Kochana Vitanicchi!
Wiesz, który dzisiaj jest? Dziś są Walentynki, dzień miłości! Z tej okazji zrobiłem dla ciebie niespodziankę, aby do niej dojść, musisz iść za tym czerwonym sznurkiem. On cię doprowadzi do celu. Mam nadzieję, że nie będziesz się gniewać za to, że nie będę z Tobą szedł.
Powodzenia Vitanicchi!
Twój Kise
Siedziałam na huśtawce i lekko odpychałam się nogami od ziemi. Patrzałam na księżyc, który jasno święcił na nocnym niebie i górował nad gwiazdami. Próbowałam się odnaleźć w otoczeniu nowych ludzi. Wtedy ty się pojawiłeś. Przechodziłeś obok mocno zmęczony i targający ze sobą ciężką torbę sportową. Nie miałam odwagi się odezwać, w końcu cię nie znałam. Nie wiedziałam, do czego byłeś zdolny. Jednak nie musiałam nic mówić, sam mnie zauważyłeś albo raczej usłyszałeś skrzypiącą huśtawkę. Nie ruszyłam się i nadal nie żałuję, że wtedy zostałam na miejscu. Podszedłeś do mnie i stanąłeś naprzeciwko. Przyglądałeś mi się uważnie z dziecięcą ciekawością. W końcu uśmiechnąłeś się szeroko, błyskając śnieżnobiałymi zębami.
— Cześć! Jestem Ryōta Kise. A ty?
Spojrzałam z czułością na plac zabaw, na którym bawiła się dwójka dzieci. Ten dzień pamiętałam, jakby to się wydarzyło zaledwie wczoraj. Szczególnie twój radosny uśmiech skierowany w moją stronę. Co ty planowałeś, Kise? Chciałeś zabrać mnie w krainę wspomnień? W podróż w czasie? Pobiegłam dalej truchtem, nawijając czerwoną nić. Mijałam zakochane pary, wymieniające się słodkimi słówkami i drobnymi prezentami. A co ja robiłam? Właśnie szłam do mojej niespodzianki. Przestałam zwracać uwagi na moje otoczenie, widziałam tylko szkarłat. Kłębek rósł z każdym krokiem naprzód. Miałam ochotę się śmiać. Nie miałam żadnego konkretnego powodu. Po prostu byłam szczęśliwa. I to dzięki tobie Ryōta. Dziękuję.
Następną karteczkę znalazłam po długim biegu. Musiałam dostać się na obrzeża miasta do wesołego miasteczka. Pierwsza randka.
Kolorowe światła mieniły się dookoła mnie. Ze wszystkich stron słychać było mieszające się ze sobą melodie. Rozmowy i śmiechy ludzi w nich niknęły. Gwar pomimo wszystko był przyjazny dla ucha i dawał zastrzyk pozytywnej energii. Zauroczyłam się blaskiem wesołego miasteczka, jednak próbowałam skupić się na tobie. Na tym, co do mnie mówiłeś. Trudno to było zrobić pośród otaczających mnie karuzeli, stoisk. Tych świateł i zapachów. Jednak udało mi się zatrzymać mój wzrok na jednym światełku. Złotym i najjaśniej świecącym. Na tym najpiękniejszym. Twoich oczach.
Marzłam na ławce, ale nadal uparcie czekałam, aż w końcu przyjdziesz. Siedziałam w naszym umówionym miejscu tylko po to, aby cię ochrzanić za spóźnienie. Rozumiałam, że jako model nie zawsze udawało ci się być punktualnym. Mogła ci się na przykład przedłużyć sesja, ale mogłeś do mnie, chociaż napisać jednego SMS. Zrozumiałabym. W końcu pojawiłeś się cały zarumieniony na twarzy i oblany potem. Dyszałeś ciężko po długim sprincie.
— Przepraszam Vitanicchi. Tak rozmyślałem o naszym spotkaniu, że nie mogłem się skupić. Fotograf czepiał się, że zdjęcia wychodziły słabe i kazał mi zostać dłużej. Naprawdę przepr...
Miałam dość jego potoku słów, z którego rozumiałam tylko kilka. Pocałowałam go, w inny sposób na pewno bym go nie uciszyła. Poza tym byłam wkurzona i zmarznięta.
— Cicho bądź Ryōta.
Leżąc na miękkiej trawie, wygrzewałam się w promieniach słońca. Czułam twoją obecność po mojej lewej, a nawet dotykaliśmy się ramionami, ale nic z tym nie robiliśmy. Tak było dobrze. Wciągnęłam do płuc powietrze przesiąknięte zapachem żywicy z pobliskich drzew. Cichy szum wody i śpiew ptaków działał na mnie jak kołysanka.
— Wiesz, co Vitanicchi? Kocham cię — powiedziałeś tak nagle i niespodziewanie, że otworzyłam oczy.
Wpatrywałam się chwilę w błękitne niebo, po czym przekręciłam się w bok i spojrzałam na ciebie. W twoje lśniące oczy i twarz całą oblaną rumieńcem.
— Ja ciebie też, Ryōta.
To był mój ulubiony dzień wakacji. W tym samym czasie postanowiliśmy zostać oficjalnie parą. Podniosłam kamień i go rzuciłam. Znikł pod powierzchnią tafli wody z głośnym pluśnięciem. Jak często bez mojej zgody wrzucałeś mnie do stawu? Czy moje protesty naprawdę nie robiły na tobie wrażenia? Kątem oka zauważyłam stojącą przy brzegu dwójkę dzieci. Oboje wyglądali na co najwyżej osiem lat. Chłopiec dawał dziewczynce dużego lizaka. Z trudem oderwałam od nich wzrok i pobiegłam dalej. Kiedy w oddali zamajaczył Dom Dziecka, zaschło mi w gardle. Odkąd pamiętam, byłam sierotą i tam mieszkałam. Nie narzekałam zbytnio, że tam się znalazłam ani nie zadawałam sobie pytań typu „dlaczego ja”. To byłoby bezsensowne. Jednak trochę serce mi się ściskało na każdą wzmiankę o rodzicach. Nie poznałam ich, nie wiedziałam kim są ani czy w ogóle żyją. Kokarda wisiała na furtce od placówki. Pierwsza kłótnia.
Strugi deszczu spływały po nas, ale nie zamierzaliśmy się nigdzie ruszać. Nie wolno zostawiać niedokończonych spraw, bo zaczynają nas przytłaczać. Wpatrywaliśmy się w siebie. Czemu tak trudno było zburzyć granicę? Czemu tak trudno było przyjąć poważne zmiany?
— Dlaczego nie chcesz się wprowadzić do mnie?! Skończyłaś osiemnastkę, będziesz musiała wyprowadzić się z Domu Dziecka! — krzyknąłeś.
Wiedziałam, że nie miałeś niczego złego w zamiarze, ale zabolały mnie te słowa. Tak długo już tam mieszkałam, że przyzwyczaiłam się do tego miejsca. Czy to dlatego tak trudno mi było zrobić następny krok naprzód? Nie rozumiałam tego, a ty mi nie pomagałeś.
— A może nie chcę z tobą żyć, co?!
Strach, ból i nieporozumienie. Wystarczyły te trzy rzeczy, aby to wszystko, co zbudowaliśmy się skończyło? W ogóle, po co ja to mówiłam? Przecież ja tak nie myślałam.
— Czyli chcesz, abym odszedł, tak?!
Nie chciałam, ale się zgubiłam. Sama nie wiedziałam, czego chciałam. A wtedy kłóciliśmy się przeze mnie. Czy mogło być gorzej? Pewnie tak. Po moim policzku spłynęła łza, ale pewnie jej nie zauważyłeś, bo krople deszczu już i tak sunęły po mojej twarzy.
— Boję się — mruknęłam cicho.
Jednak usłyszałeś to bez problemu. A twój mocny uścisk zburzył tę granicę, którą ja sama nie byłam w stanie przejść.
Zgubiłam się na drogach mojego życia, ale ty mi pomogłeś odnaleźć właściwą ścieżkę. Za to cię kochałam, że byłeś moim złotym światłem, które zawsze było obok mnie w razie potrzeby. Uśmiechnęłam się lekko, gdy zobaczyłam przez okna, jak na stołówce zebrały się chyba wszystkie dzieci. Każde z nich na twarzy miało uśmiechy i gawędziło wesoło. Żadne z nich nie było bez rodziny, bo znaleźli ją w swoim otoczeniu. Wiedziałam to doskonale z doświadczenia. Najbliżsi przyjaciele, także byli dla nas rodziną. Tym razem nie biegłam, szłam powoli, nawijając nić w kłębek, który był już na tyle duży, że nie mieścił mi się w dłoni. Wspominałam każdą wspaniałą chwilę w moim życiu. Kise zafundowałeś mi cudowny spacer po mojej przeszłości, a czy pokażesz mi moją przyszłość? Nie zauważyłam, nawet kiedy dotarłam pod blok, w którym mieszkaliśmy. Po raz pierwszy z taką przyjemnością wchodziłam po schodach na czwarte piętro. Zawsze przeklinałam, że nie ma tam windy. Na drzwiach była największa z wszystkich kokard. Przy niej także znajdowała się kartka.
Gratulacje Vitanicchi!
Właśnie dotarłaś do końca naszej zabawy. Mam nadzieję, że Ci się podobała. Wejdź do środka i zobacz, co jeszcze dla Ciebie przygotowałem.
Twój Kise
Nie czekałam ani chwili dłużej. Pewnie otwarłam drzwi i weszłam do domu. Naszego domu. Stałeś tam. Czekałeś na mnie. Podejrzewałam, że właśnie na tę okazję założyłeś czerwone trampki, czarne spodnie, biały podkoszulek i szkarłatną marynarkę. On także miał przywiązaną do nadgarstka nić. Drugi jej koniec. Jednak bardziej skupiłam się na twoich ustach rozciągniętych w szerokim uśmiechu i oczach, w których tańczyły radosne iskierki.
— Cześć Vitanicchi! Czy zechcesz zostać moją Walentynką? — zapytał.
— Mylisz się. — Widok zdezorientowanej i smutnej twarzy Ryōty łamał mi serce, więc nie zwlekałam dłużej z wyjaśnieniami — Ja nią jestem już od dawna.
Podeszłam do ciebie i tak po prostu się do ciebie przytuliłam. Od razu odwzajemniłeś uścisk, czułam, jak oparłeś głowę o moją. Tak było dobrze. Tak było mi ciepło. Szłam za czerwoną nicią, która symbolizowała więź nas łączącą. Przypomniałam sobie najważniejsze fragmenty z mojego życia. A w tamtej chwili nie liczyły się bukiety róż porozstawiane po całym domu ani tort w kształcie serca w kuchni. Nie miały znaczenia czekoladki pozostawione w salonie albo palące się świece. Liczyłeś się ty, Kise. To ty byłeś moją przyszłością, Ryōta.
Witajcie!
Nie mamy Walentynek, ale to nie znaczy, że nie mogę wam pokazać urocze opowiadanie, które napisałam na któreś tam Walentynki.
Dzisiejszym gościem specjalnym, który zagrał główną rolę jest Ryōta Kise, taka tam drukarka Pokolenia Tęczy, przybyła z Kuroko no Basuke. Jeśli ktoś pamięta Pieskie życie, do którego chętnie odsyłam, to tam także pojawili się bohaterowie z tego świata.
Tak dodaje te wszystkie shoty i zastanawiam się, jak bardzo musi wam się wydawać Vitani puszczalska, skoro praktycznie co opowiadanie to inny partner xd
Tak wychodzi, kiedy piszesz coś pod rozmowy ze swoimi przyjaciółkami, a do tego nie chce ci się tworzyć nowych ocek, więc jedna robi za wszystkie.
W każdym razie, tak jak wspomniałam we wstępie, każde opowiadanie traktujcie jako osobny świat, takie przymrużenie oka.
Piszcie czy macie, bądź chcielibyście mieć takiego Kise, ewentualnie czy takim Kise jesteście (nie dyskryminuje przecież czytelników męskiej płci). Ja osobiście nie posiadam, ale bardzo chętnie takiego Kise przygarnęłabym c;
Do zobaczenia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz