poniedziałek, 20 sierpnia 2018

Wdech. Wydech.

Wdech. Wydech.
Spokojnie Vivienne, została ci tylko ostatnia lekcja. Dobrze ci idzie, oby tak dalej i dasz sobie radę. Spokojnie, już za chwilę dzwonek, kończący twój plan szkolny i będziesz mogła wrócić. Wrócić i wypłakać się w poduszkę. Spokojnie.
Kiedy w końcu zajęcia się skończyły, chciałam jak najszybciej wydostać się z budynku, ale zatrzymał mnie krzyk moich przyjaciół.
— Viv!
Niepewnie stanęłam w drzwiach, wywołując dźwięki oburzenia wśród ludzi, którzy chcieli wyjść z sali. Odsunęłam się na bok i niechętnie znów weszłam w głąb klasy. Mocniej zacisnęłam palce na rękawie trochę przydużego swetra, kiedy zorientowałam się, że moje dłonie powoli zaczynały się trząść. Westchnęłam i jeszcze bardziej zaczęłam panikować, gdy okazało się, że mój oddech trochę zadrżał. Nie mogłam winić o to moich przyjaciół, oni w końcu o niczym nie wiedzieli. Nie powiedziałam im i lepiej by było, jakby tak zostało. Spokojnie, Vivienne.
Wdech. Wydech.
— Viv, idziesz z nami na imprezę? Jest piątek, a Will robi domówkę u siebie. Dobrze byłoby się rozerwać po tym ciężkim tygodniu, strasznie dużo nauki mieliśmy. — Sonata uśmiechnęła się szeroko w moją stronę, mając oczy wypełnione nadzieją, że się zgodzę.
Nie mogłam iść, nie po tym wszystkim. Jak miałabym skakać w rytm muzyki, pić alkohol, śmiejąc się i rozmawiając ze znajomymi, po tym wszystkim, co się stało. Poza tym nikt by mnie nie puścił, szczególnie że pewnie wróciłabym dopiero jutro, albo przynajmniej gdzieś nad ranem. Spokojnie Vivienne, zaraz wszystko się ułoży.
Jeszcze czego.
Wdech. Wydech.
— Przykro mi, ale obiecałam mamie, że pomogę jej przed przyjazdem ciotki. Wiecie, ciocia Elisabeth przyjeżdża jutro do nas i mama chciała posprzątać dom i upiec jakieś ciasto. Rzadko kiedy nas odwiedza, więc chce, żeby wszystko było perfekcyjnie przygotowane. — Skuliłam się trochę i odwróciłam wzrok, zdając sobie sprawę jak cicho i słabo to wypowiedziałam.
W ich oczach pewnie wyglądało to, jakbym nieudolnie próbowała się z tego wywinąć, chociaż w sumie to właśnie tak było.
— Tak myślałam, że nie będzie chciała iść. Ile to już razy? Od ponad miesiąca spotykamy się jedynie w szkole, ale i tak nas unikasz. Chcesz się nas pozbyć czy co? Zawadzamy ci? Mam dość czekania aż wielmożna królewna da nam ten zaszczyt i się do nas odezwie. Chodźmy, tracimy tylko bezsensownie czas. — Zdenerwowana Kate, nie czekając na resztę, wyszła z pomieszczenia.
W dalszym ciągu nic nie powiedziałam i z trudem przełknęłam ślinę, co było bolesne, zważając na gulę w gardle. W moich oczach poczułam, jak zbierają się łzy, gdy patrzałam, jak moi przyjaciele z nietęgimi minami wychodzili z klasy. Jedno po drugim. Aż zostałam sama, jedyna w sali od matematyki. Sama pośród ławek, krzeseł, różnych figur przestrzennych i tablic ze wzorami. Najbardziej bolało mnie to ich rozczarowanie, ale nie mogłam inaczej. Spokojnie.
Wdech. Wydech.
Ruszyłam się w końcu, zebrałam z szatni swoje rzeczy i w pośpiechu zarzuciłam na siebie kurtkę. Wychodząc z budynku, poczułam nieprzyjemnie zimny powiew wiatru. O wiele bardziej wolałam ciepłe lato albo chociażby późną wiosnę, kiedy nie padało i nie było tak ponuro na dworze. A tegoroczna jesień była szczególnie okropna. Nie dość, że ciągle padało, to jeszcze było zimno i strasznie wietrznie. Poprawiłam szalik, aby bardziej zakrywał moją twarz i przyspieszyłam kroku, żeby jak najszybciej dostać się do celu. Nawet nie zwróciłam uwagi, kiedy zaczęłam biec. Mijani ludzie pewnie myśleli, że po prostu uciekam przed deszczem, bo nie wzięłam parasolki. W gruncie rzeczy to działało na moją korzyść, bo nie zwracali na mnie jakiejś szczególnej uwagi.
Wdech. Wydech.
Stojąc na schodach wejściowych, ledwie utrzymywałam się na nogach, dłonie zacisnęłam tak mocno, że czułam, jak wbijają mi się w nie paznokcie, a widok rozmazywały łzy, które za wszelką cenę chciałam utrzymać w ryzach. Spokojnie Vivienne, jeszcze tylko trochę, wytrzymaj.
Wdech. Wydech.
Przeszłam niepewnie przez próg budynku z zamiarem dostania się do pokoju, zostając niezauważoną. Dlatego skuliłam się w sobie i starając się ukryć swoją twarz, przemknęłam się korytarzem. I już prawie mi się udało, ale kiedy chciałam przetrzeć twarz, wpadłam na kogoś. Nie było to mocne uderzenie, bo oboje utrzymaliśmy się na nogach.
Wdech. Wydech.
— Patrz, jak leziesz łamago!
Chłopak pchnął mnie, że aż uderzyłam plecami o pobliską ścianę. Spojrzałam na niego swoimi załzawionymi oczami. On jednak widząc mnie w takim stanie, nawet nie drgnął. Nadal zachował obojętny wyraz twarzy.
— Niewychowane ciele — warknął pod nosem i odszedł.
Wdech. Wydech.
Otrząsając się z mentalnego zawieszenia, zerwałam się i biegiem dotarłam do pokoju. Zamknęłam drzwi za sobą i w drodze do łóżka porzuciłam plecak. Rzuciłam się w miękką pościel i zanurzyłam twarz w poduszce. Na szczęście miałam własny pokój i nie musiałam go z nikim dzielić. Wtedy po raz kolejny pękłam i pozwoliłam sobie na wszystko. Pozwoliłam na następną chwilę słabości. Miałam dość tego. Miałam dość współczującego i ulgowego zachowania nauczycieli, miałam dość nieporozumień między mną a moimi przyjaciółmi, miałam dość tego bidula. Chciałam wrócić do mojego dawnego życia, do tamtej rutyny dnia. Chciałam dalej mieszkać z mamą, a nie odwiedzać ją codziennie na cmentarzu.
Wdech. Wydech.
Spokojnie Vivienne, jeszcze trochę i się z tym wszystkim pogodzisz. Przywykniesz to takiego stanu rzeczy. Jeszcze trochę i łatwiej ci będzie powstrzymywać płacz. A jak skończysz osiemnastkę, to będziesz mogła zacząć od nowa. Spokojnie.
Wdech Wydech.
Dźwięk otwieranych drzwi wcale mnie nie zdziwił, więc nawet nie ruszyłam się ze swojego miejsca. Poczułam, jak materac ugina się pod wpływem ciężaru drugiej osoby.
— Przepraszam, że cię zwyzywałem na korytarzu Vi, ale znasz to. Chęć schowania się przed wszystkimi. Każdy z nas to robi. Udajesz kogoś innego, zakładasz maskę. Spokojnie Vivienne. — Jego łagodny ton głosu trochę mnie uspokoił.
Wdech. Wydech.
Podniosłam głowę, spoglądając na chłopaka, który jeszcze chwilę temu nazwał mnie niewychowanym cielęciem. Co za ironia losu. Raz krzywdzi, a raz pociesza. Jak bardzo możemy się mylić w naszej ocenie? Czego możemy być pewni na tym świecie? Wydaje mi się, że tą jedyną rzeczą jest cierpienie. Ono nie może być złudne jak szczęście. Jednak to pewnie tylko moje bełkotanie związane ze stanem psychicznym.
Wdech. Wydech.
Przyzwyczaisz się do tego wszystkiego. Przyzwyczaisz się do skomplikowanej logiki świata. Przyzwyczaisz się do kłamstw. Przyzwyczaisz się do śmierci matki. Spokojnie.
Wdech. Wydech.
Spokojnie Vivienne.
Wdech. Wydech.



Wdech i wydech, kochani. Kto przypomniał sobie o oddychaniu?
Dzisiaj już wróciłam do domu, stety lub niestety, zależy dla kogo. W każdym razie nie powinno być problemów z dalszym dodawaniem, zresztą nawet na moim wyjeździe na szczęście nic się nie działo negatywnego. 
Wyjazd był cholernie udany, że aż trudno było się spakować i żegnać z tym wszystkim. Jednak trzeba było wracać. Chorwacja dała mi mnóstwo motywacji, chęci, pomysłów i inspiracji i to nie tylko do pisania. Nie zdziwcie się, że jak tylko skończą się moje starsze opowiadania, pojawi się seria nawiązująca do wakacji, wyjazdów, morza itp. 
W każdym razie witam was serdecznie i zabieram się znowu do pracy!
Do zobaczenia! 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz