Grunt nagle osunął się spod moich stóp, brzeg oderwał się i razem z kawałkiem gleby wpadłam do rzeki. Chociaż może bardziej pasowałoby rzeczki. Co prawda na szerokość była taka, że samochód mógłby sobie jechać korytem, ale głębokość wody sięgała mi może po kolana, jedynie nurt był dosyć szybki i rwący. Jednak siedząc tyłkiem na dnie, uważałam, że poziom był stanowczo za wysoki. Dobrze, że telefon, chociaż miałam wodoodporny. Znaczy nie tak fabrycznie, ale już tyle razy mi do niej wpadł i nic się nie stało, że mogliby do pakietu wpisać tę zaletę. Podniosłam się i ze zniesmaczoną miną spojrzałam na swój ubiór. Cały mokry. Mogłam jedynie dziękować, za to, że nie było jakiegoś mułu czy glonów, a sama woda i piach z kamieniami. Podniosłam wzrok, a na horyzoncie majaczył mostek. Zrobiony z betonowych słupów telekomunikacyjnych, tak jak było opisane we fragmencie jej pamiętnika. Z radości miałam ochotę skakać i ucałować żabę w podziękowaniu, ale zamiast tego pędem ruszyłam w tamtym kierunku, nawet nie wychodząc z rzeki. I tak gorzej ze mną być nie mogło. Woda trochę co prawda spowalniała moje ruchy, ale szłam z nurtem, nie pod prąd.
Gdy tylko dopadłam miejsca docelowego, zatrzymałam się i oparłam o beton, oddychając głęboko. Zdecydowanie nie nadawałam się do sprintów w upale. Kiedy tylko moje płuca nie domagały się pomsty do nieba, a ja przestałam przeklinać, po tym, jak nie zabrałam z sobą niczego do picia, rozejrzałam się po okolicy. Krajobraz nie za wiele się zmienił, aczkolwiek ja szukałam konkretnej rzeczy, którą namierzyłam w przybrzeżnych pałkach wodnych. Dokładniej szklaną butelkę, skrzętnie schowaną, tak, żeby nie była widoczna, ani żeby czasem słońce nie potraktowało jej jak soczewki i nie zjarało całego terenu. Szybko ją stamtąd wygrzebałam i aż pisnęłam z radości, gdy dostrzegłam zrolowaną kopertę w środku. Tylko napotkałam mały problem, dokładniej, nie wiedziałam jak mam to wyjąć. Jednak po chwili mnie oświeciło i nie wiele myśląc, jebnęłam butelką o słup. Z łatwością się rozpadła, a ja zdążyłam złapać list, zanim wpadł do wody. Wtedy raczej nie przeczytałabym za wiele.
Zaklejoną kopertę, wręcz rozerwałam jak dzieci papier na prezentach. Z uśmiechem na ustach zaczęłam wczytywać się w zdania. Byłam dumna z siebie, że zdołałam spełnić prośbę jej mamy. Na pewno się jej poprawi humor, jak jej powiem, że zrobiłam to, o co mnie prosiła. Tylko że z każdym kolejnym akapitem mój uśmiech znikał. Zdecydowanie nie tego się spodziewałam. Sama nawet nie wiem, kiedy emocje wzięły górę i po prostu opadła na kolana, nie przejmując się tym, że nadal byłam w rzece. Gdy skończyłam list, moja ręka mimowolnie opadła, a kartka popłynęła z nurtem. Nawet nie miałam ochoty jej łapać. Potem zwyczajnie się rozpłakałam, żałośnie szlochałam na jakimś bezludnym zadupiu, żałując jak jeszcze nigdy w życiu, że to nie ja wyciągnęłam pierwsza dłoń. Wtedy może by to inaczej wyglądało, a gdy poznałam sytuację z jej perspektywy, wiedziałam jedynie, że mimo wszystko nie znałam jej aż tak dobrze, jak myślałam.
A łzy cały czas skapywały z moich policzków i łączyły się z prądem rzecznym, goniąc odpływający daleko list.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz