Świat wydawał się dziwny, wręcz nieznajomy. Jakby wylądowała na całkowicie innej planecie. Znikły zapamiętane okolice, a zastąpiły je obce krajobrazy. Wszystko przytłaczało i nachalnie napierało na biedną kotkę. Nie mogła się odnaleźć, w ogóle nie wiedziała, gdzie się znajduje, a co najważniejsze, gdzie jej dom. Zagubionym wzrokiem wypatrywała czegokolwiek, co mogłoby jej pomóc, ale wszystko dookoła, widoki, a nawet zapachy, były nieznane i przerażające.
Jednak musiała oponować ogarniającą ją panikę, rozpacz i dezorientacje. Musiała sobie poradzić, w końcu była kotem. Indywidualistką i samowystarczalną jednostką. Priorytetem było znaleźć jakieś schronienie, pomimo ciepłego okresu, noce nadal bywały zbyt chłodne. A najgorsze były deszcze albo raczej huragany, ulewy, burze, wichury. Woda spadająca z nieba ziębiła zmarznięte ciało, moczyła doszczętnie futro, zmywała zapachy, zmniejszała widoczność i utrudniała poruszanie się. Kolejną sprawą do załatwienia było pożywienie. Z tym trzeba było się o wiele więcej nabiegać.
Dała radę, może to było zrządzenie losu lub zwykłe szczęście w nieszczęściu, może nawet i to, i to, ale trafiła wręcz idealnie. Ciepła rodzina zapewniająca pewniejsze jedzenie niż polowanie na myszy i jaszczurki, a tym bardziej pomniejsze ptaki. Z dachem nad głową też nie było większego problemu, stodoła, szopki, jak i garaże były dla niej łatwodostępne, w końcu z tak niedużym i smukłym ciałem wcisnęłaby się wszędzie. Do wyboru do koloru.
Żyło się pięknie, możliwe, że nawet lepiej niż wcześniej. Ludzie nie próbowali na siłę udomawiać jej dziką duszę. Nie potrzebowała kokard wy wiązanych na szyi, żeby czuć od nich troskę i opiekę, jaką nią obdarzali. Nawet dali jej imię. Do tego nie była sama, w pobliżu kręciło się dużo przyjaciół, z którymi spędzała czas, gdy akurat ludzi nie było na dworze. Szczególnie czarny kocur dotrzymywał jej towarzystwa. Praktycznie wszędzie chodzili razem. Prawdopodobnie także i on trafił do tego dziwnego świata.
Czas leciał, dzień ustępował nocy, a noc dniu. I tak na okrągło. Robiło się cieplej, mogła przyjemnie wygrzewać się w promieniach słońca. Z ludźmi dogadywała się coraz lepiej, mieli nawet swój sekretny kod. Gdy była głodna, wskakiwała na parapet i miała pewność, że niedługo ktoś wyjdzie nasypać karmy do miski albo chociaż pogłaszcze po grzbiecie i podrapie za uchem. W zamian za pomoc często pilnowała, kto przychodzi do nich i z jakimi zamiarami, wyłapywała także podstępne myszy, a jaszczurki, które na zbyt wiele sobie pozwalały, kończyły jako jej zabawki.
Przyszedł także czas, gdy Lucia, bo tak ją nazywano, urodziła potomstwo. Zdrowe, ładne, zapowiadające dobrą przyszłość pokolenia. Pozwalała ludziom zbliżać się do jej worka z wiórami, który uznała za najlepsze miejsce do okocenia się, ponieważ im ufała. W końcu jej pomogli, jak niby mogliby teraz skrzywdzić jej dzieci.
Cała piątka kociąt rosła jak na drożdżach. Nim się wszyscy obejrzeli, już powoli każde z nich otwierało oczy. Chociaż wykarmienie takiej gromady nie było dla niej czymś łatwym, to starała się, jak tylko mogła, żeby być najlepszą matką. Działała, jak instynkt jej podpowiadał. Dawała sobie radę, w końcu była kotem. Potrafiła przegonić nieznaną kotkę, o którą była zazdrosna, to mogła też wychować dzieci.
Tego dnia, gdy właśnie wracała do domu, żeby nakarmić dzieci, nie przewidziała, że może jej się coś stać. A stało. Podczas gdy powolnie przechodziła na drugą stronę ulicy, jej ostatnią prostą, żeby dostać się do domu, potrącił ją samochód. Zapewne rozpędzony, bo przecież zrobili nową nawierzchnię drogi, a do tego trzeba było się spieszyć, bo był dzień targowy. Siła uderzenia sprawiła, że zmarła praktycznie na miejscu. Nie wiadomo czy cierpiała, a jeśli tak, to, jak długo. Nie wiadomo, kto to zrobił, bo nawet nie pomyślał o tym, żeby zatrzymać się po zabiciu jakiegoś tam dachowca. Zwykłą wyrzuconą przybłędę.
Widok, jaki została jej ludzka rodzina, po tym, jak wyszła na dwór, wyciskał im łzy z oczu. Niemy krzyk rozrywał ich wrażliwe i zrozpaczone dusze.
Jednak czasu nie da się cofnąć, musieli myśleć nad przyszłością, bo właśnie tak oto zostali sami z piątką części, jakie pozostały po Luci.
Życie poza znajomym od urodzenia workiem z wiórami wydawało się dziwne dla pięciu zaledwie dwutygodniowych kłębków puchu, które dopiero otwierały oczy. Strzykawki nie przypominały miękkich sutków matki, a mleko także inaczej smakowało.
Walczyły cały czas, szły w kierunku życia, żeby jak najszybciej odejść od granicy. Chociaż bardziej stawiały nieporadne kroki albo nawet pełzły. Jednak byli kotami, pokoleniem pochodzącym od Luci. Samo to wymagało od nich przeżycia w tym samym dziwnym świecie, w jakim znalazła się ich matka. Mieli o tyle szczęścia, że nie zostali sami, że dano im choćby szanse.
Przeżyli. Cała piątka.
Tak właśnie do dziś dnia, mimo wielu przeszkód i utrudnień żyją. Już prawie trzy miesiące albo raczej dopiero trzy miesiące.
Przeżyli w tym dziwnym świecie.
Witajcie!
Dzisiaj przyszłam do was nie tylko z krótkim opowiadaniem, głównie ten post jest przeznaczony ogłoszeniu, a to krótkie opowiadanie miało za zadanie wyjaśnić całą historię z tym związaną.
Poszukuje dobrej duszyczki, która będzie miała nie tylko możliwość, ale także kompetencje przygarnąć małego kotka. Chodzi mi bardziej o to, że nie chcę oddać go komuś, kto po tym jak dorośnie będzie miał go w dupie albo wyrzuci gdzieś do rowu czy w lesie. To ma być przyjaciel, a nie zachcianka.
Kociak aktualnie nie ma imienia, chociaż nazywamy go Jeden, żeby wiedzieć o którego kota nam chodzi. Oczywiście imię do zmienienia i tak na nie nie reaguje zbytnio. Jest to kocurek, który niedługo będzie miał trzy miesiące, urodził się dokładnie 13 czerwca 2018 roku. To zwykły dachowiec, ale czyż nie dachowce są najbardziej niezwykłe?
Wygląda jak na załączonych zdjęciach, czyli umaszczenie rudo-białe, oczy (boże, jaki to kolor xd) zielono-żółto-brązowe, chociaż możliwe, że się jeszcze troszkę zmieni. Różowy nos, białe wąsy i mięciusie futerko. Tak, jak wspomniałam dachowiec, więc wyrośnie jak każde inne tego typu koty. Nie będzie jakoś szczególnie wielki, ani szczególnie mały.
Co do charakteru, to jest to nadal kociak, potrzebuje uwagi albo chociażby towarzysza do zabaw. Aktualnie przebywa na dworze, więc jeśli ktoś chciałby zabrać go do domu musiałby go nauczyć robić do kuwety, jednakże jest to młody kociak, więc jeszcze wszystkiego da się nauczyć czy odrobinie cierpliwości. Załatwia się w górce piachu jaki nam pozostał po wykopaniu dołu na szambo, więc nie powinno być aż tak źle c; Jest on chyba tym najspokojniejszym z rodzeństwa, przynajmniej tak mi się wydaje. Toleruje każdego człowieka, dorosłych jak i dzieci, do tego inne koty i psy (jeśli nie szczekają i nie ganiają go). Lubi być mizianym wtedy kiedy on tego chce, a ogół trzyma się bardziej na uboczu (przynajmniej w porównaniu do jego brata, który momentami mi włazi pod nogi).
Kociak wydaje się być w pełni zdrowy, nie ma biegunki czy wymiotów ani nic podobnego. Jednakże nie był u weterynarza, więc zdałoby się z nim do takowego przejść. Chcę mu znaleźć dobry dom, głównie dlatego, że ja sama nie jestem w stanie utrzymać go przy takim zwierzyńcu, jaki już posiadam. Trzy psy, dwa szczury i cztery koty to jednak dużo, szczególnie, że w domu jeszcze jest szynszyl, myszoskoczek i akwarium rybek. Nie jestem w stanie finansowo zapewnić mu jak najlepszej opieki, szczególnie medycznej, dlatego poszukuje kogoś, kto będzie w stanie przygarnąć kociaka.
Wszystkich zainteresowanych, którzy mają pytania bądź zdecydowali się na jego adopcję, zapraszam do komentarzy pod tym postem albo na email martasu.com@gmail.com
Mam nadzieję, że ktoś pokocha takiego słodziaka.
Jeszcze jedna sprawa, dzisiaj rozpoczął się rok szkolny. Podejrzewam, że raczej niewielu się z tego cieszy. Jednak życzę wszystkim, żeby nauczyciele nie męczyli, nie było wam nudno na lekcjach, każdy zdał do następnej klasy. Pocieszajmy się odliczaniem do przerwy świątecznej c;
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz