Dziękowałem sobie w duchu, że postanowiłem zabrać ze sobą swojego psa, a nie iść całkiem sam. Kompletnie nie znałem tych rejonów i polegałem jedynie na opisie z pamiętnika, Google Maps i instrukcji od miejscowych, czyli szedłem na ślepo. Z psem, chociaż czułem się trochę komfortowo i miałem jakąś złudną namiastkę bezpieczeństwa. Cały czas nerwowo sprawdzałem, czy mam włączoną lokalizację w telefonie w razie, gdybym się zgubił i musieliby mnie szukać. Mógłbym co prawda zabrać kogoś jeszcze z sobą, w końcu w grupie raźniej, ale moi rodzice nie chcieli się w to mieszać, uważali to za totalną głupotę, swoich przyjaciół nie chciałem ciągnąć z sobą, bo to była moja własna sprawa, a nie chciałem, żeby się z tego chichrali całą drogę. Sołtys wsi, u którego byłem przed wejściem do lasu, też nie był skory do pomocy i jedynie pożyczył mi kamizelkę odblaskową, mówiąc, że lepiej będzie, jak będę ją nosił, bo o ile nikt u nich już nie poluje, to nigdy nie wiadomo, co komu strzeli do głowy. Tak więc szedłem ubrany, jak choinka na święta, waląc swym oczojebnym kolorem po oczach już z kilku kilometrów. Za to kamizelkę, którą zabrałem z domu, aż tak tępy nie byłem i się dobrze przygotowałem, założyłem psu. W końcu nie chciałem, żeby został postrzelony, tylko tego by mi brakowało.
Szliśmy pierw leśną drogą, ale później według opisu ze zdjęcia, jakie posiadałem, musiałem z niej zboczyć i przedzierać się przez zarośla już jedynie ledwo widocznym szlakiem. Wszystko dokładnie sprawdzałem przed każdym skrętem, poza tym mój telefon zapisywał moją trasę, bym mógł później wrócić. A niczego bardziej w życiu nie pragnąłem jak szczęśliwego powrotu do domu. Dotarłem na kolejną już polanę, otoczoną ze wszystkich stron wysokimi drzewami. Gdy tylko zobaczyłem konstrukcję ambony myśliwskiej po jej drugiej stronie, odetchnąłem z ulgą. Znalazłem miejsce, do którego zmierzałem. Potem powinno pójść z górki. Pociągnąłem za smycz, bo mój pupil postanowił obwąchać bardzo precyzyjnie kępkę wysokiej trawy. Z oporem, ale się ruszył i truchtał przy mojej nodze.
Gdy się już trochę rozluźniłem, stwierdziłem, że mogę się trochę nacieszyć wycieczką do lasu. Mieszkałem w mieście i rzadko kiedy miałem okazje pobyć na tak świeżym i czystym powietrzu. Mimo upałów i przypiekającego słońca, dzięki cieniom koron drzew nie było aż tak źle. Byłem tutaj sam, nie licząc mojego zwierzęcia, ale nie znaczyło to, że jest cicho, wręcz przeciwnie bym powiedział. Ciągle słychać było jakieś odgłosy, a to jakieś owady brzęczały w trawie, a to liście szumiały na delikatnym wietrze, a to gdzieś tam świergotały ptaki. Było tak spokojnie, całkiem inaczej niż w centrum miasta. Jakbym trafił do całkiem innej rzeczywistości. Tylko te komary, strasznie gryzły i nie miały dla nikogo litości. Zabijałem jednego za drugim, ale nadal słyszałem to upierdliwe brzęczenie niedaleko ucha. Naprawdę nachalne zachowanie z ich strony.
Nagłe szczekanie psa gwałtownie mnie otrzeźwiło. Spojrzałem na niego, a potem w kierunku, w którym się patrzył. Na szczęście jedynie dwie sarny w popłochu uciekały w stronę zarośli. Tylko ich białe kupry było widać z daleka. Nie zwlekając dłużej, przyspieszyłem kroku i zatrzymałem się dopiero pod amboną. Wyglądała na starą, nieużywaną od dawna. W większości utrzymywała się na drzewach, ktoś dodał parę pali, które dodatkowo ją zabezpieczały. Dawało odczucie w miarę stabilnego obiektu. Odwróciłem się w stronę mojego psa i kazałem mu pilnować się i siedzieć na miejscu, ale miał mnie w nosie i gdy tylko puściłem smycz, to poszedł obsikać najbliższy pień. Nie licząc dłużej na swojego przyjaciela, zacząłem ostrożnie wspinać się po drewnianej drabince na górę. Stopnie były oblazłe i strasznie śliskie, więc kurczowo się ich trzymałem. Co chwila moje buty się ślizgały, ale szczęśliwie dotarłem do środka bez upadków i złamań. Gdy się wczołgałem i rozejrzałem po wnętrzu, pierwsze co rzuciło mi się w oczy to, że z tego miejsca mogłem obserwować o wiele większy obszar, niż mi się początkowo zdawało. Poza tym ta konstrukcja miała swój unikalny klimat, przez co przestałem się dziwić, że ona tutaj bywała nie raz. Jednak mimo atmosfery chciałem się stamtąd jak najszybciej ewakuować, dlatego na biega, zacząłem poszukiwać niedużej skrzynki, która tutaj miała gdzieś być. Nie było zbyt wiele rzeczy, więc szybko ją znalazłem. Wyciągnąłem z zasuwanej kieszeni spodni mały kluczyk, który podobno był między stronami pamiętnika. W otwartej skrzyneczce, która bardziej przypominała mini sejf pancerny, leżał nie tylko list, którego oczekiwałem. Była także zaschnięta róża i coś mi mówiło, że miała o wiele większe znaczenie niż tylko ładny wygląd. Poza tym było także nasze klasowe zdjęcie z pierwszej klasy liceum. Zrobiliśmy je na kilkudniowej wycieczce, wszyscy się wtedy genialnie bawili. Miło było spojrzeć na te uśmiechnięte twarze, ja swoją kopię zdjęcia miałem powieszoną na ścianie razem z wieloma innymi zdjęciami, które miały dla mnie wielkie znaczenie.
Usiadłem na podłodze i oparłem się plecami o ścianę ambony, żeby na spokojnie przeczytać. Rozerwałem białą kopertę i chwilę się zawahałem, nie byłem pewny czy to w porządku z mojej strony czytać jej prywatne rzeczy, które dość wyraźnie chciała schować i nie ukazywać światu. Jednak zaraz sobie przypomniałem, dlaczego to też tutaj byłem. Przypomniałem sobie swoją upartą chęć dotarcia tutaj i błagający wyraz twarzy jej mamy, kiedy to przyszła się spotkać ze mną i wręcz na kolanach prosić, żebym odnalazł list i go przeczytał. Twierdziła, że chciała zrobić to, na co jej córka nie miała dość odwagi. Chciała wyjaśnić wszystkie jej sprawy. Przypadkiem natknęła się na pamiętnik w jej rzeczach, przeczytała go i najwyraźniej zobaczyła tam coś, co ją skłoniło do takiego działania. Podobno nie byłem jedyną osobą. Rozłożyłem złożoną starannie kartkę i po krótkim wpatrywaniu się w zapełnioną całą stronę tuszem od długopisu, zacząłem wczytywać się w jego treść. Czy byłem zdziwiony jego zawartością? I to jeszcze jak. Nigdy jej zachowanie nie wskazywało na to, co do mnie czuje. Była jak koleżanka z klasy i to taka, z którą ma się mały kontakt poza zajęciami szkolnymi. A teraz?
Teraz nie żyła.
W dalszym ciągu prześladuje mnie ten dzień. Każdy wracał po lekcjach do domu, a ona szła przede mną. Jak codziennie, od poniedziałku do piątku. Przez pewien czas szliśmy w tym samym kierunku. Szła przede mną z plecakiem zarzuconym na jedno ramię oraz słuchawkami wetkniętymi w uszy. Ja za to rozmawiałem z moim najlepszym przyjacielem, idąc za nią może z dziesięć metrów. I tak nagle pojawiło się to auto. Cała ta sytuacja wydawała mi się oderwana od rzeczywistości. Zdążyłem jedynie zobaczyć, jak samochód wjeżdża w dziewczynę, a potem zatrzymuje się na ogrodzeniu czyjejś posesji. I dopiero potem dowiedziałem się od rodziców, co tak naprawdę się stało. Kierowca był pijany i najzwyczajniej w świecie zasnął za kierownicą, pojazd stracił kontrolę, wjechał na chodnik i zabił niewinną osobę.
Może to właśnie dlatego, że byłem świadkiem tego zdarzenia, tak uparcie postanowiłem odszukać list. Nic nas nie łączyło, a mimo to chciałem to zrobić. Nie do końca rozumiałem swoje postępowanie, ale jeśli jakimś cudem to, co zrobiłem, miało dać spokój jej duszy, mogłem nawet zrobić to kolejny raz.
Znów złożyłem kartkę i schowałem do lekko poturbowanej koperty, po czym ją włożyłem do skrzynki, którą zamknąłem kluczykiem. Wstałem i uśmiechnąłem się, chociaż miałem ściśnięte gardło i czułem, jak mój żołądek wywija fikołki. Zszedłem na dół tak samo ostrożnie, jak wszedłem i zanim ruszyłem w drogę powrotną, ostatni raz spojrzałem na ambonę myśliwską.
Obiecałem sobie, że i ja zacznę przychodzić w to miejsce.
poniedziałek, 31 grudnia 2018
sobota, 29 grudnia 2018
Dostarczony pierwszy list
Uważnie stawiałam kroki, starając się jednocześnie dokładnie rozglądać po okolicy. Miękki grunt pod moimi stopami się zapadał, tworząc wyraźne ślady podeszwy moich butów, które swoją drogą były już całe ubłocone. Świergot ptaków łączył się z rwącą, ale płytką rzeką. Żałowałam, że nie wzięłam słuchawek, bo o wiele lepiej mi by się szukało z muzyką i nie dłużyłby mi się tak czas. Tylko że rozładowane na nic by mi się nie przydały, a zapomniałam na noc podłączyć. Co prawda mogłabym puścić piosenki na głośno, ale to nie to samo, a do tego, po co straszyć zwierzęta, już wystarczało, że zakłócałam im spokój swoją obecnością.
W pewnym momencie potknęłam się o kamień i cudem zdołałam utrzymać równowagę. Co nie zmieniło faktu, że gdyby nie wytrzymałe serce, zeszłabym na zawał. Stanęłam, odsapnąć trochę i uspokoić nerwy. W ogóle nie wiedziałam, gdzie znajduje się opisane miejsce, więc szłam z brzegiem rzeki. Irytowało mnie to, bo jej mama mnie wręcz błagała, żebym znalazła i przeczytała list, jaki jest tam schowany, a ja nie mogłam go nawet zlokalizować po dobrej godzinie szukania. Naprawdę chciałam pomóc, spełnić obietnicę.
Westchnęłam ze zrezygnowaniem i otarłam nadgarstkiem pot z czoła i nosa. Słońce dawało się we znaki i nie zamierzało odpuścić. To aż dziwne, że mimo tego brzeg rzeki nadal był w postaci błota, a woda w dalszym ciągu znajdowała się jeszcze w korycie. Możliwe, że to efekt nocnej burzy, chociaż byłam bardziej przygotowana na to, że wszystko zdąży wyschnąć. Inaczej założyłabym jakieś obuwie, którego nie byłoby mi, aż tak szkoda ubrudzić. O tyle dobrze, że założyłam coś zakrytego, a nie jakieś sandały.
Wyciągnęłam telefon, jeszcze raz sprawdzając opis miejsca, który znajdował się na sfotografowanym kawałku kartki. Według niego powinnam już dawno być u celu, chyba że trafiłam nie na tę polną ścieżkę, co trzeba. Nigdy za specjalnie nie interesowałam się takimi miejscami, od urodzenia mieszkałam w dużym mieście, a tutaj bywałam czasami z nią u jej dziadka podczas wakacji. To mnie między innymi odróżniało od niej, ona uwielbiała łazić po takich dzikich miejscach, najchętniej zostałaby tutaj do końca życia. Ja o wiele bardziej wolałam galerie i ruchliwe ulice. Wiedziałam, że nienawidzi być w mieście i chciała przeprowadzić się do dziadka z rodzicami, ale oni kurczowo trzymali się swoich prac. Woleli zarabiać, będąc na wysokich stanowiskach niż paść krowy na wsi. W pewnym sensie było mi jej żal. Jakby mi kazali teraz mieszkać na jakimś zadupiu i oporządzać zwierzęta to chyba bym umarła. A jeszcze bez kontaktu ze światem? Tragedia. Ona pewnie musiała czuć się podobnie, mieszkając w apartamentowcu.
Pamiętam, jak się przeprowadziła, mając z może siedem lat, już nawet nie pamiętam. Ciągle była na uboczu i wolała się nie wychylać, wydawało mi się, że nawet się nas boi. Wtedy też postawiłam za cel, żeby się z nią zaprzyjaźnić, rozweselać ją każdego dnia. Byłam dzieckiem, nawet nie wiedziałam, co to nachalność. Jakimś cudem udało mi się do niej dotrzeć, chociaż bardziej po prostu się do mnie przyzwyczaiła. Przez tyle lat udało nam się, prawie że bezproblemowo ze sobą przeżyć. Jakoś tak się uzupełniałyśmy, ja mówiłam, ona słuchała. Chociaż nie powiem, umiała się odgryźć, jak ktoś ją wkurzał. Jak ta jej nemezis, wróg numer jeden. Czasami jak słyszałam jej teksty to, aż się dławiłam śliną i zastanawiałam się, czy mi ją czasem nie podmienili. Wydaje mi się, że ją nienawidziła, bo ten jej przyjaciel się w niej bujał. Nie była idealna, nie wyglądała jak supermodelka prosto z wybiegu. Nie posiadała długich nóg, nie była specjalnie chuda, nawet bym powiedziała, że lekko przy kości. Nie wyróżniała się zbytnio, nie ubierała się modnie, raczej tak, żeby jej było wygodnie. Jednak mimo to miała wielu adoratorów, coś w niej było takiego, że przyciągała ich do siebie. Może to jej spokojna osobowość i lekka tajemnicza nuta, a może właśnie ta przeciętność. Nie wiedziałam, ale to właśnie przez to coś, co interesowało chłopaków, było powodem do tego, żeby dziewczyny ją obgadywały za plecami. Byłam osobą, która rozmawiała ze wszystkimi i wszystko, co się dzieje w naszej szkole, wiedziałam, czasami także i poza nią. Także i te plotki mnie nie ominęły, ale nic z tym nie zrobiłam. Co trochę żałowałam. Szczególnie patrząc na to, jak i w gimnazjum razem z tą dziewczyną darła koty w dalszym ciągu. A potem kłóciła się także ze mną. Naprawdę wtedy uważałam, że nie potrafi cieszyć się moim szczęściem ze mną i ciągle podcina mi skrzydła. Próbowała odciągnąć od tego, co kochałam. Od chłopaka, od przyjaciół i znajomych, od kosmetyków i zakupów. Kompletnie jej nie rozumiałam, zmieniłam się to prawda, ale wydawało mi się, że na lepsze. Jednak chyba według niej na gorsze. Pokłóciłyśmy się i rozeszłyśmy po gimnazjum. Z tego, co pamiętam, zostawiłam cię samą z twoim wrogiem, chyba nawet nikt z naszej klasy nie poszedł do tego liceum, co ona, ale nie byłam pewna. Tak tęskniłam za dawnymi czasami. Tymi naszymi głupimi rozmowami, niemającymi w ogóle sensu. Czasami miałam ochotę się z tobą skontaktować, ale zawsze uparcie sobie powtarzałam, że to nie ja pierwsza wyciągnę dłoń na zgodę.
Nagły rechot żaby sprowadził mnie na ziemię, odskoczyłam do tyłu zaskoczona i wyrwana z zamyślenia. Grunt nagle osunął się spod moich stóp, brzeg oderwał się i razem z kawałkiem gleby wpadłam do rzeki. Chociaż może bardziej pasowałoby rzeczki. Co prawda na szerokość była taka, że samochód mógłby sobie jechać korytem, ale głębokość wody sięgała mi może po kolana, jedynie nurt był dosyć szybki i rwący. Jednak siedząc tyłkiem na dnie, uważałam, że poziom był stanowczo za wysoki. Dobrze, że telefon, chociaż miałam wodoodporny. Znaczy nie tak fabrycznie, ale już tyle razy mi do niej wpadł i nic się nie stało, że mogliby do pakietu wpisać tę zaletę. Podniosłam się i ze zniesmaczoną miną spojrzałam na swój ubiór. Cały mokry. Mogłam jedynie dziękować, za to, że nie było jakiegoś mułu czy glonów, a sama woda i piach z kamieniami. Podniosłam wzrok, a na horyzoncie majaczył mostek. Zrobiony z betonowych słupów telekomunikacyjnych, tak jak było opisane we fragmencie jej pamiętnika. Z radości miałam ochotę skakać i ucałować żabę w podziękowaniu, ale zamiast tego pędem ruszyłam w tamtym kierunku, nawet nie wychodząc z rzeki. I tak gorzej ze mną być nie mogło. Woda trochę co prawda spowalniała moje ruchy, ale szłam z nurtem, nie pod prąd.
Gdy tylko dopadłam miejsca docelowego, zatrzymałam się i oparłam o beton, oddychając głęboko. Zdecydowanie nie nadawałam się do sprintów w upale. Kiedy tylko moje płuca nie domagały się pomsty do nieba, a ja przestałam przeklinać, po tym, jak nie zabrałam z sobą niczego do picia, rozejrzałam się po okolicy. Krajobraz nie za wiele się zmienił, aczkolwiek ja szukałam konkretnej rzeczy, którą namierzyłam w przybrzeżnych pałkach wodnych. Dokładniej szklaną butelkę, skrzętnie schowaną, tak, żeby nie była widoczna, ani żeby czasem słońce nie potraktowało jej jak soczewki i nie zjarało całego terenu. Szybko ją stamtąd wygrzebałam i aż pisnęłam z radości, gdy dostrzegłam zrolowaną kopertę w środku. Tylko napotkałam mały problem, dokładniej, nie wiedziałam jak mam to wyjąć. Jednak po chwili mnie oświeciło i nie wiele myśląc, jebnęłam butelką o słup. Z łatwością się rozpadła, a ja zdążyłam złapać list, zanim wpadł do wody. Wtedy raczej nie przeczytałabym za wiele.
Zaklejoną kopertę, wręcz rozerwałam jak dzieci papier na prezentach. Z uśmiechem na ustach zaczęłam wczytywać się w zdania. Byłam dumna z siebie, że zdołałam spełnić prośbę jej mamy. Na pewno się jej poprawi humor, jak jej powiem, że zrobiłam to, o co mnie prosiła. Tylko że z każdym kolejnym akapitem mój uśmiech znikał. Zdecydowanie nie tego się spodziewałam. Sama nawet nie wiem, kiedy emocje wzięły górę i po prostu opadła na kolana, nie przejmując się tym, że nadal byłam w rzece. Gdy skończyłam list, moja ręka mimowolnie opadła, a kartka popłynęła z nurtem. Nawet nie miałam ochoty jej łapać. Potem zwyczajnie się rozpłakałam, żałośnie szlochałam na jakimś bezludnym zadupiu, żałując jak jeszcze nigdy w życiu, że to nie ja wyciągnęłam pierwsza dłoń. Wtedy może by to inaczej wyglądało, a gdy poznałam sytuację z jej perspektywy, wiedziałam jedynie, że mimo wszystko nie znałam jej aż tak dobrze, jak myślałam.
A łzy cały czas skapywały z moich policzków i łączyły się z prądem rzecznym, goniąc odpływający daleko list.
W pewnym momencie potknęłam się o kamień i cudem zdołałam utrzymać równowagę. Co nie zmieniło faktu, że gdyby nie wytrzymałe serce, zeszłabym na zawał. Stanęłam, odsapnąć trochę i uspokoić nerwy. W ogóle nie wiedziałam, gdzie znajduje się opisane miejsce, więc szłam z brzegiem rzeki. Irytowało mnie to, bo jej mama mnie wręcz błagała, żebym znalazła i przeczytała list, jaki jest tam schowany, a ja nie mogłam go nawet zlokalizować po dobrej godzinie szukania. Naprawdę chciałam pomóc, spełnić obietnicę.
Westchnęłam ze zrezygnowaniem i otarłam nadgarstkiem pot z czoła i nosa. Słońce dawało się we znaki i nie zamierzało odpuścić. To aż dziwne, że mimo tego brzeg rzeki nadal był w postaci błota, a woda w dalszym ciągu znajdowała się jeszcze w korycie. Możliwe, że to efekt nocnej burzy, chociaż byłam bardziej przygotowana na to, że wszystko zdąży wyschnąć. Inaczej założyłabym jakieś obuwie, którego nie byłoby mi, aż tak szkoda ubrudzić. O tyle dobrze, że założyłam coś zakrytego, a nie jakieś sandały.
Wyciągnęłam telefon, jeszcze raz sprawdzając opis miejsca, który znajdował się na sfotografowanym kawałku kartki. Według niego powinnam już dawno być u celu, chyba że trafiłam nie na tę polną ścieżkę, co trzeba. Nigdy za specjalnie nie interesowałam się takimi miejscami, od urodzenia mieszkałam w dużym mieście, a tutaj bywałam czasami z nią u jej dziadka podczas wakacji. To mnie między innymi odróżniało od niej, ona uwielbiała łazić po takich dzikich miejscach, najchętniej zostałaby tutaj do końca życia. Ja o wiele bardziej wolałam galerie i ruchliwe ulice. Wiedziałam, że nienawidzi być w mieście i chciała przeprowadzić się do dziadka z rodzicami, ale oni kurczowo trzymali się swoich prac. Woleli zarabiać, będąc na wysokich stanowiskach niż paść krowy na wsi. W pewnym sensie było mi jej żal. Jakby mi kazali teraz mieszkać na jakimś zadupiu i oporządzać zwierzęta to chyba bym umarła. A jeszcze bez kontaktu ze światem? Tragedia. Ona pewnie musiała czuć się podobnie, mieszkając w apartamentowcu.
Pamiętam, jak się przeprowadziła, mając z może siedem lat, już nawet nie pamiętam. Ciągle była na uboczu i wolała się nie wychylać, wydawało mi się, że nawet się nas boi. Wtedy też postawiłam za cel, żeby się z nią zaprzyjaźnić, rozweselać ją każdego dnia. Byłam dzieckiem, nawet nie wiedziałam, co to nachalność. Jakimś cudem udało mi się do niej dotrzeć, chociaż bardziej po prostu się do mnie przyzwyczaiła. Przez tyle lat udało nam się, prawie że bezproblemowo ze sobą przeżyć. Jakoś tak się uzupełniałyśmy, ja mówiłam, ona słuchała. Chociaż nie powiem, umiała się odgryźć, jak ktoś ją wkurzał. Jak ta jej nemezis, wróg numer jeden. Czasami jak słyszałam jej teksty to, aż się dławiłam śliną i zastanawiałam się, czy mi ją czasem nie podmienili. Wydaje mi się, że ją nienawidziła, bo ten jej przyjaciel się w niej bujał. Nie była idealna, nie wyglądała jak supermodelka prosto z wybiegu. Nie posiadała długich nóg, nie była specjalnie chuda, nawet bym powiedziała, że lekko przy kości. Nie wyróżniała się zbytnio, nie ubierała się modnie, raczej tak, żeby jej było wygodnie. Jednak mimo to miała wielu adoratorów, coś w niej było takiego, że przyciągała ich do siebie. Może to jej spokojna osobowość i lekka tajemnicza nuta, a może właśnie ta przeciętność. Nie wiedziałam, ale to właśnie przez to coś, co interesowało chłopaków, było powodem do tego, żeby dziewczyny ją obgadywały za plecami. Byłam osobą, która rozmawiała ze wszystkimi i wszystko, co się dzieje w naszej szkole, wiedziałam, czasami także i poza nią. Także i te plotki mnie nie ominęły, ale nic z tym nie zrobiłam. Co trochę żałowałam. Szczególnie patrząc na to, jak i w gimnazjum razem z tą dziewczyną darła koty w dalszym ciągu. A potem kłóciła się także ze mną. Naprawdę wtedy uważałam, że nie potrafi cieszyć się moim szczęściem ze mną i ciągle podcina mi skrzydła. Próbowała odciągnąć od tego, co kochałam. Od chłopaka, od przyjaciół i znajomych, od kosmetyków i zakupów. Kompletnie jej nie rozumiałam, zmieniłam się to prawda, ale wydawało mi się, że na lepsze. Jednak chyba według niej na gorsze. Pokłóciłyśmy się i rozeszłyśmy po gimnazjum. Z tego, co pamiętam, zostawiłam cię samą z twoim wrogiem, chyba nawet nikt z naszej klasy nie poszedł do tego liceum, co ona, ale nie byłam pewna. Tak tęskniłam za dawnymi czasami. Tymi naszymi głupimi rozmowami, niemającymi w ogóle sensu. Czasami miałam ochotę się z tobą skontaktować, ale zawsze uparcie sobie powtarzałam, że to nie ja pierwsza wyciągnę dłoń na zgodę.
Nagły rechot żaby sprowadził mnie na ziemię, odskoczyłam do tyłu zaskoczona i wyrwana z zamyślenia. Grunt nagle osunął się spod moich stóp, brzeg oderwał się i razem z kawałkiem gleby wpadłam do rzeki. Chociaż może bardziej pasowałoby rzeczki. Co prawda na szerokość była taka, że samochód mógłby sobie jechać korytem, ale głębokość wody sięgała mi może po kolana, jedynie nurt był dosyć szybki i rwący. Jednak siedząc tyłkiem na dnie, uważałam, że poziom był stanowczo za wysoki. Dobrze, że telefon, chociaż miałam wodoodporny. Znaczy nie tak fabrycznie, ale już tyle razy mi do niej wpadł i nic się nie stało, że mogliby do pakietu wpisać tę zaletę. Podniosłam się i ze zniesmaczoną miną spojrzałam na swój ubiór. Cały mokry. Mogłam jedynie dziękować, za to, że nie było jakiegoś mułu czy glonów, a sama woda i piach z kamieniami. Podniosłam wzrok, a na horyzoncie majaczył mostek. Zrobiony z betonowych słupów telekomunikacyjnych, tak jak było opisane we fragmencie jej pamiętnika. Z radości miałam ochotę skakać i ucałować żabę w podziękowaniu, ale zamiast tego pędem ruszyłam w tamtym kierunku, nawet nie wychodząc z rzeki. I tak gorzej ze mną być nie mogło. Woda trochę co prawda spowalniała moje ruchy, ale szłam z nurtem, nie pod prąd.
Gdy tylko dopadłam miejsca docelowego, zatrzymałam się i oparłam o beton, oddychając głęboko. Zdecydowanie nie nadawałam się do sprintów w upale. Kiedy tylko moje płuca nie domagały się pomsty do nieba, a ja przestałam przeklinać, po tym, jak nie zabrałam z sobą niczego do picia, rozejrzałam się po okolicy. Krajobraz nie za wiele się zmienił, aczkolwiek ja szukałam konkretnej rzeczy, którą namierzyłam w przybrzeżnych pałkach wodnych. Dokładniej szklaną butelkę, skrzętnie schowaną, tak, żeby nie była widoczna, ani żeby czasem słońce nie potraktowało jej jak soczewki i nie zjarało całego terenu. Szybko ją stamtąd wygrzebałam i aż pisnęłam z radości, gdy dostrzegłam zrolowaną kopertę w środku. Tylko napotkałam mały problem, dokładniej, nie wiedziałam jak mam to wyjąć. Jednak po chwili mnie oświeciło i nie wiele myśląc, jebnęłam butelką o słup. Z łatwością się rozpadła, a ja zdążyłam złapać list, zanim wpadł do wody. Wtedy raczej nie przeczytałabym za wiele.
Zaklejoną kopertę, wręcz rozerwałam jak dzieci papier na prezentach. Z uśmiechem na ustach zaczęłam wczytywać się w zdania. Byłam dumna z siebie, że zdołałam spełnić prośbę jej mamy. Na pewno się jej poprawi humor, jak jej powiem, że zrobiłam to, o co mnie prosiła. Tylko że z każdym kolejnym akapitem mój uśmiech znikał. Zdecydowanie nie tego się spodziewałam. Sama nawet nie wiem, kiedy emocje wzięły górę i po prostu opadła na kolana, nie przejmując się tym, że nadal byłam w rzece. Gdy skończyłam list, moja ręka mimowolnie opadła, a kartka popłynęła z nurtem. Nawet nie miałam ochoty jej łapać. Potem zwyczajnie się rozpłakałam, żałośnie szlochałam na jakimś bezludnym zadupiu, żałując jak jeszcze nigdy w życiu, że to nie ja wyciągnęłam pierwsza dłoń. Wtedy może by to inaczej wyglądało, a gdy poznałam sytuację z jej perspektywy, wiedziałam jedynie, że mimo wszystko nie znałam jej aż tak dobrze, jak myślałam.
A łzy cały czas skapywały z moich policzków i łączyły się z prądem rzecznym, goniąc odpływający daleko list.
czwartek, 27 grudnia 2018
Dostarczony trzeci list
Przedzierałam się przez wysoką trawę z ogromną niechęcią, jednocześnie patrząc pod nogi, a lewą dłonią odganiając wszelkie upierdliwe robactwa, szczególnie muchy i komary kręcące się koło mojej twarzy. Pot lał mi się po karku, przez co kosmyki włosów, które uciekły z koka, nieprzyjemnie mi się przylepiały do skóry. Słońce zdecydowanie za mocno przygrzewało, a już były popołudniowe, a wręcz wieczorne godziny. Nawet czapka z daszkiem nie dawała mi odpowiedniej ochrony przed udarem słonecznym. Zapach wysuszonej roślinności drażnił mój nos, zdecydowanie tego nie lubiłam. I zdecydowanie nie wiedziałam, co tam robiłam.
Kolejny raz zerknęłam na ekran telefonu, żeby upewnić się, czy na pewno idę w odpowiednie miejsce. Jednak wszystko wskazywało na to, że szłam w dobrym kierunku, więc gdy tylko na horyzoncie ujrzałam mój cel podróży, odetchnęłam z ulgi, że się nie zgubiłam. Chciałam mieć to wszystko najszybciej za sobą. Miałam inne problemy na głowie i to jeszcze o wiele gorsze niż łażenie po jakiś zarośniętych, dzikich dziurach.
Budynek przede mną trudno nazwać było domem, chociaż raczej powinnam powiedzieć, że ta ruina. Trochę dachu brakowało, ściany się kruszyły, okien już nie było, a wyłamane drzwi wejściowe stały oparte o futrynę. Kiedyś na pewno to był bardzo ładny dom, na co wskazywały pozostałości zadaszonego ganku i symetrycznej, parterowej budowli. Podczas odwiedzin tego miejsca można to było uznać co najwyżej za melinę dla pseudo graficiarzy i różnych innych podejrzanych typów. Mimo że w pewnym sensie ekscytowały mnie takie porzucone miejsca, to miałam opory przed przestąpieniem progu. Moją jedyną bronią do samoobrony był schowany w kieszeni składany nóż, który rodzice zabierali z sobą na grzyby. Wątpiłam w swoje zdolności posługiwania się tym i zapewne nic by mi to nie pomogło, że pomachałabym nim przed moim ewentualnym przeciwnikiem. Wsunęłam telefon do tylnej kieszeni spodni i zacisnęłam z nerwów w dłoni sznurek od worka, który miałam zarzucony na plecy.
Idąc do wejścia, skradałam się, uważnie stawiając kroki i cały czas nasłuchując. Nawet mimowolnie skuliłam się i szłam pochylona na ugiętych nogach. Z perspektywy osoby trzeciej na pewno wyglądałam bardzo zabawnie, ale mi wtedy nie było do śmiechu. Bałam się. Cholernie się bałam, ale sobie i tej kobiecie obiecałam, że to zrobię, więc nie mogłam odpuścić. Poza tym zżerała mnie ciekawość.
W środku było pusto. Znaczy tak teoretycznie, bo w praktyce było całkiem inaczej. Nikogo oprócz mnie i pająków nie było, aczkolwiek po syfie można było z łatwością wydedukować, że nie byłam pierwszą osobą tutaj. Wszędzie walały się puszki, butelki i inne śmieci po różnych używkach. Pozostało tu też parę mebli jeszcze z czasów, gdy ktoś mieszkał w tym budynku, ale moi poprzednicy postanowili zniszczyć wszystko i tylko kanapa z fotelem do kompletu jako tako się ostała w miarę dobrym stanie jak na standardy takiej ruiny. Podłoga była zrobiona z desek, chociaż gdzie nie gdzie powstały dziury. Obdrapany tynk i odłażąca farba były ładnie przyozdobione sprejem i chociaż w większości były to jakieś zwykłe szpecące bazgroły, to znalazło się kilka naprawdę ciekawych dzieł.
Odetchnęłam głęboko, gdy po przelotnym przejrzeniu wszystkich pomieszczeń nikogo nie zauważyłam. Stres i strach o wiele się zmniejszył, co nie znaczyło, że chciałabym tutaj spędzić więcej czasu niż potrzeba, dlatego szybko wzięłam się za poszukiwania. Zsunęłam worek na buty z ramienia i wyciągnęłam z niego złożoną kartkę, a przy okazji napiłam się wody, którą wzięłam z sobą. Zgodnie ze wskazówkami przeszłam z pokoju z kanapą i fotelem do tego pomieszczenia, które wydawało się najmniej uczęszczane, nie było w nim zbędnych śmieci, a i rysunków na ścianach zbyt wiele nie było. Zresztą miało ono najmniejszą powierzchnię, ale za to ogromną dziurę po oknie, która wychodziła akurat na majaczące w oddali zabudowania jakiejś wsi. Przyjrzałam się podłodze i według instrukcji czy może raczej mapy, trzecia deska od lewej strony powinna być obluzowana. Przykucnęłam przy niej, ale wcale się nie poruszyła, gdy chciałam ją podważyć. Z frustracją prychnęłam i podniosłam się wkurzona. Cały ten cyrk na marne? Wychujała mnie? W gniewie rzuciłam workiem, a ten odbił się od ściany i spadł na podłogę, gdzie swoim ciężarem podniósł przeciwną stronę deski. Myślałam, że z szoku nie zdołam się ruszyć, ale już po chwili podeszłam tam i odsunęłam drewno na bok. Rzeczywiście, w dziurze tak jak mówiła wskazówka, znajdowała się biała koperta wraz z małą karteczką, na której pisała prośba o zostawienie tego w spokoju. Nie było szans, żebym sobie odpuściła. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że jeśli stałabym tyłem do okna, to moja lewa strona byłaby do drugiej stronie pokoju. No tak, żeby nie było za łatwo.
Z niechęcią usiadłam na zakurzonym parkiecie, w myślach przeklinając na to, że będę musiała po powrocie zmienić spodnie i te, co miałam na sobie uprać. A były to moje ulubione. Jednak nogi już mnie bolały i jedynie wołały o trochę odpoczynku. Zdecydowanie nie byłam osobą wytrzymałą fizycznie. Słaba kondycja, zbyt szybko się męczyłam. Rozcięłam nożykiem zaklejoną kopertę, przynajmniej było wiadomo, że nikt tego nie ruszał, a przede wszystkim nie czytał. Wyjęłam złożony papier i go rozłożyłam. Nie byłam pewna czy chciałam to czytać, ale obiecałam jej mamie, a do tego ciekawość ciągle pchała mnie na przód. Już po przelotnym spojrzeniu na kartkę, można było zauważyć, że list, chociaż dosyć długi, nie był najdłuższy. Mieścił się na jednej stronie, a pismo było dosyć rozwlekłe, ale zgrabne. Bez dalszego wahania zaczęłam czytać i z każdym kolejnym zdaniem czułam jednocześnie żal, gorycz i gniew, wręcz wściekłość. Gdy tylko skończyłam postscriptum, zmięłam list w kulkę i rzuciłam nim przed siebie. W moich oczach krążyły łzy, ale nie miałam zamiaru pozwolić im spłynąć po policzkach. Nie dla tej szmaty.
Naprawdę, że też się nie skapnęłam, że ona jest taka tępa i niczego nie kojarzy. Nie pamięta. To nie ja zaczęłam tę całą wojnę między nami, chociaż muszę przyznać, że to ja otwarcie przypuściłam kontratak. Wszystko było jej winą. Zaczęło się, to gdy mój jedyny przyjaciel, którego znałam od dzieciaka, się w niej zabujał. Nic nie byłoby w tym takiego dziwnego, gdyby nie to, że ja się w nim podkochiwałam, ale nigdy nie miałam odwagi wyznać mu tego i wyjść z friendzonu, dlatego też po cichu zagryzałam zęby i czekałam na rozwój sytuacji. Pomimo cichego głosu zazdrości, chciałam, żeby był szczęśliwy, dlatego często mu doradzałam i popychałam na przód. Ona za to udawała niewiniątko, grzeczne dziewczę, a tak naprawdę to uwodziła wszystkich dookoła. Nie tylko mój przyjaciel na nią leciał. Rozmawiała, umawiała się, uśmiechała i śmiała jak idiotka. Robiła im wszystkim nadzieję, a potem gdy zbierali odwagę, by zaproponować związek, bezlitośnie ich odrzucała. Tak też z nim zrobiła, a ten przez dłuższy czas nie mógł się pozbierać psychicznie, chociaż nie dawał po sobie poznać. Był wrażliwą i kochaną osobą, więc mimo że ukrywał, to wszystko głęboko przeżywał. Potem musiał wyjechać z rodzicami, a ja zostałam sama z zazdrością, złamanym sercem i nienawiścią, która ciągle rosła we mnie do tej suki. Zawsze taka niby niewidoczna, a gdy przychodziło, co do czego to wszędzie się pchała. Zwracała na siebie uwagę wszystkich, chociaż ciągle się wypierała, że niby ona to taka jebana cicha myszka i nieśmiała dziewczynka. Wkurzała mnie samą swoją obecnością. Nawet nie zdawała sobie jak bardzo. Od gimnazjum dogryzałyśmy sobie nawzajem, chociaż już od podstawówki jej nie lubiłam, tylko że wtedy, chociażby ją tolerowałam.
— Ty miałaś dość?! — Podniosłam się i kopnęłam mój worek, który wylądował obok zmiętej w kulkę kartki. — Ty?!
W przypływie złości kopnęłam nawet ścianę, ale to bardziej ja ucierpiałam niż ona. Chociaż na początku nawet nie pomyślałam o bólu stopy, odzianej jedynie w znoszone trampki.
— Chciałaś pokoju? Zawieszenia broni?
Przecież byłaś osobą, na którą zwaliłam wszystko, co złe. Nienawidziłam cię z całego serca. I tylko dzięki tobie nie nienawidziłam siebie samej.
Kolejny raz zerknęłam na ekran telefonu, żeby upewnić się, czy na pewno idę w odpowiednie miejsce. Jednak wszystko wskazywało na to, że szłam w dobrym kierunku, więc gdy tylko na horyzoncie ujrzałam mój cel podróży, odetchnęłam z ulgi, że się nie zgubiłam. Chciałam mieć to wszystko najszybciej za sobą. Miałam inne problemy na głowie i to jeszcze o wiele gorsze niż łażenie po jakiś zarośniętych, dzikich dziurach.
Budynek przede mną trudno nazwać było domem, chociaż raczej powinnam powiedzieć, że ta ruina. Trochę dachu brakowało, ściany się kruszyły, okien już nie było, a wyłamane drzwi wejściowe stały oparte o futrynę. Kiedyś na pewno to był bardzo ładny dom, na co wskazywały pozostałości zadaszonego ganku i symetrycznej, parterowej budowli. Podczas odwiedzin tego miejsca można to było uznać co najwyżej za melinę dla pseudo graficiarzy i różnych innych podejrzanych typów. Mimo że w pewnym sensie ekscytowały mnie takie porzucone miejsca, to miałam opory przed przestąpieniem progu. Moją jedyną bronią do samoobrony był schowany w kieszeni składany nóż, który rodzice zabierali z sobą na grzyby. Wątpiłam w swoje zdolności posługiwania się tym i zapewne nic by mi to nie pomogło, że pomachałabym nim przed moim ewentualnym przeciwnikiem. Wsunęłam telefon do tylnej kieszeni spodni i zacisnęłam z nerwów w dłoni sznurek od worka, który miałam zarzucony na plecy.
Idąc do wejścia, skradałam się, uważnie stawiając kroki i cały czas nasłuchując. Nawet mimowolnie skuliłam się i szłam pochylona na ugiętych nogach. Z perspektywy osoby trzeciej na pewno wyglądałam bardzo zabawnie, ale mi wtedy nie było do śmiechu. Bałam się. Cholernie się bałam, ale sobie i tej kobiecie obiecałam, że to zrobię, więc nie mogłam odpuścić. Poza tym zżerała mnie ciekawość.
W środku było pusto. Znaczy tak teoretycznie, bo w praktyce było całkiem inaczej. Nikogo oprócz mnie i pająków nie było, aczkolwiek po syfie można było z łatwością wydedukować, że nie byłam pierwszą osobą tutaj. Wszędzie walały się puszki, butelki i inne śmieci po różnych używkach. Pozostało tu też parę mebli jeszcze z czasów, gdy ktoś mieszkał w tym budynku, ale moi poprzednicy postanowili zniszczyć wszystko i tylko kanapa z fotelem do kompletu jako tako się ostała w miarę dobrym stanie jak na standardy takiej ruiny. Podłoga była zrobiona z desek, chociaż gdzie nie gdzie powstały dziury. Obdrapany tynk i odłażąca farba były ładnie przyozdobione sprejem i chociaż w większości były to jakieś zwykłe szpecące bazgroły, to znalazło się kilka naprawdę ciekawych dzieł.
Odetchnęłam głęboko, gdy po przelotnym przejrzeniu wszystkich pomieszczeń nikogo nie zauważyłam. Stres i strach o wiele się zmniejszył, co nie znaczyło, że chciałabym tutaj spędzić więcej czasu niż potrzeba, dlatego szybko wzięłam się za poszukiwania. Zsunęłam worek na buty z ramienia i wyciągnęłam z niego złożoną kartkę, a przy okazji napiłam się wody, którą wzięłam z sobą. Zgodnie ze wskazówkami przeszłam z pokoju z kanapą i fotelem do tego pomieszczenia, które wydawało się najmniej uczęszczane, nie było w nim zbędnych śmieci, a i rysunków na ścianach zbyt wiele nie było. Zresztą miało ono najmniejszą powierzchnię, ale za to ogromną dziurę po oknie, która wychodziła akurat na majaczące w oddali zabudowania jakiejś wsi. Przyjrzałam się podłodze i według instrukcji czy może raczej mapy, trzecia deska od lewej strony powinna być obluzowana. Przykucnęłam przy niej, ale wcale się nie poruszyła, gdy chciałam ją podważyć. Z frustracją prychnęłam i podniosłam się wkurzona. Cały ten cyrk na marne? Wychujała mnie? W gniewie rzuciłam workiem, a ten odbił się od ściany i spadł na podłogę, gdzie swoim ciężarem podniósł przeciwną stronę deski. Myślałam, że z szoku nie zdołam się ruszyć, ale już po chwili podeszłam tam i odsunęłam drewno na bok. Rzeczywiście, w dziurze tak jak mówiła wskazówka, znajdowała się biała koperta wraz z małą karteczką, na której pisała prośba o zostawienie tego w spokoju. Nie było szans, żebym sobie odpuściła. Dopiero wtedy zdałam sobie sprawę, że jeśli stałabym tyłem do okna, to moja lewa strona byłaby do drugiej stronie pokoju. No tak, żeby nie było za łatwo.
Z niechęcią usiadłam na zakurzonym parkiecie, w myślach przeklinając na to, że będę musiała po powrocie zmienić spodnie i te, co miałam na sobie uprać. A były to moje ulubione. Jednak nogi już mnie bolały i jedynie wołały o trochę odpoczynku. Zdecydowanie nie byłam osobą wytrzymałą fizycznie. Słaba kondycja, zbyt szybko się męczyłam. Rozcięłam nożykiem zaklejoną kopertę, przynajmniej było wiadomo, że nikt tego nie ruszał, a przede wszystkim nie czytał. Wyjęłam złożony papier i go rozłożyłam. Nie byłam pewna czy chciałam to czytać, ale obiecałam jej mamie, a do tego ciekawość ciągle pchała mnie na przód. Już po przelotnym spojrzeniu na kartkę, można było zauważyć, że list, chociaż dosyć długi, nie był najdłuższy. Mieścił się na jednej stronie, a pismo było dosyć rozwlekłe, ale zgrabne. Bez dalszego wahania zaczęłam czytać i z każdym kolejnym zdaniem czułam jednocześnie żal, gorycz i gniew, wręcz wściekłość. Gdy tylko skończyłam postscriptum, zmięłam list w kulkę i rzuciłam nim przed siebie. W moich oczach krążyły łzy, ale nie miałam zamiaru pozwolić im spłynąć po policzkach. Nie dla tej szmaty.
Naprawdę, że też się nie skapnęłam, że ona jest taka tępa i niczego nie kojarzy. Nie pamięta. To nie ja zaczęłam tę całą wojnę między nami, chociaż muszę przyznać, że to ja otwarcie przypuściłam kontratak. Wszystko było jej winą. Zaczęło się, to gdy mój jedyny przyjaciel, którego znałam od dzieciaka, się w niej zabujał. Nic nie byłoby w tym takiego dziwnego, gdyby nie to, że ja się w nim podkochiwałam, ale nigdy nie miałam odwagi wyznać mu tego i wyjść z friendzonu, dlatego też po cichu zagryzałam zęby i czekałam na rozwój sytuacji. Pomimo cichego głosu zazdrości, chciałam, żeby był szczęśliwy, dlatego często mu doradzałam i popychałam na przód. Ona za to udawała niewiniątko, grzeczne dziewczę, a tak naprawdę to uwodziła wszystkich dookoła. Nie tylko mój przyjaciel na nią leciał. Rozmawiała, umawiała się, uśmiechała i śmiała jak idiotka. Robiła im wszystkim nadzieję, a potem gdy zbierali odwagę, by zaproponować związek, bezlitośnie ich odrzucała. Tak też z nim zrobiła, a ten przez dłuższy czas nie mógł się pozbierać psychicznie, chociaż nie dawał po sobie poznać. Był wrażliwą i kochaną osobą, więc mimo że ukrywał, to wszystko głęboko przeżywał. Potem musiał wyjechać z rodzicami, a ja zostałam sama z zazdrością, złamanym sercem i nienawiścią, która ciągle rosła we mnie do tej suki. Zawsze taka niby niewidoczna, a gdy przychodziło, co do czego to wszędzie się pchała. Zwracała na siebie uwagę wszystkich, chociaż ciągle się wypierała, że niby ona to taka jebana cicha myszka i nieśmiała dziewczynka. Wkurzała mnie samą swoją obecnością. Nawet nie zdawała sobie jak bardzo. Od gimnazjum dogryzałyśmy sobie nawzajem, chociaż już od podstawówki jej nie lubiłam, tylko że wtedy, chociażby ją tolerowałam.
— Ty miałaś dość?! — Podniosłam się i kopnęłam mój worek, który wylądował obok zmiętej w kulkę kartki. — Ty?!
W przypływie złości kopnęłam nawet ścianę, ale to bardziej ja ucierpiałam niż ona. Chociaż na początku nawet nie pomyślałam o bólu stopy, odzianej jedynie w znoszone trampki.
— Chciałaś pokoju? Zawieszenia broni?
Przecież byłaś osobą, na którą zwaliłam wszystko, co złe. Nienawidziłam cię z całego serca. I tylko dzięki tobie nie nienawidziłam siebie samej.
Witajcie!
Zanim dodam na bloga kolejny rozdział Niewysłanych Listów, chciałabym wszystkich moich czytelników serdecznie i szczerze przeprosić za to, że zniknęłam na około dwa miesiące i nawet się nie odezwałam czy was poinformowałam. Szczerze mówiąc nie mam wymówek, chociaż kilka powodów by się znalazło na usprawiedliwienie się, dlatego nie będę się tłumaczyć. W końcu tylko winny się tłumaczy, co nie? Jednakże moje jakże wspaniałe przyjaciółki przyleciały do mnie ze screenem ostatniego posta i zagroziły, że mnie zabiją jak czegoś nie dodam, a przede wszystkim nie napiszę i pokażę. Po części dziękuję wam dziewczyny, ale następnym razem zróbcie to w mniej agresywny sposób. Przemocy mówimy stop.
Dlatego zapraszam do czytania kolejnego rozdziału!
Jeszcze raz przepraszam :c
Dlatego zapraszam do czytania kolejnego rozdziału!
Jeszcze raz przepraszam :c
środa, 7 listopada 2018
Dostarczony drugi list
Pogoda zdecydowanie nie pasowała do nastroju panującego wśród zebranej grupy ludzi. Słońce ładnie przygrzewało, po raz pierwszy od dobrych kilku miesięcy, gdy to panowały mrozy i padał śnieg. Można było uznać ten dzień za pierwszy w roku wskazujący na nadchodzącą wiosnę. Po białym puchu pozostały resztki tam, gdzie wcześniej były największe zaspy. Jednakże przez roztopy zrobiło się wielkie błoto i trzeba było uważać na to, jak się stawia kroki. Uważnie przypatrywałam się podłożu, co w sumie było mi na rękę, nie chciałam rozglądać się po otoczeniu ani widzieć tych wszystkich współczujących spojrzeń. To zdecydowanie nie było dla mnie i najchętniej w ogóle bym tu nie przychodziła, ale raczej nie wypadało mi się ulotnić. Dlatego, zamiast się użalać nad sobą, postanowiłam skupić się na miętoleniu w palcach skrawka lekkiej kurtki, która zastąpiła jej cieplejszą wersję na zimę. Nie było wiatru, ale mimo to moje włosy od czasu do czasu wpadały mi na twarz, a ja mimowolnie pociągałam nosem, sama nie wiedząc czy to od emocji, czy może od tego, że pomimo dosyć ciepłego dnia ubrałam się stanowczo zbyt lekko i było mi trochę zimno.
Na ogół byłam osobą, która wolała się wtapiać w otoczenie albo nawet stawać się niewidzialna. Chciałam zwracać na siebie uwagę, ale nigdy nie miałam na tyle odwagi, by się pokazać. Jestem beznadziejna w kontaktach międzyludzkich. Prawie każde ich zachowanie wydaje mi się wymuszone, na pokaz, dla własnego interesu. W sumie najwięcej czasu miałam styczność z rówieśnikami ze szkoły, więc nie powinno wydawać się to aż tak dziwne. Dlatego też idąc ścieżką, będąc całkowicie ubrana na biało, czułam się jak latarnia pośród czarnej masy. Dosłownie, jako jedyna odbiegałam od reszty, gdzie każdy się ubrał elegancko i na czarno, żeby ukazać szacunek i żałobę. Nie, żebym ja tego nie robiła. Zdecydowanie mogłam potwierdzić, że to właśnie ja najbardziej rozpaczałam po tej stracie. Tylko że ja nie okazywałam uczuć wszem wobec, byłam typem, który wypłakiwał się dopiero w samotności, więc zagryzłam zęby i szłam przed siebie. Jednak ta okazja była wyjątkowa, bo on zasługiwał na więcej niż zwyczajny pogrzeb. Musiałam zrobić coś więcej, manifest moich uczuć miał inną formę, nie było to wypłakiwanie się nad grobem. Nie w moim stylu było być taką, jak wszyscy dookoła, nawet jeśli wolałam się kamuflować wśród tłumu. A z moją białą koszulą, białą kurtką, białą spódnicą, białymi zakolanówkami i ukochanymi białymi trampkami zdecydowanie się wyróżniałam.
Stałam pomiędzy tymi wszystkimi mogiłami, które były w różnym stanie, jedne się już rozlatywały bądź były całkowicie zarośnięte, inne miały na sobie ogromne wieńce i najdroższe oraz najpiękniejsze znicze, które zdążyły się wypalić od zeszłorocznego święta zmarłych. Pozostałe miały palące się, ale też w prawie każdym przypadku najskromniejsze lampiony, które kojarzą nam się z tymi za parę złotych. Takie małe, często czerwone lub białe z metalową, okrągłą przykrywką. Już po samym spojrzeniu mogłam stwierdzić, kogo się odwiedza regularnie, a nie tylko od okazji bądź w ogóle. Wpatrując się w zwiędłe chryzantemy, a nawet zeschnięte, z których niewiele zostało, wręcz same kikuty łodyg, poczułam, jak jeszcze bardziej pogarsza się mój humor. Nie mogłam dopuścić, żeby jego pamięć też tak po prostu wyparowała podczas codziennej rutyny. Zdecydowanie powinniśmy o nim pamiętać i miło wspominać. Przynajmniej ja miałam zamiar to robić.
Cały obrzęd minął mi szybciej niż pstryknięcie palcami, może dlatego, że odpłynęłam myślami całkowicie w inny świat. Wróciłam do czasów, gdy jeszcze będąc małym wypierdkiem, bujałam się na huśtawce zrobionej z opony chyba od traktora. W sensie tej mniejsze, co jest z przodu pojazdu. Zawieszona ona była na mojej ukochanej dzikiej jabłoni, która robiła za takie centrum całego mojego dzieciństwa. To tam miałam również amatorsko zrobiony domek na drzewie, gdzie trzymałam każdą swoją pamiątkę i ważną dla mnie rzecz. To także tam ukrywałam psiaka, którego spotkałam kiedyś na spacerze po łąkach. Biedaczyna próbował polować na myszy lub zające, ewentualnie inne zwierzęta, które zdołałby złapać. Widząc jego kości, niewiele myśląc, się zaprzyjaźniłam. Jako dziecko byłam strasznie nierozsądna, skoro tak po prostu podeszłam i pogłaskałam wygłodniałego psa. Jednak nic mi się nie stało i przemyciłam go do mojej bazy, w której mieszkam i do której przynosiłam mu wykradzione jedzenie. Patrząc na tę sytuację z perspektywy czasu, zdecydowanie mogłam uznać, że dziadek o wszystkim wiedział, ale dzielnie grał niczego nieświadomego, a ja żyłam w przekonaniu, że mam wielki sekret do utrzymania w tajemnicy przed innymi, bo pozbyliby się mojego przyjaciela, a ten pies zdecydowanie nim był, aż do końca swojego żywota. Zawsze mnie bronił i pilnował z ukrycia, jako inteligentne zwierzę zawsze się mnie słuchał i nie pokazywał na oczy pozostałym domownikom, nie szczekał i nie robił hałasu, który mógłby sprowadzić kogoś. Mogłam go spokojnie nazwać moim aniołem stróżem.
Poczułam nagłe szturchnięcie w ramię, które brutalnie wyrwało mnie z zamyślenia. Zdezorientowana spojrzałam na tatę, który ruchem głowy wskazał mi, że to czas. Naprawdę nie wiem, dlaczego uznali, że to właśnie ja powinnam wygłosić krótką przemowę na temat zmarłego. Nie miałam żadnych zdolności pisarskich, a do tego z trudem przychodziło mi wyrażanie emocji poprzez przełożenie ich na słowa. Przekonałam się o tym, podczas pisania listów czy wpisów do pamiętnika. Głupota.
Niepewnie podeszłam do osoby, która podała mi mikrofon. No tak, przecież musi mnie usłyszeć całe zebranie. Odetchnęłam głęboko w zamiarze uspokojenia się, jednakże nic mi to nie dało. Odchrząknęłam, pozbywając się chrypy z głosu i jeszcze raz wypuściłam powietrze z płuc.
— Dziadku. — Ścisnęłam dłoń na białej kopercie, którą miałam schowaną w kieszeni kurtki. — Nie muszę ci wygłaszać długich zdań, bo doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, co chcę ci przekazać. Czuję, że jesteś tutaj ze mną i już zawsze będziesz. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie chciałbyś, żebym była ubrana na czarno i w tym kolorze przechodziła całą żałobę. Pamiętam, jak kazałeś mi się ubierać w jasne kolory, twierdziłeś, że bardziej mi pasują. Dlatego dzisiaj specjalnie dla ciebie, jestem na biało. Kolor tak samo czysty, jak każde twoje intencje wobec mnie.
Ostrożnie podeszłam do wykopanej dziury, w której to już spoczywała trumna. Nagły ucisk w mojej klatce piersiowej odebrał mi oddech. Z trudem przełknęłam ślinę, czując, jak coraz bardziej się trzęsę. Mimo to uśmiechnęłam się, łzy nie wytrzymały i pociekły po moich policzkach, ale w tamtym momencie nie za bardzo mnie to interesowało. Drżący uśmiech bardziej przypominał zapewne oblicze rozpaczy i żalu niż wesoły gest ukazujący szczęście i radość, ale nie było żadnych szans na kłamanie. Nie teraz.
Z pewnym wahaniem wyjęłam list, który trzymałam cały czas w dłoni i szybkim ruchem wrzuciłam go do wykopanego grobu. Spadł idealnie na drewnianą powierzchnię, która niedługo miała zostać zakopana i przykryta marmurową płytą.
— Doskonale wiesz, co chcę ci powiedzieć — szepnęłam, już nie w mikrofon.
Stałam tam już tak do końca z tym samym drżącym uśmiechem i spływającymi łzami.
Dziadku, nadal cię kocham.
Na ogół byłam osobą, która wolała się wtapiać w otoczenie albo nawet stawać się niewidzialna. Chciałam zwracać na siebie uwagę, ale nigdy nie miałam na tyle odwagi, by się pokazać. Jestem beznadziejna w kontaktach międzyludzkich. Prawie każde ich zachowanie wydaje mi się wymuszone, na pokaz, dla własnego interesu. W sumie najwięcej czasu miałam styczność z rówieśnikami ze szkoły, więc nie powinno wydawać się to aż tak dziwne. Dlatego też idąc ścieżką, będąc całkowicie ubrana na biało, czułam się jak latarnia pośród czarnej masy. Dosłownie, jako jedyna odbiegałam od reszty, gdzie każdy się ubrał elegancko i na czarno, żeby ukazać szacunek i żałobę. Nie, żebym ja tego nie robiła. Zdecydowanie mogłam potwierdzić, że to właśnie ja najbardziej rozpaczałam po tej stracie. Tylko że ja nie okazywałam uczuć wszem wobec, byłam typem, który wypłakiwał się dopiero w samotności, więc zagryzłam zęby i szłam przed siebie. Jednak ta okazja była wyjątkowa, bo on zasługiwał na więcej niż zwyczajny pogrzeb. Musiałam zrobić coś więcej, manifest moich uczuć miał inną formę, nie było to wypłakiwanie się nad grobem. Nie w moim stylu było być taką, jak wszyscy dookoła, nawet jeśli wolałam się kamuflować wśród tłumu. A z moją białą koszulą, białą kurtką, białą spódnicą, białymi zakolanówkami i ukochanymi białymi trampkami zdecydowanie się wyróżniałam.
Stałam pomiędzy tymi wszystkimi mogiłami, które były w różnym stanie, jedne się już rozlatywały bądź były całkowicie zarośnięte, inne miały na sobie ogromne wieńce i najdroższe oraz najpiękniejsze znicze, które zdążyły się wypalić od zeszłorocznego święta zmarłych. Pozostałe miały palące się, ale też w prawie każdym przypadku najskromniejsze lampiony, które kojarzą nam się z tymi za parę złotych. Takie małe, często czerwone lub białe z metalową, okrągłą przykrywką. Już po samym spojrzeniu mogłam stwierdzić, kogo się odwiedza regularnie, a nie tylko od okazji bądź w ogóle. Wpatrując się w zwiędłe chryzantemy, a nawet zeschnięte, z których niewiele zostało, wręcz same kikuty łodyg, poczułam, jak jeszcze bardziej pogarsza się mój humor. Nie mogłam dopuścić, żeby jego pamięć też tak po prostu wyparowała podczas codziennej rutyny. Zdecydowanie powinniśmy o nim pamiętać i miło wspominać. Przynajmniej ja miałam zamiar to robić.
Cały obrzęd minął mi szybciej niż pstryknięcie palcami, może dlatego, że odpłynęłam myślami całkowicie w inny świat. Wróciłam do czasów, gdy jeszcze będąc małym wypierdkiem, bujałam się na huśtawce zrobionej z opony chyba od traktora. W sensie tej mniejsze, co jest z przodu pojazdu. Zawieszona ona była na mojej ukochanej dzikiej jabłoni, która robiła za takie centrum całego mojego dzieciństwa. To tam miałam również amatorsko zrobiony domek na drzewie, gdzie trzymałam każdą swoją pamiątkę i ważną dla mnie rzecz. To także tam ukrywałam psiaka, którego spotkałam kiedyś na spacerze po łąkach. Biedaczyna próbował polować na myszy lub zające, ewentualnie inne zwierzęta, które zdołałby złapać. Widząc jego kości, niewiele myśląc, się zaprzyjaźniłam. Jako dziecko byłam strasznie nierozsądna, skoro tak po prostu podeszłam i pogłaskałam wygłodniałego psa. Jednak nic mi się nie stało i przemyciłam go do mojej bazy, w której mieszkam i do której przynosiłam mu wykradzione jedzenie. Patrząc na tę sytuację z perspektywy czasu, zdecydowanie mogłam uznać, że dziadek o wszystkim wiedział, ale dzielnie grał niczego nieświadomego, a ja żyłam w przekonaniu, że mam wielki sekret do utrzymania w tajemnicy przed innymi, bo pozbyliby się mojego przyjaciela, a ten pies zdecydowanie nim był, aż do końca swojego żywota. Zawsze mnie bronił i pilnował z ukrycia, jako inteligentne zwierzę zawsze się mnie słuchał i nie pokazywał na oczy pozostałym domownikom, nie szczekał i nie robił hałasu, który mógłby sprowadzić kogoś. Mogłam go spokojnie nazwać moim aniołem stróżem.
Poczułam nagłe szturchnięcie w ramię, które brutalnie wyrwało mnie z zamyślenia. Zdezorientowana spojrzałam na tatę, który ruchem głowy wskazał mi, że to czas. Naprawdę nie wiem, dlaczego uznali, że to właśnie ja powinnam wygłosić krótką przemowę na temat zmarłego. Nie miałam żadnych zdolności pisarskich, a do tego z trudem przychodziło mi wyrażanie emocji poprzez przełożenie ich na słowa. Przekonałam się o tym, podczas pisania listów czy wpisów do pamiętnika. Głupota.
Niepewnie podeszłam do osoby, która podała mi mikrofon. No tak, przecież musi mnie usłyszeć całe zebranie. Odetchnęłam głęboko w zamiarze uspokojenia się, jednakże nic mi to nie dało. Odchrząknęłam, pozbywając się chrypy z głosu i jeszcze raz wypuściłam powietrze z płuc.
— Dziadku. — Ścisnęłam dłoń na białej kopercie, którą miałam schowaną w kieszeni kurtki. — Nie muszę ci wygłaszać długich zdań, bo doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, co chcę ci przekazać. Czuję, że jesteś tutaj ze mną i już zawsze będziesz. Zdaję sobie sprawę z tego, że nie chciałbyś, żebym była ubrana na czarno i w tym kolorze przechodziła całą żałobę. Pamiętam, jak kazałeś mi się ubierać w jasne kolory, twierdziłeś, że bardziej mi pasują. Dlatego dzisiaj specjalnie dla ciebie, jestem na biało. Kolor tak samo czysty, jak każde twoje intencje wobec mnie.
Ostrożnie podeszłam do wykopanej dziury, w której to już spoczywała trumna. Nagły ucisk w mojej klatce piersiowej odebrał mi oddech. Z trudem przełknęłam ślinę, czując, jak coraz bardziej się trzęsę. Mimo to uśmiechnęłam się, łzy nie wytrzymały i pociekły po moich policzkach, ale w tamtym momencie nie za bardzo mnie to interesowało. Drżący uśmiech bardziej przypominał zapewne oblicze rozpaczy i żalu niż wesoły gest ukazujący szczęście i radość, ale nie było żadnych szans na kłamanie. Nie teraz.
Z pewnym wahaniem wyjęłam list, który trzymałam cały czas w dłoni i szybkim ruchem wrzuciłam go do wykopanego grobu. Spadł idealnie na drewnianą powierzchnię, która niedługo miała zostać zakopana i przykryta marmurową płytą.
— Doskonale wiesz, co chcę ci powiedzieć — szepnęłam, już nie w mikrofon.
Stałam tam już tak do końca z tym samym drżącym uśmiechem i spływającymi łzami.
Dziadku, nadal cię kocham.
niedziela, 4 listopada 2018
Niewysłany czwarty list
1 listopada naszego roku
Wydaje mi się, że właśnie ten list będzie tym najdłuższym, za co cię przepraszam, bo teoretycznie będziesz miał najwięcej do przetrawienia i zrozumienia. Jednak chociaż poprawi to moje morale po tym ostatnim, który dosyć mocno ugodził mój zmysł perfekcjonizmu. Takie mam oczekiwania co do tego, a ty przecież i tak czytać nie będziesz, co jedynie umacnia mój zamysł napisania tym razem dobrze, tego wszystkiego, co czuję i myślę.
Uważam, że to będzie też ostatni list, który ma mi przynieść wybłaganą ulgę i oczyszczenie. Pomijając dzisiejsze słowa, wydusiłam z siebie już raczej wszystko, co mnie tak uwierało na duszy, więc mam nadzieję na dostanie spokoju. Chciałabym w końcu przestać za dużo myśleć i porządnie się wyspać, bez złudnych snów lub budzenia się kilka razy w ciągu nocy. Zdecydowanie za bardzo mnie zmęczyło życie w takim trybie, a przecież nie mogę funkcjonować na kofeinie czy energetykach, bo w końcu moje serce wykorkuje i tym bardziej nie będę miała się czym martwić. Gorzej, że zostawiłabym za wiele niedokończonych spraw i marzeń na tym świecie. Chciałabym do czegoś dotrzeć, zanim dopadnie mnie śmierć. Chociaż mam wiele problemów i zmartwień głównie emocjonalnych, z którymi nie do końca sobie radzę, to nie jestem typem samobójcy. Widzę wiele innych celów, które chciałabym zrealizować, a nie wierzę w życie pośmiertne czy reinkarnację, więc wątpię, żebym miała możliwości ich realizacji, gdy zostanę złożona do grobu.
Jednak wróćmy może do sensu i powodu pisania tego listu, bo zaczęłam temat, który stanowczo nie wiążę z tym, o czym chciałam się rozpisać. Albo może ma to jakieś powiązania? Nie ważne. Trzymajmy się głównego wątku. Inaczej z listu wyjdzie mi saga, a z nią tym bardziej będę miała trudności ze schowaniem przed innymi.
Nawet nie zdajesz sobie sprawę z tego, jak trudno jest mi to wszystko napisać. Sama przed sobą czasami boję się przyznawać do tego, a co dopiero spisać to na kartkę, gdzie nie mam stuprocentowej pewności, że nikt, dosłownie nikt, nie ujrzy tego kawałka papieru, a nawet nie będzie wiedział o jego istnieniu. To naprawdę wielkie ryzyko i ciągle się waham, mimo że jeszcze przed chwilą uparcie twierdziłam, że wszystko z siebie wyrzucę. Irytuje mnie to.
Dobra, biorę głęboki wdech i piszę, póki się jeszcze do końca nie rozmyśliłam. Tak naprawdę to zainteresowałam się tobą, można to chyba nawet nazwać zauroczeniem. Zdaję sobie sprawę z tego, że raczej będziesz tym nieźle zdziwiony, nigdy nawet nie dałam ci grama podejrzeń, że mi się podobasz. Spokojnie, tak miało być, specjalnie nic nie pokazywałam, od początku wiedziałam, że nie mam szans. Nasze relacje opierały się na tych czysto koleżeńskich, byliśmy wzajemnie znajomymi z klasy. Widziałam, że w ogóle się mną nie interesowałeś, zdecydowanie wolałeś inny typ dziewczyn. A ja zdecydowanie do niego nie należałam. Jednak mimo świadomości bezsensu całego tego uczucia nie potrafiłam ot tak przestać. To jest o wiele trudniejsze, niż się może komukolwiek wydawać, a naprawdę chciałabym to przerwać, jak najszybciej.
Każde twoje słowa, każde twoje gesty, każde twoje kolejne dziewczyny. Boli to wszystko tak niemiłosiernie, że gdybym tylko wierzyła w Boga, błagałabym go o zlitowanie się nade mną i zakończenie tego cierpienia. Naprawdę, zazdrość niszczy mnie całkowicie, a egoizm moich pragnień po niej poprawia. Tak strasznie chciałaby być obok ciebie jako ktoś więcej.
Piszę ten list dla siebie, więc także przed sobą przyznam się do wszystkiego. Wyspowiadam się całkowicie szczerze. Nie ma zatajania informacji i mijania się z prawdą.
Nie potrafię określić, kiedy dokładnie się zaczęło. Wydaje mi się, że wtedy gdy coraz częściej rozmawiałeś ze mną na lekcjach czy na przerwach. Poznałam cię lepiej i jakoś tak wyszło. Przez dobre kilka dni, jak nie tydzień, zastanawiałam się, czy na pewno mój zdesperowany umysł mnie nie oszukuje. Czy po prostu swojej potrzeby bliskości nie zwala na ciebie, jako na kogoś, kto jest w dosyć dobrych relacjach ze mną. Jednak reakcje na twoje poniektóre zachowania upewniła mnie w tym, że to chyba nie tylko chore wymysły mojego genialnego umysłu.
Szczerze mówiąc, nie wyjawiłam tego nikomu, jedynymi dowodami są wpisy w moim pamiętniku, które ciągną się przez dobre kilkanaście stron, jak nie więcej. Łzawe wpisy. W pewnym momencie chciałam się poradzić mojej jedynej i najlepszej przyjaciółki, ale dosyć szybko to odrzuciłam, stwierdzając, że to nie jest zbyt dobry pomysł, szczególnie znając jej charakter. Zaraz o tym wiedziałaby cała szkoła, bo nieudolnie chciałaby coś z tym zrobić. Jakoś pomóc.
Tylko że tu nie ma co pomagać, bo nawet nie ma szans na jakikolwiek związek.
Wiesz, nadal pojawiają się złudne sny, czy to te nocne, czy te na jawie. Mącą mi w głowie i chociaż na chwilę pozwalają mi żyć w idealnej rzeczywistości. Czasami sama wykorzystuję moją wyobraźnię i zanurzam się na trochę w iluzji, żeby przynajmniej namiastki samotności się pozbyć. Szkoda, tylko że potem jeszcze gorzej jest z moim humorem, gdy dojdzie do mnie, że tutaj nie ma możliwości na szczęśliwe zakończenie.
Takie życie.
Za co się w tobie zauroczyłam? Nie potrafię jednoznacznie wskazać, wydaje mi się, że za całokształt, szczególnie za charakter. A jeśli chodzi o wygląd, to raczej twoje oczy przyciągają najbardziej moją uwagę. Ciągle mówisz, że nie lubisz tego koloru i wydaje cię się po prostu brzydki, ale dla mnie są one niezwykłe. Wyjątkowe. Gdybyś to przeczytał, to może poprawiłbyś sobie zdanie o nich, ale niestety nie mam zamiaru ci pokazywać tej kartki. Przepraszam. Może kiedyś uda mi się powiedzieć w rzeczywistości coś podobnego do tego zdania, jak uzbieram na tyle odwagi.
Na ogół już sama nie jestem pewna, czy z czasem jest ze mną lepiej, czy gorzej, bo jednocześnie przyzwyczajam się do praktycznie codziennego widoku ciebie i udawania, że wszystko jest tak, jak było przed moimi uczuciami. Jednak pomimo wszystko coraz częściej wpadam w wir myśli mnie pogrążających. Coraz bardziej mam wrażenie, że to ze mną jest coś nie tak. Zamiast się użalać, powinnam się za siebie wziąć i coś z tym zrobić, tylko że nie potrafię. Nie chcę ci niszczyć spokojnego życia, ewentualnie po prostu boję się bezpośredniego odrzucenia przez ciebie. Usłyszenia tego na własne uszy. Tak, całkiem możliwa jest taka opcja. Chyba od zawsze byłam niezwykłym tchórzem, ale dobrze to ukrywałam. Tego jednak przed sobą nie ukryję.
Muszę jednak przyznać, że ty akurat nie ponosisz żadnej winy. Nie masz nic na sumieniu ze mną związanego. Nie mogę cię przecież zmusić do odwzajemnienia uczuć, skoro nie jesteś mną zainteresowany, a związek z litości, który rozpadłby się po jakimś tygodniu, mnie nie kręci. Ten cały ból, jaki odczuwam, nie mogę zwalić na ciebie, chociaż czasami mam na to naprawdę ogromną ochotę. Może jakbym cię przez to cierpienie znienawidziła, to byłoby mi lepiej, ale z drugiej strony nie chcę cię darzyć negatywnymi emocjami. Nie zasłużyłeś na nie.
Pozostanę przy sporadycznych wspólnych rozmowach, ukradkowym przyglądaniu się tobie i wyżywaniu się ze wszystkich emocji poprzez bicie worka treningowego wiszącego w moim pokoju albo agresywnym graniu w koszykówkę na zajęciach wychowania fizycznego. Mam jeszcze awaryjny plan biegania aż do padnięcia. Także możesz być pewny, iż nic nie zakłóci twój spokój z mojej strony. Dam sobie radę, może za jakiś czas w końcu przyjdzie do mnie trochę szczęścia i uwolnię się od tego wszystkiego. Zacznę nowe życie.
Ciągle zauroczona
czwartek, 1 listopada 2018
Niewysłany trzeci list
1 września naszego roku
To już na pewno nie jest zwykła niechęć do kogoś, czy sprzeczne zdania i poglądy. Między nami jest taka nienawiść, że cały czas prowadzimy cichą i oficjalnie niewypowiedzianą wojnę. Doskonale zdajesz sobie z tego sprawy. Ty przecież to wszystko zaczęłaś, ciągnie się to już tak długo, że nawet nie pamiętam, jak to się stało, ale jestem pewna, że to ty jesteś winna rozpoczęcia tego.
Tak teraz myślę, czemu ty mnie tak znienawidziłaś. Sama najchętniej to bym cię najzwyklej w świecie ignorowała. Po co mamy sobie zatruwać nawzajem życie, skoro już i tak jest ono pojebane? Jednak ty wolisz ciągle słać w moją stronę zaczepki i prowadzić słowne potyczki. Czasami posuwasz się nawet do nieczystych zagrań i nie mówię tu o podłożeniu nogi, jak idę do tablicy, czy specjalne uderzenie mnie piłką na lekcji wychowania fizycznego. Bardziej chodzi mi o udupianie mnie u nauczycieli, podszywanie się pode mnie i rozpowiadanie takich plotek o mnie, że nie wiem, czy mam się śmiać, czy płakać.
Mimowolnie odgrywam ci się pięknym za nadobne, nie dając ci sobą pomiatać, ale tworzy to jedynie zamknięty krąg, który powtarzamy cały czas. Męczy mnie to już.
Chciałabym cię chociaż trochę zrozumieć i dowiedzieć się, jaki jest motyw twoich działań. Dlaczego ja, co ci takiego zrobiłam, że teraz się mścisz przy każdej możliwej okazji?
Wydaje mi się, że to będzie dotychczas najkrótszy list, bo nie mam zbyt wiele do napisania. Miotają mną sprzeczne emocje, bo jednocześnie jestem na ciebie niezwykle wściekła, a z drugiej po prostu ciekawa i lekko rozżalona, że między nami toczy się codziennie nowa bitwa. Jedynie czekamy, która z nas pierwsza skapituluje.
To smutne.
Ewentualnie to moja burza hormonów przed okresem daje mi się w kość i robi ze mnie mięczaka.
W każdym razie chciałabym to już zakończyć i pomimo tego, że raczej nie udałoby się nam nawet zakolegować, bo zbyt wiele słów i obelg skierowałyśmy przeciwko siebie, to czemu nie miałybyśmy przyjąć rozejmu i zawieszenia broni. Mam ochotę ci to zaproponować, ale wiem, że prawdopodobnie jedynie mnie wyśmiejesz, jednocześnie wyzywając jeszcze.
A może po prostu tchórzę i nie potrafię ci spojrzeć w oczy. Szczerze mówiąc, nie zrobiłam tego, od kiedy to poszarpałaś mnie ze swoimi przyjaciółkami za szkołą i trochę pogroziłaś. Wiesz, tej sytuacji to się nawet nieźle przestraszyłam, ale próbowałam nie dawać po sobie oznak strachu.
Zdecydowanie nie wiem, co mogłabym ci jeszcze przekazać, niewiele nas łączy i oprócz negatywnych uczuć i pewnego rodzaju żalu i niezrozumienia, nie ma nic więcej, co mogłabym ci wypomnieć.
Czuję, że to, co piszę, jest całkowicie bez ładu i składu, a do tego nie ma najmniejszego sensu, ale przynajmniej czuję się trochę lepiej. Zresztą to nie musi być jakieś arcydzieło sztuki godne nagrody Nobla, przecież nawet nikt tego na oczy nie będzie widział, ale i tak czuję się źle, że piszę coś tak chujowego.
Ciągle nienawidząca
poniedziałek, 29 października 2018
Niewysłany drugi list
18 czerwca naszego roku
Kochany Dziadku,
doskonale zdajesz sobie sprawę, że kocham cię najbardziej na świecie, więc chyba nie muszę ci to pisać na początku listu. Jednak wolę się upewnić, więc ci o tym przypominam. Tak profilaktycznie.
Pisząc ten list do ciebie, który oczywiście nie dostaniesz w swoje dłonie, mam łzy w oczach i ledwo wytrzymuję, żeby się nie rozpłakać. Przyszło mi na wspominki, kiedy to powinnam teraz siedzieć przy twoim łóżku i dodawać ci sił i wsparcia. Doskonale zdaję sobie sprawę, że na starość twój organizm zaczyna siadać, przez co coraz częściej jeździmy z tobą do lekarza, ale nie znaczy to, że już teraz musisz mówić nam wszystkim, że niedługo umrzesz i musimy się na to przygotować. Dziadku, masz walczyć, a nie rezygnować na samym początku i już wykupywać działkę na cmentarzu.
Pamiętam, jak często mnie wspierałeś, gdy miałam gorsze dni albo coś po prostu mnie załamało. Najbardziej ceniłam to, że nigdy nie dopytywałeś, o co chodzi, a czasami nawet miałam wrażenie, że nawet jeśli nic ci nie mówię, to masz pojęcie o wszystkim, co się dzieje u mnie w życiu. Z jednej strony może się wydawać to dosyć przerażające, ale w gruncie rzeczy to nawet cieszyłam się, że jednak nie miałeś mnie głęboko gdzieś, zdając się na moich rodziców, którzy szczerze mówiąc, nawet nie są dla mnie namiastką ciebie.
Zawdzięczam ci naprawdę wiele, zaczynając od zwykłych umiejętności jak dla przykładu gotowanie, swoją drogą uwielbiam twój rosół, który jest zrobiony na bazie warzyw i mięsa, a do tego jest dobrze doprawiony, a nie to, co mamy, który jest mdły i chyba daje kostkę rosołową, idąc przez coś bardziej skomplikowanego, jak zajmowanie się całym gospodarstwem domowym, a kończąc na poradach względem uczuć i pokazanie odpowiednich wzorców i autorytetów.
Naprawdę żal mi, że musiałeś sprzedać cały swój dobytek, kiedy twoje ciało nie dawało rady już zajmować się zwierzętami, ziemią, jak i domem. Próbowałam przekonać rodziców do przeprowadzenia się do ciebie, a nie na odwrót, ale oni za bardzo się trzymają swojej pracy w biurze i szpitalu, stwierdzili, że nie opłacalne byłoby to działanie, a tak to jeszcze są pieniądze ze sprzedaży. Szkoda, że nie urodziłam się trochę wcześniej, może jakbym była wtedy pełnoletnia, pomogłabym ci z tym wszystkim i nie musiałbyś porzucać miejsca, w którym się wychowałeś. Wiem, jak wielki ból sprawiło ci pożegnanie się i oddanie kluczy jakiemuś dosyć młodemu mężczyźnie, który postanowił kupić gospodarstwo. Zauważyłam, jak bardzo nie możesz dopasować się do mieszkania w mieście, tym bardziej w apartamentowcu. Zdecydowanie brakowało ci zwykłego wyjścia na świeże powietrze albo spaceru po lasach i łąkach. Wiesz, dlatego tak często zabierałam cię do parku, bo tam mogliśmy mieć mierne zastępstwo dzikiej natury. Zdążyłeś się zapewne zorientować w moich działaniach. Zawsze byłeś bystry i szybko orientowałeś się w nowej sytuacji.
Pamiętam także, jak bardzo często opowiadałeś mi o czasach powojennych. Jak było ciężko i jak wiele osób zginęło. Zawsze uśmiechałam się, jak na koniec rozmowy, mówiłeś, że ludzie teraz mają życie jak w raju, a nadal narzekają albo jak za młodu musiałeś zapieprzać w polu, a teraz to tylko w tej elektronice siedzą wszyscy. Wychowałeś mnie na patriotę dziadku i dziękuję ci za to.
Zdecydowanie to ty zaszczepiłeś we mnie zamiłowanie do książek i starej muzyki, a także niechodzenie na skróty. Myślę, że to właśnie dzięki twojemu wychowaniu nie przechodziłam okresu dorastania na popijawach, paleniu i próbowaniu wbić się w popularność rówieśników, jak to w tych czasach robi większa część młodzieży. Tak, wydaje mi się, że to właśnie dzięki tobie nie odwalało mi tak.
Chociaż szanowałam twoją starodawność, to czasami mnie ona irytowała niezwykle. Dla przykładu nienawidziłam tego, jak ciągle wmawiałeś mi, że powinnam co najmniej co niedzielę chodzić do kościoła i się modlić, nie przyjmowałeś do wiadomości, że ja wierzę w Boga, ale już niekoniecznie w sam Kościół i te wszystkie obrzędy.
Wiesz, łzy skapują mi na papier i rozmazują niezaschnięty do końca tusz długopisu, ale czuję, że nie napisałam ci wszystkiego, co chciałam. Tylko że nie potrafię zebrać myśli i ciągle się rozpraszam. Jest tak wiele rzeczy, które powinnam ci przekazać, ale nie umiem je nawet ubrać w słowa. Wydaje mi się, że cokolwiek bym nie napisała to i tak byłoby za mało. Szczególnie teraz, gdy twoje odejście z naszego świata wydaje się bliższe niż kiedykolwiek wcześniej. Nie chcę cię tracić, bo ty jako jedyny w pełni mnie znasz, może nawet czytasz mi w myślach. Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo jestem ci wdzięczna za to, co dla mnie robisz. Nie wiem jak ci podziękować i jedyne, co jestem w stanie zrobić to wspierać cię i dodawać ci walecznego ducha, tak jak ty to robiłeś, gdy wątpiłam w siebie. Obiecuję być z tobą, nawet do samego końca, chociaż szczerze nie pragnę, żeby on nastąpił.
Wspominałam na początku, że nie dostaniesz tego listu w swoje ręce, na których odbiły się lata ciężkiej pracy. To prawda, piszę list, żeby wyzbyć się uczuć, które mi jedynie przeszkadzają i mącą w głowie. Nie chcę cię martwić moimi kłopotami, gdy to właśnie teraz powinieneś dbać jedynie o swoje zdrowie. Mam nadzieję, że szybko wrócisz do pełni sił i jeszcze nie raz postanowisz wybrać się ze mną, chociażby na spacer.
Ciągle kochająca wnuczka
P.S. Obiecuję ci, że jak tylko będę w stanie, to odkupię twój dom i zajmę się nim należycie, wiem, ile on dla ciebie znaczył. A jeśli mi się nie uda, to stworzę nowe gospodarstwo, które ci będzie przypominać dobre czasy z rodziną, o których tak często mi opowiadałeś. Masz moje słowo, że zabiorę cię tam, więc walcz dziadku.
czwartek, 25 października 2018
Niewysłany pierwszy list
23 kwietnia naszego roku
Pomińmy wszelkie formy oficjalne listów, nie muszę, przecież pisząc do ciebie, używać zwrotów grzecznościowych zaczynanych wielką literą, czy też zaczynać od pozdrowień, jak to uczyli nas w szkole podstawowej. Zresztą sama nie wiem, po co ja się tak wysilam, tłumacząc ci to wszystko, skoro i tak nigdy tego nie przeczytasz, a nawet nie dostaniesz do rąk. Nie mam zamiaru go adresować i wysyłać bądź podrzucać ci go do skrzynki.
Składam zdania tylko po to, żeby wyrzucić z siebie to, co najchętniej bym ci powiedziała prosto w twarz, jednakże człowiek inteligentny chyba wie, kiedy trzeba się przymknąć i nie komentować poniektórych spraw. A ja skromnie mówiąc, raczej się do takowych zaliczam. Przynajmniej tak twierdzą inni, więc nie będę ich zawodzić i po prostu wyrażę wszystkie swoje myśli na tym papierze, który później skrzętnie schowam. Jeszcze nie wiem dokładnie gdzie, ale na pewno tam, gdzie nikt go nie znajdzie. Może nawet zaraz potem zniszczę, nie jestem pewna. Jednak możesz być pewna, że z wielką chęcią się pozbędę tego razem z moimi negatywnymi uczuciami, które zdążyły się przez tyle lat nagromadzić.
Uchodzę w opinii publicznej za osobę spokojną i cichą, wręcz nawet trochę wycofaną ze społeczeństwa. Jednak ty, jako moja przyjaciółka z dzieciństwa doskonale zdajesz sobie sprawę, że nie do końca tak jest. Po prostu nie wychylam się, by zbyt wiele ode mnie nie wymagano. Jestem egoistką, jeśli chodzi o gatunek ludzki, a do tego mam silne poczucie chęci niezależności, dlatego też nie lubię, jak ktoś mi coś nakazuje zrobić, bądź zmusza do czegoś, co w ogóle mnie nie interesuje. Robię to, co robię dla siebie, nie dla ludzi mnie otaczających. W innych okolicznościach w najprostszy sposób się buntuje, nic nie robię. Nauczyciele na każdym etapie nauczania mnie mieli ze mną niemały orzech do zgryzienia. Zresztą mogę też współczuć moim rodzicom, bo wcale nie lepiej ze mną mieli w domu.
Ty za to byłaś kompletnym przeciwieństwem i nadal się zastanawiam, jakim cudem chciałaś się ze mną zadawać, skoro ani trochę nie byłam kimś, kto mógłby nadawać na tych samych falach, co ty. Byłaś zbyt energiczna i głośna, wszędzie cię było pełno i czasami mnie to już przytłaczało. Gdy byłaś niedaleko mnie, to robiłaś mi za całą armię znajomych. Dosłownie. Potrafiłaś powtórzyć mi każdą usłyszaną plotkę, co równało się z tym, że wiedziałam tyle, czasami nieistotnych, informacji o innych, pomimo że nawet ich nie znałam z widzenia. Mogłam cię porównać do chodzącej orkiestry. Jednak mimo tego, że większość uważała twoje gadulstwo i dziecięcą naiwność wraz z rozpierającą cię energią za wady, to miałaś równie tyle, jak nie więcej zalet. Byłaś wybitną uczennicą, szczególnie że miałaś bardzo pojemną pamięć, która ci to umożliwiała. Wiedziałam jednak, że większość przyswojonego materiału uciekała ci po jakimś czasie. Nie zniechęcało cię to jednak to czynnego brania udziału we wszelakich konkursach, które niejednokrotnie wygrywałaś. Pupilek nauczycieli, pupilek rówieśników. Zawsze sympatyczna. Zawsze pomocna. Zawsze otwarta. Zawsze wesoła. Zawsze najlepsza.
Wiesz, zazdrościłam ci tego, co może wydawać się bezsensowne, skoro ja niczego w tym kierunku nie robiłam, a jakbym zaczęła, to na pewno twoja popularność by mi pomogła, zwłaszcza że uczepiłaś się mnie jak rzep psiego ogona na długie lata. Momentami wydawało mi się, że robisz to ze względu na jakąś litość czy poczucie obowiązku, ale dosyć szybko pozbywałam się tych myśli, żeby jeszcze bardziej nie dobijać swojej osoby.
O ile na początku było to tylko lekkie ukłucia, które dało się wytrzymać, tak wiesz, okres dorastania jest niezłą suką i potrafi naprawdę zniszczyć ci życie psychiczne. Nawet nie zliczę, ile razy w myślach nazwałam cię suką i dziwką oraz innymi mocniejszymi określenia, które na potrzeby tego, że nie mogę być w stu procentach pewna czy nikt nie znajdzie listu, nie wymienię. Mimo tego nadal miałam cię za moją jedyną zaufaną przyjaciółkę, dlatego też, gdy postanowiłaś poszerzyć swoje grono bliskich przyjaciółka o kilka innych osób, a także swojego chłopaka, poczułam się zdradzona. Przyznam ci, że nie jest to za fajne uczucie. Tak więc jako ta, która była zagubiona w tym, co chce zrobić, co powinna zrobić, a tym, co miała siłę zrobić, kompletnie nie nadawałam się na wsparcie, gdy nie układało ci się w życiu i przychodziłaś do mnie się żalić. Zdecydowanie nie chciałabyś słyszeć ode mnie, jak bardzo się cieszę, że chociaż raz ci coś nie wyszło, kiedy ty zalewałaś się łzami. Cóż, a taka była prawda. Natura ludzka, a szczególnie egoizm z mojej strony zdecydowanie przebijały się do moich myśli. A uczyli na religii, że to grzech i trzeba się go wystrzegać.
Chociaż ci pomagałam i tym podobne rzeczy, to raczej wątpię, żebym zasługiwała na odznakę najlepszej przyjaciółki na świecie, skoro potrafiłam cię krytykować tak ostro. Ubiera się jak dziwka, przecież widać jej dupę i cycki, a jej ciuchy to co najmniej dwa rozmiary za małe. Ten makijaż to nie makijaż, tylko jakaś szpachla na ryju. Czym oni wszyscy się tak interesują, przecież jedyne co posiada to ciało do macania, charakter ma przecież tak paskudny.
Nie znaczy to, że przez cały czas taka byłam i każde moje zachowanie było fałszywe. Naprawdę cieszyłam się, gdy udało ci się wybrać to, co chciałabyś w życiu robić albo jak uzbierałaś pieniądze na swój ukochany aparat. Wiedziałam, jak bardzo fotografia była dla ciebie ważna, ale wahałaś się, bo nie byłaś pewna czy wyżyjesz w takim zawodzie. W końcu musiałaś już od początku wiele z siebie dać, bo twoi rodzice nie byli w stanie finansowo cię wspierać. Pamiętam, jak bardzo piszczałaś z radości, gdy wygrałaś ten jeden konkurs, który naprawdę był dla ciebie ważny, a nie jedynie spełniał oczekiwania innych. Cieszyłam się z tobą, twoja pozytywna energia wręcz mnie wtedy ogarniała. Płakałam razem z tobą, gdy porzucił cię chyba drugi z kolei chłopak, wiesz, nawet ja go polubiłam. Nie był zapatrzony tylko w to, żeby cię przelecieć, jak jego poprzednik i reszta adoratorów.
Dlaczego piszę? Teraz po tylu latach, a szczególnie po naszej kłótni, gdzie uznałaś, że ignoruję twoje szczęście i najchętniej bym się ciebie pozbyła ze swojego życia, jest mi ciężko. Wiesz, twoje stwierdzenie nie jest tak do końca błędne, prawdą jest, że kiedyś to najchętniej bym cię zamordowała i zakopała gdzieś twoje zwłoki. Tylko że teraz aktualnie nie mam ci nic za złe i w sumie dopiero niedawno uporządkowałam wszystkie swoje myśli i przekonania. A właśnie teraz, gdy już wszystko u mnie dobrze, postanowiłaś mnie opuścić. W sumie w dalszym ciągu kieruję się egoistycznym pragnieniem, bo pisząc, chcę oczyścić się z tego wszystkiego, co mnie tak bardzo męczy i nie daje spokojnie żyć. Wiem, że nie jestem w stanie ci się do niczego przyznać, więc jako jedyna winna zniosę stratę ciebie i wyżalę się na kawałku kartki. Może to nie jest najlepsze rozwiązanie i zapewne powinnam z tobą szczerze porozmawiać o całej sytuacji, ale nie czuje się na siłach psychicznych. Może to strach przed odkryciem wszystkich moich oszustw, a może coś całkiem innego. Nie jestem pewna, ale po prostu zostawię to, jak jest i może samo się wszystko ułoży. Cóż, życie jest brutalne.
Tak, jak wspominałam, nie dam ci tego, żebyś przeczytała, chyba bym się ze wstydu spaliła. Schowam to na razie tam, gdzie trzymam pamiętnik, który prowadzę od dawna. Później znajdzie się inną kryjówkę, ewentualnie spalę gdzieś na jakimś bezludnym zadupiu, a popiół jeszcze specjalnie roztrzepię po całej okolicy, żeby żadna nadnaturalna moc tego nie naprawiła.
Ciągle zazdrosna
P.S. Przyszła mi myśl, że może po prostu jestem zbyt dumna, żeby przyznać się do błędu. W każdym razie zrobiłam to w tym liście, więc może w końcu w tę noc spokojnie się wyśpię.
sobota, 20 października 2018
Zapomnieć
Ciemność napierała na mnie, miażdżąc bezlitośnie moje ciało i wyciskając ze mnie ostatni dech w piersi. Jednocześnie jednak opatulała mnie swoimi ramionami, jak najmilsza matka, starająca się zapewnić dziecku poczucie bezpieczeństwa. Zawieszona w niej straciłam poczucie przestrzeni. Gdzie dół, gdzie góra. Przestało mieć to jakiekolwiek znaczenie.
Przełyk zaczął palić żywym ogniem, przy czym nawet najostrzejsza zgaga nie miała żadnych szans na wygraną. Czułam, jakby moje płuca zaczynały się kurczyć, a mięśnie klatki piersiowej nie dawały rady opierać się napierającej sile. Nie mogłam zrobić ani wdechu, ani wydechu. Wstrzymywałam powietrze, póki tylko mogłam, a gdy tylko zrobiło mi się już słabo, poruszyłam nogami i rękoma parę razy, wynurzając się ponad powierzchnie lustra wody. Łapczywie oddychałam i pomimo przyzwyczajenia organizmu, wyczułam słoną nutkę zapachu morza. Otarłam oczy dłońmi, by zetrzeć nadmiar cieczy i zaczesałam palcami włosy do tyłu, żeby mi nie przeszkadzały.
Gdy tylko uspokoiłam oddech i serce, które wcześniej biło, wręcz boleśnie, rozejrzałam się po okolicy. Było już ciemno, więc nawet nie zauważyłam, że na plaży znajdowałam się od kilku godzin. Gwiazdy i księżyc na bezchmurnym niebie jako tako oświetlały mi drogę na brzeg, który znajdował się jakieś dwieście metrów ode mnie. Jednakże pierw chciałam popatrzeć na widok, jaki miałam dookoła siebie, przez to, że fale były wręcz minimalne, całe nocne niebo odbijało się w tafli, przez co miałam wrażenie, że wręcz znajduje się w kosmosie pośród tych wszystkich świecących punkcików. Westchnęłam ciężko i zdałam sobie sprawę, że tłum ludzi, który zastałam tutaj, gdy przyszłam, już zapewne dawno temu się rozszedł, bo nikogo nie było, chociaż całkiem możliwe, że jakieś pary siedziały na brzegu i obściskiwały się pod niebem pełnym gwiazd. Pełen romantyzm.
Zmusiłam zmęczone już mięśnie do ostatniego wysiłku i zaczęłam płynąć w stronę plaży. Mimo że miałam dno kilka metrów pod sobą, nie czułam strachu, bo dobrze pływałam, a do tego zasolenie wody było na tyle wysokie, że z łatwością ta mnie wypierała na powierzchnię.
Gdy tylko poczułam pod stopami kamienie, skrzywiłam się, przypominając sobie, że muszę się na bosaka dostać do rzeczy, idąc przez żwir. Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam, jednocześnie sycząc za każdym razem, gdy tylko ostra krawędź wbijała mi się w stopę. Opadłam w końcu na rozłożony ręcznik, dając sobie chwilę na odpoczynek. Może i straciłam rachubę czasu, pływając, ale moje ciało doskonale mi pokazywało, jak bardzo pragnie położyć się i nie wstawać. Tak, więc przez dobre pół godziny siedziałam, wpatrując się w krajobraz, który zapewne nie jednemu ujął serce. Nikły kształt wyspy widziałam tylko, dlatego że wiedziałam, iż tam ona jest. Gdzieś tam na horyzoncie widać było światła pobliskiego, sąsiadującego miasta.
Dobitność mojej samotności uderzyła we mnie mocniej niż zazwyczaj. Potrząsnęłam głową, chcąc się pozbyć natrętnych myśli, po czym wytarłam ręcznikiem pozostałości wilgoci na moim ciele, założyłam na dwuczęściowy strój kąpielowy spódnicę, która moim zdaniem była najlepsza do ubrania na nie do końca suchą skórę i zarzuciłam na ramiona przydużą bluzę. Zebrałam i spakowałam do torby wszystkie rzeczy, jakie miałam i pożegnałam szum fal, ruszając do wyjścia z plaży.
Idąc wąskimi uliczkami, w dalszym ciągu, jak to było przez kilka dni, zastanawiałam się jakim cudem te wszystkie budynki były tak ciasno siebie postawione. Wydawało się, że dom stoi na domu, a jednak miało to swój własny urok. Nie było tutaj żadnych latarni i często droga niknęła w ciemności, jednak nie było czego się bać, to miasteczko wydawało się bardziej bezpieczne niż wiele innych podobnych. Idąc asfaltem, od czasu do czasu słyszałam rozmowy bądź muzykę z okolicy. Nawet po zmroku ludzie tutaj nadal napawali się zapewne wakacjami, na jakie zjechali. Z tego głównie żyli tutaj miejscowi, w końcu górowała tutaj turystyka.
Z pamięci instynktownie lawirowałam ulicami, nie patrząc nawet, jak idę i którędy skręcam na rozwidleniach bądź skrzyżowaniach. Tutaj wszędzie było blisko, dlatego zazwyczaj wszyscy poruszali się pieszo albo ekologicznymi środkami transportu, jak dla przykładu rowery, więc mimo braku chodników nie groziło mi potrącenie przez samochód.
Z każdą następną chwilą czułam się coraz bardziej pusta, więc wiedziałam, że znowu mój humor spada drastycznie w dół. Mimowolnie wspomnienia zalewały mi myśli, co chyba jedynie jeszcze bardziej dobijało mnie, jak i zmotywowało, żeby jak najszybciej dostać się do domu, dzięki czemu przyspieszyłam kroku, szczególnie że została mi sama droga pod górkę. Powinnam się przez tyle lat przyzwyczaić do samotności, w końcu już w szkole ludzie nie przepadali za mną. Trafiłam na klasę bardzo podzieloną i mało zdystansowaną do siebie, przez co nie podpadłam do ich gust. Byłam osobą zbyt bezpośrednią i niebojącą się zaczynać rozmowy na tematy tabu. Odważnie wyrażałam swoją opinię, nawet na temat zachowania moich koleżanek, przez co dosyć szybko postanowiły nie zadawać się ze mną. Później było tylko gorzej. Nie dość, że nie miałam kolegów czy przyjaciół, a jedynie platoniczne znajomości, to jeszcze moje związki kończył się po kilku tygodniach, bo moi partnerzy nigdy nie brali tego wszystkiego na poważnie. Jako że nawet moi rodzice dawali mi w miarę wolną rękę do działania, jeśli tylko dobrze się uczyłam i nie sprawiałam im problemów, zaczęłam imprezować, by chociaż mieć namiastkę uwagi społeczeństwa. Tak się zaczęło, a później to już poszło samo. Nie przemyślałam jednak sprawy, że z reputacją imprezowiczki i dziewczyny na jedną noc, nie znajdę sobie nikogo na stałe. Później już się przyzwyczaiłam do tego, że nie miałam nikogo bliskiego, który pomógłby mi w każdej sytuacji. Pozostały jedynie przykre uczucia, które raz na jakiś czas dawały o sobie znać.
Pokonałam ostatnią prostą i weszłam na taras budynku, w którym na parterze mieszkałam na czas urlopu. Rzuciłam torbę na ziemię obok drzwi wejściowych, a po chwili do niej dołączyła para japonek. Stanęłam przy barierce i spojrzałam na idealny widok morza, w którym jeszcze niedawno pływałam. Jako że budynek znajdował się na wzniesieniu, widać było praktycznie całą okolicę, wraz z większością zabudowań miasta, znowu z kolei brak budynków przed powodował, że można było podziwiać, jak słońce zachodzi za horyzont, chowając się za wodą. Zdecydowanie to było plusem tego miejsca. Wsłuchałam się w dźwięki cykad, które grały nie tylko w dzień, ale także w nocy.
Trochę uspokoiłam nadszarpnięte emocje, gdy przez drzwi tarasowe wyszedł na zewnątrz Nath. Nie musiałam się odwracać, żeby wiedzieć, co robi. Zbliżył się do mnie i objął od tyłu, kładąc swój podbródek na moim ramieniu.
— Znowu twoja pseudodepresja? Przecież nie jesteś sama Meinu, masz mnie. Masz tych wszystkich znajomych ludzi tutaj, jak i w domu. To nie jest już szkoła. Możesz wszystko, jeśli tylko zechcesz.
No tak, mężczyzna znał mnie lepiej niż ktokolwiek inny. Chociaż nasza relacja nie jest określona, to w dalszym ciągu trzymamy się razem. Na ogół mówimy innym, że jesteśmy przyjaciółmi, jednak chyba bardziej pasowałoby określenie przyjaciół z korzyściami. Spotykamy się zazwyczaj, gdy jedno z nas ma zły humor i po prostu potrzebuje kogoś. Wtedy też zazwyczaj uprawiamy seks, który daje namiastkę bliskości innej osoby, którą się kocha. Takie zastępcze ciepło wewnętrzne.
Może w innej rzeczywistości zeszlibyśmy się razem i stworzyli całkiem trwały związek, ale w tej alternatywie po prostu nie wyszło. Nie ułożyło się nam.
— Chodź — szepnęłam mu na ucho i pociągnęłam za sobą w stronę mieszkania.
Zapomnieć, to był jedyny cel tej nocy, a skoro wiązał się z przyjemnością...
Witajcie!
Dzisiaj przychodzę do was z jakimiś dosyć żałosnymi smętami, które miały być wyjaśnieniem puszczalstwa jednej z mojej OC, ale jak może zauważyliście, nie wyszło. Zdecydowanie nie jestem z tego zadowolona, no ale cóż, dawno nie pisałam, więc postanowiłam dodać to tutaj. A może się komuś przypadkiem spodoba.
Zresztą jaki humor, takie opowiadanie.
Nie przedłużając,
do zobaczenia!
Przełyk zaczął palić żywym ogniem, przy czym nawet najostrzejsza zgaga nie miała żadnych szans na wygraną. Czułam, jakby moje płuca zaczynały się kurczyć, a mięśnie klatki piersiowej nie dawały rady opierać się napierającej sile. Nie mogłam zrobić ani wdechu, ani wydechu. Wstrzymywałam powietrze, póki tylko mogłam, a gdy tylko zrobiło mi się już słabo, poruszyłam nogami i rękoma parę razy, wynurzając się ponad powierzchnie lustra wody. Łapczywie oddychałam i pomimo przyzwyczajenia organizmu, wyczułam słoną nutkę zapachu morza. Otarłam oczy dłońmi, by zetrzeć nadmiar cieczy i zaczesałam palcami włosy do tyłu, żeby mi nie przeszkadzały.
Gdy tylko uspokoiłam oddech i serce, które wcześniej biło, wręcz boleśnie, rozejrzałam się po okolicy. Było już ciemno, więc nawet nie zauważyłam, że na plaży znajdowałam się od kilku godzin. Gwiazdy i księżyc na bezchmurnym niebie jako tako oświetlały mi drogę na brzeg, który znajdował się jakieś dwieście metrów ode mnie. Jednakże pierw chciałam popatrzeć na widok, jaki miałam dookoła siebie, przez to, że fale były wręcz minimalne, całe nocne niebo odbijało się w tafli, przez co miałam wrażenie, że wręcz znajduje się w kosmosie pośród tych wszystkich świecących punkcików. Westchnęłam ciężko i zdałam sobie sprawę, że tłum ludzi, który zastałam tutaj, gdy przyszłam, już zapewne dawno temu się rozszedł, bo nikogo nie było, chociaż całkiem możliwe, że jakieś pary siedziały na brzegu i obściskiwały się pod niebem pełnym gwiazd. Pełen romantyzm.
Zmusiłam zmęczone już mięśnie do ostatniego wysiłku i zaczęłam płynąć w stronę plaży. Mimo że miałam dno kilka metrów pod sobą, nie czułam strachu, bo dobrze pływałam, a do tego zasolenie wody było na tyle wysokie, że z łatwością ta mnie wypierała na powierzchnię.
Gdy tylko poczułam pod stopami kamienie, skrzywiłam się, przypominając sobie, że muszę się na bosaka dostać do rzeczy, idąc przez żwir. Wzięłam głęboki oddech i ruszyłam, jednocześnie sycząc za każdym razem, gdy tylko ostra krawędź wbijała mi się w stopę. Opadłam w końcu na rozłożony ręcznik, dając sobie chwilę na odpoczynek. Może i straciłam rachubę czasu, pływając, ale moje ciało doskonale mi pokazywało, jak bardzo pragnie położyć się i nie wstawać. Tak, więc przez dobre pół godziny siedziałam, wpatrując się w krajobraz, który zapewne nie jednemu ujął serce. Nikły kształt wyspy widziałam tylko, dlatego że wiedziałam, iż tam ona jest. Gdzieś tam na horyzoncie widać było światła pobliskiego, sąsiadującego miasta.
Dobitność mojej samotności uderzyła we mnie mocniej niż zazwyczaj. Potrząsnęłam głową, chcąc się pozbyć natrętnych myśli, po czym wytarłam ręcznikiem pozostałości wilgoci na moim ciele, założyłam na dwuczęściowy strój kąpielowy spódnicę, która moim zdaniem była najlepsza do ubrania na nie do końca suchą skórę i zarzuciłam na ramiona przydużą bluzę. Zebrałam i spakowałam do torby wszystkie rzeczy, jakie miałam i pożegnałam szum fal, ruszając do wyjścia z plaży.
Idąc wąskimi uliczkami, w dalszym ciągu, jak to było przez kilka dni, zastanawiałam się jakim cudem te wszystkie budynki były tak ciasno siebie postawione. Wydawało się, że dom stoi na domu, a jednak miało to swój własny urok. Nie było tutaj żadnych latarni i często droga niknęła w ciemności, jednak nie było czego się bać, to miasteczko wydawało się bardziej bezpieczne niż wiele innych podobnych. Idąc asfaltem, od czasu do czasu słyszałam rozmowy bądź muzykę z okolicy. Nawet po zmroku ludzie tutaj nadal napawali się zapewne wakacjami, na jakie zjechali. Z tego głównie żyli tutaj miejscowi, w końcu górowała tutaj turystyka.
Z pamięci instynktownie lawirowałam ulicami, nie patrząc nawet, jak idę i którędy skręcam na rozwidleniach bądź skrzyżowaniach. Tutaj wszędzie było blisko, dlatego zazwyczaj wszyscy poruszali się pieszo albo ekologicznymi środkami transportu, jak dla przykładu rowery, więc mimo braku chodników nie groziło mi potrącenie przez samochód.
Z każdą następną chwilą czułam się coraz bardziej pusta, więc wiedziałam, że znowu mój humor spada drastycznie w dół. Mimowolnie wspomnienia zalewały mi myśli, co chyba jedynie jeszcze bardziej dobijało mnie, jak i zmotywowało, żeby jak najszybciej dostać się do domu, dzięki czemu przyspieszyłam kroku, szczególnie że została mi sama droga pod górkę. Powinnam się przez tyle lat przyzwyczaić do samotności, w końcu już w szkole ludzie nie przepadali za mną. Trafiłam na klasę bardzo podzieloną i mało zdystansowaną do siebie, przez co nie podpadłam do ich gust. Byłam osobą zbyt bezpośrednią i niebojącą się zaczynać rozmowy na tematy tabu. Odważnie wyrażałam swoją opinię, nawet na temat zachowania moich koleżanek, przez co dosyć szybko postanowiły nie zadawać się ze mną. Później było tylko gorzej. Nie dość, że nie miałam kolegów czy przyjaciół, a jedynie platoniczne znajomości, to jeszcze moje związki kończył się po kilku tygodniach, bo moi partnerzy nigdy nie brali tego wszystkiego na poważnie. Jako że nawet moi rodzice dawali mi w miarę wolną rękę do działania, jeśli tylko dobrze się uczyłam i nie sprawiałam im problemów, zaczęłam imprezować, by chociaż mieć namiastkę uwagi społeczeństwa. Tak się zaczęło, a później to już poszło samo. Nie przemyślałam jednak sprawy, że z reputacją imprezowiczki i dziewczyny na jedną noc, nie znajdę sobie nikogo na stałe. Później już się przyzwyczaiłam do tego, że nie miałam nikogo bliskiego, który pomógłby mi w każdej sytuacji. Pozostały jedynie przykre uczucia, które raz na jakiś czas dawały o sobie znać.
Pokonałam ostatnią prostą i weszłam na taras budynku, w którym na parterze mieszkałam na czas urlopu. Rzuciłam torbę na ziemię obok drzwi wejściowych, a po chwili do niej dołączyła para japonek. Stanęłam przy barierce i spojrzałam na idealny widok morza, w którym jeszcze niedawno pływałam. Jako że budynek znajdował się na wzniesieniu, widać było praktycznie całą okolicę, wraz z większością zabudowań miasta, znowu z kolei brak budynków przed powodował, że można było podziwiać, jak słońce zachodzi za horyzont, chowając się za wodą. Zdecydowanie to było plusem tego miejsca. Wsłuchałam się w dźwięki cykad, które grały nie tylko w dzień, ale także w nocy.
Trochę uspokoiłam nadszarpnięte emocje, gdy przez drzwi tarasowe wyszedł na zewnątrz Nath. Nie musiałam się odwracać, żeby wiedzieć, co robi. Zbliżył się do mnie i objął od tyłu, kładąc swój podbródek na moim ramieniu.
— Znowu twoja pseudodepresja? Przecież nie jesteś sama Meinu, masz mnie. Masz tych wszystkich znajomych ludzi tutaj, jak i w domu. To nie jest już szkoła. Możesz wszystko, jeśli tylko zechcesz.
No tak, mężczyzna znał mnie lepiej niż ktokolwiek inny. Chociaż nasza relacja nie jest określona, to w dalszym ciągu trzymamy się razem. Na ogół mówimy innym, że jesteśmy przyjaciółmi, jednak chyba bardziej pasowałoby określenie przyjaciół z korzyściami. Spotykamy się zazwyczaj, gdy jedno z nas ma zły humor i po prostu potrzebuje kogoś. Wtedy też zazwyczaj uprawiamy seks, który daje namiastkę bliskości innej osoby, którą się kocha. Takie zastępcze ciepło wewnętrzne.
Może w innej rzeczywistości zeszlibyśmy się razem i stworzyli całkiem trwały związek, ale w tej alternatywie po prostu nie wyszło. Nie ułożyło się nam.
— Chodź — szepnęłam mu na ucho i pociągnęłam za sobą w stronę mieszkania.
Zapomnieć, to był jedyny cel tej nocy, a skoro wiązał się z przyjemnością...
Witajcie!
Dzisiaj przychodzę do was z jakimiś dosyć żałosnymi smętami, które miały być wyjaśnieniem puszczalstwa jednej z mojej OC, ale jak może zauważyliście, nie wyszło. Zdecydowanie nie jestem z tego zadowolona, no ale cóż, dawno nie pisałam, więc postanowiłam dodać to tutaj. A może się komuś przypadkiem spodoba.
Zresztą jaki humor, takie opowiadanie.
Nie przedłużając,
do zobaczenia!
wtorek, 16 października 2018
Konkurs literacki
Witajcie!
Dość długo mnie nie było, przepraszam wszystkich, którzy oczekiwali kolejnych postów na tym blogu. Trochę dużo się u mnie dzieje, a mam tylko dwadzieścia cztery godziny doby. Przydałoby mi się jeszcze z pięć dodatkowych. Jednak nie o tym dzisiaj.
Dzisiaj przybywam do was z pewną reklamą, a dokładniej z reklamą pewnego konkursu. Jeszcze dokładniej to II edycji przedwojennego konkursu literackiego „Już nie zapomnisz mnie”.
Ja osobiście nie przepadam za klimatami wojny, czy czasów pomiędzy, jednakże mam wielki szacunek do tego, a jako, że Sovbedlly zaproponowała mi współpracę, to chętnie się na nią zgodziłam. Dlatego też wszystkich zainteresowanych zapraszam do niej na bloga, gdzie wszystko dokładnie jest opisane. Zachęcam do udziału, wierzcie, że konkursy motywują do działania.
Także tym akcentem dzisiaj się żegnam i postaram się częściej coś dodawać, a nie raz na ruski rok.
Do zobaczenia!
Dość długo mnie nie było, przepraszam wszystkich, którzy oczekiwali kolejnych postów na tym blogu. Trochę dużo się u mnie dzieje, a mam tylko dwadzieścia cztery godziny doby. Przydałoby mi się jeszcze z pięć dodatkowych. Jednak nie o tym dzisiaj.
Dzisiaj przybywam do was z pewną reklamą, a dokładniej z reklamą pewnego konkursu. Jeszcze dokładniej to II edycji przedwojennego konkursu literackiego „Już nie zapomnisz mnie”.
Ja osobiście nie przepadam za klimatami wojny, czy czasów pomiędzy, jednakże mam wielki szacunek do tego, a jako, że Sovbedlly zaproponowała mi współpracę, to chętnie się na nią zgodziłam. Dlatego też wszystkich zainteresowanych zapraszam do niej na bloga, gdzie wszystko dokładnie jest opisane. Zachęcam do udziału, wierzcie, że konkursy motywują do działania.
Także tym akcentem dzisiaj się żegnam i postaram się częściej coś dodawać, a nie raz na ruski rok.
Do zobaczenia!
Biegnij
Kiedy ludzie wokół mówią ci „stój”
Nie patrz na nich i brnij dalej
Nie zatrzymuj się choćby świat miałby się walić
Ale jeśli jednak się zatrzymasz
Spójrz na tych, którzy cię wymijają
Po czym powiedz sobie głośno
„Będę lepszy od nich”
I biegnij przed siebie
Nawet gdy płuca będą palić
A nogi będą drżeć z przemęczenia
Gdy staniesz w miejscu na zbyt długo
Pozostanie ci jedynie ciemność
Ona cały czas wszystkich goni
Nie patrz na nich i brnij dalej
Nie zatrzymuj się choćby świat miałby się walić
Ale jeśli jednak się zatrzymasz
Spójrz na tych, którzy cię wymijają
Po czym powiedz sobie głośno
„Będę lepszy od nich”
I biegnij przed siebie
Nawet gdy płuca będą palić
A nogi będą drżeć z przemęczenia
Gdy staniesz w miejscu na zbyt długo
Pozostanie ci jedynie ciemność
Ona cały czas wszystkich goni
wtorek, 9 października 2018
Ponad dwa tysiące wyświetleń, czyli pora na kolejne niezapomniane historie
Witajcie znowu!
Jako, że wybiło ponad dwa tysiące wyświetleń, za co serdecznie wam dziękuję, jesteście wielcy, to postanowiłam dodać kolejne historie.
Nie przedłużając, zaczynajmy!
Jako, że wybiło ponad dwa tysiące wyświetleń, za co serdecznie wam dziękuję, jesteście wielcy, to postanowiłam dodać kolejne historie.
Nie przedłużając, zaczynajmy!
- Vita w klasie piątej, może szóstej na zajęciach wychowania fizycznego, podczas gry w piłkę nożną na boisku stała na bramce. Jednak nieszczęśliwie dostała z około dwóch metrów z całej siły piłką prosto w twarz od kolegi. Aż ją zamroczyło. Od tamtej pory ma uraz i nigdy nie stanie na bramce. Nikt jej do tego nie zmusi.
- Pierwszym zwierzęciem Vity trzymanym w klatce był chomik dżungarski, który dzięki temu, że zazwyczaj spędzał czas pod wiórami został nazwany Krecik.
- Ten sam chomik podczas sprzątania klatki biegał po domu w plastikowej kulce, w tym czasie Toffik biegał za nim, szczekał i próbował wziąć kulkę w zęby, jednak była za duża na jego pyszczek.
- Jeden ze szczurów Vity, Galaxy, jest alergikiem, może przebywać jedynie w ściółce hipoalergicznej, a do tego już dwa razy miał atak alergiczny i miał zmiany skórne. Raz nawet został częściowo ogolony.
- Raz Vita pojechała na targi pracy i tam została poproszona na krótki wywiad, nie poszło jej tak źle i odpowiadała na pytania w miarę składnie, ale w stresie zapomniała oddychać.
- Na tych samych targach Vita razem z grupą znajomych zbierała wszystkie darmówki, jakie mieli na stoiskach, dzięki czemu teraz jej nie brakuje długopisów w domu.
- Vita na lekkim nielegalu zaczęła uczyć się jeździć samochodem z Piną. Do tej pory już przeszłą chrzest bojowy, po tym jak wyskoczyła jej na drogę sarna, zając i z krzaków przy drodze wyleciały jej ptaki, które prawie wylądowały na jej przedniej szybie. Na szczęście nikt nie ucierpiał, a auto jest całe. Na szczęście tym bardziej, że nie było ono ani Vity, ani Piny.
- Raz na zastępstwie Vita wraz z klasą wbiła na halę, gdzie był jedynie wicedyrektor, który rozkładał sprzęt na apel i zaczęli sobie grać w siatkówkę. Podczas tych dwóch godzin klasa była tak zgrana, jak jeszcze nigdy od dobrych kilku lat, co wywołuje miłe wspomnienia i lekką tęsknotę za czasami, gdzie prawie całą klasą ganialiśmy się po korytarzach w klasach 1-3 podstawówki.
- Co do zgrania klasy, od dawna grupa Vity jest bardzo podzielona, co widzą nawet osoby trzecie. Jednak w tym ostatnim roku gimnazjum, gdzie niedługo wszyscy się rozejdą do różnych szkół, ludzie zaczęli się dogadywać i razem komunikować, poza paroma wyjątkami, co jest smutne, że dopiero teraz.
- Vita ma jeden sekret, o którym wie jedynie jedna osoba, która irytująco szantażuje teraz tym biedną Vitę. Oczywiście robi to tak po przyjacielsku, w końcu to jej przyjaciółka, jednak jeśli Vita kiedyś nie wytrzyma, to będzie musiała tuszować morderstwo.
- W szkole Vity zrobili grządki dla klas 1-3 podstawówki, by mogły tam coś hodować, jakieś warzywa i zioła. W każdym razie są ładnie usypane i ogrodzone niskim płotkiem. Problem w tym, że prawie wszystkim uczniom, szczególnie starszym, kojarzy się to bardziej z grobami, a w klasie Vity mówi się nawet o grobach anonimowych palaczy ze szkoły.
- Vita przez pewien okres, gdy miała fazę na anime, posiadała szesnastu mężów w 2D. Jednak po jakimś czasie o nich zapomniała i pamiętała tylko kilku, ale ostatnio, gdy robiła porządki w szafce znalazła kartkę, na której zostali oni wszyscy wypisani.
- Vita wraz z Mass raz na nocowaniu oglądały horrory, tylko, że wszystkie okazały się być jakimiś zjebanymi filmami, z których raczej pośmiać się dało niż wystraszyć. Gdy niedawno opowiadały o tym znajomym, uznali, że oglądali coś dziwnego i chętnie zrobią dzień oglądania filmów, właśnie takich zjebanych.
- W pierwszej klasie gimnazjum, podczas gry w pytanie czy wyzwanie, Vita musiała przypadkowej osobie dać karteczkę, na której coś pisało, aczkolwiek nie pamięta co dokładnie. Wybrany chłopak wraz z siedzącym obok niego kolegą zareagowali jakby co najmniej list miłosny mu dała. Ich miny po przeczytaniu były bezcenne.
- Vita we wszystkich zeszytach, szczególnie z teraźniejszej trzeciej gimnazjum nie ma swojego prawdziwego nazwiska. Mass zawarła koalicję z paroma osobami z klasy przez nagminnie ma zmieniane nazwisko na swojego kolegi z klasy. Ostatnio nawet przerzucili się na podręczniki i sprawdzone kartkówki, a i jeszcze piórnik. Vicie już się nie chce tego zmieniać, a sama osoba, której wykorzystywane jest nazwisko nie jest tym szczególnie poruszona i nie raczy pomóc biednej Vicie z tymi przestępcami.
- Co do shipowanych chłopaków z Vitą. Jej przyjaciółki przez całe jej życie zdążyły ją za mąż wydać już pięć razy. W tym raz w podstawówce i w gimnazjum czterokrotnie, chociaż jednego chłopaka trzeba raczej liczyć jako dwa razy, bo zaczęło się od nowa. W takim razie sześć razy.
- Vita w swoim gimnazjum ma nauczycielkę, którą nikt nie lubi, nawet inni nauczyciele. Na szczęście ją nie uczy. W każdym razie nigdy nie zapomni tekstu, który ta nauczycielka użyła kiedyś w stosunku do któregoś ucznia. Nie jestem twoją koleżanką byś mi mówił dzień dobry, mówi się dzień dobry proszę pani.
- Vita będąc na wakacjach w Chorwacji po raz pierwszy w życiu widziała spadającą gwiazdę. Złożyła życzenie i ma nadzieję, że się spełni.
- Vita pomimo wahań prawdopodobnie będzie dążyć do tego, żeby zostać weterynarzem. Od zawsze kocha zwierzęta i ma dosyć twardą psychikę, między innymi dlatego myśli, że ta praca będzie dla niej idealna. Jednak nadal się waha.
- Oprócz zapędów sadystycznych wspomnianych w jednej z części Niezapomnianych Historii, Vita posiada także te masochistyczne. Ostatnio dźga się na lekcjach z kolegą cyrklem, a raz wbił jej go z impetem w dłoń, aż zrobiła się mała dziurka w skórze, dosyć głęboka, a jej jeszcze się to spodobało.
Połączyła nas ławka szkolna
Według uczniów z jakiejkolwiek szkoły, czy to podstawówki, czy nawet z różnych kierunków studiów lekcje były nudne. Nie ma w tym większego przekazu, po prostu na większości godzin nudzą się i próbują robić cokolwiek innego, a najlepiej w ogóle się zerwać. Tak było, jest i będzie. Nawet jeśli nauczyciele nie wiadomo jak się starali, to ciągle były one nieciekawe. Mogli robić różne zadania, dzielić na grupy, zadawać pracę domową z długoterminową datą oddania jej, zmieniać taktyki prowadzenia lekcji, uśmiechać się bądź krzyczeć. To nie pomogło. W końcu młodzi ludzie to istoty o bardzo leniwym usposobieniu, którym wydaje się, że dorośli na tyle, że nie muszą się już uczyć, ewentualnie nie przyda im się to w życiu. Dopiero jako dorośli myślą, jak to dobrze by było powrócić do szkoły. Jednakże są wyjątki i nie zapominajmy o tym, bo nie zawsze było aż tak źle.
Ja jednak praktycznie leżałam na ławce szkolnej i wystukiwałam na niej palcami niezidentyfikowany rytm. Nudziłam się tak bardzo, że najchętniej to bym poszła spać, gdyby nie matematyczka, która obserwowała każdego bacznie i tylko czekała, aż ktoś popełni błąd i będzie mogła wstawić mu uwagę, albo chociaż powrzeszczeć na niego. Szkoda tylko, że nie zwracała uwagi na te osoby, które nagminnie przeszkadzały innym, podczas gdy tym, którzy dla przykładu, raz odpowiedzieli coś koleżance z ławki, już chciała uwagi i jedynki wstawiać.
Nigdy nie lubiłam siedzieć w klasach, bo kurz startej kredy dusił mnie, a krzesła były tak niewygodne, że musiałam siedzieć w dziwnych pozycjach, aby nie drętwiały mi nogi, jak i tyłek. Ziewnęłam głośno, nie fatygując się zasłonięciem ust dłonią. Tępo wpatrywałam się w powierzchnię ławki, próbując się skoncentrować na tym, co mówiła pani. To wcale nie było takie proste, szczególnie jak dekoncentrowało mnie otoczenie. Rozmowy, podawane liściki, podbieranie rzeczy niczym małe dzieci. Westchnęłam zrezygnowana i rozejrzałam się po naszej niewielkiej klasie. Widząc zachowanie poniektórych osób, zastanawiałam się, czy trafiłam do właściwej grupy edukacyjnej, bo oni wyglądali mi na przedszkolaki. Oczywiście były osoby normalne, ale chyba zawsze w klasie jest ktoś, przez kogo załamujesz ręce.
Trzymałam między palcami ołówek i machałam nim energicznie. Na początku miałam w planach narysować coś lub napisać jakieś opowiadanie, ale nie miałam weny twórczej. W końcu postanowiłam sobie po bazgrać po ławce, przecież od tego chyba jest, no nie? Robiłam to ołówkiem, aby w razie, gdyby nauczycielka się czepiała, to mogłabym to zetrzeć. Wolałam to niż odkupywać ławkę. Rysując szlaczki i dziwne wzorki, wpadałam na genialny pomysł. Starłam gumką wszystko, co zdołałam wytworzyć i zaczęłam pisać. Musiałam kilka razy poprawiać litery, aby mieć pewność, że nie zetrą się przypadkiem. Nie było to coś wymyślnego, po prostu „Kto tutaj siedzi?”. Starałam się, żeby to zdanie nie było duże, ale dobrze widoczne i rzucające się w oczy. Uśmiechnęłam się zadowolona ze swojej pracy, po czym znów wróciłam do bezczynnego patrzenia się, tym razem w okno. Lało i to całkiem porządnie. Nie wiem, jak mogłam nie zauważyć kropel deszczu rozbijającego się na szybach i nie usłyszeć charakterystycznego dźwięku. Pomimo wszystko lubiłam ulewy, zawsze wydawały mi się przyjemne. Może i było wtedy zimno i zazwyczaj do tego wszystkiego wiało, ale uczucie kropel spadających na moje ciało, szczególnie na twarz było dla mnie kojące i odprężające. Dziwne, nie? A jeszcze dziwniejsze jest to, że jeszcze nigdy się nie pochorowałam po tym.
Dzwonek ogłosił koniec lekcji, co mnie uszczęśliwiło, jednak skrzywiłam się na myśl, że czekają mnie jeszcze trzy następne. Chętnie wyszłabym wtedy na dwór i pokręciła się po dziedzińcu szkolnym, ale woźne mnie nie puściłyby i pewnie by się darły, że tylko zostawię za sobą kałuże wody i będą musiały to sprzątać. Nie rozumiem tego, przecież i tak nie mają co robić w tej szkole. Normalnie powinny sprzątać i tym podobne, ale one jedynie siedziały i plotkowały, sterowały dzwonkami, często się spóźniając, zazwyczaj na koniec zajęć i darły się na ludzi, za to, że nie zmienili obuwia. A jak przyszło usiąść na podłodze, bo ławek brak na korytarzu to całe spodnie usyfione.
Zerwałabym się z ostatnich lekcji, ale, jako że miałam reputację grzecznej dziewczynki i porządnej uczennicy nie wypada mi to robić. Westchnęłam i powlokłam się do sali od historii. Następne męczące i nudne czterdzieści pięć minut w moim życiu.
Kolejnego dnia czekałam przed klasą i gadałam z dziewczynami, matematyczka sprawnie otworzyła drzwi i kazała zająć swoje miejsca. Szybko dotarłam do swojej ławki i dokładnie ją obejrzałam. Jakie było moje zdziwienie, kiedy znalazłam pod moim pytaniem czyjąś odpowiedź. „Jestem Kuroko Tetsuya, a ty?”. Myślałam, że zacznę piszczeć z radości, jednak udało mi się utrzymać emocje na wodzy i tylko się uśmiechnęłam. Nie wiedziałam, że ktoś mi odpiszę i szczerzę w to wątpiłam, a tu taka niespodzianka. Od razu zabrałam się za odpisywanie, nie zwracając uwagi na nauczycielkę. O dziwo, chyba nawet nie zauważyła, że nie zajmuję się tym, co potrzeba, a przynajmniej nie czepiała się mnie. Trzymając naostrzony ołówek, zastanawiałam się, czy podać swoje prawdziwe imię. A może bezpieczniej będzie podać swój pseudonim albo coś wymyślić? W końcu napisałam skrót od imienia, przecież nie może mi nic zrobić. „Cześć, jestem Vita. Miło mi cię poznać, Tetsu”.
Następne trzy miesiące pisaliśmy do siebie na ławce. Już po tygodniu była cała zapełniona i musiałam zetrzeć początek, aby coś napisać. Świetnie mi się z nim rozmawiało, jednak niestety, ale zajęcia w tej sali miałam tylko raz dziennie, więc musiałam czekać do następnego na odpowiedź. Zdziwiło mnie to, że żadna osoba, którą się pytałam o to, czy wie, kim jest Kuroko, nie mogła mi odpowiedzieć, bo nikt go nie znał. Zdawało mi się to dziwne, ale stwierdziłam, że może po prostu podał fałszywe imię i nazwisko, co nie zniechęciło mnie do pisania z nim. Mieliśmy dużo wspólnych zainteresowań, dzięki czemu mogliśmy z łatwością nawiązać ciekawą rozmowę.
Pewnie zastanawiacie się, czemu po prostu nie możemy pisać przez portale społecznościowe czy poprzez wymianę numerów telefonów. Sama nie wiem, czemu tak nie zrobiliśmy, może dlatego, że to po prostu jest nudne? W tej epoce można komunikować się w różne sposoby i na naprawdę wielkie odległości. Jednak to dla mnie jest już monotonne, przereklamowane. Możliwe, że potrzebowałam jakiejś odskoczni w swoim życiu. Musiałam poczuć tę niepewność, kiedy zastanawiałam się, czy mi odpisze, czy nie. Adrenalinę, kiedy nie byłam pewna, że nikt oprócz naszej dwójki tego nie czyta. Sama nie wiem, po co to robiłam, nie rozumiałam się. Tak się stało i się nie odstanie. Poza tym zawsze chciałam, by w moim życiu wydarzyło się coś nieszablonowego. Oczywiście w pozytywnym sensie.
Jednak serce zabiło mi szybciej, chciało wyrwać się z mojej klatki piersiowej, wtedy jak na ławce zobaczyłam te dwa słowa. Czy to w ogóle się działo? Czy to możliwe, że nie śnię? Ręce zaczęły mi się trząść, więc zacisnęłam je w pięści i ułożyłam na kolanach. Powoli ogarniała mnie panika, nie wiedziałam co mam z tą sytuacją zrobić. Może nie wydawała się aż tak poważna, ale te wyrazy mnie przeraziły. Nie byłam pewna, co czuję. Strach, niepewność, zmieszanie. A wystarczyły dwa słowa, aby wywołały we mnie takie emocje. „Spotkajmy się”.
Witajcie!
Strasznie przepraszam, że aż tak długo mnie nie było. Chyba to już równy tydzień. Szkoła to zło. Szczególnie, że poza normalną nauką, bierzmowaniem, wzięłam na siebie zbyt dużo nauki dodatkowej.
W każdym razie po serii wierszy, dzisiaj przychodzę z odnalezionym starym opowiadaniem. Jako, że jest stare i pisałam je chyba jeszcze w podstawówce albo na początku gimnazjum to musiałam przeczytać od nowa i myślałam, że mi brzuch ze śmiechu pęknie. Mój obraz szkoły tutaj jest tak oparty na jedynie nienawiści, że to śmieszne. A bohaterka zachowuje się jak Mary Sue. Ona najlepsza, reszta to przedszkolaki. Dlatego proszę o wzięcie tego z dystansem. Tak na poprawę humoru.
Oczywiście mamy tutaj gościa specjalnego, Kuroko Tetsuya z Kuroko no Basket. Miło nam go poznać, chociaż już nie pierwszy raz gości na tym blogu.
Nie wiem czy zauważyliście, ale opowiadanie jest przerwane niczym najprawdziwszy Polsat. Z tego co pamiętam, miało to być dwu częściowe. Pewnie dlatego miałam to w innym folderze. Postanowiłam to dodać w takiej postaci i dać wam wybór. Jeśli wam to starcza, zostawimy to tak, jak jest. A jeśli chcecie poznać ciąg dalszy, to piszcie w komentarzach razem z pomysłami, co się może stać i czemu nikt nie zna Tetsu. Czekam na wasz odzew.
Jak fajnie jest wrócić.
Do zobaczenia!
Ja jednak praktycznie leżałam na ławce szkolnej i wystukiwałam na niej palcami niezidentyfikowany rytm. Nudziłam się tak bardzo, że najchętniej to bym poszła spać, gdyby nie matematyczka, która obserwowała każdego bacznie i tylko czekała, aż ktoś popełni błąd i będzie mogła wstawić mu uwagę, albo chociaż powrzeszczeć na niego. Szkoda tylko, że nie zwracała uwagi na te osoby, które nagminnie przeszkadzały innym, podczas gdy tym, którzy dla przykładu, raz odpowiedzieli coś koleżance z ławki, już chciała uwagi i jedynki wstawiać.
Nigdy nie lubiłam siedzieć w klasach, bo kurz startej kredy dusił mnie, a krzesła były tak niewygodne, że musiałam siedzieć w dziwnych pozycjach, aby nie drętwiały mi nogi, jak i tyłek. Ziewnęłam głośno, nie fatygując się zasłonięciem ust dłonią. Tępo wpatrywałam się w powierzchnię ławki, próbując się skoncentrować na tym, co mówiła pani. To wcale nie było takie proste, szczególnie jak dekoncentrowało mnie otoczenie. Rozmowy, podawane liściki, podbieranie rzeczy niczym małe dzieci. Westchnęłam zrezygnowana i rozejrzałam się po naszej niewielkiej klasie. Widząc zachowanie poniektórych osób, zastanawiałam się, czy trafiłam do właściwej grupy edukacyjnej, bo oni wyglądali mi na przedszkolaki. Oczywiście były osoby normalne, ale chyba zawsze w klasie jest ktoś, przez kogo załamujesz ręce.
Trzymałam między palcami ołówek i machałam nim energicznie. Na początku miałam w planach narysować coś lub napisać jakieś opowiadanie, ale nie miałam weny twórczej. W końcu postanowiłam sobie po bazgrać po ławce, przecież od tego chyba jest, no nie? Robiłam to ołówkiem, aby w razie, gdyby nauczycielka się czepiała, to mogłabym to zetrzeć. Wolałam to niż odkupywać ławkę. Rysując szlaczki i dziwne wzorki, wpadałam na genialny pomysł. Starłam gumką wszystko, co zdołałam wytworzyć i zaczęłam pisać. Musiałam kilka razy poprawiać litery, aby mieć pewność, że nie zetrą się przypadkiem. Nie było to coś wymyślnego, po prostu „Kto tutaj siedzi?”. Starałam się, żeby to zdanie nie było duże, ale dobrze widoczne i rzucające się w oczy. Uśmiechnęłam się zadowolona ze swojej pracy, po czym znów wróciłam do bezczynnego patrzenia się, tym razem w okno. Lało i to całkiem porządnie. Nie wiem, jak mogłam nie zauważyć kropel deszczu rozbijającego się na szybach i nie usłyszeć charakterystycznego dźwięku. Pomimo wszystko lubiłam ulewy, zawsze wydawały mi się przyjemne. Może i było wtedy zimno i zazwyczaj do tego wszystkiego wiało, ale uczucie kropel spadających na moje ciało, szczególnie na twarz było dla mnie kojące i odprężające. Dziwne, nie? A jeszcze dziwniejsze jest to, że jeszcze nigdy się nie pochorowałam po tym.
Dzwonek ogłosił koniec lekcji, co mnie uszczęśliwiło, jednak skrzywiłam się na myśl, że czekają mnie jeszcze trzy następne. Chętnie wyszłabym wtedy na dwór i pokręciła się po dziedzińcu szkolnym, ale woźne mnie nie puściłyby i pewnie by się darły, że tylko zostawię za sobą kałuże wody i będą musiały to sprzątać. Nie rozumiem tego, przecież i tak nie mają co robić w tej szkole. Normalnie powinny sprzątać i tym podobne, ale one jedynie siedziały i plotkowały, sterowały dzwonkami, często się spóźniając, zazwyczaj na koniec zajęć i darły się na ludzi, za to, że nie zmienili obuwia. A jak przyszło usiąść na podłodze, bo ławek brak na korytarzu to całe spodnie usyfione.
Zerwałabym się z ostatnich lekcji, ale, jako że miałam reputację grzecznej dziewczynki i porządnej uczennicy nie wypada mi to robić. Westchnęłam i powlokłam się do sali od historii. Następne męczące i nudne czterdzieści pięć minut w moim życiu.
Kolejnego dnia czekałam przed klasą i gadałam z dziewczynami, matematyczka sprawnie otworzyła drzwi i kazała zająć swoje miejsca. Szybko dotarłam do swojej ławki i dokładnie ją obejrzałam. Jakie było moje zdziwienie, kiedy znalazłam pod moim pytaniem czyjąś odpowiedź. „Jestem Kuroko Tetsuya, a ty?”. Myślałam, że zacznę piszczeć z radości, jednak udało mi się utrzymać emocje na wodzy i tylko się uśmiechnęłam. Nie wiedziałam, że ktoś mi odpiszę i szczerzę w to wątpiłam, a tu taka niespodzianka. Od razu zabrałam się za odpisywanie, nie zwracając uwagi na nauczycielkę. O dziwo, chyba nawet nie zauważyła, że nie zajmuję się tym, co potrzeba, a przynajmniej nie czepiała się mnie. Trzymając naostrzony ołówek, zastanawiałam się, czy podać swoje prawdziwe imię. A może bezpieczniej będzie podać swój pseudonim albo coś wymyślić? W końcu napisałam skrót od imienia, przecież nie może mi nic zrobić. „Cześć, jestem Vita. Miło mi cię poznać, Tetsu”.
Następne trzy miesiące pisaliśmy do siebie na ławce. Już po tygodniu była cała zapełniona i musiałam zetrzeć początek, aby coś napisać. Świetnie mi się z nim rozmawiało, jednak niestety, ale zajęcia w tej sali miałam tylko raz dziennie, więc musiałam czekać do następnego na odpowiedź. Zdziwiło mnie to, że żadna osoba, którą się pytałam o to, czy wie, kim jest Kuroko, nie mogła mi odpowiedzieć, bo nikt go nie znał. Zdawało mi się to dziwne, ale stwierdziłam, że może po prostu podał fałszywe imię i nazwisko, co nie zniechęciło mnie do pisania z nim. Mieliśmy dużo wspólnych zainteresowań, dzięki czemu mogliśmy z łatwością nawiązać ciekawą rozmowę.
Pewnie zastanawiacie się, czemu po prostu nie możemy pisać przez portale społecznościowe czy poprzez wymianę numerów telefonów. Sama nie wiem, czemu tak nie zrobiliśmy, może dlatego, że to po prostu jest nudne? W tej epoce można komunikować się w różne sposoby i na naprawdę wielkie odległości. Jednak to dla mnie jest już monotonne, przereklamowane. Możliwe, że potrzebowałam jakiejś odskoczni w swoim życiu. Musiałam poczuć tę niepewność, kiedy zastanawiałam się, czy mi odpisze, czy nie. Adrenalinę, kiedy nie byłam pewna, że nikt oprócz naszej dwójki tego nie czyta. Sama nie wiem, po co to robiłam, nie rozumiałam się. Tak się stało i się nie odstanie. Poza tym zawsze chciałam, by w moim życiu wydarzyło się coś nieszablonowego. Oczywiście w pozytywnym sensie.
Jednak serce zabiło mi szybciej, chciało wyrwać się z mojej klatki piersiowej, wtedy jak na ławce zobaczyłam te dwa słowa. Czy to w ogóle się działo? Czy to możliwe, że nie śnię? Ręce zaczęły mi się trząść, więc zacisnęłam je w pięści i ułożyłam na kolanach. Powoli ogarniała mnie panika, nie wiedziałam co mam z tą sytuacją zrobić. Może nie wydawała się aż tak poważna, ale te wyrazy mnie przeraziły. Nie byłam pewna, co czuję. Strach, niepewność, zmieszanie. A wystarczyły dwa słowa, aby wywołały we mnie takie emocje. „Spotkajmy się”.
Witajcie!
Strasznie przepraszam, że aż tak długo mnie nie było. Chyba to już równy tydzień. Szkoła to zło. Szczególnie, że poza normalną nauką, bierzmowaniem, wzięłam na siebie zbyt dużo nauki dodatkowej.
W każdym razie po serii wierszy, dzisiaj przychodzę z odnalezionym starym opowiadaniem. Jako, że jest stare i pisałam je chyba jeszcze w podstawówce albo na początku gimnazjum to musiałam przeczytać od nowa i myślałam, że mi brzuch ze śmiechu pęknie. Mój obraz szkoły tutaj jest tak oparty na jedynie nienawiści, że to śmieszne. A bohaterka zachowuje się jak Mary Sue. Ona najlepsza, reszta to przedszkolaki. Dlatego proszę o wzięcie tego z dystansem. Tak na poprawę humoru.
Oczywiście mamy tutaj gościa specjalnego, Kuroko Tetsuya z Kuroko no Basket. Miło nam go poznać, chociaż już nie pierwszy raz gości na tym blogu.
Nie wiem czy zauważyliście, ale opowiadanie jest przerwane niczym najprawdziwszy Polsat. Z tego co pamiętam, miało to być dwu częściowe. Pewnie dlatego miałam to w innym folderze. Postanowiłam to dodać w takiej postaci i dać wam wybór. Jeśli wam to starcza, zostawimy to tak, jak jest. A jeśli chcecie poznać ciąg dalszy, to piszcie w komentarzach razem z pomysłami, co się może stać i czemu nikt nie zna Tetsu. Czekam na wasz odzew.
Jak fajnie jest wrócić.
Do zobaczenia!
wtorek, 2 października 2018
Swoje
Byłam tylko dzieckiem
Niewinnym i naiwnym
Myślałam, że to dobrze
Mieć swój styl
Swoje zdanie
Swoją oryginalność
Być jedynym w swoim rodzaju
Ale dość szybko sprowadzono mnie na ziemię
Boleśnie i brutalnie
Z całym impetem rzucając o grunt
Nie bacząc czy się połamię
Zginę
A zapewniam, że skończyłam w kawałkach
Zdezorientowana
Zagubiona
Zraniona
Ale zrozumiałam jedno
Jeśli wybijesz się z schematu
Skończysz równie marnie jak natrętny komar
Niewinnym i naiwnym
Myślałam, że to dobrze
Mieć swój styl
Swoje zdanie
Swoją oryginalność
Być jedynym w swoim rodzaju
Ale dość szybko sprowadzono mnie na ziemię
Boleśnie i brutalnie
Z całym impetem rzucając o grunt
Nie bacząc czy się połamię
Zginę
A zapewniam, że skończyłam w kawałkach
Zdezorientowana
Zagubiona
Zraniona
Ale zrozumiałam jedno
Jeśli wybijesz się z schematu
Skończysz równie marnie jak natrętny komar
sobota, 29 września 2018
Płatki śniegu
Rozbijały się drodze
Gdy tylko napotkały przeszkody
Raz ogromne drzewo
Sam jego widok przytłaczał śnieżynki
Innym razem to było przezroczyste szkło okien
Całkowicie dla nich niewidoczne
I gdy tak siedziałam na parapecie
Przyszła do mnie mała myśl
Całkiem niepozorna
Ludzie są jak takie płatki śniegu
Niby nic
Szybko przyszła i szybko odejdzie
Jednak ona zakorzeniła się we mnie
Oplotła mój umysł
Nie chciała mnie opuścić
Ludzie są jak śnieżynki
Każdy jest inny
Mały, biały i lśniący
Niby nic
Ale to ludzie targani życiem
Rozbijają się o problemy
Czy te duże
Czy te niewidoczne
I nawet jeśli im się uda
Osiąśc spokojnie na ziemi
Błyszczeć w zimowym słońcu
To i tak przyjdzie wiosna
Roztopi śnieżynki
A one znikną
Gdy tylko napotkały przeszkody
Raz ogromne drzewo
Sam jego widok przytłaczał śnieżynki
Innym razem to było przezroczyste szkło okien
Całkowicie dla nich niewidoczne
I gdy tak siedziałam na parapecie
Przyszła do mnie mała myśl
Całkiem niepozorna
Ludzie są jak takie płatki śniegu
Niby nic
Szybko przyszła i szybko odejdzie
Jednak ona zakorzeniła się we mnie
Oplotła mój umysł
Nie chciała mnie opuścić
Ludzie są jak śnieżynki
Każdy jest inny
Mały, biały i lśniący
Niby nic
Ale to ludzie targani życiem
Rozbijają się o problemy
Czy te duże
Czy te niewidoczne
I nawet jeśli im się uda
Osiąśc spokojnie na ziemi
Błyszczeć w zimowym słońcu
To i tak przyjdzie wiosna
Roztopi śnieżynki
A one znikną
środa, 26 września 2018
Taniec
Przypatrywałem ci się za każdym razem
Tańczyłaś sunąc po parkiecie
Zwinnie i z gracją, jak liście na wietrze
Całkiem odcięta od rzeczywistości
Jedynie muzyka do ciebie docierała
Przepływała przez ciebie, poruszając twoim ciałem
Ten widok poruszał moje wnętrze
Przyprawiał o szybsze bicie serca
Kochałem cię w każdej możliwej odsłonie
I w balecie uwydatniającym grację
Zmysłowym tango pełnym namiętności
W walcu przepełnionym elegancją
Nawet w tańcach ulicznych byłaś piękna
Jednak przyszedł ten czas
Gdy nadeszły ponure myśli
Niekończący się ciąg pytań
Zastanawiałem się, który taniec jest twoim
Tym prawdziwym i jedynym
Jednak wpadł pomysł uwierający moje serce
One wszystkie były fałszywe
Różne maski naciągnięte na spaczone oblicze
Już nawet miałem się odwrócić
Odejść od kłamstw
Ale spojrzałem ci w oczy
I wiedziałem
To nie aktorstwo tylko rozbudowana osobowość
I wiedziałem
Nie miałem zamiaru już nigdy więcej przestać patrzeć
Tańczyłaś sunąc po parkiecie
Zwinnie i z gracją, jak liście na wietrze
Całkiem odcięta od rzeczywistości
Jedynie muzyka do ciebie docierała
Przepływała przez ciebie, poruszając twoim ciałem
Ten widok poruszał moje wnętrze
Przyprawiał o szybsze bicie serca
Kochałem cię w każdej możliwej odsłonie
I w balecie uwydatniającym grację
Zmysłowym tango pełnym namiętności
W walcu przepełnionym elegancją
Nawet w tańcach ulicznych byłaś piękna
Jednak przyszedł ten czas
Gdy nadeszły ponure myśli
Niekończący się ciąg pytań
Zastanawiałem się, który taniec jest twoim
Tym prawdziwym i jedynym
Jednak wpadł pomysł uwierający moje serce
One wszystkie były fałszywe
Różne maski naciągnięte na spaczone oblicze
Już nawet miałem się odwrócić
Odejść od kłamstw
Ale spojrzałem ci w oczy
I wiedziałem
To nie aktorstwo tylko rozbudowana osobowość
I wiedziałem
Nie miałem zamiaru już nigdy więcej przestać patrzeć
sobota, 22 września 2018
Mogiła
Zastanawiałam się
Dlaczego ludzie płaczą nad nie swoim losem
Dlaczego ronią łzy nad nie swoją śmiercią
Przecież to ktoś obcy dokończył żywota
Nieznajomy
Znane imię i nazwisko
Czasem wiek wypisany na klepsydrze
Czarny tłum na pogrzebie wyjawi rodzaj zgonu
Ale nieznajomy
Nie znany uśmiech
Nie znane łzy
Zastanawiałam się
Dlaczego szloch roznosi się po cmentarzu
Dlaczego grymas szpeci każdą z twarzy
Nie pojęte dla mnie
Zbyt trudne
Zastanawiałam się, myślałam i wiem
Zrozumiałam dopiero gdy tego doświadczyłam
Tu nie chodzi o zmarłego
Nawet nie o samą śmierć
To ten ciężar spadających łez
Niemy krzyk wołających dusz
Wykrzywione oblicza czarnej masy
To rozpacz osób bliskich
Zalewa falami wszystkich zebranych
Topi w żalu, który rani ich serca
Teraz wiem
Ale chciałabym nie wiedzieć
Dlaczego ludzie płaczą nad nie swoim losem
Dlaczego ronią łzy nad nie swoją śmiercią
Przecież to ktoś obcy dokończył żywota
Nieznajomy
Znane imię i nazwisko
Czasem wiek wypisany na klepsydrze
Czarny tłum na pogrzebie wyjawi rodzaj zgonu
Ale nieznajomy
Nie znany uśmiech
Nie znane łzy
Zastanawiałam się
Dlaczego szloch roznosi się po cmentarzu
Dlaczego grymas szpeci każdą z twarzy
Nie pojęte dla mnie
Zbyt trudne
Zastanawiałam się, myślałam i wiem
Zrozumiałam dopiero gdy tego doświadczyłam
Tu nie chodzi o zmarłego
Nawet nie o samą śmierć
To ten ciężar spadających łez
Niemy krzyk wołających dusz
Wykrzywione oblicza czarnej masy
To rozpacz osób bliskich
Zalewa falami wszystkich zebranych
Topi w żalu, który rani ich serca
Teraz wiem
Ale chciałabym nie wiedzieć
środa, 19 września 2018
Słońce wyjdzie zza chmur
Chociaż rzucałeś we mnie talerzami,
Chociaż poniżałeś i wyzywałeś,
Chociaż kazałeś odejść.
Nadal czekałam na ten moment,
Gdy zrozumiesz.
Chociaż chciałeś dla mnie dobrze,
Chociaż chciałeś mi dać wolność,
Chociaż chciałeś mi oszczędzić swojego widoku.
Czekałam cierpliwie aż pojmiesz,
Jedynym miejscem, gdzie jest mi dobrze,
Znajduje się jedynie przy twoim boku,
Bo przecież cię kocham moje Słońce.
Nawet jeśli schowasz się teraz za chmurami.
Poczekam.
W końcu zawsze przyjdzie dzień,
Kiedy słońce wyjdzie zza chmur.
Chociaż poniżałeś i wyzywałeś,
Chociaż kazałeś odejść.
Nadal czekałam na ten moment,
Gdy zrozumiesz.
Chociaż chciałeś dla mnie dobrze,
Chociaż chciałeś mi dać wolność,
Chociaż chciałeś mi oszczędzić swojego widoku.
Czekałam cierpliwie aż pojmiesz,
Jedynym miejscem, gdzie jest mi dobrze,
Znajduje się jedynie przy twoim boku,
Bo przecież cię kocham moje Słońce.
Nawet jeśli schowasz się teraz za chmurami.
Poczekam.
W końcu zawsze przyjdzie dzień,
Kiedy słońce wyjdzie zza chmur.
poniedziałek, 17 września 2018
Nieznośna pchła
Ciągle powtarzałeś mi w kółko to samo
Budzę się z twoim imieniem co rano
Zawsze przy mnie byłeś
I chociaż brzmi to dość infantylnie
Wierzyłam w każde twoje słowo
Za co dzisiaj płacę bardzo słono
Obiecałeś mi kawałek nieba uchylić
Więc niedługo przed moją pięścią będziesz musiał się schylić
Bo teraz gdy otoczyłam się ciemnością
Zaczęłam wierzyć, że moje życie ocieka samotnością
Pod byle pretekstem mnie odrzuciłeś
Jedynie mnie załamaną po sobie zostawiłeś
Więc nie wracaj do mnie jak nieznośna pchła
Bo na pewno nie chcesz zobaczyć mojego truchła
Budzę się z twoim imieniem co rano
Zawsze przy mnie byłeś
I chociaż brzmi to dość infantylnie
Wierzyłam w każde twoje słowo
Za co dzisiaj płacę bardzo słono
Obiecałeś mi kawałek nieba uchylić
Więc niedługo przed moją pięścią będziesz musiał się schylić
Bo teraz gdy otoczyłam się ciemnością
Zaczęłam wierzyć, że moje życie ocieka samotnością
Pod byle pretekstem mnie odrzuciłeś
Jedynie mnie załamaną po sobie zostawiłeś
Więc nie wracaj do mnie jak nieznośna pchła
Bo na pewno nie chcesz zobaczyć mojego truchła
sobota, 15 września 2018
Dzieci technologii
Dzieci technologii
Chciwie pragnąc więcej
Łakomie patrząc na bogactwa
Zazdrość wyżera wnętrza
Gniew emanuje dookoła
Używki, uzależnienia
Wiążą, splatają grubym sznurem
Boleśnie ocierając skórę
Patrzę na nich
Nie z żalem
Nie z pogardą
Patrzę ze smutkiem
Rozpaczą
Kiedy to się stało
Kiedy zaczęło
Nie walić
Nie upadać
Ale budować gruby mur
Odcinając uczucia
Ukrywając w bezpiecznej sferze
Patrzę i widzę
Głęboko myśląc
Czy oni też zobaczą
Chciwie pragnąc więcej
Łakomie patrząc na bogactwa
Zazdrość wyżera wnętrza
Gniew emanuje dookoła
Używki, uzależnienia
Wiążą, splatają grubym sznurem
Boleśnie ocierając skórę
Patrzę na nich
Nie z żalem
Nie z pogardą
Patrzę ze smutkiem
Rozpaczą
Kiedy to się stało
Kiedy zaczęło
Nie walić
Nie upadać
Ale budować gruby mur
Odcinając uczucia
Ukrywając w bezpiecznej sferze
Patrzę i widzę
Głęboko myśląc
Czy oni też zobaczą
wtorek, 11 września 2018
Liście
Nasza dwójka jest jak te liście.
Wirujemy na podmuchach wiatru,
Raz opadając prawie całkiem na ziemię,
A raz wznosząc się wysoko w niebo.
Zbliżamy się do siebie,
Aby chwilę później się rozdzielić.
Nasza miłość jest bardzo podobna.
Jak te prądy powietrza,
Silna i mocna,
Czasami słabnąca.
Zazwyczaj dająca się pokonać przeszkodą,
Zmuszona omijać budynki,
Ale nieraz niszcząca bariery na jej drodze,
Łamiąca drzewa i zrywająca dachy.
Problem w tym, że tylko ja się staram.
Nieodwzajemnione uczucie.
Upadamy,
Gdy ty ranisz mnie słowem, gestem, odmową.
Wznosimy,
Gdy ja pomimo tego się nie poddaję.
Tylko ile jeszcze wytrzymam?
Ile zdołam utrzymać twojej ignorancji?
Czuję się jak Atlas, który trzyma świat na swych barkach.
Tak ja na ramionach mam naszą miłość.
Moją miłość.
Niech mi jednak ktoś odpowie,
Nawet ty moje kochanie.
Ile jeszcze będę stać, zanim upadnę?
Wirujemy na podmuchach wiatru,
Raz opadając prawie całkiem na ziemię,
A raz wznosząc się wysoko w niebo.
Zbliżamy się do siebie,
Aby chwilę później się rozdzielić.
Nasza miłość jest bardzo podobna.
Jak te prądy powietrza,
Silna i mocna,
Czasami słabnąca.
Zazwyczaj dająca się pokonać przeszkodą,
Zmuszona omijać budynki,
Ale nieraz niszcząca bariery na jej drodze,
Łamiąca drzewa i zrywająca dachy.
Problem w tym, że tylko ja się staram.
Nieodwzajemnione uczucie.
Upadamy,
Gdy ty ranisz mnie słowem, gestem, odmową.
Wznosimy,
Gdy ja pomimo tego się nie poddaję.
Tylko ile jeszcze wytrzymam?
Ile zdołam utrzymać twojej ignorancji?
Czuję się jak Atlas, który trzyma świat na swych barkach.
Tak ja na ramionach mam naszą miłość.
Moją miłość.
Niech mi jednak ktoś odpowie,
Nawet ty moje kochanie.
Ile jeszcze będę stać, zanim upadnę?
poniedziałek, 10 września 2018
Nowy dom, czyli o tym, jak rudy kocur się schował i nie chciał wyjść
Witajcie!
Może nikogo to nie interesuje albo przeciwnie, znajduje się duszyczka, która zainteresowała się tym, co dzieje się z Jedynką, rudym kocurkiem, którego ogłoszenie razem ze zdjęciami dodałam razem z krótkim opowiadaniem Przygarnij kropka albo raczej przygarnij kotka.
Oficjalnie ogłaszam, że właśnie ten słodziak znalazł nowy dom i to nawet w tej samej miejscowości, co mieszkam. Jednak wcale nie było to takie łatwe, jak się może wydawać.
Szczególnie że kot zwiał.
Zaczęło się od tego, że Vita jako rasowy włóczykij, gdy tylko nadarzyła okazja, zabrała swoje manatki i dwójkę dzieci, Toffika i Figę tak swoją drogą, może ktoś ich pamięta, pojechała sobie do siostry. Tyle ją widziano w domu aż do samego wieczora.
W czasie gdy zapewne leżałam sobie wygodnie rozłożona na kanapie i oglądałam Mam Talent, moja mama ugościła w naszym domu dalszą sąsiadkę, która bez zapowiedzi przyszła do nas po kota. Co prawda już wcześniej wiedzieliśmy, że jednego przygarnie, ale dnia swoich odwiedzin nie określiła. Razem ze swoimi dziećmi, wybrała kota praktycznie już na wstępie. I już chciała wracać do siebie, gdy moja mama, na szczęście, zorientowała się, że wzięli nie tego kota, co mogli. W sensie są albo raczej były u nas cztery koty, w tym trzy na wydanie i jeden miał zostać jako mój przyjaciel. No i akurat chcieli porwać tego mojego. Oczywiście jako bezinteresowna przyjaciółka i babcia mojego kochanego Vanisha (oczywiście tak samo kocham pozostałe wnuki, w końcu jako babcia nie mogę faworyzować, jednak cichym szeptem mogę dodać, że to właśnie Vanish jako jedyny przychodzi do mnie, nawet jeśli nie jest głodny), specjalnie poszłabym do sąsiadki, wyjaśniając całą sprawę, ale jednak lepiej, że nie musiałam tego robić.
Mama, mając na uwadze moje prośby, rozkazy, a wręcz groźby, szybko zabrała Vanisha i zaproponowała właśnie Jedynkę, który jest podobny z wyglądu. Tylko pojawiły się małe komplikacje.
Kot rozpłynął się w powietrzu. Dosłownie znikł. Szukali go po całym podwórku. Nie przychodził ani na wołanie zwyczajowego kici kici, ani na tymczasowe imię, nawet na potrząsanie pudełka z suchą karmą. Jednak namierzyli w końcu zbiega, a ten został zabrany do nowego domu.
Najlepsze w całej tej historii, którą swoją drogą usłyszałam dopiero, kiedy przy karmieniu kotów następnego dnia szukałam Jedynki, który został już oddany, jest to, że ten sam kocur podczas, gdy wszyscy zawzięcie go szukali, on spał w ogródku wylegiwując się na słońcu pomiędzy kwiatami.
Podsumowując całe zajście, Vanish siedzi sobie grzecznie u nas, Jedynek, który pewnie już nie jest Jedynkiem, znalazł dom, który zapewni mu opiekę, a do tego jest niedaleko, a pozostałe koty także mają się bardzo dobrze, na przykład Trójka, która aktualnie nie jest Trójką, ale nie ma jeszcze imienia, mieszka u mojej przyjaciółki Mass i spędza czas w towarzystwie innych kotów.
Tak więc waleczne pokolenie dzieci Luci przeżyło i pokonało trudności, a teraz żyją o wiele szczęśliwiej, niż się na to zapowiadało.
Jako, że w tym poście nie ma żadnego opowiadania ani wiersza, postanowiłam dodać go do moich Niezapomnianych Historii, gdzie na pewno się wpasuje.
Do zobaczenia wkrótce!
Może nikogo to nie interesuje albo przeciwnie, znajduje się duszyczka, która zainteresowała się tym, co dzieje się z Jedynką, rudym kocurkiem, którego ogłoszenie razem ze zdjęciami dodałam razem z krótkim opowiadaniem Przygarnij kropka albo raczej przygarnij kotka.
Oficjalnie ogłaszam, że właśnie ten słodziak znalazł nowy dom i to nawet w tej samej miejscowości, co mieszkam. Jednak wcale nie było to takie łatwe, jak się może wydawać.
Szczególnie że kot zwiał.
Zaczęło się od tego, że Vita jako rasowy włóczykij, gdy tylko nadarzyła okazja, zabrała swoje manatki i dwójkę dzieci, Toffika i Figę tak swoją drogą, może ktoś ich pamięta, pojechała sobie do siostry. Tyle ją widziano w domu aż do samego wieczora.
W czasie gdy zapewne leżałam sobie wygodnie rozłożona na kanapie i oglądałam Mam Talent, moja mama ugościła w naszym domu dalszą sąsiadkę, która bez zapowiedzi przyszła do nas po kota. Co prawda już wcześniej wiedzieliśmy, że jednego przygarnie, ale dnia swoich odwiedzin nie określiła. Razem ze swoimi dziećmi, wybrała kota praktycznie już na wstępie. I już chciała wracać do siebie, gdy moja mama, na szczęście, zorientowała się, że wzięli nie tego kota, co mogli. W sensie są albo raczej były u nas cztery koty, w tym trzy na wydanie i jeden miał zostać jako mój przyjaciel. No i akurat chcieli porwać tego mojego. Oczywiście jako bezinteresowna przyjaciółka i babcia mojego kochanego Vanisha (oczywiście tak samo kocham pozostałe wnuki, w końcu jako babcia nie mogę faworyzować, jednak cichym szeptem mogę dodać, że to właśnie Vanish jako jedyny przychodzi do mnie, nawet jeśli nie jest głodny), specjalnie poszłabym do sąsiadki, wyjaśniając całą sprawę, ale jednak lepiej, że nie musiałam tego robić.
Mama, mając na uwadze moje prośby, rozkazy, a wręcz groźby, szybko zabrała Vanisha i zaproponowała właśnie Jedynkę, który jest podobny z wyglądu. Tylko pojawiły się małe komplikacje.
Kot rozpłynął się w powietrzu. Dosłownie znikł. Szukali go po całym podwórku. Nie przychodził ani na wołanie zwyczajowego kici kici, ani na tymczasowe imię, nawet na potrząsanie pudełka z suchą karmą. Jednak namierzyli w końcu zbiega, a ten został zabrany do nowego domu.
Najlepsze w całej tej historii, którą swoją drogą usłyszałam dopiero, kiedy przy karmieniu kotów następnego dnia szukałam Jedynki, który został już oddany, jest to, że ten sam kocur podczas, gdy wszyscy zawzięcie go szukali, on spał w ogródku wylegiwując się na słońcu pomiędzy kwiatami.
Podsumowując całe zajście, Vanish siedzi sobie grzecznie u nas, Jedynek, który pewnie już nie jest Jedynkiem, znalazł dom, który zapewni mu opiekę, a do tego jest niedaleko, a pozostałe koty także mają się bardzo dobrze, na przykład Trójka, która aktualnie nie jest Trójką, ale nie ma jeszcze imienia, mieszka u mojej przyjaciółki Mass i spędza czas w towarzystwie innych kotów.
Tak więc waleczne pokolenie dzieci Luci przeżyło i pokonało trudności, a teraz żyją o wiele szczęśliwiej, niż się na to zapowiadało.
Jako, że w tym poście nie ma żadnego opowiadania ani wiersza, postanowiłam dodać go do moich Niezapomnianych Historii, gdzie na pewno się wpasuje.
Do zobaczenia wkrótce!
niedziela, 9 września 2018
Kogo zniszczyłeś
Hej, patrz na mnie.
Widzisz to?
Na pewno widzisz.
Ciemnie wory pod oczami na bladej cerze,
Wystające kości, na których opina się skóra,
Przekrwione oczy z mętnym spojrzeniem,
Zniszczone potargane włosy wypadające garściami,
Szpetne strupy biegnące podłużnie po mych przedramionach.
Na pewno czujesz strach widząc mnie.
Jak wrzeszczę i krzyczę zdzierając gardło,
Resztkami paznokci rozdrapuje rany,
Łzy ciekną po moim wykrzywionym obliczu.
Wyglądam, zachowuje się i czuje jak dzikie zwierzę.
Spłoszone, skrzywdzone i zagonione w kąt.
Złapane, uwięzione i porzucone.
Hej, spójrz na mnie.
Patrz na mnie!
Widzisz?
Na pewno widzisz to kim się stałem,
Co ze mnie pozostało.
Staczam się coraz szybciej.
Jeszcze trochę.
Jeszcze trochę i roztrzaskam się o dno.
Zostanie ze mnie tylko krwawa plama.
Hej, patrz na mnie.
Patrz na to co stworzyłeś,
Albo raczej kogo zniszczyłeś.
Widzisz to?
Na pewno widzisz.
Ciemnie wory pod oczami na bladej cerze,
Wystające kości, na których opina się skóra,
Przekrwione oczy z mętnym spojrzeniem,
Zniszczone potargane włosy wypadające garściami,
Szpetne strupy biegnące podłużnie po mych przedramionach.
Na pewno czujesz strach widząc mnie.
Jak wrzeszczę i krzyczę zdzierając gardło,
Resztkami paznokci rozdrapuje rany,
Łzy ciekną po moim wykrzywionym obliczu.
Wyglądam, zachowuje się i czuje jak dzikie zwierzę.
Spłoszone, skrzywdzone i zagonione w kąt.
Złapane, uwięzione i porzucone.
Hej, spójrz na mnie.
Patrz na mnie!
Widzisz?
Na pewno widzisz to kim się stałem,
Co ze mnie pozostało.
Staczam się coraz szybciej.
Jeszcze trochę.
Jeszcze trochę i roztrzaskam się o dno.
Zostanie ze mnie tylko krwawa plama.
Hej, patrz na mnie.
Patrz na to co stworzyłeś,
Albo raczej kogo zniszczyłeś.
piątek, 7 września 2018
Spójrz na mnie
Hej, spójrz na mnie.
Widzisz jak moje płatki
Lśnią w kroplach porannej rosy?
Hej, zobacz mnie.
Dotknij moich liści,
Otoczę swym zapachem całego ciebie.
Hej, uratuj mnie.
Okryj mnie przed nagłym mrozem,
Ukryj przed wielkimi potworami,
Schowaj przed zarazą, która niszczy mnie od środka.
Hej, widzisz mnie?
Widzisz jak moje płatki
Lśnią w kroplach porannej rosy?
Hej, zobacz mnie.
Dotknij moich liści,
Otoczę swym zapachem całego ciebie.
Hej, uratuj mnie.
Okryj mnie przed nagłym mrozem,
Ukryj przed wielkimi potworami,
Schowaj przed zarazą, która niszczy mnie od środka.
Hej, widzisz mnie?
środa, 5 września 2018
Rysy jak linie papilarne
Dusza ugięła się pod naporem ciężaru,
Nie tylko jej problemów i uczuć
Żywiona przez kłamstwa i zdrady.
Pękła i rozsypała się na kawałki.
I nawet jeśli się ją poskleja,
To nadal pozostaną rysy,
Które niczym linie papilarne.
Na zawsze będą wyjątkowe.
Nie tylko jej problemów i uczuć
Żywiona przez kłamstwa i zdrady.
Pękła i rozsypała się na kawałki.
I nawet jeśli się ją poskleja,
To nadal pozostaną rysy,
Które niczym linie papilarne.
Na zawsze będą wyjątkowe.
poniedziałek, 3 września 2018
Przygarnij kropka albo raczej przygarnij kotka
Świat wydawał się dziwny, wręcz nieznajomy. Jakby wylądowała na całkowicie innej planecie. Znikły zapamiętane okolice, a zastąpiły je obce krajobrazy. Wszystko przytłaczało i nachalnie napierało na biedną kotkę. Nie mogła się odnaleźć, w ogóle nie wiedziała, gdzie się znajduje, a co najważniejsze, gdzie jej dom. Zagubionym wzrokiem wypatrywała czegokolwiek, co mogłoby jej pomóc, ale wszystko dookoła, widoki, a nawet zapachy, były nieznane i przerażające.
Jednak musiała oponować ogarniającą ją panikę, rozpacz i dezorientacje. Musiała sobie poradzić, w końcu była kotem. Indywidualistką i samowystarczalną jednostką. Priorytetem było znaleźć jakieś schronienie, pomimo ciepłego okresu, noce nadal bywały zbyt chłodne. A najgorsze były deszcze albo raczej huragany, ulewy, burze, wichury. Woda spadająca z nieba ziębiła zmarznięte ciało, moczyła doszczętnie futro, zmywała zapachy, zmniejszała widoczność i utrudniała poruszanie się. Kolejną sprawą do załatwienia było pożywienie. Z tym trzeba było się o wiele więcej nabiegać.
Dała radę, może to było zrządzenie losu lub zwykłe szczęście w nieszczęściu, może nawet i to, i to, ale trafiła wręcz idealnie. Ciepła rodzina zapewniająca pewniejsze jedzenie niż polowanie na myszy i jaszczurki, a tym bardziej pomniejsze ptaki. Z dachem nad głową też nie było większego problemu, stodoła, szopki, jak i garaże były dla niej łatwodostępne, w końcu z tak niedużym i smukłym ciałem wcisnęłaby się wszędzie. Do wyboru do koloru.
Żyło się pięknie, możliwe, że nawet lepiej niż wcześniej. Ludzie nie próbowali na siłę udomawiać jej dziką duszę. Nie potrzebowała kokard wy wiązanych na szyi, żeby czuć od nich troskę i opiekę, jaką nią obdarzali. Nawet dali jej imię. Do tego nie była sama, w pobliżu kręciło się dużo przyjaciół, z którymi spędzała czas, gdy akurat ludzi nie było na dworze. Szczególnie czarny kocur dotrzymywał jej towarzystwa. Praktycznie wszędzie chodzili razem. Prawdopodobnie także i on trafił do tego dziwnego świata.
Czas leciał, dzień ustępował nocy, a noc dniu. I tak na okrągło. Robiło się cieplej, mogła przyjemnie wygrzewać się w promieniach słońca. Z ludźmi dogadywała się coraz lepiej, mieli nawet swój sekretny kod. Gdy była głodna, wskakiwała na parapet i miała pewność, że niedługo ktoś wyjdzie nasypać karmy do miski albo chociaż pogłaszcze po grzbiecie i podrapie za uchem. W zamian za pomoc często pilnowała, kto przychodzi do nich i z jakimi zamiarami, wyłapywała także podstępne myszy, a jaszczurki, które na zbyt wiele sobie pozwalały, kończyły jako jej zabawki.
Przyszedł także czas, gdy Lucia, bo tak ją nazywano, urodziła potomstwo. Zdrowe, ładne, zapowiadające dobrą przyszłość pokolenia. Pozwalała ludziom zbliżać się do jej worka z wiórami, który uznała za najlepsze miejsce do okocenia się, ponieważ im ufała. W końcu jej pomogli, jak niby mogliby teraz skrzywdzić jej dzieci.
Cała piątka kociąt rosła jak na drożdżach. Nim się wszyscy obejrzeli, już powoli każde z nich otwierało oczy. Chociaż wykarmienie takiej gromady nie było dla niej czymś łatwym, to starała się, jak tylko mogła, żeby być najlepszą matką. Działała, jak instynkt jej podpowiadał. Dawała sobie radę, w końcu była kotem. Potrafiła przegonić nieznaną kotkę, o którą była zazdrosna, to mogła też wychować dzieci.
Tego dnia, gdy właśnie wracała do domu, żeby nakarmić dzieci, nie przewidziała, że może jej się coś stać. A stało. Podczas gdy powolnie przechodziła na drugą stronę ulicy, jej ostatnią prostą, żeby dostać się do domu, potrącił ją samochód. Zapewne rozpędzony, bo przecież zrobili nową nawierzchnię drogi, a do tego trzeba było się spieszyć, bo był dzień targowy. Siła uderzenia sprawiła, że zmarła praktycznie na miejscu. Nie wiadomo czy cierpiała, a jeśli tak, to, jak długo. Nie wiadomo, kto to zrobił, bo nawet nie pomyślał o tym, żeby zatrzymać się po zabiciu jakiegoś tam dachowca. Zwykłą wyrzuconą przybłędę.
Widok, jaki została jej ludzka rodzina, po tym, jak wyszła na dwór, wyciskał im łzy z oczu. Niemy krzyk rozrywał ich wrażliwe i zrozpaczone dusze.
Jednak czasu nie da się cofnąć, musieli myśleć nad przyszłością, bo właśnie tak oto zostali sami z piątką części, jakie pozostały po Luci.
Życie poza znajomym od urodzenia workiem z wiórami wydawało się dziwne dla pięciu zaledwie dwutygodniowych kłębków puchu, które dopiero otwierały oczy. Strzykawki nie przypominały miękkich sutków matki, a mleko także inaczej smakowało.
Walczyły cały czas, szły w kierunku życia, żeby jak najszybciej odejść od granicy. Chociaż bardziej stawiały nieporadne kroki albo nawet pełzły. Jednak byli kotami, pokoleniem pochodzącym od Luci. Samo to wymagało od nich przeżycia w tym samym dziwnym świecie, w jakim znalazła się ich matka. Mieli o tyle szczęścia, że nie zostali sami, że dano im choćby szanse.
Przeżyli. Cała piątka.
Tak właśnie do dziś dnia, mimo wielu przeszkód i utrudnień żyją. Już prawie trzy miesiące albo raczej dopiero trzy miesiące.
Przeżyli w tym dziwnym świecie.
Witajcie!
Dzisiaj przyszłam do was nie tylko z krótkim opowiadaniem, głównie ten post jest przeznaczony ogłoszeniu, a to krótkie opowiadanie miało za zadanie wyjaśnić całą historię z tym związaną.
Poszukuje dobrej duszyczki, która będzie miała nie tylko możliwość, ale także kompetencje przygarnąć małego kotka. Chodzi mi bardziej o to, że nie chcę oddać go komuś, kto po tym jak dorośnie będzie miał go w dupie albo wyrzuci gdzieś do rowu czy w lesie. To ma być przyjaciel, a nie zachcianka.
Kociak aktualnie nie ma imienia, chociaż nazywamy go Jeden, żeby wiedzieć o którego kota nam chodzi. Oczywiście imię do zmienienia i tak na nie nie reaguje zbytnio. Jest to kocurek, który niedługo będzie miał trzy miesiące, urodził się dokładnie 13 czerwca 2018 roku. To zwykły dachowiec, ale czyż nie dachowce są najbardziej niezwykłe?
Wygląda jak na załączonych zdjęciach, czyli umaszczenie rudo-białe, oczy (boże, jaki to kolor xd) zielono-żółto-brązowe, chociaż możliwe, że się jeszcze troszkę zmieni. Różowy nos, białe wąsy i mięciusie futerko. Tak, jak wspomniałam dachowiec, więc wyrośnie jak każde inne tego typu koty. Nie będzie jakoś szczególnie wielki, ani szczególnie mały.
Co do charakteru, to jest to nadal kociak, potrzebuje uwagi albo chociażby towarzysza do zabaw. Aktualnie przebywa na dworze, więc jeśli ktoś chciałby zabrać go do domu musiałby go nauczyć robić do kuwety, jednakże jest to młody kociak, więc jeszcze wszystkiego da się nauczyć czy odrobinie cierpliwości. Załatwia się w górce piachu jaki nam pozostał po wykopaniu dołu na szambo, więc nie powinno być aż tak źle c; Jest on chyba tym najspokojniejszym z rodzeństwa, przynajmniej tak mi się wydaje. Toleruje każdego człowieka, dorosłych jak i dzieci, do tego inne koty i psy (jeśli nie szczekają i nie ganiają go). Lubi być mizianym wtedy kiedy on tego chce, a ogół trzyma się bardziej na uboczu (przynajmniej w porównaniu do jego brata, który momentami mi włazi pod nogi).
Kociak wydaje się być w pełni zdrowy, nie ma biegunki czy wymiotów ani nic podobnego. Jednakże nie był u weterynarza, więc zdałoby się z nim do takowego przejść. Chcę mu znaleźć dobry dom, głównie dlatego, że ja sama nie jestem w stanie utrzymać go przy takim zwierzyńcu, jaki już posiadam. Trzy psy, dwa szczury i cztery koty to jednak dużo, szczególnie, że w domu jeszcze jest szynszyl, myszoskoczek i akwarium rybek. Nie jestem w stanie finansowo zapewnić mu jak najlepszej opieki, szczególnie medycznej, dlatego poszukuje kogoś, kto będzie w stanie przygarnąć kociaka.
Wszystkich zainteresowanych, którzy mają pytania bądź zdecydowali się na jego adopcję, zapraszam do komentarzy pod tym postem albo na email martasu.com@gmail.com
Mam nadzieję, że ktoś pokocha takiego słodziaka.
Jeszcze jedna sprawa, dzisiaj rozpoczął się rok szkolny. Podejrzewam, że raczej niewielu się z tego cieszy. Jednak życzę wszystkim, żeby nauczyciele nie męczyli, nie było wam nudno na lekcjach, każdy zdał do następnej klasy. Pocieszajmy się odliczaniem do przerwy świątecznej c;
Jednak musiała oponować ogarniającą ją panikę, rozpacz i dezorientacje. Musiała sobie poradzić, w końcu była kotem. Indywidualistką i samowystarczalną jednostką. Priorytetem było znaleźć jakieś schronienie, pomimo ciepłego okresu, noce nadal bywały zbyt chłodne. A najgorsze były deszcze albo raczej huragany, ulewy, burze, wichury. Woda spadająca z nieba ziębiła zmarznięte ciało, moczyła doszczętnie futro, zmywała zapachy, zmniejszała widoczność i utrudniała poruszanie się. Kolejną sprawą do załatwienia było pożywienie. Z tym trzeba było się o wiele więcej nabiegać.
Dała radę, może to było zrządzenie losu lub zwykłe szczęście w nieszczęściu, może nawet i to, i to, ale trafiła wręcz idealnie. Ciepła rodzina zapewniająca pewniejsze jedzenie niż polowanie na myszy i jaszczurki, a tym bardziej pomniejsze ptaki. Z dachem nad głową też nie było większego problemu, stodoła, szopki, jak i garaże były dla niej łatwodostępne, w końcu z tak niedużym i smukłym ciałem wcisnęłaby się wszędzie. Do wyboru do koloru.
Żyło się pięknie, możliwe, że nawet lepiej niż wcześniej. Ludzie nie próbowali na siłę udomawiać jej dziką duszę. Nie potrzebowała kokard wy wiązanych na szyi, żeby czuć od nich troskę i opiekę, jaką nią obdarzali. Nawet dali jej imię. Do tego nie była sama, w pobliżu kręciło się dużo przyjaciół, z którymi spędzała czas, gdy akurat ludzi nie było na dworze. Szczególnie czarny kocur dotrzymywał jej towarzystwa. Praktycznie wszędzie chodzili razem. Prawdopodobnie także i on trafił do tego dziwnego świata.
Czas leciał, dzień ustępował nocy, a noc dniu. I tak na okrągło. Robiło się cieplej, mogła przyjemnie wygrzewać się w promieniach słońca. Z ludźmi dogadywała się coraz lepiej, mieli nawet swój sekretny kod. Gdy była głodna, wskakiwała na parapet i miała pewność, że niedługo ktoś wyjdzie nasypać karmy do miski albo chociaż pogłaszcze po grzbiecie i podrapie za uchem. W zamian za pomoc często pilnowała, kto przychodzi do nich i z jakimi zamiarami, wyłapywała także podstępne myszy, a jaszczurki, które na zbyt wiele sobie pozwalały, kończyły jako jej zabawki.
Przyszedł także czas, gdy Lucia, bo tak ją nazywano, urodziła potomstwo. Zdrowe, ładne, zapowiadające dobrą przyszłość pokolenia. Pozwalała ludziom zbliżać się do jej worka z wiórami, który uznała za najlepsze miejsce do okocenia się, ponieważ im ufała. W końcu jej pomogli, jak niby mogliby teraz skrzywdzić jej dzieci.
Cała piątka kociąt rosła jak na drożdżach. Nim się wszyscy obejrzeli, już powoli każde z nich otwierało oczy. Chociaż wykarmienie takiej gromady nie było dla niej czymś łatwym, to starała się, jak tylko mogła, żeby być najlepszą matką. Działała, jak instynkt jej podpowiadał. Dawała sobie radę, w końcu była kotem. Potrafiła przegonić nieznaną kotkę, o którą była zazdrosna, to mogła też wychować dzieci.
Tego dnia, gdy właśnie wracała do domu, żeby nakarmić dzieci, nie przewidziała, że może jej się coś stać. A stało. Podczas gdy powolnie przechodziła na drugą stronę ulicy, jej ostatnią prostą, żeby dostać się do domu, potrącił ją samochód. Zapewne rozpędzony, bo przecież zrobili nową nawierzchnię drogi, a do tego trzeba było się spieszyć, bo był dzień targowy. Siła uderzenia sprawiła, że zmarła praktycznie na miejscu. Nie wiadomo czy cierpiała, a jeśli tak, to, jak długo. Nie wiadomo, kto to zrobił, bo nawet nie pomyślał o tym, żeby zatrzymać się po zabiciu jakiegoś tam dachowca. Zwykłą wyrzuconą przybłędę.
Widok, jaki została jej ludzka rodzina, po tym, jak wyszła na dwór, wyciskał im łzy z oczu. Niemy krzyk rozrywał ich wrażliwe i zrozpaczone dusze.
Jednak czasu nie da się cofnąć, musieli myśleć nad przyszłością, bo właśnie tak oto zostali sami z piątką części, jakie pozostały po Luci.
Życie poza znajomym od urodzenia workiem z wiórami wydawało się dziwne dla pięciu zaledwie dwutygodniowych kłębków puchu, które dopiero otwierały oczy. Strzykawki nie przypominały miękkich sutków matki, a mleko także inaczej smakowało.
Walczyły cały czas, szły w kierunku życia, żeby jak najszybciej odejść od granicy. Chociaż bardziej stawiały nieporadne kroki albo nawet pełzły. Jednak byli kotami, pokoleniem pochodzącym od Luci. Samo to wymagało od nich przeżycia w tym samym dziwnym świecie, w jakim znalazła się ich matka. Mieli o tyle szczęścia, że nie zostali sami, że dano im choćby szanse.
Przeżyli. Cała piątka.
Tak właśnie do dziś dnia, mimo wielu przeszkód i utrudnień żyją. Już prawie trzy miesiące albo raczej dopiero trzy miesiące.
Przeżyli w tym dziwnym świecie.
Witajcie!
Dzisiaj przyszłam do was nie tylko z krótkim opowiadaniem, głównie ten post jest przeznaczony ogłoszeniu, a to krótkie opowiadanie miało za zadanie wyjaśnić całą historię z tym związaną.
Poszukuje dobrej duszyczki, która będzie miała nie tylko możliwość, ale także kompetencje przygarnąć małego kotka. Chodzi mi bardziej o to, że nie chcę oddać go komuś, kto po tym jak dorośnie będzie miał go w dupie albo wyrzuci gdzieś do rowu czy w lesie. To ma być przyjaciel, a nie zachcianka.
Kociak aktualnie nie ma imienia, chociaż nazywamy go Jeden, żeby wiedzieć o którego kota nam chodzi. Oczywiście imię do zmienienia i tak na nie nie reaguje zbytnio. Jest to kocurek, który niedługo będzie miał trzy miesiące, urodził się dokładnie 13 czerwca 2018 roku. To zwykły dachowiec, ale czyż nie dachowce są najbardziej niezwykłe?
Wygląda jak na załączonych zdjęciach, czyli umaszczenie rudo-białe, oczy (boże, jaki to kolor xd) zielono-żółto-brązowe, chociaż możliwe, że się jeszcze troszkę zmieni. Różowy nos, białe wąsy i mięciusie futerko. Tak, jak wspomniałam dachowiec, więc wyrośnie jak każde inne tego typu koty. Nie będzie jakoś szczególnie wielki, ani szczególnie mały.
Co do charakteru, to jest to nadal kociak, potrzebuje uwagi albo chociażby towarzysza do zabaw. Aktualnie przebywa na dworze, więc jeśli ktoś chciałby zabrać go do domu musiałby go nauczyć robić do kuwety, jednakże jest to młody kociak, więc jeszcze wszystkiego da się nauczyć czy odrobinie cierpliwości. Załatwia się w górce piachu jaki nam pozostał po wykopaniu dołu na szambo, więc nie powinno być aż tak źle c; Jest on chyba tym najspokojniejszym z rodzeństwa, przynajmniej tak mi się wydaje. Toleruje każdego człowieka, dorosłych jak i dzieci, do tego inne koty i psy (jeśli nie szczekają i nie ganiają go). Lubi być mizianym wtedy kiedy on tego chce, a ogół trzyma się bardziej na uboczu (przynajmniej w porównaniu do jego brata, który momentami mi włazi pod nogi).
Kociak wydaje się być w pełni zdrowy, nie ma biegunki czy wymiotów ani nic podobnego. Jednakże nie był u weterynarza, więc zdałoby się z nim do takowego przejść. Chcę mu znaleźć dobry dom, głównie dlatego, że ja sama nie jestem w stanie utrzymać go przy takim zwierzyńcu, jaki już posiadam. Trzy psy, dwa szczury i cztery koty to jednak dużo, szczególnie, że w domu jeszcze jest szynszyl, myszoskoczek i akwarium rybek. Nie jestem w stanie finansowo zapewnić mu jak najlepszej opieki, szczególnie medycznej, dlatego poszukuje kogoś, kto będzie w stanie przygarnąć kociaka.
Wszystkich zainteresowanych, którzy mają pytania bądź zdecydowali się na jego adopcję, zapraszam do komentarzy pod tym postem albo na email martasu.com@gmail.com
Mam nadzieję, że ktoś pokocha takiego słodziaka.
Jeszcze jedna sprawa, dzisiaj rozpoczął się rok szkolny. Podejrzewam, że raczej niewielu się z tego cieszy. Jednak życzę wszystkim, żeby nauczyciele nie męczyli, nie było wam nudno na lekcjach, każdy zdał do następnej klasy. Pocieszajmy się odliczaniem do przerwy świątecznej c;
Subskrybuj:
Posty (Atom)