piątek, 3 sierpnia 2018

On zachował się jak rycerz...

To nie pojawia się ot, tak, na pstryknięcie palcami czy wydany rozkaz. Nie ma ograniczeń czasowych, zjawia się niespodziewanie, bez żadnych wcześniejszych uprzedzeń. Nie słucha się naszych błagań, próśb czy nawet naszego zrozpaczonego lamentu. Robi, co się żywnie podoba, czasem rozwijając coś pięknego, a nieraz niszcząc nas od środka. Zakochać się nie można na dzień czy tydzień, bo jak coś tak nietrwałego i krótkiego można nazwać miłością? Trwa to znacznie dłużej, miesiącami, latami, a w niektórych przypadkach nawet do końca życia. To uczucie zmusza nas do działań, nie zawsze mądrych i rozsądnych. Wymaga od nas pełnego zaangażowania i poświęceń. Słodkie słówka, pocałunki, czułe gesty to tylko niewielka namiastka miłości. Jednak czy nie lepiej przekazywać ją poprzez czyny, zamiast rozwlekać się w bezsensownych słowach? Czy w ogóle da się opisać miłość?

„O miłości wiemy niewiele. Z miłością jest jak z gruszką. Gruszka jest słod­ka i ma kształt. Spróbuj zdefiniować kształt gruszki.” — A. Sapkowski

Młoda kobieta siedziała na niewielkiej ławeczce, wpatrując się w zachodzące słońce, które barwiło niebo pięknymi barwami. Kosmyki jej białych włosów poruszały się, szarpane przez mocniejsze powiewy letniego wiatru. W dużych oczach o niezwykłym błękitnym kolorze odbijały się ostatnie promienie słoneczne. Dłonie niespokojnie mięły materiał białej sukienki, którą miała na sobie. Po jej policzkach powoli sunęły słone łzy, które spadały z podbródka i wsiąkały w ubranie. Pomimo tego jej usta rozciągały się w delikatnym uśmiechu. Wydawało się, że jest zatopiona we własnych myślach i nie zwracała szczególnej uwagi na swoje otoczenie. Tak naprawdę wspominała jedno wydarzenie, przez które nie mogła spać po nocach i męczyło jej sumienie. Jeden dzień, sprawiający jej życie w nieustanne piekło.

Wszystko zaczęło się niewinnie, nic nie wskazywało na to, co za chwilę miało się rozegrać. Para ludzi ganiała się właśnie na płyciźnie rzeki, co chwila, wybuchając głośnym śmiechem. Wyglądali razem na szczęśliwych i pełnych rozpierającej ich energii. Biegali, rozchlapując wodę dookoła siebie. Kobieta uciekała przed mężczyzną z szerokim uśmiechem, coraz bardziej oddalając się od brzegu. I wtedy się zaczęło, wystarczyła chwila nieuwagi. Jeden błąd, który zniszczył cały ten beztroski widok. Dziewczyna potknęła się o coś leżącego na dnie i straciła równowagę, zanurzając się w wodzie. Przez przypadek zachłysnęła się nią, przez co nie mogła złapać oddechu.
— Vitani! — Usłyszała krzyk, ale jakby dochodzący z oddali.
Była na tyle zszokowana i zdezorientowana, że nie wiedziała, co ma robić. Czuła się, jakby spadała, tonęła w odmętach rzeki, a do tego została porwana przez jej prąd. Czuła się ociężała, nie mogła poruszać żadną z kończyn. Płuca paliły ją, a przed oczami zaczęły pojawiać się mroczki. W pewnym momencie pogodziła się z tym, że już nigdy nie spojrzy na swojego ukochanego i przestała walczyć o życie. Wtedy poczuła, jak coś ciągnie ją za nadgarstek w stronę powierzchni, a przynajmniej tak jej się wydawało, bo już dawno nie rozróżniała góry od dołu. Kiedy tylko dostała się ponad lustro rzeki, wciągnęła gwałtownie powietrze i zaczęła kaszleć. Trudno jej się oddychało, a wzrok rozmazywał się jej i lekko wirował. Resztkami sił dostała się na brzeg i ciężko opadła na piach. Serce waliło jej jak szalone, oddech miała szybki i urywany. Kiedy odwróciła się, aby zobaczyć, gdzie jest jej narzeczony, przeżyła jeszcze większy szok. Bezwładne ciało płynęło z prądem wody i nie poruszało się. Pomimo guli w gardle i zaciśniętego przełyku wrzasnęła przeraźliwie, a z jej oczu płynęły strumienie łez. Nie miała siły nawet na to, aby podczołgać się do torby i wyjąć telefon komórkowy, aby zadzwonić po pomoc. Była bezradna w obliczu tego, co ją spotkało.

Kobieta położyła dłoń na swoim wyraźnie odstającym brzuchu i poczuła delikatne kopnięcia dziecka, które nosiła w sobie. Szerzej się uśmiechnęła, a z jej oczu jeszcze więcej łez wypłynęło. Nadal prześladowały ją koszmary związane z tym dniem, chociaż minęło już pół roku. Czuła palące poczucie winy, bo to w końcu ona nie uważała i prawie zginęła, gdyby Lethien jej nie uratował. Patrząc na niewielki, ale zadbany nagrobek coś w niej pękało. Złote litery wyryte na płycie zaciskały się wokół jej serca, przynosząc ogromny ból. Pomimo tego przychodziła na cmentarz codziennie, zapalając znicz i sprzątając grób. Wiedziała, że już nigdy więcej go nie spotka. W końcu jego już nie ma na tym świecie. Jednak zostawił po sobie swoją cząstkę. Cząstkę, którą teraz Vitani nosiła pod swoim sercem i dbała o nią jak o największy skarb na ziemi. On zachował się jak rycerz, który poświęcił się, ratując swoją damę. Jednak Lethien nie tylko dał narzeczonej szansę na dalsze życie, dał ją także nienarodzonemu dziecku. Ich dziecku.



Witajcie!
Szczerze mówiąc dzisiejsze opowiadanie było pisane na potrzeby lekcji z języka polskiego. Moja piękna praca domowa. Jednak moim zdaniem, nie jest to twór najwyższych lotów. Takie tam. Zamysł był dobry, trochę gorzej z wykonaniem (pomińmy już fakt, że ja naprawdę nie wiem jakim cudem on miał się utopić, powiedzmy, że nagle jakaś płynąca kłoda go znokautowała). 
Bardziej jednak chciałam się skupić na nauczycielce, dla której pisałam. Pani Anita to po prostu cud, miód, malina. Miała takie podejście, że sama z siebie zaczęłam pisać więcej, lepiej i dłużej. Potrafiła zapamiętać większość opowiadań ze sprawdzianów i z nami na ten temat rozmawiać na kolejnej lekcji. Dla niej także się przełamałam i wysłałam pracę na malutki konkurs pisarski organizowany przez inną szkołę. Utwór pokażę wam następnym razem. Szkoda mi jednak, że pani Anita uczyła mnie tylko jeden rok, a później przeniosła się do innej placówki. 
Jeśli jednak pani weszłaby na tego bloga, nawet całkowitym przypadkiem, chciałabym napisać tylko jedno. Dziękuję. Na prawdę dziękuję, bo dzięki pani uwierzyłam w swoje możliwości, nawet jeśli dla pani było to wszystko czymś normalnym albo wręcz schematycznym przy takiej ilości uczniów. 
Osoby wymienione w dedykacji ukształtowały i rozprostowały moje skrzydła, po czym zmusiły do lotu. Kiedy powoli rezygnowałam i opadałam, pani pochwały i zachęty były dla mnie niczym świeży podmuch wiatru, który poniósł mnie dalej. 
Chciałabym też oficjalnie ogłosić, że Niezapominajki mają już ponad 800 wyświetleń, co dla mnie jest wow, naprawdę nie wiedziałam, że aż tak szybko dobijemy tej liczby. 
Dziękuję także każdemu stałemu czytelnikowi, nie tylko tym, którzy obserwują bloga (chociaż tym osobom dziękuję za odwagę ujawnienia się i wyrażenia opinii na chacie). 
No i na koniec jeszcze dziękuję wszystkim za tak liczną zgodę na współpracę.
Zapomniałam dodać, jeśli dobijemy 1000 to czekajcie na opowiadanie specjalne, które zostanie dodane na tę okazję. 
Do zobaczenia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz