niedziela, 26 sierpnia 2018

Tarzan

Nigdy nie uważałam, żeby moja praca była inna od wszystkich, w końcu byłam jedynie naukowcem. Poszukiwałam, badałam i zbierałam informacje, które mogłam wykorzystać do odkrycia czegoś przełomowego. Czegoś, co mogło zmienić życie wielu ludzi. Nie było to jednak niczym niezwykłym, w końcu od wieków to robiono. Przynajmniej ja tak myślałam.
Chociaż niektórzy uważali mnie za niespełna rozumu, skoro zgodziłam się na niemalże zamieszkanie w karbońskim lesie tropikalnym. Świat poszedł do przodu, a podróże w czasie nie robiły już takiej sensacji, ale nadal mało kto decydował się na przeniesienie się do tak odległej ery i to na dłuższy czas. Dlatego dostałam przydomek szalonej, pomimo że wykonywałam tylko robotę przydzieloną mi przez mojego przełożonego. Obserwowałam i nadzorowałam projekt, licząc na jakieś przydatne informacje oraz naturalnie pilnując, żeby nie namieszać za bardzo w czasoprzestrzeni, w dalszym ciągu nie byliśmy pewni czy działania na przestrzeni przeszłości nie zmienią naszej teraźniejszości.
Wszystko zaczęło się od wysłania mnie wraz z małym dzieckiem do karbonu — okresu geochronologicznego wchodzącego w skład ery paleozoicznej, czyli około trzystu sześćdziesięciu milionów lat wstecz. Cały eksperyment opierał się na pomyśle i natchnieniu zaczerpniętym ze znanego utworu Edgara Rice'a Burroughsa, po przeniesieniu nas, miałam za zadanie zostawić chłopca w miejscu z dostatecznym prawdopodobieństwem, że przygarnie go jakieś prazwierzę. Wszystko polegało na zaobserwowaniu czy ludzie daliby radę przeżyć w takich warunkach i na kogo by się oni wychowali. Jak wyglądałoby wtedy ich życie, czym by się żywili i jak dostosowali się do otoczenia. Do tego potrzebne było dziecko. Chłopiec, który ze mną przybył, został przygarnięty z domu dziecka, jego matka zostawiła go w szpitalu. Miał zaledwie pięć lat, ale przez niedostateczną opiekę w przeludnionym bidulu nie potrafił nawet mówić, z trudem przychodziło mu chodzenie na samych nogach, a do tego był trochę aspołeczny względem innych. Został wybrany jedynie pod względem fizycznym, silne i w pełni zdrowe ciało zapewniło mu podróż życia. Zgodnie z główną postacią występującą we wspomnianej powieści nazwałam go Tarzan.
Czy miałam wyrzuty sumienia, że zostawiłam człowieka na pastwę losu, gdzie prawdopodobne było, że może umrzeć? Oczywiście, że miałam, ale byłam na to przygotowana psychicznie. Przeszłam specjalne kursy i szkolenia, a poza tym wiedziałam, na co się piszę. Nie było czasu nad rozmyślaniem o moralności moich czynów, liczyło się dobro ogółu. Ciągle musiałam sobie to powtarzać, żeby się nie wahać.
Moja rola polegała na patrzeniu, wyciąganiu wniosków i ich zapisywaniu. Nie mogłam ingerować w projekt, a do tego cotygodniowo wracałam do swojej epoki zdawać raporty, przechodząc badania kontrolne i testy psychologiczne, zapełniać zapasy, po czym z powrotem cofać się w czasie. W pewnym momencie stało się to dla mnie rutyną, męczącą i nużącą codziennością, która wyniszczała mnie. Dla pracy zrezygnowałam ze wszystkiego, rodziny i bliskich, zdrowia, własnych zasad moralnych. Ze swojego życia. Zgadzając się, byłam w pełni świadoma konsekwencji, więc nie mogłam narzekać i obwiniać innych za swoją decyzję.
Żyjąc tak od kilkunastu lat, przyzwyczaiłam się do tropikalnego lasu karbońskiego. Znajdując się na wysokości równika, gorący i wilgotny klimat przestał być dla mnie tak uciążliwy, jak jeszcze na samym początku. Chociaż muszę przyznać, że nawet po tak długim okresie nie znudził mi się widok, jaki zastawałam każdego dnia. Zawsze fascynowała mnie flora, czy to gigantyczne rośliny widłakowate osiągające trzydzieści metrów wysokości, czy to paprocie nasienne, które, chociaż przypominały te nasze współczesne to wtedy miały szczyt swojego rozwoju. I pomyśleć, że to właśnie z nich mieliśmy jeden z najbardziej pożądanych surowców naturalnych, jakim był węgiel kamienny. Ciekawym doświadczeniem było także zobaczyć pierwsze nagonasienne drzewa mające zapewne około czterdziestu metrów. Na ogół wszystko było ogromne, wręcz gigantyczne i chyba tylko dzięki temu, że wychowałam się wśród wieżowców miejskich, nie przytłaczało mnie takie otoczenie. Problemem było, że mimo wielkości te rośliny były słabe na czynniki mechaniczne i trzeba było uważać, żeby czasem któryś z nich mnie nie zgniótł.
Nie można zapomnieć o faunie, która też była bardzo imponująca. To właśnie w karbonie po wymarciu ryb pancernych w dewonie wzrosła liczebność rekinów. Pomimo że żadnego nie widziałam, to mogłam zaobserwować ryby dwudyszne i trzonopłetwe w wodach słodkich, chociaż były one rzadsze od wspomnianego powyżej gatunku. Nie miałam okazji zwiedzać podwodnego świata, gdzie najprawdopodobniej było najwięcej życia, ale z tego, co czytałam po podjętej decyzji wzięcia udziału w projekcie, to właśnie w tym czasie rozwijały się różnorodne formacje organiczne z koralowców z grupy Rugosa. Moglibyśmy porównać je ze współczesnymi rafami. Jednak najbardziej w pamięci zapadło mi pierwsze spotkanie z ważką, która całkowicie odbiegała wielkością od tych, jakie można było spotkać w dwudziestym pierwszym wieku, bo jaka ważka w naszej epoce miała rozpiętość skrzydeł bliską pół metra? Dosyć szybko się jednak przekonałam, że były one cechą charakterystyczną dla karbonu i pomimo tego, że nie były one właściwymi przodkami tych naszych, to były one równie piękne.
Wszystko było tam inne od tego, co widywałam dotychczas, nawet powietrze. Dzięki dynamicznemu rozkwitu roślinności w strefie równika gwałtownie wzrósł udział tlenu w atmosferze, a jednocześnie zmniejszył dwutlenku węgla, dzięki czemu oddychało się naprawdę czystym powietrzem. Dlatego też jak cotygodniowo wracałam do miasta, gdzie wszędzie unosiły się spaliny pojazdów komunikacyjnych i dym z kominów to myślałam, że się duszę. Brakowało mi tchu i musiałam uważać, żeby nie zemdleć na nagły spadek dostarczanego tlenu.
Jednakże wróćmy do Tarzana, bo próbki do badań naukowych już na długo przede mną zostały pobrane. Ja byłam tam jedynie pilnować eksperymentu. Chłopiec został adoptowany przez pierwsze prymitywne gady o niewielkich rozmiarach nazywanych kotylozaurami zgodnie z oczekiwaniami wszystkich ludzi zaangażowanych w projekt. Zadziwiającym było, jak szybko zrobiły sobie z niego jednego z nich. Ze względu na wychowanie chodził na czworaka, będąc kompletnie nagim, w końcu nie było tam dostępnych ubrań, a ja nie mogłam jakkolwiek mu pomagać. Jego organizm przyzwyczaił się do klimatu, więc nie robiło to zbyt wielkiej różnicy. Na początku karmili go opiekunowie, ale dosyć sprawnie nauczył się samodzielnie zdobywać pożywienie, którym były pomniejsze owady, mimo wyróżniania tych ogromnych były także mniejsze gatunki, ślimakami lądowymi, które pojawiły się właśnie w karbonie, a także niektórymi rybami. O ile ja używając wody z rzek, musiałam stosować odpowiednich uzdatniaczy, tak Tarzan pił prosto z koryta rzecznego. Silnie rozwinęły się u niego zmysły, dlatego obserwując go z ukrycia, musiałam być bardzo ostrożna, przecież odkrycie mojego istnienia przez niego także było z listy rzeczy zakazanych. Jego organizm całkowicie się dostosował i po kilkunastu latach spędzonych w tym okresie, gdzie wyrósł na silnego młodego mężczyznę, wpasował się na tyle, że czasami oglądając go z daleka, miałam wrażenie, że to właśnie z karbonu pochodził, co nie odbiegało bardzo od prawdy, skoro wychował się tam już od piątego roku życia.
Żyłam sama przez tyle lat, mając za towarzysza jedynie Tarzana, do którego nawet nie mogłam się zbliżyć. Szczerze mówiąc, przywiązałam się do tego widoku, to jak żył ze swoją gadzią rodziną, która akceptowała go pomimo jego odmienności. Dlatego też z trudem przyszło mi to, co dostałam w rozkazie przy ostatniej wizycie w świecie współczesnym. Po raz pierwszy miałam się mu pokazać. Po raz pierwszy i ostatni.
Ściskałam w dłoni naładowany pistolet — broń, której jednocześnie się bałam i obrzydzała mnie, a której zmuszona byłam użyć. Czując gulę w gardle z trudem mogłam oddychać, serce przyspieszyło swoją pracę i puls czułam w skroniach. Zacisnęłam szczękę, mając na języku pustynię. Gdy wyszłam z mojej kryjówki i powoli zbliżałam się do Tarzana, widząc, jak ustawił się w pozycji obronnej, kiedy mnie zauważył. Nabierał do płuc więcej powietrza, żeby wyłapać zapachy, spiął mięśnie, będąc cały czas gotowym do ataku lub ucieczki. Tylko że ja nie musiałam się zbytnio do niego przybliżać, żeby wykonać to, co mi zlecono. Uniosłam niesamowicie drżącą dłoń i skierowałam lufę w stronę mężczyzny. Wystarczyły trzy sekundy. Podczas pierwszej wymierzyłam, w czasie drugiej zamknęłam oczy, a przy trzeciej pociągnęłam za spust. Huk wystrzału sprawił, że mnie sparaliżowało. Moje serce na moment stanęło, wstrzymałam oddech. Później coraz bardziej drżąc, podniosłam powieki, widok zakrwawionego ciała wywołał u mnie odruch wymiotny. Nogi miałam jak z waty, ale dzielnie podeszłam do Tarzana, sprawdziłam, czy rzeczywiście nie żyje i upewniając się, że nie zostawiłam żadnej rzeczy, nie mogłam wywołać żadnej znaczącej zmiany w przeszłości w tym zostawienia na przykład ciała, które mogło być odkryte miliony lat później przez archeologów, źle nakierowałoby to teorie i wiedzę, jaką by ludzie zdobyli. Przeniosłam naszą dwójkę do teraźniejszości. Zaraz zabrano zwłoki, żeby zrobić sekcję i bardzo szczegółowe badania. Wypuściłam z dłoni broń, po czym uniosłam wzrok na stającego przede mną przełożonego. Powoli wypuściłam oddech i zgarbiłam się, zdecydowanie zbyt wielki ciężar dogniatał w tamtej chwili moje serce i sumienie.
— Doskonała robota, panno Evening. Liczę na pani dalszą współpracę, jak i zrobienie prezentacji na zbliżający się wykład — powiedział, uśmiechając się do mnie.
Tak, rzeczywiście doskonała robota. Szkoda tylko, że zmarnowałam kilkanaście lat życia tylko po to, żeby nie tylko zamordować obiekt eksperymentalny, ale także żywego człowieka.



Witajcie! 
Dzisiaj przychodzę do was z opowiadaniem, które brało udział w konkursie geologicznym i dzięki niemu dotarłam do następnego etapu, z którego niestety już nie wyszłam dalej. Wersja, która została wysłana komisji różni się o tej, była ona bogatsza w treści naukowe, ilustracje i mniej drastyczne zakończenie. Niestety, ale tamta wersja, będąca tą drugą, przepadła, gdyż coś z nią zrobiłam, sama nawet nie wiem co. No i nie mam. Na szczęście ostała się ta pierwsza wersja, którą wam dzisiaj dodaję. Mam nadzieję, że was zaciekawiła.
Do zobaczenia następnym razem!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz